Lesser Evil || Harry Potter fanfiction

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
Gen
G
Lesser Evil || Harry Potter fanfiction
Summary
Latona wiedziała, że ciąży na niej duża odpowiedzialność za dalsze losy swojej rodziny, od kiedy nauczyła się odróżniać jeden koniec różdżki od drugiego. Przeszła do historii, to fakt, a historia kocha się powtarzać.Gdy Czarny Pan odradza się na jej oczach, wszystkie intrygi wychodzą na jaw. Latona, która niedawno zdała sobie sprawę ze swojej choroby, przekonuje się, że nie każdy musi być tym, za kogo się podaje, wrogowie czasem okazują się przyjaciółmi, a niewinne zawiniątko, które znalazła przy koszu na śmieci, może raz na zawsze zmienić bieg wydarzeń.❝Chciałem ją zabić... Tak, to byłby ogromny błąd. Musisz wybaczyć moją ówczesna samolubność, Latono.❞.❗postać ewoluuje❗❗slowburn alert❗❗Niektóre zdania lub sceny są wyrwane z kontekstu, ale warto zwracać na nie uwagę ❗
All Chapters Forward

Propozycja profesora Lupina

Latona nie widziała się z Draconem aż do czwartkowej lekcji eliksirów. Jego ręka spoczywała w Wszedł do lochu chwiejnym krokiem, z ramieniem w temblaku, ale Latona dobrze wiedziała, że tylko się popisywał. Pansy zatrzepotała powiekami na jego widok.

— Siadaj, Draconie — powiedział spokojnie profesor Snape, nie unosząc głowy. Co jak co, ale gdyby to Latona weszła do klasy spóźniona o godzinę, Snape wysłałby ją na dożywotni szlaban.

— Jak się czujesz? — zapytała szeptem Latona, kryjąc, że była o niego bardzo zatroskana. Malfoy ustawił kociołek tuż obok kociołków Rona i Harry'ego, których dzieliło z nią tylko parę centymetrów, ponieważ pracowali przed nią i Milicentą. — Bardzo cię boli, prawda? — dodała z nutą kpiny w głosie. Harry powstrzymał się od prychnięcia.

— Taak — odparł, krzywiąc się na symbol wielkiego męstwa.

Gdy lekcja eliksirów dobiegła końca, wszyscy podążyli do klasy obrony przed czarną magią. Profesora Lupina jeszcze nie było. Pomimo tego, że uratował Latonę przed dementorem, jakoś nie pałała do niego sympatią. On również, tak jak Syriusz Black, wydawał jej się bardzo znajomy.

Kiedy Lupin w końcu się pojawił, wszyscy byli zajęci rozmową. Uśmiechnął się i postawił swój zniszczony neseser na biurku. Wyglądał zdrowiej niż w pociągu, jakby zjadł kilka solidnych posiłków i porządnie się wyspał.

— Dzień dobry — powiedział. — Pochowajcie proszę książki, dzisiejsza lekcja będzie miała charakter praktyczny.

Przez salę przemknęły zaskoczone pomruki. Jak dotąd, pomijając chochliki kornwalijskie profesora Lockharta, obronę przed czarną magią przerabiali tylko teoretycznie.

— Bardzo dobrze. — Uśmiechnął się. — A teraz proszę za mną.

Wszyscy wyszli za nim z klasy. Lupin poprowadził ich pustym korytarzem, po drodze napotykając poltergeista Irytka, który bardzo hucznie chwalił się tym, że zalepił dziurkę od klucza gumą do żucia. Wszyscy zdziwili się, kiedy zaczął powtarzać grubiaństwa, bo nauczycieli zawsze szanował. Profesor Lupin wciąż się uśmiechał.

— Cóż, czyli trzeba będzie załatwić to inaczej. To takie przydatna zaklęcie — powiedział, zwracając się przez ramię do klasy. — Popatrzcie... Waddiwasi!

Guma wystrzeliła z zamka i trafiła prosto w lewą dziurkę nosa Irytka, który przekręcił się głową do góry i odleciał, głośno przeklinając.

— No, możemy iść dalej.

Ruszyli więc, a cała klasa spoglądała na niepozornego profesora Lupina z rosnącym szacunkiem. Latona rzuciła na niego okiem ponad głowami tłumu.

Dotarli do pokoju nauczycielskiego, z którego niebawem wyszedł Snape. Oczy mu rozbłysły i uśmiechnął się pogardliwie.

— Jakie to szczęście, że już wychodzę. Nie mam zamiaru oglądać tego przedstawienia. Radzę panu otoczyć szczególną opieką niejakiego Nevilla Longbottoma i nie powierzać mu żadnego trudniejszego zadania. Chyba że chcesz narobić biedy, Lupin.

Neville spłonął rumieńcem. Profesor Lupin uniósł brwi, spojrzał na Snape'a i Longbottoma, po czym z uprzejmością rzekł:

— Myślałem, aby to Neville pomógł mi dzisiaj w pierwszej fazie ćwiczeń i ufam, że wywiąże się z tego znakomicie.

Snape wykrzywił wargi i odszedł.

— Proszę tutaj — powiedział profesor Lupin, gestem wzywając wszystkich w kąt pokoju, gdzie stała tylko stara szafa, w której coś chrobotało i łomotało. — Nie ma się czym martwić, w środku jest upiór zwany boginem. Wprowadził się tutaj wczoraj, a ja poprosiłem dyrektora, aby pozwolił mi wykorzystać jego obecność. Postawmy więc podstawowe pytanie: czym jest bogin?

Hermiona natychmiast podniosła rękę.

— Bogin to widmo, które potrafi przybierać każdą postać najbardziej przerażającą dla otoczenia.

— Znakomicie, panno Granger! Sam bym tego lepiej nie ujął. Gryffindor otrzymuje pięć punktów. — Hermiona pokraśniała z zadowolenia. — Nikt nie wie, jak bogin wygląda, gdy jest sam, ale kiedy wychodzi, staje się czymś, czego najbardziej się boimy. To oznacza, że mamy nad nim dużą przewagę. Wiesz dlaczego, Latono?

Latona odpowiedziała leniwie:

— Bo jest nas tutaj dużo i bogin nie wie, w jakiej postaci ma się pokazać?

— Otóż to — powiedział profesor Lupin, całkowicie nie zrażony jej tonem i uśmiechnął się do niej, a jego blizny na twarzy wykrzywiły się jeszcze bardziej. — Gryff... to znaczy Slytherin, przepraszam, otrzymuje pięć punktów. A więc, jeśli musimy już zmierzyć się z boginem, opłaca się mieć jakieś towarzystwo. Zaklęcie, które go obezwładnia, jest bardzo proste ale należy użyć pewnej siły wyobraźni. Bo tym, co naprawdę go wykańcza, jest śmiech. A teraz proszę powtórzyć za mną, bez różdżek: riddikulus!

— Riddikulus! — ryknęła klasa.

— Bardzo dobrze, ale teraz przejdziemy do trudniejszej części zadania. I tutaj właśnie potrzebny mi będzie Neville.

Szafa ponownie zadygotała, choć nie tak mocno jak Neville, kiedy podszedł do profesora Lupina, tym razem blady jak ściana, a nie purpurowy. Ściskał swoją różdżkę tak mocno, aż pobielały mu knykcie.

— Posłuchaj, Neville, co najbardziej cię przeraża?

Longbottom rozpaczliwie rozejrzał się po klasie, po czym wydukał:

— Profesor Snape.

Prawie wszyscy ryknęli śmiechem, a sam Neville wyszczerzył zęby w przepraszającym uśmiechu. Lupin polecił, aby kiedy bogin wyskoczy z szafy pod postacią profesora Snape'a, pomyślał o tym, w co ubiera się jego babcia, z którą mieszkał na co dzień.

— Chciałbym teraz, aby wszyscy pomyśleli o swoim lęku oraz o tym, w co możecie go przeinaczyć.

Latonie nic konkretnego nie przychodziło do głowy. Bała się głębin, to fakt, ale bogin nie zamieniłby się nagle w otwarty ocean. Pomyślała o dementorze, ale z perspektywy czasu uznała, że to nie to i wcale nie była gotowa, kiedy Lupin powiedział, żeby każdy się odsunął, aby nie przeszkadzać Neville'owi.

— Policzę do trzech, dobrze? Raz... dwa... trzy! Teraz!

Z końca jego różdżki wystrzelił snop iskier, które uderzyły w klamkę. Szafa otworzyła się gwałtownie i wyszedł z niej profesor Snape, jeszcze bardziej zatrważający niż zwykle. Kiedy Neville wypiszczał inkantację, rozległ się suchy dźwięk przypominający trzask z bicza i oto Snape miał już na sobie dziwaczny kapelusz z wypchanym orłem, czerwoną torebkę i zgniłozieloną suknię.

Wszyscy zawyli ze śmiechu, a Lupin zawołał:

— Parvati, teraz ty!

Bandaże na nogach mumii, w którą zamienił się bogin, rozwinęły się i opadły jej do stóp, ona zaplątała się w nie i upadła, a jej głowa odpadła i potoczyła się w bok.

Trzask! Mumia zamieniła się w szyszymorę... Trzask! Grzechotnik uganiał się w kółko za swoim ogonem... Trzask! Zakrwawiona gałka oczna przeobraziła się w odrąbaną rękę pełzającą po podłodze jak krab.

Pająk Rona Weasleya wszystkich przeraził. Wielki, z włochatymi odnogami pędził wprost na niego.

— Riddikulus! — zawył Ron.

Zniknęły nogi pająka, a tułów potoczył się jak kłębek wełny. Zatrzymał się dopiero pod nogami Harry'ego, ale profesor Lupin w mgnieniu oka zasłonił chłopca, sprawiając, że bogin skupił się na nim i kopnął jasną, kryształową kulę, w którą się zamienił, w kierunku Latony.

— Pokaż, na co cię stać, Latono! — zawołał zachęcająco profesor Lupin, ale w chwilę później uśmiech spełzł mu z twarzy.

Trzask!

Przed Latoną stała kobieta, bardzo piękna, z bujnymi, czarnymi włosami, orzechowymi oczami i srogą miną. Aurora Warell trzymała w ręku stos zdjęć. Latona poczuła, jak traci oddech. Cofnęła się o kilka kroków, wpadając z łoskotem na długi stół. Bogin przemówił odległym, przerażającym głosem, jeżącym włosy na karku. Uczniowie zamilkli.

— Jesteś niczym niewartym, plugawym bękartem! — Aurora-Bogin wyrzuciła w powietrze stos zdjęć. Były to fotografie, które zdobiły ścianę sypialni Latony. Głos uwiązł jej w gardle, poczuła, że zaraz eksploduje jej czaszka.

— Latono, załatw go, szybko! — usłyszała głos Lupina.

— Oficjalnie wydziedziczam cię z rodziny Warellów, ty bezużyteczna, nędzna kreaturo! — wrzasnęła Aurora-Bogin i zamaszyście uniosła dłoń, która już zmierzała na wykrzywioną twarz Latony, która w ostatniej chwili zebrała w sobie resztki odwagi i wyciągnęła różdżkę.

— Riddikulus!

Sama nie poznała swojego głosu. Dźwięczny i odległy, nabrzmiały magią, rozerwał bogina na tysiące kawałeczków, które zamieniły się w strzępy dymu, i załatwił go. Latona wsparła się dłonią o biurko, aby nie osunąć się na ziemię. Profesor Lupin i paru Ślizgonów wnet znaleźli się przy niej.

— Co ci jest, Latono? — zapytał Lupin, łapiąc ją za ramiona. — Mów do mnie, świetnie się spisałaś...

— Nic mi nie jest — odburknęła, strząsając jego dłonie ze swoich barków. Czuła, że każdy się na nią patrzy i była pewna, że się rumieni. — Nic a nic...

— Koniec zajęć! — zawołał Lupin, przekrzykując harmider, który wywołał bogin Latony. — Napiszcie mi proszę streszczenie rozdziału o boginach na poniedziałek. Możecie już iść.

— Latono, co to miało znaczyć? — wyszeptał Malfoy, snując się za Latoną, która chwiejnym krokiem poszła po swoją torbę. — Powiedz mi... dlaczego...

— Latono, zostań na moment — powiedział profesor Lupin. Latona spojrzała na niego przez ramię i wzięła głęboki wdech.

— Nie teraz, Draco. Idź na obiad.

— Ale...

— Powiedziałam, idź na obiad — powtórzyła twardo. I tym razem jej głos wcale nie brzmiał znajomo. Malfoy rzucił jej ostatnie spojrzenie i wybiegł z klasy za resztą Ślizgonów.

Latona niechętnie podeszła do biurka profesora Lupina. Głowa rozbolała ją w dwójnasób, upokorzyła się przed całą klasą i jedyne, o czym marzyła, to wielka porcja pieczonych ziemniaczków.

— Usiądź — poprosił Lupin. Latona ostrożnie zajęła miejsce obok niego, mocno ściskając pasek swej torby. — Jesteś blada, Latono. Postanowiłem, że zwolnię cię z twoich następnych zajęć. Mam okienko i chciałbym z tobą pomówić.

— Czuję się świetnie, naprawdę nie trzeba — odparła, siląc się na uprzejmy ton.

— Ja zaś uważam, że trzeba — powiedział tonem kończącym dyskusję.

Lupin naskrobał coś na papierze i wrzucił do kominka garść proszku Fiuu. Płomienie zmieniły barwę na wściekle zieloną, a kiedy wrzucił do nich karteczkę, wróciły do swojego naturalnego, pomarańczowego koloru. Lupin wrócił na miejsce, rozsiadł się na fotelu i ze współczuciem spojrzał na Latonę.

— Herbaty?

— Nie, dziękuję.

— Posłuchaj — powiedział. — Wierz mi lub nie, ale bardzo dobrze znam postać, w którą zmienił się twój bogin.

Głowa Latony wystrzeliła w górę i jej oczy spotkały zielone oczy Lupina. Były jej znajome, jakby widziała je już wcześniej. Może na fotografii?

— Skąd...

— Widzisz, ja i Aurora byliśmy przyjaciółmi, dopóki nie rozłączyła nas pierwsza wojna — wyjaśnił spokojnie. Tymczasem Latona wyglądała tak, jakby faktycznie otrzymała policzek. — Wiem, że znasz mnie od niespełna tygodnia, ale proszę, powiedz mi, dlaczego twoja mama jest tym, czego najbardziej się boisz?

— Ma pan rację — powiedziała sucho Latona. — Znamy się niecały tydzień.

— Naturalnym jest, że mi nie ufasz. Pomimo tego wiedz, że zawsze możesz do mnie przyjść i porozmawiać. Jeśli masz w domu jakieś problemu... znam twoich rodziców jak własną kieszeń, chętnie ci ze wszystkim pomogę.

— Nie chcę być nieuprzejma, ale myli się pan. — Latona zacisnęła pięści. — Nie może pan znać moich rodziców. Proszę mi wierzyć, nie są takimi samymi ludźmi, jakimi ich pan zapamiętał.

— Co cię trapi, Latono? — zapytał łagodnie profesor Lupin.

— Oni mnie nienawidzą — wypaliła. — Nie mogą pogodzić się z faktem, że jestem Ślizgonem! Moja matka traktuje mnie jak coś obrzydliwego, co przykleiło jej się do podeszwy i w końcu przeciągnęła ojca na swoją stronę! Po tym, jak mnie uderzyła...

— Słucham? — przerwał jej nagle Lupin. — Aurora... podniosła na ciebie rękę?

Profesor Lupin natychmiast przestał się uśmiechać, a Latona pożałowała, że w ogóle ośmieliła się odezwać. Blady jak trup, mężczyzna uniósł brwi, ciężko westchnął i przetarł zmęczoną twarz dłonią. Nie powiedział ani słowa.

Latona próbowała wstać, ale Lupin zatrzymał ją, kładąc jej dłoń na ramieniu.

— Nie tego spodziewałem się po Aurorze — rzekł cicho. Latona wróciła na miejsce, unikając jego wzroku. — Jest mi naprawdę przykro to słyszeć. Chciałbym ci pomóc, ale w obliczu tej sytuacji...

— Może mnie pan nauczyć jakichś zaklęć, którymi mogę w nią miotnąć — parsknęła, spoglądając na niego prawie przez łzy. Czuła się zażenowana i najchętniej zniknęła by pod powierzchnią ziemi i długo stamtąd nie wychodziła. Profesor Lupin parsknął śmiechem, ale kiwnął głową.

— Znam parę mocnych zaklęć, które z pewnością ci się przydadzą, oczywiście nie w wyrządzaniu krzywy twojej matce — powiedział. — Jeśli chcesz, z chęcią cię ich nauczę.

Lupin brzmiał, jakby mówił poważnie. Z coraz to rosnącym szacunkiem Latona posłała mu niedowierzające spojrzenie.

— Naprawdę?

— Oczywiście. Będziesz potrzebować czasu, aby je opanować, ale sądząc po łatwości, z jaką przyszło ci zamienienie bogina w strzępy z pewnością dasz sobie z nimi radę. Nie ukrywam, że chciałbym zdobyć twoje zaufanie.

— Byłoby świetnie, uwielbiam zaklęcia — odrzekła, nieco się rozchmurzając. — Tak, chciałabym, panie profesorze.

— Znakomicie! — ucieszył się profesor Lupin. — Przyjdź do mnie w Noc Duchów, kiedy już wrócisz z Hogsmeade. Pewnie będziesz zmęczona, ale dopiero wtedy będę miał odrobinę wolnego czasu.

— Tak jest — zgodziła się Latona. — I ja... ja nie idę do Hogsmeade w ten weekend. W ogóle nie można mi wychodzić do Hogsmeade. Moi rodzice nie podpisali mi zgody, zresztą, nawet ich o to nie prosiłam.

— Rozumiem. — Lupin przyglądał się jej przez chwilę. Następnie sięgnął do kieszeni i wyjął z niej owiniętą pazłotkiem czekoladę. — Proszę, zjedz, poczujesz się lepiej. I nie przejmuj się swoją matką, z pewnością zaraz zrozumie, jaką wspaniałą ma córkę.

 

Forward
Sign in to leave a review.