
Wyróżnienie Aurory
Latona poczuła rozpierające gorąco w każdym calu swojego ciała i wydawało jej się, że jej głowa nabrzmiała do rozmiarów wyrośniętego arbuza. Usłyszała jak przez mgłę szybkie kroki, kilka głosów gdzieś w oddali... a potem zrozumiała, co się stało i natychmiast otworzyła oczy.
Zobaczyła biel zasłon oraz profesor Sprout i panią Pomfrey, stojące nad nią z zatroskanymi minami. Latona nagle poczuła, że jej żołądek zwija się i skręca. Zwinęła się w kłębek i cudem powstrzymała się od zwymiotowania na podłogę skrzydła szpitalnego.
Czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach, jak wali się na nią znajomy ciężar przytłaczającej, niewytłumaczalnej energii.
— Panno Warell, czy wszystko dobrze? — zapytała pani Pomfrey. Latona zacisnęła powieki i machnęła ręką, próbując odpędzić od siebie niewyobrażalny ból...
Rozległo się donośne TRACH! Sprout i Pomfrey wrzasnęły, Latona usłyszała dźwięk pękającego szkła i chlupot rozlanej wody.
— Na litość boską! Co tu się dzieje? — zawołała pani Pomfrey.
Latona, która zaczęła czuć się trochę lepiej, rzuciła okiem na profesor Sprout, która ze zdumieniem wpatrywała się w rozbity wazon. Woda zalała całą szafkę nocną, a uschnięte płatki tulipanów rozsypały się po podłodze. Sprout trzymała brązową buteleczkę, z której cuchnęło ważonymi mandragorami.
— Już, już, panno Warell — powiedziała profesor Sprout, zerkając na Latonę z błyskiem w oku. — Jak się czujesz? Coś ci jest?
Pani Pomfrey sprawnym ruchem różdżki naprawiła wazon i uprzątnęła rozlaną wodę.
— Ja... — wybełkotała Latona. Nie miała pojęcia, co się właściwie dzieje. — Jak długo tu jestem?
— Zostałaś spetryfikowana razem z panem Finch-Fletchleyem i duchem Gryffindoru, Sir Nicholasem, niespełna pół roku temu — oznajmiła, krzywiąc się. Latona poczuła się tak, jakby jej mózg wyparował, albo zamienił się w galaretkę. — Nic już wam nie grozi. Komnata Tajemnic została zamknięta, a dziedzic Slytherina... a właściwie jego znalazca, poniósł odpowiednie konsekwencje.
— Merlinie... — mruknęła Latona i z trudem oparła się o zagłówek szpitalnego łóżka.
— Masz, wypij to, po Eliksirze Pieprzowym poczujesz się lepiej — powiedziała pani Pomfrey, podając jej fiolkę z parującym płynem. — Tylko do dna i ani mi się waż stąd ruszyć. Pomono, została jeszcze jedna osoba.
Pani Pomfrey poczekała, aż Latona wypije eliksir, który był okropny w smaku i sprawił, że z jej uszu zaczęły wydobywać się kłęby pary, i razem z profesor Sprout podeszły do innego łóżka, szczelnie zasłaniając za sobą zasłony.
Latona nie wiedziała, czy ma się śmiać z własnej głupoty, czy może płakać. Teraz zrozumiała, że to, jak zachowywała się od czasu ogłoszenia ataków na mugoli, było paskudne i że nawarzyła piwo, które będzie musiała wypić. Latona przysięgła w duchu, że przestanie obnosić się ze sobą jak z pępkiem świata i już nigdy nie powie żadnemu mugolakowi w twarz, że jest od niego lepsza.
Eliksir rzeczywiście pomógł jej wrócić do zdrowia. Już po paru chwilach poczuła się lepiej, ból głowy i przedramion zmniejszył się do minimum i nie czuła, że zaraz zwymiotuje. Teraz w jej głowie majaczyła inna myśl — jak to się stało, że wazon sam spadł z nocnej szafki?
Jak się okazało, Latona nie była w skrzydle szpitalnym sama. Na sali była również, Hermiona, Justin, Colin, jakaś Krukonka, której nie znała i nawet kotka woźnego Filcha. Wszyscy z zaciekawieniem przypatrywali się Latonie, która nagle poczuła się dziwnie przed obliczem samych mugolaków, mieszańca i kota.
— Może po prostu nie jesteś czystej krwi — powiedziała złośliwie Granger. — I co teraz? Nadal zamieszasz się puszyć?
Latona przeklęła ją w myślach na każdy znany jej sposób.
Latona dowiedziała się, że do egzaminów końcoworocznych zostały dwa dni, ale w związku z sytuacją w Hogwarcie wszystkie zostały odwołane. Już następnego dnia poszkodowanych w wyniku otworzenia Komnaty opiekunowie domów odprowadzili do pokojów wspólnych. Latonę prowadził Snape.
— Twoja matka jest w Hogwarcie — powiedział chłodno. Latona pomyślała, że się przesłyszała.
— Moja... co?
— Przyjechała tu na prośbę Dumbledore'a — dodał, krzywiąc się jadowicie. — Minister magii natychmiast odnowił jej licencję aurorską, kiedy tylko mu o tym powiedziała.
— Moja matka nie jest aurorem — zaprzeczyła Latona. — Jest amnezjatorem, pracuje przy przesłuchaniach.
— Widać, jaką idealną rodzinką jesteście — prychnął Snape. — Matka z tajemnicami za uszami, ojca wyrzucili z pracy, a córkę kreują na wielką bohaterkę...
Latona powstrzymała się od obrzucenia Snape'a morderczym spojrzeniem i zaraz po tym została wepchnięta do pokoju wspólnego z niebywałą siłą. Wszyscy wlepili w nią wzrok, a później rozległ się ogłuszający wrzask. Latona została wciągnięta w mnóstwo objęć, uściśnięto jej dłoń wiele razy. Tracey i Dafne na jej widok zalały się łzami, a Malfoy złapał ją za ramiona i mocno nią potrząsnął.
— Żeby mi to był ostatni raz, jak widzę cię w otoczeniu szlam — warknął, ale wnet uśmiechnął się i dodał: — Tęskniliśmy za tobą.
Latona nie mogła się powstrzymać. Rzuciła się mu na szyję, a w chwilę później dołączyli do nich Dafne, Tracey, Pansy, Zabini, a nawet Milicenta i chłopak, który mieszkał w dormitorium Malfoya i z którym nigdy nie rozmawiała.
— Jestem Teodor Nott — powiedział ów chłopak. Był bardzo chudy, miał mocno zarysowaną szczękę i czarne, gęste włosy. — Nie mieliśmy jeszcze szansy się poznać, ale... eee... wiem o tobie dużo... Malfoy ciągle gada...
— Hej, to nieprawda!
Wieczorna uczta okazała się prawdziwą balangą. Latona nie wiedziała, co było lepsze, jedzenie, czy odwołane egzaminy. Teraz jeszcze więcej osób chciało się z nią przyjaźnić niż przedtem. Wszyscy byli w piżamach, a zabawa trwała całą noc. Jednak Ślizgonom uśmiechy poznikały z ust, kiedy profesor Dumbledore ogłosić, że Harry i Ron zdobyli dla Gryffindoru czterysta punktów. Ogłoszono też, że profesor Lockhart nie będzie już mógł uczyć, ponieważ musi wyjechać i odzyskać pamięć.
— A ja kułam od świąt! — zaperzyła się Tracey, kiedy McGonagall wspomniała o odwołanych egzaminach.
— A co z tymi, którzy mieli zdawać SUM-y lub OWTM-y? — zastanowiła się na głos Latona.
— A czy to ważne? — rozradował się Crabbe. — Przecież ja bym nie zdał!
Gdy Latona zerknęła na stół prezydialny, ścisnęło jej się serce. Z brzegu faktycznie siedziała Aurora w obfitym mundurze i rozmawiała z profesor Sinistrą, nauczycielką astronomii.
— Odwiedziła cię chociaż? — zapytał Malfoy, również się jej przypatrując.
— Zwariowałeś? Prawie otarłam się o śmierć i przeżyłam. Coś ty, pewnie jest wściekła...
Reszta semestru upłynęła pod ostrzałem gorących promieni słonecznych. Latona, Draco, Dafne, Tracey, Blaise, Vincent i Gregory często wychodzili nad brzeg jeziora albo szli podrażnić Bijącą Wierzbę, która jeszcze kurowała się po incydencie z latającym samochodem z początku roku. Zabini był w tym najlepszy.
— Ufam, że ten rok was wszystkich czegoś nauczył — powiedział Dumbledore na uczcie wieńczącej koniec semestru. — Na sam koniec chciałbym jeszcze zaprosić do nas ministra magii, Korneliusza Knota. Ma nam coś ważnego do powiedzenia.
W Wielkiej Sali zawrzało. Co takiego Knot chciał im powiedzieć? Po tym, jak wtrącił Hagrida do Azkabanu, najpilniej strzeżonego więzienia dla czarodziejów, podejrzewając go o otworzenie Komnaty, wielu uczniów, szczególnie Gryfonów, nie pałała do niego sympatią.
Knot wszedł do sali bocznym wejściem. Był to niski i korpulentny mężczyzna z rozczochranymi, siwymi włosami. Trzymał w rękach coś, co przypominało sakiewkę z pieniędzmi oraz dyplom. Uciszył oklaski ruchem dłoni, kiwnął głową w kierunku nauczycieli i stanął przed pozłacaną amboną Dumbledore'a.
— Drodzy państwo, ostatnimi czasy byliśmy świadkami... eee... niekorzystnych działań na rzecz osób pochodzenia mugolskiego. To wielka... eee... ujma dla Hogwartu. Aby zapobiec prześladowaniu niektórych uczniów, profesor Dumledore zwrócił się do mnie z prośbą o oddelegowanie kogoś, kto mógłby objąć stanowisko ochroniarza i patrolować szkolne korytarze. Tak się złożyło, że wszyscy aurorzy mieli ręce pełne roboty. Przypomniano mi natomiast o pewnej osobie, która tuż po Pierwszej Wojnie Czarodziejów złożyła rezygnacje ze stanowiska aurora. Mowa tu oczywiście o pani Aurorze Warell.
Knot wskazał na matkę Latony otwartą dłonią. Aurora wstała i skłoniła się przed każdym z pięciu stołów, uśmiechając się szeroko, podczas gdy Wielka Sala rozbrzmiała od oklasków i wiwatów.
— Zapraszam tutaj.
Aurora zarzuciła szkarłatną peleryną i dumnym krokiem podeszła do Knota, który podał jej dłoń i uśmiechnął się promiennie.
— Aurora pracuje w Departamencie Magicznych Wypadków i Katastrof na stanowisku amnezjatora — powiedział Knot. — Od jakiegoś czasu uczestniczy głównie w trudnych rozprawach Wizengamotu, aczkolwiek nie brak jej również pracy w terenie. Współpracuje z Urzędem Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli...
— Och, panie ministrze, zaraz wygłosi tu pan całą moją biografię — zaśmiała się wdzięcznie Aurora. Kilka osób zachichotało.
— A więc do rzeczy — odchrząknął Knot, po czym jeszcze raz uścisnął Aurorze rękę i powiedział: — Auroro Warell, za swoje zasługi dla Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie przyznaję ci nagrodę pieniężną w wysokości stu galeonów oraz dyplom wdzięczności.
Rozległy się wiwaty i gwizdy. Latona zmusiła się do zaklaskania raz czy dwa. Tymczasem Knot wręczył Aurorze sakwę i dyplom. Kiwnęła głową w stronę profesora Dumbledore'a, który, jak się domyślała, wszystko to ukartował, po czym odwróciła się do ministra.
— Warell, wróć do grona aurorów — wyszeptał jej na ucho Knot. — Auror Aurora, nawet twoje imię świadczy o tym, że idealnie nadajesz się do tej roboty.
— Niestety, panie ministrze — powiedziała, kręcąc głową. — Musiałabym zdawać testy drugi raz, takie mamy prawo. Poza tym musiałabym się zwolnić na długo przed ich rozpoczęciem, a wtedy cała moja rodzina z głodu poszłaby do piachu. Muszę odmówić.
— Ach, wy, Warellowie, uparci jak osły — zażartował, po czym wyprostował się i przemówił do ryczącego tłumu uczniów: — Tak, tak, wszyscy jesteśmy jej naprawdę wdzięczni! A może chciałabyś coś powiedzieć naszej młodzieży? Coś, co zmusiłoby ich do myślenia? Może jakaś rada?
W Wielkiej Sali zapadła cisza, wszyscy zamienili się w słuch.
— Myślę, że nie ma potrzeby — stwierdziła Aurora. — Jeśli ktoś zechce wyciągnąć z tego roku lekcję, to wyciągnie ją. Natomiast, jeśli mogę... chciałabym zwrócić się do kogoś indywidualnie. Profesorze Dumbledore, czy mogę?
— Naturalnie, pani Warell — odrzekł Dumbledore i błysnął wodnistymi oczyma.
— Latono...
Latona, która dotychczas bawiła się widelcem, oniemiała. Wszystkie głowy zwróciły się w jej kierunku i poczuła, że się rumieni. Spojrzała na swoją matkę, mrużąc oczy.
— Chcę, abyś jutro, w pociągu, usiadła ze mną w przedziale dla personelu. Mam ci coś ważnego do powiedzenia. No... to chyba tyle.
— Jeszcze raz podziękujmy pani Warell za wspaniałą wartę w Hogwarcie! — zawołał Dumbledore, rozkładając ramiona.
Sala po raz kolejny wybuchła oklaskami. Latona cały wieczór rozmyślała, co takiego Aurora chce jej przekazać. Odniosła wrażenie, że jej wypowiedź ociekała sztuczną dobrocią i wcale nie zamierzała się posłuchać, ale Dafne i Tracey wybiły jej ten pomysł z głowy.
— Idź do niej — syknęła twardo Tracey. — Idź, jak cię poprosiła. To twoja matka! Nie ważne, jaka, ale matka!
— Posłuchaj, czy twoja mama...
— Ja nie mam mamy — powiedziała Tracey. Latona i Dafne wymieniły spojrzenia, a Tracey spuściła wzrok na kamienny chodnik stacji Hogsmeade. — Mieszkam z ojcem. Moja mama pochodziła z rodu Selwynów, ale zmarła, zanim skończyłam sześć lat. A mój ojciec... on jest mugolakiem...
— Jesteś pół-krwi? — zdumiała się Latona, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy.
— To nie ma dla mnie znaczenia — zaperzyła się Davies. — Dafne wiedziała jako jedyna. Chciałam powiedzieć i tobie, ale przez twoje zachowanie w tym roku... no wiesz, trochę się bałam, że mnie odrzucisz...
— Nigdy bym tego nie zrobiła — powiedziała Latona takim tonem, jakby składała przysięgę. — Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Obydwie jesteście!
— Więc idź to swojej matki, dla nas, dla swoich przyjaciółek — poprosiła Dafne, uśmiechając się perliście. — No, już, zmykaj, zobaczymy się jeszcze na peronie.
Rad nie rad, Latona weszła do pociągu, przeszła na jego sam początek i zajrzała do przedziału dla personelu, który mieścił tuż obok tego dla prefektów. Aurora siedziała tam, w mundurze, w którym wyglądała na jeszcze bardziej przerażającą i bawiła się różdżką. Latona przełknęła ślinę i otworzyła drzwi.
Wtem poczuła, jak paznokcie wbijają jej się w ramię jak pięć ostrych igieł. Aurora pchnęła ją na siedzenie, tak że Latona uderzyła się głową w drewnianą ścianę przedziału. Twarz jej matki z bliska była naprawdę piękna i Latona zawsze chciała wyglądać tak, jak ona, ale tym razem wymalowana była na niej czysta wściekłość. Masując sobie głowę, Latona spojrzała w orzechowe oczy Aurory i prawie od razu tego pożałowała, bo ta wrzasnęła:
— Mówione było, żebyś nie włóczyła się za mugolakami! Czy ty chociaż raz nie możesz zrobić czegoś do porządku?!
— Ciebie też miło widzieć — wycedziła Latona przez zaciśnięte zęby. — Dla twojej wiadomości, znalazłam się z Finch-Fletchleyem sam na sam przez przypadek, bo nie mieliśmy zielarstwa, a ja zapomniałam wypracowania z zaklęć z dormitorium i chciałam się po nie wrócić. Nikt z nas nie wiedział, że w pobliżu jest bazyliszek.
— Jesteś bezczelna!
— Powtarzasz się — prychnęła Latona.
I był to wielki błąd. Aurora poczerwieniała do odcieni purpury i w następnej chwili na lico Latony zmierzała jej otwarta dłoń.
— Hej, Let, słuchaj... Och, to ja zaczekam na korytarzu...
To był Malfoy. Aurora zatrzymała się gwałtownie i wyprostowała się. Nie zdążyła uderzyć Latony, która oblała się zimnym potem. Jej matka... ona naprawdę...
— A ty, to kto? — warknęła Aurora, mierząc Dracona spojrzeniem. Nawet on zwiotczał pod jego wpływem. — Ach, no tak, jak mogłabym zapomnieć. Syn Lucjusza Malfoya, prawda?
— Zgadza się — odrzekł Draco. — Czy mógłbym zamienić słowo z Latoną? To bardzo ważne.
— Idź — powiedziała szybko Aurora, wskazując na Latonę podbródkiem. — Tylko szybko.
Latona zerwała się na równe nogi i wyszła z przedziału najszybciej, jak jej się to udało. Znajdowała się w stanie głębokiego szoku, nie mogła się otrząsnąć. Nie mogła w to uwierzyć. Jej własna matka chciała podnieść na nią rękę...
— Wszystko dobrze? — zapytał Draco, uważnie jej się przyglądając. — Pobladłaś.
— Nic mi nie jest — odpowiedziała szybko Latona, siląc się na uśmiech. — Stało się coś?
— Wiesz... po raz drugi zapomniałaś o swoich urodzinach — zarechotał, sięgając do swojej kieszeni i wyjął z niej małe, czarne pudełeczko. — Osiemnasty maja, zgadza się? To prezent, od nas wszystkich — dodał, wręczając je jej.
— O boże... — sapnęła z niedowierzaniem Latona. Pociągnęła za koniec szmaragdowej wstążeczki i zajrzała do środka.
Na miękkiej, białej poduszeczce leżała srebrna bransoletka z poprzyczepianymi do niej blaszkkami w kształcie pojedynczych kawałków układanki. Na każdym z nich widniała jedna litera, a było ich trzy: D, D oraz T.
— W środku są jeszcze z B, G, V, oraz drugie T — wyjaśnił Malfoy, balansując na palcach u stóp. — Wiesz, jakbyś się namyśliła i uznała ich za przyjaciół.
Latona poczuła, że w oczach zbierają jej się łzy. Bez zastanowienia rzuciła się Draconowi na szyję.
— Dziękuję... jesteście najlepsi...
— Drobiazg — odrzekł Malfoy, klepiąc ją po plecach ze szczerym uśmiechem. — Do zobaczenia — powiedział, czochrając jej włosy. — Tym razem odezwij się... proszę.