Lesser Evil || Harry Potter fanfiction

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
Gen
G
Lesser Evil || Harry Potter fanfiction
Summary
Latona wiedziała, że ciąży na niej duża odpowiedzialność za dalsze losy swojej rodziny, od kiedy nauczyła się odróżniać jeden koniec różdżki od drugiego. Przeszła do historii, to fakt, a historia kocha się powtarzać.Gdy Czarny Pan odradza się na jej oczach, wszystkie intrygi wychodzą na jaw. Latona, która niedawno zdała sobie sprawę ze swojej choroby, przekonuje się, że nie każdy musi być tym, za kogo się podaje, wrogowie czasem okazują się przyjaciółmi, a niewinne zawiniątko, które znalazła przy koszu na śmieci, może raz na zawsze zmienić bieg wydarzeń.❝Chciałem ją zabić... Tak, to byłby ogromny błąd. Musisz wybaczyć moją ówczesna samolubność, Latono.❞.❗postać ewoluuje❗❗slowburn alert❗❗Niektóre zdania lub sceny są wyrwane z kontekstu, ale warto zwracać na nie uwagę ❗
All Chapters Forward

Między życiem a śmiercią

Kiedy do uszu Latony dotarła wiadomość, że za plecami nauczycieli odbywa się żywy handel talizmanami, amuletami i innymi środkami ochronnymi, które miałyby uchronić osoby niebędące czystej krwi przed atakiem potwora z Komnaty Tajemnic, poczuła, że kłębią się w niej wielkie pokłady dumy. Jeśli wcześniej uważano, że Latona puszy się na każdym kroku i wielce przeżywa istotę swojej popularności, dopiero teraz dała wszystkim w kość.

Latona o mały włos nie zahaczała nosem o sufit i nosiła się po Hogwarcie jak księżniczka, chwaląc się tym, że jest bezpieczna, bo od stuleci jej rodzina ma czystą krew i żaden potwór jej nie straszny. Odrzucając lśniące, czarne włosy na plecy, z dumą przechadzała się po zamku w przerwach pomiędzy lekcjami.

Wszyscy powoli mieli jej dość, wielce się rozczarowując, że znana w całej Anglii Latona Warell okazała się pustą, szukającą okazji do dokuczenia komuś popleczniczką gangu Malfoya. Latona wcale tak nie uważała.

Nie wiedziała jeszcze, że konsekwencje swoich działań poniesie wiele lat później.

Na czwartkowej lekcji eliksirów zadaniem drugoklasistów było uwarzenie Eliksiru Rozdymiającego. Latona, która z eliksirami nie była za pan brat, korzystała z pomocy Tracey uważając na bystre oczy profesora Snape'a. Latona po dziś dzień zastanawiała się, co chodziło mu po głowie rok wcześniej, kiedy siedziała w ławce z Harrym Potterem, rozprawiając o Gryffindorze, a on podszedł do nich, przyjrzał się im i odszedł, łypiąc na nich w zadumie.

Latona nie miała więcej czasu na rozmyślania. Wszyscy usłyszeli syk i furkot, a w chwilę później coś wylądowało w kociołku Goyle'a, pracującego kilka stolików dalej i nastąpiła wielka eksplozja. Latona rzuciła się na Tracey, powalając ją na ziemię, chroniąc się przed eliksirem, który rozprysnął się po całym lochu. Ucierpiała większa część klasy, Goyle miał oczy jak talerze, kilku Gryfonów ramiona jak maczugi, a Malfoy nos nabrzmiały do rozmiarów małego melona.

Czując i widząc, że jej oraz Tracey nic nie dolega, Latona rozejrzała się po klasie ale nic nie wskazywało na to, że komuś było do śmiechu.

— CISZA! — ryczał Snape. — Wszyscy, którzy zostali poszkodowani niech podejdą tutaj po Wywar Dekompresyjny. Jak się dowiem, kto to zrobił...

Ku zdziwieniu Latony, czarne oczy Snape'a wbiły się w jej oczy. Snape miał prawo podejrzewać o to Latonę, nic jej się przecież nie stało, ale z pewnością nie była też na tyle głupia, aby odpalić fajerwerki w klasie i sam chyba też to zauważył, bo przeniósł wzrok na kogoś innego.

Tydzień później na tablicy ogłoszeniowej w pokoju wspólnym Slytherinu pojawił się świeżo zapisany świstek pergaminu. Latona i Malfoy przepchnęli się bliżej i odczytali, że powstaje klub pojedynków, a pierwsze zajęcia mają odbyć się tego wieczoru.

— Pojedynki? Wchodzę w to — powiedziała Latona, zacierając ręce. — Nie miałam jeszcze okazji dobrze przetestować mojej różdżki. Ollivander powiedział, że jest naprawdę potężna.

— To nie różdżka definiuje moc czarodzieja, a jego talent i umiejętności — oznajmiła Dafne.

— Tym bardziej powinnam tam pójść — zaśmiała się wdzięcznie Latona, ukazując szereg białych zębów. — W końcu złamałam... jakąś tam klątwę, klub pojedynków to będzie dla mnie pestka.

— Myślicie, że ma to związek z atakami i Komnatą Tajemnic? — zapytał Malfoy, przyglądając się tablicy ogłoszeń. — Bo mi się wydaje, że tak. Dumbledore nie chce, aby komuś jeszcze coś się stało, bo wtedy prasa zacznie węszyć i jego kariera legnie w gruzach. Tak bardzo chciałbym zobaczyć jego wszystkich szlamowatych przyjaciół w skrzydle szpitalnym...

Tak więc kilka godzin później Ślizgoni udali się do Wielkiej Sali. Długie stoły jadalne zniknęły, a wzdłuż jednej ze ścian pojawiło się złote podwyższenie, pod którym zebrała się prawie cała szkoła. Wszyscy mieli różdżki i byli bardzo rozochoceni nowym przedsięwzięciem, ale kiedy na podest wkroczył Gilderoy Lockhart niespełna połowa uśmiechów poznikała z ich twarzy. Ubrany w szatę koloru dojrzałej śliwki, pomachał ręką, aby uciszyć salę, a towarzyszył mu nie kto inny, jak Snape, jak zwykle ubrany na czarno.

— Czy dobrze mnie słychać? Wspaniale! Profesor Dumbledore udzielił mi pozwolenia na zorganizowanie tego małego klubu pojedynków, abyście potrafili się bronić, tak wspaniale jak ja. Profesor Snape pomoże mi dziś w krótkim pokazie. Nie bójcie się o waszego mistrza eliksirów, kiedy z nim skończę, będzie zdrów jak ryba!

Lockhart i Snape stanęli naprzeciw siebie w pozycji bojowej, a różdżki unieśli tak, jakby trzymali w dłoniach miecze.

— Stawiam pięć syklów na Snape'a — mruknęła Latona Malfoyowi na ucho, ale ten nie przyjął zakładu.

— To wiadome, że wygra, nie będę tracił kasy i dawał ci powodów do uciechy — odburknął przez zęby, patrząc na nią figlarnie. Latona prychnęła i schowała pieniądze do kieszeni.

— Gdy policzę do trzech, rzucimy pierwsze zaklęcia — wyjaśnił Lockhart. — Raz... drwa... trzy...

Obaj równocześnie machnęli różdżkami. Snape zawołał:

— Expelliarmus!

Latona zobaczyła jasne, szkarłatne światło i to, jak Lockhart przelatuje przez całe podwyższenie, rozbijając się o ścianę. Kilku innych Ślizgonów zawyło z radości, a większość dziewcząt podskakiwała na czubkach palców, aby sprawdzić, czy Lockhartowi nic się nie stało. Ku rozczarowaniu Latony, był cały i zdrowy.

Lockhart dźwignął się na nogi i jeszcze się chwiejąc, powiedział:

— To było Zaklęcia Rozbrajające... jak widzicie utraciłem różdżkę... oczywiście wiedziałem, co profesor Snape zamierza zrobić, moje przeciwzaklęcie szybko powstrzymałoby profesora Snape'a, ale poddałem się, chcąc pokazać wam jego działanie...

W oczach Snape'a zapłonęła furia i Lockhart być może to zauważył, bo klasnął w dłonie i ogłosił koniec demonstracji. Potem razem ze Snape'em zajęli się ustawianiem wszystkich w pary. Latona od razu podążyła w kierunku Tracey, ale Snape złapał ją ostro za kołnierz, szczerząc zęby.

— Nie, nie, Warell, czas sprawdzić, czy rzeczywiście zasługujesz na miano wielkiej klątwołamaczki. Wood, proszę tutaj.

Latona poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. Oliver Wood był na szóstym roku i z pewnością znał wiele zaklęć, których mógłby użyć, aby sprawnie ją pokonać, a na to Latona nie mogła pozwolić.

Wood podszedł do niej, patrząc na nią z przekąsem. Drużyna Ślizgonów przysporzyła jego zawodnikom spoko kłopotów podczas ostatniego meczu, więc Latona była pewna, że nie odpuści jej tak łatwo.

— Stańcie naprzeciwko swoich partnerów! — krzyknął Lockhart, który wrócił na podium. — Ukłon! — Latona i Oliver ledwo skinęli głowami, nie spuszczając się nawzajem z oczu. — Kiedy doliczę do trzech, rzućcie tylko zaklęcia rozbrajające, nie chcemy nowych wypadków. Raz... dwa... trzy....

Latona machnęła różdżką i przez chwilę ona i Oliver drażnili się, pulsując nisko na nogach, aż w końcu Olivier krzyknął:

— Drętwota!

Latona, która nie znała wcześniej tego zaklęcia nie miała ochoty testować jego działania. Umknęła bokiem i wrzasnęła:

— Avis!

Z końca jej różdżki wystrzelił kłąb małych, złotych ptaszków, które pomknęły na Wooda i okrążywszy go, zaczęły mu dokuczać, skubiąc jego skórę i ubrania. Korzystając z okazji, Latona rzuciła:

— Fumos!

Wokół Olivera utworzyła się chmura czarnego dymu. Latona wyprostowała się z dumą, zakładając ramiona na piersi, ale nie przewidziała, że Wood usunie skutki nałożonych na siebie zaklęć i ponownie zaatakuje:

— Tarantallegra!

Żółty promień ugodził Latonę w pierś, a w następnej chwili jej nogi zaczęły niekontrolowanie pląsać.

— Dosyć! — warknął Lockhart. — Powiedziałem, tylko zaklęcia rozbrajające! — Podszedł do Latony i rzucił: — Finite Incantatem!

Nogi Latony uspokoiły się i wkrótce mogła rozejrzeć się po Wielkiej Sali. Najwidoczniej nie tylko ona poległa w pojedynku. Wiele osób odniosło o wiele poważniejsze obrażenia, niż upokorzenie.

— To chyba czas, abym nauczył was blokowania nieprzyjemnych zaklęć — powiedział Lockhart, kręcąc głową. — Potrzebna mi będzie para ochotników. Finch-Fletchley i Longbottom, co wy na to?

— To nie będzie dobry pomysł, profesorze — odezwał się jadowicie Snape, a okrągła buzia Neville'a pokryła się ciemnym rumieńcem. — To, co zostanie z Finch-Fletchleya będziemy musieli odesłać do szpitala w pudełku od zapałek. Może Potter i Warell? — zapytał z chytrym uśmieszkiem. — Niech nasze słynne gwiazdy zmierzą się ze sobą. Zobaczymy, czy są warci zachodu.

— Znakomity pomysł! — ucieszył się Lockhart i zaprosił ich gestem na scenę.

Latona zobaczyła kątem oka, jak cały dom Slytherin wbija w nią swe spojrzenie i wtem poczuła, że ciąży na niej wielka odpowiedzialność. Wspięła się na podwyższenie, rozprostowała kości i mocno ścisnęła różdżkę.

— Zaatakuj go — szepnął jej do ucha Snape — Serpensortią. To proste zaklęcie, którego Potter z pewnością się nie spodziewa. Ruch nadgarstka jest bardzo prosty, zobacz. — I wywinął ręką w górę i w bok.

— Tego ci życzę, Harry, żebyś się nie przestraszył, kiedy ci coś wyskoczy na twarz — mruknęła Latona, powstrzymując śmiech, ponieważ Lockhart właśnie upuścił swoją różdżkę. — Chociaż wątpię.

— Nie wiedziałem, że czytasz mugolską literaturę — powiedział Harry kątem ust.

— Raz... dwa... trzy! — krzyknął Lockhart.

Latona błyskawicznie uniosła różdżkę i ryknęła:

— Serpensortia!

Z końca różdżki wystrzelił najpierw błysk, a potem, ku przerażeniu wszystkich, długi, czarny wąż, który wyprężył się, gotów do ataku.

— Ja go usunę, odsuńcie się wszyscy — wycedził Snape.

— Ja to zrobię! — napomknął Lockhart.

W rzeczywistości Lockhart tylko rozjuszył węża, który w akcie desperacji, sycząc gniewnie, rzucił się w kierunku Justina Finch-Fletchleya. Harry skoczył w jego kierunku... i zasyczał.

Latona cofnęła się o kilka kroków, prawie nie spadając z podestu. Zaiste, Potter zasyczał, powodując, że wąż uległ i potulnie zwinął się w kłębek. Jeśli wiedza jej nie myliła, jeśli bajki, której opowiadano jej o założycielach Hogwartu były prawdą... to Harry właśnie rozmawiał w języku węży.

Justin wybiegł z sali.

Snape jednym sprawnym ruchem przemienił węża w kłąb dymu i przyjrzał się Harry'emu badawczo, a potem Ron złapał go od tyłu za szatę i wyprowadził go z sali. Latona cofnęła się ze strachem, kiedy przeszli obok niej.

— Widzieliście to, co ja? — zapytał zdumiony Lockhart.

— Każdy to widział i słyszał, matole — odwarknął Snape i krzyknął: — Koniec zajęć, do pokojów wspólnych, jazda!

Od czasu incydentu w klubie pojedynków życie uczniów Hogwartu stanęło do góry nogami. Domyśliwszy się, że to Harry Potter jest dziedzicem Salazara Slytherina, uczniowie stronili od niego w każdy możliwy sposób. Latona trochę się z nich podśmiewywała i przechadzała się po korytarzach sama, co w opinii większości mieszkańców zamku było szczytem głupoty, w końcu nie wiadomo, kiedy mógł nastąpić następny atak.

Latona wpisała się na listę osób pozostających na święta w Hogwarcie. Gdy dowiedziała się, że ostatnia lekcja zielarstwa w tym semestrze została odwołana przez gwałtowne śnieżyce, razem z Tracey i Dafne udały się do biblioteki, aby odrobić lekcje, ponieważ góra prac domowych zadanych im na ferie była zatrważająca.

W zamku było ciemniej niż zwykle, więc usiadły przy dwóch złotych kandelabrach. Chwilę później do biblioteki przyszła grupa Puchonów, która na ich widok zmarszczyła brwi i cofnęła się o krok.

— Od przebywania w naszym towarzystwie nie zostaniecie spetryfikowani — westchnęła Latona, zanurzając pióro w kałamarzu. Dafne i Tracey zachichotały, a Puchoni spojrzeli na nie ze znużeniem.

— To prawda, ale zawsze możecie nasłać na nas swojego dziedzica — odpowiedział z przekąsem Ernie Macmillan. 

— Albo opluć nas jadem — wybełkotała Hanna Abbott. — Z wami, Ślizgonami, nic nie wiadomo.

— Za to wiadomo, że dziedzic Slytherina nie jest Ślizgonem — wtrąciła Tracey, poprawiając okulary. — Założę się, że macie takie samo zdanie.

Puchoni wymienili spojrzenia i już niebawem przysiedli się do ich stolika. Wszyscy zapomnieli i o nauce, i o przekomarzaniu się.

— Powiedziałem Justinowi, żeby schował się w naszym dormitorium — powiedział Ernie. — Pamiętacie, co było napisane na ścianie? Strzeżcie się wrogowie dziedzica. Potter miał starcie z Filchem, więc sprzątnął mu kotkę. Creevey naprzykrzył mu się, bo zrobił mu niekorzystne zdjęcia po meczu. A Justn powiedział mu, że jego rodzice to mugole. To oczywiste, że Potter jest tym dziedzicem. Aż dziwne, że nie jest w Slytherinie. — Ernie wyglądał, jakby przez chwilę pożałował swoich ostatnich słów, ponieważ Latona, Dafne i Tracey posłały mu złowrogie spojrzenia.

— O nie... — jęknęła nagle Latona, grzebiąc w swojej torbie. — Zostawiłam swoje wypracowanie z zaklęć w dormitorium, a chciałam je dzisiaj przepisać... kurczę, zaraz wrócę.

Latona wybiegła z biblioteki, żegnana potępiającym spojrzeniem pani Pince. Nie zdawała sobie sprawy, że wbiegła na kogoś, ponieważ korytarz, który właśnie przecinała, był ciemny, bo lodowaty wiatr przedzierający się do zamku przez szpary we framugach okien pogasił wszystkie pochodnie.

— Ernie mówił, że siedzisz w dormitorium — zdziwiła się Latona, kiedy zrozumiała, że wpadła na Finch-Fletchleya.

— A co cię to obchodzi? — odburknął Justin. — Co, mnie też przyszłaś poszkalować przez to, że jestem mugolakiem? — zapytał nieprzyjemnym tonem.

— Przecież ja nikogo nie szkaluję! — zaperzyła się Latona, marszcząc brwi. — Ja tylko...

— Odbierasz innym poczucie bezpieczeństwa — powiedział wściekle Justin. — Nie możesz sobie wyobrazić, że my, mugolaki, patrząc na was, czystokrwistych, wiemy, że jesteśmy w niebezpieczeństwie! Na wasze życie nikt nie czyha!

— Cóż, to prawda — żachnęła się z pychą Latona i odrzuciła włosy do tyłu.

— Znowu to robisz! Och, po co ja w ogóle z tobą rozmawiam?

— Proszę o ciszę — odezwał się głos, wyłaniający się zza winkla. — Nie powinniście być na zajęciach?

Latona odwróciła się przez ramię i zobaczyła Sir Nicolasa w kryzie i średniowiecznym ubraniu.

I nagle, całkowicie bez ostrzeżenia, usłyszeli coś więcej, niż głos ducha Gryffindoru. Było to głośne, przerażające syczenie i dziki szelest pełznących po podłodze łusek. Latona nie wiedziała, co się dzieje, aż nie zobaczyła olbrzymiego kształtu wyłaniającego się z końca korytarzem.

— Co do... — wyjąkał Justin.

Przez ciało perłowobiałego ducha, Latona i Justin ujrzeli wielkie monstrum, którego ślepia jarzyły się żółtym, jadowitym światłem.

Spojrzawszy w nie, ciało Latony znieruchomiało i runęło na ziemię, twarde jak kamień.

 

Forward
Sign in to leave a review.