
To nie my musimy się strzec
Tego wieczoru w pokoju wspólnym Slytherinu panowała prawdziwa balanga. Ktoś zwędził z kuchni bańkę kremowego piwa oraz kilka tacek ciast, a gdy tylko czegoś brakło, półmiski i kufle natychmiast się uzupełniały. Ślizgoni byli tak głośno, że gdy profesor Snape przyszedł aby sprawdzić, co się dzieje, usłyszeli go dopiero, gdy przystawił sobie różdżkę do gardła.
Ślizgoni świętowali nowy nabytek drużyny quidditcha.
— Gratulacje! Teraz na pewno zdobędziemy Puchar! — zawołała Dafne, ściskając Latonę tak, aż zatrzeszczały jej kości.
Sama nie do końca wiedziała, jak udało jej się pokonać tych wielkich, wyrośniętych chłopców na sprawdzianie, ale niewiele ją to wówczas obchodziło. Dostała się! Wygrała! Chociaż obawiała się trochę, że nie podoła roli pałkarza, Flint, który zachwycił się jej techniką, cuchnąc czymś, co wcale nie było kremowym piwem i trochę się chwiejąc, złapał ją mocno za ramiona i wybełkotał:
— Ja cię... wszyskiego nauszę...
Od kiedy zaczęła trenować grę w quidditcha, brakło jej czasu na wszystkie przyjemności. Spotykali się na boisku co dwa dni, a kiedy nadszedł październik, nadeszły również ulewne deszcze, które zamieniały murawę w rzekę błota. Latonie wcale to nie przeszkadzało, gdyby nie jej strój, który był i kilka rozmiarów za duży i buty, wypchane skarpetkami, aby nie spadały jej ze stóp.
Derrickowi bardzo nie spodobało się, że wyleciał z oficjalnego składu drużyny. Lucjan Bole, drugi pałkarz, też nie był zachwycony graniem z nią i na każdym treningu robił wszystko, aby trzymała się od tłuczka jak najdalej, ale gdy pewnego razu Latona tak zsunęła się z miotły, aby odbić tłuczka, że musiała objąć ją nogami, aby nie spaść, chyba przestał kwestionować jej umiejętności.
Uczta w Noc Duchów zbliżała się wielkimi krokami i nawet w jej przeddzień Flint ich nie oszczędził. Wycisnąwszy z nich siódme poty, trenując nową taktykę przeciwko Gryfonom, pozwolił im wrócić do zamku. Po odstawieniu swojej miotły do składziku, Latona pospieszyła do pokoju wspólnego, aby zmyć z siebie zaschnięte warstwy błota i przebrać się w odświętną szatę.
W zamku panował spokój. Wielka Sala została ozdobiona tysiącami lewitujących świec, a tu i ówdzie skrzeczały żywe nietoperze. Latona była wprost zachwycona, czując woń wspaniałych potraw, od których uginały się stoły. Niestety zapodziała gdzieś swoją tiarę i kiedy w końcu ją znalazła, okazało się, że uczta już się zaczęła. W biegu założyła tiarę i gdy miała już wchodzić do Wielkiej Sali, usłyszała odległy i ponury głos po swojej prawej:
— Przejdź się ze mną.
Był to Krwawy Baron, upiorny duch-rezydent Slytherinu. Jak zwykle miał puste, czarne oczy, był obwieszony łańcuchami i zbryzgany srebrną krwią.
— No cześć, Baronie — powiedziała Latona. — Nie za bardzo teraz mogę, idę na ucztę.
— Dziesięć minut cię nie zbawi — nalegał Baron, nachylając się do niej, aż poczuła bijące od niego zimno. — Sir Nicholas jest zbyt ułomny, aby cię o to poprosić, ale wyraził nadzieję, że zechciałabyś może zawitać na przyjęciu z okazji rocznicy jego śmierci?
— Rocznicy śmierci? — powtórzyła Latona. — Duchy obchodzą coś takiego?
— A jakże — odparł Baron, uśmiechając się nieprzyjemnie. — Nick sprosił kumpli z całego kraju, udało mu się nawet naciągnąć na to Pottera. A potem powiedział, że twoja obecność z pewnością uświetni to przyjęcie.
— Prawie Bezgłowy Nick tak powiedział? — żachnęła się Latona. — Duch Gryffindoru? Gryffindoru?
— Cóż, taki był przynajmniej sens jego słów. — Baron wzruszył ramionami, pobrzękując łańcuchami. — A więc? Powiem mu najwyżej, że wolałaś pójść na szkolną ucztę, że masz jego śmierć głęboko w poważaniu, że-
— Och, niech ci będzie — przerwała mu szybko Latona. — Nie próbuj na mnie swoich sztuczek, Baronie.
— I tak się poddałaś, co to zmienia?
Latona z każdym krokiem bardziej żałowała swojej decyzji, ale wiedząc, że Krwawy Baron zacząłby uprzykrzać jej życie, jeśliby z nim nie poszła, nie chciała narażać się na jego gniew.
Korytarz wiodący do lochu, w którym Sir Nicholas zorganizował przyjęcie, był oświetlony długimi, czarnymi świecami. Latona i Baron zatrzymali się przed drzwiami przysłoniętymi czarną, aksamitną draperią.
— To nieuprzejme, Nick — mruknął złośliwie Baron, pozwalając, aby Latona weszła do lochu jako pierwsza. — Nie poczekać na spóźnionych gości...
To był niesamowity widok. Loch wypełniały setki perłowobiałych duchów, ale i okropny swąd gnijącego jedzenia. Do tego muzykanci usadowieni na podwyższeniu grali na najprawdziwszych piłach, a było ich co najmniej trzydzieści. Latonę przeszedł dreszcz, bo poczuła się, jakby weszła do wielkiej lodówki.
— Gorąca atmosfera — zarechotał Baron i zniknął w tłumie duchów.
Nagle, Latona zobaczyła skraj kilku szat nachylających się za stołem z gnijącym jedzeniem.
— Harry? To wy? — zapytała, idąc w ich kierunku, mijając duchy.
Rzeczywiście, byli to Harry, Ron i Hermiona, którzy tak samo, jak Latona krzywili się przez zapach podanego pożywienia.
— Co ty tu robisz? — zapytał Harry, nie kryjąc zdziwienia. — Dlaczego nie jesteś na uczcie?
— Baron kazał mi tu przyjść, powiedział, że wasz duch chciałby mnie tu zobaczyć — wyjaśniła Latona, szczelniej otulając się płaszczem.
— No tak, wszędzie musisz się wprosić — prychnęła Hermiona, za co Latona zgromiła ją wzrokiem.
Orkiestra przestała grać, pozwalając Sir Nicholasowi wygłosić swoją przemowę, ale wtem przybyło stado duchów na koniach. Jeden z nich, szczególnie frywolny i paskudny, przedstawiający się jako Patryk Podmore, obrał sobie za cel naśmiewanie się z Sir Nicholasa. Kiedy zaczął popisywać się swoją spadającą z ramienia głową, Latona niepostrzeżenie wymknęła się z lochów, mając tego serdecznie dość. Była głodna, zziębnięta i rozdrażniona, więc kiedy wróciła do Wielkiej Sali, od razu rzuciła się na świeże jedzenie, ignorując pytania swoich przyjaciół.
— Aż tyle szukałaś tej tiary? — zdumiała się Tracey.
— To długa historia — odrzekła Latona, w imponującym tempie pochłaniając pieczonego indyka.
Latona była rada, że udało jej się najeść przed końcem uczty, bo kiedy weszła do Wielkiej Sali, ta powoli dobiegała końca. Kiedy profesor Dumbledore ogłosił jej koniec, wrzuciła do kieszeni szaty jeszcze trochę dyniowych pasztecików i z hukiem wyszła z sali razem z innymi uczniami.
Nagle gwar ucichł, a tłum zatrzymał się i Latona wkrótce pojęła dlaczego.
Do uchwytu na pochodnie za własny ogon przywiązana była Pani Norris, kotka woźnego Filcha, a pomiędzy dwoma oknami na ścianie majaczyły duże, krwistoczerwone słowa błyszczące się w świetle księżyca:
KOMNATA TAJEMNIC ZOSTAŁA OTWARTA.
STRZEŻCIE SIĘ, WROGOWIE DZIEDZICA.
Latona poczuła, że oblewa się zimnym potem, kiedy zobaczyła Harry'ego, Rona i Hermionę stojących przed napisem w wodzie. Przepchnęła się przez tłum do pierwszego rzędu, aby lepiej przyjrzeć się napisowi i w chwilę później usłyszała głos Malfoya:
— Strzeżcie się! Wy będziecie następni, szlamy!
Uśmiechał się złowieszczo, a jego twarz pokrył blady rumieniec. Latona wbiła wzrok w dyndającą na swym ogonie kotkę, kiedy zjawił się Filch, który rzucił się na Harry'ego, oskarżając go o jej morderstwo. Wnet, zbawione okrzykami Filcha, pojawiło się i grono pedagogiczne.
Dumbledore zdjął Panią Norris ze świecznika i kazał im się rozejść, ciągnąc za sobą Harry'ego, Rona i Hermionę.
— Panie profesorze — odezwał się Ron, wskazując na tłum. — Warell była z nami, jeśli my jesteśmy oskarżeni, ona tym bardziej powinna!
Ale kiedy Dumbledore i Snape spojrzeli w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała Latona, jej już tam nie było.
⁂
Przez kilkanaście kolejnych dni Hogwart żył wyłącznie atakiem na Panią Norris, która, jak się okazało, została spetryfikowana. Filch ostentacyjnie krążył wokół miejsca, w którym ją znaleziono, jakby spodziewał się, że sprawca wróci w miejsce zbrodni. Latona przez większość czasu musiała tłumaczyć się Ślizgonom, że wcale nie paradowała z Harrym, Ronem i Hermioną, a jedynie uczestniczyła w przyjęciu Sir Nicholasa na prośbę Krwawego Barona, który ku jej uciesze potwierdził jej wersję wydarzeń.
Latonę ciągle zastanawiała się, czym owa Komnata Tajemnic jest. Nie przypominała sobie, żeby Aurora i Alexander cokolwiek o niej wspominali, być może nawet nie wiedzieli o jej istnieniu.
Środowa lekcja historii magii była nudna jak zawsze z tą różnicą, że zdarzyło się coś, co do tej pory na lekcji profesora Binnsa jeszcze nigdy nie miało miejsca. Granger podniosła rękę, a Binns był tak samo zaskoczony, jak reszta klasy.
— Ciekawa jestem, czy mógłby pan powiedzieć coś na temat Komnaty Tajemnic? — zapytała. — Oczywiście wiem, że to legenda, ale czy legendy nie opierają się na faktach?
— No cóż — powiedział profesor Binns, niezwykle zdumiony, że ktoś przerwał mu wykład. — Może jestem w stanie co nieco wam powiedzieć. — Latona zdumiała się, widząc szczere zainteresowanie na twarzach uczniów na lekcji historii magii. — Ta legenda jest kompletnie niedorzeczna... Jak zapewne wiecie, Hogwart został założony ponad tysiąc lat temu przez czterech potężnych czarodziejów i czarownice: Godryka Gryffindora, Helgę Hufflepuff, Rowenę Ravenclaw oraz Salazara Slytherina. Zbudowali razem ten zamek z dala od wścibskich spojrzeń mugoli i przez kilka następnych lat w zgodzie poszukiwali młodych wykazujących magiczne zdolności. Wskutek nieszczęśliwego konfliktu Slytherina, który chciał większej selekcji uczniów, twierdząc, że ci z mugolskich rodzin nie są godni zaufania, z Gryffindorem, Slytherin opuścił zamek. Wokół tych faktów narodziła się legenda, według której Slytherin miał zbudować Komnatę Tajemnic, o której istnieniu nie wiedzieli inni założyciele. Mówią, że zapieczętował ją zaklęciami, przez których działanie tylko jego prawowity dziedzic może ją otworzyć i wypuścić z niej grozę, która oczyściłaby Hogwart ze wszystkich, którzy nie są godni, by studiować magię. Oczywiście to tylko durne banialuki. Najznakomitsi czarodzieje przeszukiwali już naszą szkołę i nie znaleźli chociażby tajnej komórki na miotły.
— Panie profesorze, co miał pan na myśli mówiąc o "grozie" uwięzionej o Komnacie?
— Niektórzy uważają, że to potwór, nad którym może zapanować tylko prawowity dziedzic Slytherina — odpowiedział profesor Binns suchym jak słoma tonem. — A teraz wracamy do lekcji, zajmijmy się faktami, a nie banialukami wyjętymi z rękawa!
— Nie miałam pojęcia, że to Slytherin wymyślił ideologię czystości krwi — zdumiała się Latona, kiedy po skończonych lekcjach Ślizgoni z drugiego roku udali się do pokoju wspólnego. — No, i że pokłócił się z Gryffindorem.
— A ja nie mam pojęcia, kim może być ten dziedzic — odezwał się Malfoy, chociaż jego mina wskazywała na coś innego. — Mówię wam, to bardzo dobrze, że Komnatę otworzono ponownie. Mam nadzieję, że pierwszą ofiarą tego potwora będzie Granger.
Jak się okazało, Malfoy nie miał racji. Zbliżał się pierwszy mecz quidditcha Slytherin kontra Gryffindor i stres zaczął pochłaniać Latonę od środka. Flint zaostrzył intensywność wszystkich treningów, powodując, że po każdym z nich Latona czuła każdą kość i każdy mięsień swojego ciała.
Pewnego popołudnia Latona usiadła w pokoju wspólnym nad pergaminem, z piórem w dłoni i zaczęła pisać list:
Tato.
Wakacje w domu Greengrassów okazały się świetne, ale cieszę się, że mogłam wrócić do Hogwartu. Pewnie widziałeś sierpniowe wydanie "Proroka Codziennego". Wierz mi lub nie, ale Lockhart to największe beztalencie, jakie może chodzić po ziemi.
Zbliża się mecz quidditcha i tak, dostałam się do drużyny! Od września jestem pałkarzem Slytherinu! Niestety reszta ma lepsze miotły, ale kapitan powiedział, że moja też się nadaje, w końcu drużyna Gryffindoru jest od nas o wiele gorzej wyposażona, bo ojciec Malfoya kupił całej drużynie najnowsze modele Nimbusa.
Ale w Hogwarcie dzieje się też coś dziwnego. Ktoś otworzył jakąś Komnatę Tajemnic i spetryfikował kotkę woźnego.
Mam nadzieję, że u was wszystko dobrze.
Latona.
W sobotę przed jedenastą na stadionie zebrała się cała szkoła. Dzień był parny i w powietrzu wisiała burza. Kiedy Latona weszła do szatni, zobaczyła, jak Dafne i Tracey machają do niej, życząc jej powodzenia. Co jak co, ale pierwsze, co zrobiła, to zaryglowała się w toalecie i przebrała się właśnie tam, nie chcąc oglądać wkładających stroje do gry chłopców i być oglądaną.
Chodzenie w za dużych butach było naprawdę niewygodne, a kiedy jej głowa zaczęła pulsować bólem, uznała, że gorzej już być nie może.
— Gryfoni to pestka — powiedział im Flint, opierając się na swojej miotle. — Warell — zwrócił się do Latony i popatrzył na nią ze szczerym współczuciem. Wyjął różdżkę i dodał: — Podejdź no tu.
Latona stanęła przy nim. Wycelował w nią końcem swojej różdżki i wymamrotał jakieś zaklęcie. Wtem poczuła, jak zarówno jej uniform, jak i buty, idealnie przylegają do jej ciała. Przez cztery pary skarpetek glany, w końcu w dobrym rozmiarze, prawie zmiażdżyły jej stopy.
— Dziękuję, Marcus — powiedziała, siląc się na uśmiech.
Latona szybko zdjęła trzy pary skarpet i cisnęła je do szafki, a potem szli już na boisko. Przywitało ich ogłuszające buczenie i gwizdy, bo Puchoni i Krukoni również pragnęli porażki Slytherinu. Dało się też słyszeć wrzask entuzjazmu tych ostatnich. Pani Hooch, nauczycielka latania, poprosiła Flinta i Wooda, aby uścisnęli sobie dłonie, co zrobili, łypiąc na siebie groźnie i ściskając jeden drugiemu rękę o wiele mocniej, niż było to konieczne.
— Na mój gwizdek... — powiedziała pani Hooch. — Trzy... dwa... jeden...
Widownia zawyła z radości, kiedy czternaście mioteł wzbiło się w powietrze. Latona mocno ścisnęła trzonek swojego Nimbusa Dwa Tysiące jedną ręką, a pałkę drugą i prawie od razu wystartowała w kierunku czarnego tłuczka, zamachnęła się i z całej siły posłała go w kierunku szukającego Gryffindoru, ale prawie spadła z miotły.
— Nie skręcaj się tak, to nie będziesz spadać! — ryknął na nią Lucjan Bole.
George Weasley, pałkarz Gryfonów, odbił tłuczka w stronę Malfoya i Latona ruszyła ku niemu pełną parą, ale tłuczek sam zmienił kurs i pomknął w kierunku Harry'ego.
W zasadzie Lucjan i Latona mieli mało pracy na boisku tego dnia, ponieważ musieli zajmować się tylko jednym tłuczkiem, bo drugi uwziął się na szukającego przeciwnej drużyny.
Zaczęło padać i strój Latony stał się jeszcze bardziej obwisły. Dawała z siebie wszystko, wywijając pałką, przy czym dorównywała siłą samym bliźniakom Weasley. Po chwili Ślizgoni prowadzili sześćdziesięcioma punktami.
Latona przylgnęła do trzonka miotły i pomknęła w kierunku tłuczka. Widziała, jak Fred Weasley wybija go w kierunku Warringtona, który był w tym czasie zajęty szturmem na ścigającą Gryfonów i nie widział go. Lucjan w tym czasie ochraniał Malfoya wypatrującego znicza. W ostatniej chwili uniosła pałkę i naprędce wyliczając trajektorię, odesłała go prosto na najbliższego zawodnika Gryffindoru.
W tej samej chwili rozległ się gwizdek. To Oliver Wood poprosił o czas. Latona wylądowała na murawie przy swojej drużynie.
— Też to zauważyliście? — wydyszał Miles Bletchley, ich obrońca.
— Ale co? — zapytał Graham Montague.
— Ten tłuczek — powiedział Miles. — Uczepił się Pottera. Cały czas za nim goni. Słuchajcie, jeśli to robota któregoś z nas...
— To zaawansowana magia, nikt nie byłby w stanie tak go zaczarować — wtrąciła się Latona, biorąc się pod boki. Jej kucyk na głowie był już w ruinie, więc szybko zaplotła sobie warkocz, mówiąc: — Ale Gryfoni mają chyba na ten temat inne zdanie...
Istotnie, drużyna Gryffindoru patrzyła na nich z mordem w oczach.
Wtem pani Hooch ponownie zadęła w gwizdek i zawodnicy oderwali się od ziemi, wracając na swoje dawne pozycje. Latona zauważyła, że Gryfoni zmienili taktykę — pałkarze nie skupiali się już wyłącznie na ochronie swojego szukającego, co potwierdził fakt, że Ślizgoni zostali zalani falą metalowych kul, które były już skropione kroplami krwi. Latona i Lucjan pracy mieli w dwójnasób, chroniąc przed nimi swoich zawodników.
I nagle Latonie wydało się, że zobaczyła, jak Potter dostrzega znicza. Bez zastanowienia wybiła nadlatujący w jej stronę tłuczek, aż zadzwoniło jej w uszach; tłuczek ugodził go w łokieć, ale kiedy odwróciła się, aby zobaczyć, jak radzi sobie reszta drużyny, po raz trzeci do jej uszu dobiegł dźwięk gwizdka i krzyk Lee Jordana, komentatora:
— Harry Potter złapał znicz! Gryffindor wygrywa dzisiejszy mecz!
Latona zaklęła siarczyście i skręciła ku ziemi. Wpadła do szatni, nie oglądając się za siebie, i z całej siły kopnęła swoją szafkę, dając upust emocjom.
W trakcie meczu zapomniała o bólu głowy, ale teraz, kiedy adrenalina dotarła nawet do szpiku jej kości, uderzyła ją fala tępego, pulsującego bólu, który zasklepił jej zmysły. Latona wpadła na ścianę, a jej twarz wykrzywiła się okropnie. Co się dzieje?
Musiała zacisnąć zęby, bo do szatni weszła pozostała część drużyny, bardzo niezadowolona i rozeźlona. Flint zerwał z siebie koszulę i poklepał wychodzącą na zewnątrz, nieprzebraną Latonę po ramieniu.
— Jesteś niezła, Warell. — A potem, kiedy Latona zamknęła za sobą drzwi, usłyszała jego donośny krzyk: — NIE WIERZĘ, ŻE TEN MAŁY GÓWNIAK ZŁAPAŁ ZNICZA PRZED TOBĄ! MIAŁEŚ JEDNO ZADANIE, MALFOY, I SPARTACZYŁEŚ JE!
Latona uśmiechnęła się złośliwie przez łzy, bo kiedy ruszyła do zamku w strumieniach deszczu, głowa rozbolała ją tak, że ledwo widziała na oczy.
⁂
Euforia z powodu hucznej przegranej Slytherinu szybko została stłumiona przez falę zaniepokojenia i grozy. Doszło do kolejnej napaści, której tym razem padł uczeń. Colin Creevey, pierwszoroczny Gryfon, który tak samo, jak Latona, wszędzie paradował z aparatem, leżał spetryfikowany w skrzydle szpitalnym. Latona pieczołowicie opisała o tym swojemu ojcu, który odpisał jej na dwa listy naraz.
Droga Latono.
Gratulację za dostanie się do drużyny, no i przyjmij też moje szczere współczucie w związku z waszą przegraną. Jeśli chodzi o Komnatę Tajemnic... Na początku uznałem ten napis za głupi wybryk jakichś żartownisiów, ale teraz, kiedy donosisz mi o kolejnej napaści... Uważaj na siebie, Latono.
Zdaję sobie sprawę, że nasza rodzina jest wpisana do Skorowidzu Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki i fanaberie Salazara Slytherina nas nie dotyczą, co nie zmienia faktu, że musisz mieć się na baczności. Jeśli jego dziedzic naprawdę jest wśród uczniów Hogwartu, to z pewnością jest niebezpieczny.
Jeśli dojdzie do napaści kogoś innego, niż mugolaka, mieszańca chociażby, zabieram cię do domu.
Matka i ja, cóż, radzimy sobie. Najlepiej by było, gdybyś nie wracała w tym roku na święta do domu.
Trzymaj się, bądź zdrowa.
Alexander.