Lesser Evil || Harry Potter fanfiction

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
Gen
G
Lesser Evil || Harry Potter fanfiction
Summary
Latona wiedziała, że ciąży na niej duża odpowiedzialność za dalsze losy swojej rodziny, od kiedy nauczyła się odróżniać jeden koniec różdżki od drugiego. Przeszła do historii, to fakt, a historia kocha się powtarzać.Gdy Czarny Pan odradza się na jej oczach, wszystkie intrygi wychodzą na jaw. Latona, która niedawno zdała sobie sprawę ze swojej choroby, przekonuje się, że nie każdy musi być tym, za kogo się podaje, wrogowie czasem okazują się przyjaciółmi, a niewinne zawiniątko, które znalazła przy koszu na śmieci, może raz na zawsze zmienić bieg wydarzeń.❝Chciałem ją zabić... Tak, to byłby ogromny błąd. Musisz wybaczyć moją ówczesna samolubność, Latono.❞.❗postać ewoluuje❗❗slowburn alert❗❗Niektóre zdania lub sceny są wyrwane z kontekstu, ale warto zwracać na nie uwagę ❗
All Chapters Forward

Sprawdzian do drużyny quidditcha

Latona i Dafne ze smutkiem przywitały koniec letnich wakacji. Ostatniego wieczoru były trochę zatroskane pakując swoje kufry na nowo, ale wspomnienia pięknego zamku Hogwart rozwiały ich wszystkie smutki. Pani Demelza przygotowała im przekąski na kilkugodzinną podróż i wyprasowała ich odświętne szaty. Kiedy dziewczyny opowiedziały rodzicom Dafne, co stało się w księgarni Esy i Floresy, i kiedy zobaczyli najnowsze wydanie "Proroka Codziennego" oraz magazynu "Czarownica" byli bardzo podekscytowani, ale Latona usłyszała później, jak pan Beniamin kazał Dafne wcisnąć się następnym razem w kadr.

O wpół do jedenastej Latona i Dafne pożegnały się z Astorią i panem Beniaminem i przeteleportowały się wraz z panią Demelzą gdzieś w okolice dworca kolejowego. Wypożyczyły dwa wózki na bagaże i ruszyły w kierunku peronów.

— Och, co za pospólstwo — fuknęła pani Demelza, obrzucając ciętym spojrzeniem kobietę otoczoną rozkrzyczanymi dziećmi. — Przeklęci mugole! Ruszajcie się, dziewczynki, nie oglądajcie czegoś takiego.

Zatrzymały się przy barierce pomiędzy peronem dziewiątym a dziesiątym i po kolei udawały, że się o nią opierają.

Metal ustąpił i Latona znalazła się w innym, tętniącym magią wymiarze. Niespodziewanie, gdzieś z tyłu głowy uderzył ją ostry ból, ale zniknął tak szybko, jak się pojawił, więc Latona wkrótce o tym zapomniała.

— Zobaczcie — powiedziała Dafne — to Weasleyowie! Ich ojciec pobił się z ojcem Malfoya tuż po tym, jak wyszłyśmy ostatnio z księgarni!

— Naprawdę spodziewałam się po Lucjuszu odrobinę więcej godności — westchnęła pani Demelza. — No dobrze, zmykajcie do pociągu. Dafne, ucz się pilnie, kocham cię. A ty, Latono — spojrzała na nią przymilnie, aż ją zemdliło — mam nadzieję, że jeszcze nas odwiedzisz. To był dla mnie zaszczyt cię spotkać.

— Mi również było miło — odpowiedziała Latona. Poczuła kłębiącą się w nie dumę, nie mogła temu zaprzeczyć. — Do widzenia!

— Pa, mamo! — zawołała Dafne.

Latona i Dafne wtaszczyły kufry do przedziału na końcu wagonu i wygodnie rozsiadły się na siedzeniach. Podróż jak zwykle się dłużyła, ale pyszności pani Demelzy rekompensowały długie, nudne godziny. Możliwe, że w trakcie jazdy Latona na moment zasnęła, bo kiedy otworzyła ponownie oczy, na zewnątrz już się ściemniło.

W następnej chwili do ich przedziału wpadł prefekt Slytherinu, Gemma Farley, która na widok Latony szeroko się uśmiechnęła. 

— Za pięć minut będziemy w Hogwarcie — oznajmiła. — I jak wakacje, Latono? Chyba nie było tak źle, skoro jesteś jeszcze w jednym kawałku. Widziałam cię w "Proroku Codziennym" z Lockhartem, piękny uśmiech!

Farley uśmiechnęła się jeszcze raz i zniknęła na korytarzu. Latona i Dafne wciągnęły na siebie czarne szaty i wyszły z przedziału. Na korytarzu tłoczyło się już mnóstwo uczniów. Kiedy w końcu wyskoczyły na stację Hogsmead do ich nozdrzy wdarło się ciepłe, wieczorne powietrze.

— Wszystkich od drugiej klasy wzwyż proszę o udanie się do powozów! — rozległ się głos Hagrida gdzieś na początku wielkiej kolejki szkolniaków.

Latona całkowicie zapomniała, że nie przepłynie więcej jeziora łódką, chwała Bogu. Droga do powozów była śliska i błotnista, ale jakoś dotarły do jednego z pustych dyliżansów. W środku pachniało sianem i wilgocią. To, co najbardziej nią wstrząsnęło, był fakt, że powozy poruszały się same, bez pomocy jakichkolwiek zwierząt.

Kiedy podjechali ku wielkim, okutym żelazem wrotom wbiegły do zamku, do pięknie przyozdobionej sali wejściowej. Później skręciły w lewo, do Wielkiej Sali.

Było to zdecydowanie najpiękniejsze pomieszczenie w całym Hogwarcie. Pod zaczarowanym sklepieniem unosiło się tysiące świec, a pięć długich stołów zastawione było złotą, bogato zdobioną zastawą. Latona i Dafne usiadły przy stole Slytherinu pośród rozgadanych Ślizgonów.

— Latona! — zawołał ktoś z drugiego końca. — Tęskniłam, na Merlina!

Tracey Davies uśmiechała się szeroko w jej kierunku, ukazując szereg białych zębów. Miała pofalowane, brązowe włosy, duże, błękitne oczy i kwadratowe okulary na nosie.

— Ja też tęskniłam! Pogadamy w dormitorium!

Tuż po podniosłej Ceremonii Przydziału powstał dyrektor szkoły, profesor Dumbledore. W tej chwili Latona zauważyła, że na miejscu profesora Quirrella siedział nie kto inny jak Gilderoy Lockhart, a miejsce profesora Snape'a, który nauczał eliksirów, było puste. Na sali zrobiło się cicho.

— Witam was, moi drodzy, w Hogwarcie! — powiedział uroczyście, szeroko rozkładając ramiona. — Jest mi niezmiernie miło ugościć was tu na nowo. Jak co roku, chciałbym wam wszystkim przypomnieć, że wchodzenie do Zakazanego Lasu jest całkowicie zabronione, tak samo, jak używania magii na szkolnych korytarzach, a sprawdziany do drużyn quidditcha rozpoczną się równo za dwa tygodnie. Zanim odeślę was wszystkich do łóżek, muszę wam kogoś przedstawić. Oto profesor Gilderoy Lockhart, który łaskawie zgodził się objąć stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią!

Lockhart powstał i posłał kilka całusów pośród tłum. Latona zauważyła, że większość dziewcząt wpatrywało się w niego prawie tak, jak pani Demelza.

— Cóż, jestem pewien, że ciepło go przyjmiecie. A teraz... do łóżek!

Szum odsuwanych krzeseł wypełnił Wielką Salę. Latona przedarła się przez mieszankę Krukonów i Ślizgonów wprost do Tracey, której przewiesiła ramię przez szyję.

— Chodźmy za Gemmą, bo nie poznamy hasła. Mam ci tyle do opowiedzenia!

Ślizgoni zeszli najpierw do piwnic tuż za uczniami Hufflepuffu, a następnie skręcili jeszcze niżej do zimnych, ponurych lochów zamieszkałych przez uczniów Slytherinu i Krwawego Barona, który częściej niż tam rezydował na wieży astronomicznej.

— Medalion — powiedziała prefekt Gemma. W gładkiej ścianie nagle utworzyło się przejście. Idąc gęsiego, wkroczyli do pokoju wspólnego.

Pierwszą rzeczą, którą usłyszeli, był krzyk podnieconego Ślizgona z pierwszej klasy:

— Harry Potter i Ron Weasley przylecieli do szkoły latającym samochodem!

— Nonsens — prychnęła Latona, odrzucając kruczoczarne włosy do tyłu.

Należy żałować, że nie był to nonsens. Następnego dnia na śniadaniu w Wielkiej Sali uczniowie powitali Harry'ego i Rona wielkimi wiwatami, co tylko utwierdziło Latonę w przekonaniu, że Gryfoni naprawdę dostali się do Hogwartu inaczej, niż powinni i w dodatku pokierszowali Bijącą Wierzbę. Kolejnym tego dowodem był wyjec, który Ron dostał od swojej matki. Latona poczuła niemiły skręt w żołądku; Aurora i pani Weasley krzyczały bardzo podobnie.

Po chwili przyszedł profesor Snape, który rozdał im plany zajęć, z których wynikało, że drugoklasistów czekały teraz dwie godziny transmutacji z Krukonami.

Ich zadaniem było zamienienie żuka w guzik. Ku zdziwieniu wszystkich wystarczyło, aby Latona lekko machnęła różdżką, a zwierzątko z pyknięciem przeobraziło się w piękny, czarny guzik przyozdobiony grochami.

— Coś niebywałego — westchnęła profesor McGonagall, poprawiając swoje okulary i bacznie przyglądając się guzikowi. — Panno Warell, czy używałaś już kiedykolwiek tego zaklęcia?

— Nie — odpowiedziała Latona. Nie mogła zrozumieć, jak do tego doszło. Nigdy nie była dobra z transmutacji — Naprawdę.

— Cóż, oby tak dalej. Pięć punktów dla Slytherinu.

Po lunchu Latona, Dafne i Tracey wyszły za zatłoczony dziedziniec usiąść pod rozłożystym drzewem. Nagle Latona poczuła na sobie czyjeś spojrzenie, a kiedy odwróciła głowę, zobaczyła nikogo innego niż Draco Malfoya w towarzystwie Crabbe'a i Goyle'a.

— Draco! — zawołała z radością Latona. — Cześć, jak wakacje? 

— Nie najlepiej — odrzekł Malfoy. — Musiałem pomagać ojcu prowadzić ewidencję magicznych artefaktów. Połowę sprzedaliśmy u Borgina i Burgesa... Oho, czy to czas na widowisko?

— Co? Co się dzieje?

Latona odwróciła się. Na ławce niedaleko fontanny siedział Harry, Ron i Hermiona. Stał przed nimi chłopiec z burzą blond włosów, a w dłoniach trzymał aparat, który był większy od jego głowy.

— Byłoby naprawdę ekstra, gdybyś podpisał swoje zdjęcie, Harry... — powiedział chłopiec. Potter nie wyglądał na zachwyconego.

— Ha! Nie daruję mu tego — powiedział Malfoy i złapał Latonę za rękę, która spojrzała na niego znacząco. — Chodź, możliwe, że to ostatnie chwile radości w tej budzie. Hej, Potter! Zdjęcia z autografem? Kopsnij mi jedno, co? 

— Rozdajesz swoje zdjęcia z autografem, Harry? — zaśmiała się Latona, zakładając ramiona na piersi, nie mogąc się powstrzymać. Wcale nie chciała być złośliwa. 

— Nie, nie rozdaję — warknął Harry. — Zamknijcie się.

— Jesteście po prostu zazdrośni — pisnął chłopiec, odwracając się do nich. Wtem, oczy mu rozbłysły. — Coś takiego... ty jesteś Latona Warell... 

— To ona, i co z tego? — parsknął złośliwie Malfoy, osłaniając Latonę ramieniem. — Jest z wyższej półki, nie to, co twój Potter, i wie, co to znaczy być prawdziwym czarodziejem. Ona nie rozdaje autografów byle komu. My? Zazdrośni? O tę okropną bliznę na czole?

— Malfoy, wystarczy — burknęła Latona. Teraz cały dziedziniec przysłuchiwał się ich wymianie zdań.

— Potter, może daj swój autograf Weasleyowi, będzie warty więcej niż cały jego dom!

Ron wstał tak gwałtownie, że Latona wzdrygnęła się, ale Hermiona nagle zatrzasnęła z hukiem swoją książkę i szepnęła:

— Uwaga!

Latona zauważyła wyjawiającą się zza winkla postać Gilderoya Lockharta.  

— Co się tu dzieje? — zawołał, zmierzając ku nim dziarskim krokiem i trzepocząc turkusowymi szatami. — Kto tu rozdaje autografy i zdjęcia?

Harry już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale Lockhart rozłożył ramiona i okropnie szeroko się uśmiechnął.

— Ależ tak! Po co ja się pytam? Znów się spotykamy, dzieciaki!

Harry i Latona już otwierali usta, aby coś powiedzieć, lecz Lockhart pokręcił głową i objął ich ramionami. Latona rzuciła Malfoyowi spojrzenie błagające o ratunek. Niestety, chłopcy zarechotali i oddalili się w kierunku Ślizgonów z piątej klasy.

Przygwożdżeni do boku Lockharta Latona i Harry łypnęli na siebie. 

— Bardzo proszę, panie Creevey —powiedział, szczerząc do niego zęby. — Będzie potrójny portret, ot co!

Chłopiec wziął do ręki aparat. Latona uśmiechnęła się i zapozowała najpiękniej, jak potrafiła, aby tylko nie musieć powtarzać ujęcia. Creevey był tak zachwycony szczodrością Lockharta, że wyjął z torby marker, ale rozbrzmiał dzwonek wzywający na popołudniowe zajęcia.

— Migiem do klas, dzieciaki! — krzyknął Lockhart, nadal przyciskając ich do siebie. Harry, czerwony jak piwonia, patrzył na Latonę ze złością. — A teraz coś wam powiem, dzieci — zaczął ojcowskim tonem, prowadząc ich przez korytarz pełen gapiów. Latona czuła jego ostrą wodę kolońską i powstrzymywała się całą mocą swojego umysłu, aby nie kichać. — Nie jesteście jeszcze na takim etapie kariery, by móc rozdawać ludziom autografy. Być może przyjdzie czas, że będą prosić was o wywiady, wgląd do rodzinnych kronik... najlepiej, abyście nie wychylali się tak, jak teraz.

— Przepraszam bardzo. — Latona zatrzymała się gwałtownie, patrząc podejrzliwie na różane lico Lockharta. — Jeśli tak, mógł pan po prostu odesłać Creeveya z powrotem do szkoły. Dlaczego ustawił się pan z nami do zdjęcia?

— Właśnie! — zawtórował Harry. — To było całkowicie sprzeczne z tym, co pan mówi.

— Dzieci — zagrzmiał Lockhart zimnym tonem. — Jestem znaną personą tego świata i wiem, co jest najlepsze dla popularnych młodzików, takich, jak wy. To, że ustawiłem się z wami do zdjęcia, uznałem za okazję pokazania, że woda sodowa nie uderzyła wam do głowy. Harry, musisz się jeszcze wiele nauczyć, a ty, Latono... powinnaś wiedzieć, jak się zachowywać w świecie celebrytów.

Latona nie mogła uwierzyć własnym uszom. Lockhart miał czelność ją pouczać? Ją? Już to widzę, przeszło jej przez myśl. Latona z pewnością dostała więcej pochwał, niż on w całym swoim życiu.

Lekcja obrony przed czarną magią okazała się wielką klapą. Przez pół zajęć uczniowie byli zmuszeni do odpowiadania na pytania związane z życiorysem Lockharta, a później do studiowania chochlików kornwalijskich. Na domiar złego chochliki uciekły z klatki i rozniosły całą klasę. Latona jak najszybciej zabrała swoje rzeczy i uciekła razem z pozostałymi Ślizgonami.

Kilka dni później w pokoju wspólnym została wywieszona notatka oznajmiająca, że sprawdzian do domowej drużyny quidditcha rozpocznie się w sobotę rano i Latona nie kryła podniecenia. Wybiegła z dormitorium skoro świt, ciasno trzymając swojego Nimbusa. W pokoju wspólnym zgromadziło się już kilku rosłych chłopców, którzy, gdy tylko ją zobaczyli, zaczęli szeptać coś do siebie. Nie zważając na nich, Latona odrzuciła swój gruby warkocz i pobiegła na szkolne boisko do quidditcha.

Musiała dostać się do drużyny. Pokochała swoją nową miotłę i pragnęła zrobić wszystko, aby Aurora nareszcie ją doceniła.

W drodze na boisko Latona spotkała oficjalnych członków drużyny Ślizgonów z Marcusem Flintem na czele. Byli ubrani w zielono-srebrne szaty, kawowe, skórzane spodnie i ciężkie buty.

— Czego tu szukasz, Warell? — zarechotał Flint. — Muszę cię rozczarować, ale wolne miejsce pałkarza jest zarezerwowane wyłącznie dla chłopców.

— Jeszcze zobaczymy, na co ją stać — odezwał się ktoś zza jego ramienia. Kiedy Latona spostrzegła, iż był to Malfoy, opadła jej szczęka. Spodziewała się w drużynie każdego, ale nie jego. — Slytherin potrzebował nowego szukającego, więc jestem.

— Nowych mioteł również — wtrącił się szeptem Lucjan Bole. Reszta drużyny zachichotała.

Każdy członek reprezentacji Ślizgonów trzymał w garści nowiuśki, wypolerowany trzonek, każdy z rzędem złotych liter układających się w słowa NIMBUS DWA TYSIĄCE JEDEN. Latonę trochę zatkało, zwłaszcza że myślała, że to jej miotła będzie jedną z najlepszych w drużynie.

— To świetnie, że się starasz, Warell, ale może lepiej będzie, jeśli nie połamiesz sobie paznokietków.

— Każdy ma prawo uczestniczyć w kwalifikacjach— warknęła ze złością Latona, czując, jak jej skroń zaczyna pulsować bólem. Naprawdę? Teraz? — I nie waż mi się mi mówić, co mam zrobić, Flint.

— Uważaj, stary, bo zaraz rzuci na ciebie jakieś potężne zaklęcie!

— Nie rzucę zaklęcia, ale mogę ci połamać parę części ciała!

Weszli na boisko, na którym czekała ich niemiła niespodzianka.  Na środku murawy stała drużyna Gryfonów.

— No to teraz się zabawimy — powiedział Flint ze złowrogim uśmieszkiem.

— Flint! — ryknął Oliver Wood, kapitan drużyny Gryffindoru. Szedł ku nim z bardzo niezadowoloną miną. Był przystojnym, barczystym szóstoklasistą. — To ja zarezerwowałem na dzisiaj boisko! Zjeżdżajcie stąd!

Latona zauważyła, że zerknął na nią ze zdumieniem kątem oka.

— Tak? A ja mam tutaj pisemko od profesora Snape'a, proszę bardzo, aż ci przeczytam: Ja, profesor Severus Snape, udzielam Ślizgonom pozwolenie na trenowanie w dniu dzisiejszym na boisku quidditcha, ze względu przeprowadzenia sprawdzianu kwalifikującego i przetestowania nowego szukającego.

— Robicie sprawdzian? — zdziwił się Wood. — I kto jest waszym szukającym?

— Ja — odezwał się dumnie Malfoy, wychodząc na przód zespołu i uśmiechając się perfidnie.

Nadleciały Angelina, Alicja i Katie z drużyny Gryffindoru. 

— Jesteś synem Lucjusza Malfoya? — zapytał jeden z bliźniaków Weasley, patrząc na niego z odrazą.

— Tak, zobaczcie, jak szczodrze nas wyposażył — wskazał na nowe miotły. Gryfonom szczęki opadły z wrażenia. — Może i wy w końcu sypnęlibyście złotem? Wasze Zmiataczki — zerknął na Freda i George'a — z pewnością zainteresowałyby muzeum pamięci narodowej.

Przez chwilę nikomu nie przychodziła do głowy żadna godna odpowiedź.

— Warell, ciebie ominęło miłosierdzie Lucjusza Malfoya? — zapytał w końcu Wood, spoglądając na jej miotłę. — Pięknie rozegrane, Flint. Wpuszczasz ją do drużyny jako jedyną dziewczynę...

— Nie jestem w drużynie — przerwała mu Latona. Przysięgła sobie w duchu, że gdyby nie tak liczna grupa, wsadziłaby mu witkę od miotły w oko. — Jeszcze.

— To ty rzuciłaś mi garść piachu w oczy rok temu... — wtrącił nagle Fred, wskazując na nią palcem. — Jeśli się dostaniesz, wybiję ci te lśniące ząbki tłuczkiem przy najbliższej okazji...

— ...i wtedy każdy zobaczy, że Ślizgoni to zwykłe beztalencia wkupujące się do składu za pieniądze tatusia — odezwał się pogardliwy głos Hermiony.

Szła ku nim z Ronem, aby zobaczyć, co się dzieje.

— A co to za inwazja? — prychnął w ich kierunku Flint.

— Nikt się ciebie nie pytał o zdanie, nędzna szlamo — warknął na nią Malfoy.

Na murawie zawrzało. Flint rzucił się na Malfoya, aby osłonić go przed rozwścieczoną drużyną Gryffindoru. Latonę zmroziło. Jeszcze nigdy nie słyszała, aby ktoś użył tak wulgarnego słowa. Choć sama była czystej krwi, jak wszyscy w jej rodzinie, nie odważyła by się. Po prostu by się nie odważyła.

Latona spojrzała Harry'ego, Rona i Hermionę. Tylko Weasley zdawał się wiedzieć, co naprawdę powiedział Malfoy, bo wyciągnął różdżkę rycząc: "Zapłacisz mi za to!" i pod łokciem Flinta wymierzył nią prosto w jego twarz.

Donośny huk odbił się echem po stadionie, z końca różdżki wystrzelił strumień  zielonego ognia, ugodził go w żołądek i przewrócił na trawę. Ron otworzył usta, ale nie wyszło z nich ani jedno słowo. Zamiast tego beknął potężnie i z ust wypadło mu na podołek kilkanaście ślimaków.

Ślizgonów sparaliżowało ze śmiechu, ale gdy Latona zobaczyła wielkie, obślizgłe ślimaki w ustach Rona, poczuła, że zaraz się rozchoruje, zasłoniła się ręką i zwinęła w kłębek. 

 

Forward
Sign in to leave a review.