
Wyjec
Mamo, tato.
Hogwart jest przepiękny! Mam sporo nauki i prac domowych, ale bardzo się cieszę, że tu jestem. Mam nadzieję, że u was też wszystko dobrze. Przesyłam wam swoją fotografię z mundurku.
Latona
Latona zmarnowała cztery arkusze pergaminu, bo ręce tak jej się trzęsły, że stawiała kleks za kleksem albo dziurawiła kartkę stalówką. Pisanie listu do rodziców było ostatnią rzeczą, na którą miała wówczas ochotę, ale obiecała zrobić to, gdy tylko znajdzie chwilę wolnego czasu. Jeśli nie zrobiłaby tego w najbliższym czasie, Aurora i Alexander sami znaleźliby odpowiedź na nurtujące ich pytania.
Z westchnieniem włożyła do koperty list i zdjęcie, na którym stała wyprostowana z zielonym krawatem zawiązanym pod szyją i wyszła z pokoju wspólnego. Trafienie do sowiarni — miejsca, w którym sowy uczniów mogły przespać dzień i porządnie się najeść — było jeszcze większym wyzwaniem, ponieważ dojście tam zajmowało ponad dwadzieścia minut.
Gdy była na miejscu przywołała jedną ze szkolnych sów.
— Colville Terrace, numer dziewiąty, Londyn — powiedziała Latona, wsadzając sowie kopertę w dziób, po czym z wahaniem wyrzuciła ją przez otwarte okno.
Wróciwszy do pokoju wspólnego, zabrała się za wypracowanie z zielarstwa, które bardzo szybko zakwalifikowała na listę swoich najbardziej znienawidzonych przedmiotów w Hogwarcie. Profesor Sprout kazała im babrać się w smoczym łajnie i karmić krwiożercze rośliny, które przyprawiały Latonę o dreszcze.
Czas w Hogwarcie płynął wolno i monotonnie. Rano szli na śniadanie, potem odbywały się lekcje, na długiej przerwie obiadowej dzielili się notatkami, a wieczorem wracali do lochów. Profesor Snape obwieścił im bardzo dobitnie, że mają kategoryczny zakaz włóczenia się po lekcjach po zamku, więc przez resztę dnia siedzieli w pokoju wspólnym, odrabiając lekcje, grając w szachy lub eksplodującego durnia, albo ze sobą rozmawiając.
Gdy kolejny tydzień nauki dobiegł końca, Latona musiała przyznać, że pomyliła się, sądząc, że bycie Ślizgonem polegało tylko na zdobywaniu dobrych ocen z eliksirów i dręczeniu innych uczniów — co wieczór w czwartki uczniowie Slytherinu organizowali w pokoju wspólnym zawody szachowe, w soboty grupowo odrabiali prace domowe, a w poniedziałki prefekci zaglądali do wszystkich dormitoriów, aby upewnić się, czy nikt nie postanowił przedłużyć sobie weekendu.
Po krótkim czasie Latona poczuła się w towarzystwie Ślizgonów jak ryba w wodzie i nie minęło sporo czasu, gdy zaprzyjaźniła się z Tracey i Dafne.
Wypracowanie dla profesor Sprout nie okazało się tak dużym wyzwaniem, jak sądziła. Wsadziwszy swoje rzeczy do torby, wstała i już miała udać się do dormitorium, gdy do pokoju wspólnego wpadli Malfoy, Crabbe i Goyle. Draco, gdy tylko ją zauważył, zawołał:
— Poczekaj! Muszę ci natychmiast coś powiedzieć!
— Co takiego? — zapytała ze zdziwieniem Latona.
Chłopcy usiedli naprzeciwko niej. Malfoy nachylił się i wypalił:
— Flint mi powiedział, że McGonagall pozwoliła Potterowi wstąpić do reprezentacji Gryffindoru w quidditchu!
Szczęka opadła jej najniżej, jak tylko mogła. Nie mogła uwierzyć własnym uszom! Latona wiedziała o quidditchu niemal wszystko.... Harry Potter jako najmłodszy gracz od stulecia?
— Żadnego szlabanu, żadnych punktów minusowych — ciągnął. — Więc żeby nie poczuł się zbyt pewnie, wyzwałem go na pojedynek dzisiaj o północy — dodał, dumnie się szczerząc.
— Zwariowałeś? — prychnęła Latona. — Jak ty masz zamiar go pokonać, potrafiąc różdżką wydłubać sobie tylko kozy z nosa? No, chyba że masz zamiar strzelić go zaklęciem lewitacji.
— Nie gorączkuj się tak — uspokoił ją Malfoy. — Mamy już plan, w którym ty nam pomożesz. — Latona ze zdumieniem wybałuszyła oczy. — Skoczysz po kolacji do woźnego Filcha i powiesz mu, że masz informacje, że dziś w Izbie Pamięci o północy coś się wydarzy. Łyknie to, jestem pewien.
— Ja? Dlaczego?
— Filch kocha celebrytów, a ty, nie ukrywajmy, jesteś jedną z nich — powiedział Draco. Latona uśmiechnęła się półgębkiem, słysząc jego słowa. — Gdyby ktoś inny mu o tym powiedział, stwierdziłby, że to tylko głupi żart.
— Nie rozumiem, dlaczego najpierw umawiasz się z Potterem na pojedynek, a potem chcesz, żeby Filch was przyłapał.
— Warell, ja się tam nawet nie pojawię — roześmiał się Malfoy. — Ktoś musi nauczyć Pottera, gdzie jego miejsce w świecie prawdziwych czarodziejów.
— No nie wiem — mruknęła Latona.
— Nie wygłupiaj się. — Malfoy nagle spoważniał. — Wychowywali go mugole, co on może wiedzieć o magii? A ty? Ty przynajmniej masz dowód, że jesteś prawdziwą czarownicą, w dodatku przełamałaś średniowieczną klątwę!
Choć nigdy nikomu o tym nie powiedziała, Latonę od zawsze zastanawiało, co takiego naprawdę zrobiła, aby złamać urok Arytela. To znaczy, oczywiście to, że żyła, było na to niezbitym dowodem, jednak w porównaniu z pokonaniem największego złoczyńcy ostatnich lat nie był to czyn ani szlachetny, ani świadczący o jakichkolwiek zdolnościach. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek zrobiła coś, co mogło świadczyć o posiadaniu przez nią nadzwyczajnych zdolności.
Właśnie to wpajali jej rodzice. Że dysponuje czymś niezwykłym... po prostu nie wiadomo, czym.
— Dobrze — powiedziała w końcu. W oczach Malfoya, Crabbe'a i Goyle'a zapłonęły iskry. — Zrobię to.
⁂
Biuro Filcha znajdowało się na parterze, zaraz przy Sali Wejściowej, z którą było połączone. Po kolacji Latona zapukała do jego drzwi, zza których wydzielała się woń smażonej ryby. Nie mogła się nadziwić, jak Malfoyowi udało się ją do tego przekonać.
— Wejść!
Biuro wyposażone było w szafy i szafeczki, na których poukładane były teczki najróżniejszej barwy i grubości. Pomieszczenie było małe i mieściły się w nich tylko owe półki, biurko i kuweta pani Norris, upierdliwej kotki woźnego. Na dodatek, z jednej z szuflad wystawał gruby łańcuch i kajdanki.
— Czego? — charknął, podnosząc głowę znad sterty papierzysk. Był wyłysiały w niektórych miejscach, jego twarz była workowata i pełna wybrzuszeń. Wyglądał jak troll.
— Dowiedziałam się czegoś bardzo ważnego — powiedziała Latona, unosząc podbródek. Filch w końcu okazał oznaki zainteresowania. Znikome, ale lepszy rydz niż nic. — Dzisiaj o północy w Izbie Pamięci ma wydarzyć się coś nielegalnego. — Oczy woźnego rozszerzyły się maniakalnie. — Podobno jakiś Gryfon ma tam coś nabroić.
Filch zerwał się na równe nogi, szczerząc się w obrzydliwy sposób.
— Dobrze, bardzo dobrze! — zawołał, po czym odwrócił się do niej, marszcząc brwi. — Połowę swojego życia spędziłem, ganiając za twoją piekielną matką, jak jeszcze chodziła do Hogwartu. Jeśli się okaże, że to jeden, głupi żart, powieszę cię za ręce pod sufitem i nie będą mnie obchodzić tego konsekwencje.
Latona z przerażeniem kiwnęła głową i wyszła z gabinetu. Czuła, jak wszystkie jej mięśnie rozluźniają się. Gdzieś w głębi kuło ją poczucie winy, które bardzo szybko zastąpiło zdziwienie. Czy na pewno się nie przesłyszała? Filch miewał porachunki z jej matką?
Resztę wieczoru Latona, Dafne i Tracey miały przegrać w czarodziejskie szachy, ale szło im tak fatalnie, że poddały się po piętnastu minutach. Później wypatrywały przez podwodne okna wielkiej kałamarnicy, której macki udawało się im niekiedy dostrzec. Draco zaproponował, żeby Latona przed północą poszła na zwiady. Wcale jej się to nie podobało.
Tak więc kilka minut przed północą Latona wymknęła się z lochów aż na szóste piętro, w międzyczasie uważając, by nie natknąć się na dyżurujących prefektów, nauczycieli, lub nieznośnego poltergeista Irytka, który przez pierwszy tydzień szkoły nękał pierwszoroczniaków, pojawiając się nagle przed nimi i krzycząc: "MAM TWÓJ NOCHAL!".
Nagle ni z tego, ni z owego, usłyszała szelest sowich skrzydeł, a potem poczuła, że coś ostrego wbija jej się w ramię. Zdusiwszy okrzyk, Latona odwróciła głowę i zobaczyła Gaję, sowę jastrzębią jej matki, z wyjcem, listem czytającym na głos swoją treść, w dziobie.
Nogi prawie się pod nią ugięły, kiedy drżącą ręką sięgnęła po kopertę. Gaja odleciała, robiąc przy tym sporo hałasu, więc Latona zamknęła się w najbliższej pustej klasie, by przypadkiem nie zostać złapaną przez Filcha lub któregoś z nauczycieli. Nie miała pojęcia, jakim cudem Gaja odnalazła ją w środku zamku i dlaczego nie przyleciała podczas śniadania.
Była pewna tylko tego, że nie wróżyło to niczego dobrego.
"Wyjec... o mój Merlinie... chyba mam kłopoty..." — takie i podobne myśli kołatały się w jej głowie, gdy powoli otwierała czerwoną kopertę...
Wtem, mrożący krew w żyłach krzyk jej matki poniósł się po klasie:
— JESTEM TOBĄ ROZCZAROWANA, LATONO WARELL, ŻEBY MOJA CÓRKA TRAFIŁA DO SLYTHERINU, KTO TO WIDZIAŁ! NIE TAK CIĘ WYCHOWAŁAM! TWOJE ZACHOWANIE JEST KARYGODNE! CAŁE POKOLENIA PORZĄDNYCH CZARODZIEJÓW WYSZŁO SPOD NASZEGO NAZWISKA, A TERAZ PROSZĘ, KOGO MY TU MAMY, ARTYSTKĘ ZE SPALONEGO TEATRU, KTÓRA PORZĄDNEGO PRZYDZIAŁU NAWET NIE UMIE DOSTAĆ! JEŚLI MYŚLISZ, ŻE TO POMOŻE CI W ZDOBYCIU SŁAWY, BARDZO SIĘ POMYLIŁAŚ! TO SKANDAL, ZWYCZAJNY SKANDAL! NIE WIEM, GDZIE POPEŁNILIŚMY BŁĄD, WYCHOWUJĄC CIĘ, ALE TERAZ MOŻESZ JUŻ PRZESTAĆ NAZYWAĆ SIĘ MOJĄ CÓRKĄ!
Zapadła głucha cisza, podczas której oczy Latony napełniły się łzami. Nie oglądając się za siebie, wybiegła z klasy, trzaskając drzwiami.
Wiedziała, że taka długa zwłoka z odpowiedzią nie zwiastowała niczego dobrego. Czuła wijące się w jej brzuchu poczucie winy, które kuło ją coraz mocniej i mocniej, paląc ją do środka. A więc jednak, pomyślała Latona, biegnąc pustym korytarzem w głąb szkoły, jestem do niczego!
Walcząc z bezbrzeżnymi łzami, które prawie wypływały jej spod oczu na rumiane policzki, skręciła w jakąś wnękę na trzecim piętrze. Korytarz znajdował się za drzwiami, panował tam mrok, w powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Coś tam charczało. Latona oparła się o ścianę, przestając powstrzymywać łzy, aż tu nagle ktoś wrzasnął przeraźliwie i ewidentnie rzucił się do ucieczki. Latona przylgnęła do ściany jeszcze mocniej i gdy odwróciła się, by sprawdzić, co się stało, napotkała zielony wzrok kilka centymetrów od siebie.
Latona wrzasnęłam ze strachu i odskoczyła do tyłu. Nogi zaplątały jej się o skraj szaty, więc runęła na ziemię, rozbijając sobie pośladki.
— Co tu robisz? — zapytał napastliwym tonem Harry Potter, sięgając po jej ramię i stawiając ją do pionu. Najwidoczniej nie zwrócił uwagi na łzy, które pociekły jej po twarzy. Był cały zdyszany, tak samo jak trzy inne postacie stojące za nim. — Wiej stąd, no już!
Potter wypchnął Latonę za skraj szaty na korytarz. Zanim zdążyła się zastanowić, co robił w środku nocy poza dormitorium, na dodatek wrzeszcząc, wypadli na główny korytarz.
Teraz kiedy oświetlały ich pochodnie, Latona zauważyła, że osobami podążającymi za nimi byli Ron Weasley, Neville Longbottom i Hermiona Granger, wszyscy bladzi i zdyszani.
— Co tu robisz? — powtórzył. — Śledziłaś nas, tak? To ty nasłałaś na nas Filcha? Zaraz, zaraz... czy ty masz... mokre policzki, Latono? Płakałaś?
Latona odruchowo wytarła twarz rękawem i wyprostowała się, unosząc wyniośle podbródek. Chociaż teraz odechciało jej się stwarzać nawet najbłahszych pozorów.
— Nie.
— Och, już to widzę — odezwała się Hermiona Granger. Była drobna, miała szatynową burzę włosów na głowie i dwa przednie wystające zęby; na jej twarzy pojawił się drwiący uśmiech. — To oczywiste, że to ona i Malfoy za wszystkim stoją, niby dlaczego jako jedyna trafiła tam, gdzie trafiła? Jest podła, Warell, uważaj, żebyś zaraz zahaczyła nosem o sufit!
Kąciki oczu zapiekły ją niebezpiecznie.
— Sama jesteś podła, Granger — wypluła Latona, uparcie walcząc z łamiącym się głosem. — Wsadź sobie te kroniki głęboko w nos! Zazdrościsz mi, bo jestem od ciebie lepsza!
— Ej! — zawołał nagle Weasley, wymachując przed sobą zaciśniętą pięścią. Był najwyższy z całej piątki, miał rude włosy i bardzo piegowatą twarz. — Nie próbuj mi tutaj obrażać mugolaków, cwaniaro! Bo pożałujesz! Idź szlochać dalej, może matula przyjmie cię z powrotem w domu! Wszyscy się co do ciebie mylili, żerujesz na swojej sławie jak sęp!
To, z czym Latona walczyła od kilkunastu minut, a może kilku tygodni, przyszło do niej ze zdwojoną mocą. Poczucie winy, strach, rozczarowanie — to wszystko spowodowało, że skrzywiła się, zawyła i puściła się biegiem po ruchomych schodach.
Biegła tak aż do wejścia do pokoju wspólnego. W kominku nadal trzeszczał ogień, ale pomieszczenie było puste. Bynajmniej tak jej się zdawało, kiedy runęła na kanapę, szlochając.
— A co to za szwędanie mi się nocą po zamku, co?
Latona uniosła głowę do góry. Przy stoliku do szachów, wśród stosów książek i papierzysk, siedziała Gemma Farley, prefektka Slytherinu. Włosy zjeżyły jej się na karku, kiedy z założonymi rękoma i bardzo zdenerwowaną miną Gemma podeszła do niej. W momencie, gdy już miała otwierać usta, Gemma sapnęła.
— Na Merlina, dzieciaku, czy ty płaczesz? Chodź no tutaj, szybko.
Gemma usiadła obok Latony i owinęła ramię wokół jej szyi, tuląc ją do siebie.
— Hej, co się stało? — mruknęła, teraz już łagodniej.
— Jestem... do niczego! — zawyła Latona, ukrywszy twarz w dłoniach. — Matka wysła-ała mi wy-wyjca, ż-że jest zła, bo dosta-ałam się do S-s-slytherinu! U mnie ni-i-ikt tu nie tra-trafił! Nie wie-em, co ma-a-am robić!
Gemma zsunęła się na kolana i delikatnie ujęła jej twarz w chłodne, blade dłonie.
— Skarbeńku, twoja matka powinna być dumna, że trafiłaś do najlepszego domu w Hogwarcie — powiedziała. — Chociaż nigdy nie byłam w takiej sytuacji jak ty, wiem, co czujesz. Nam, Ślizgonom, raz na zawsze przypięto łatkę złych, obślizgłych karaluchów. Ludzie nie widzą, że im zagorzalej będą nastawiać społeczeństwo przeciw nam, tym gorsi zaczniemy się stawać. Dlaczego mamy starać się być tacy wspaniali i miłościwi? Niech zobaczą, kogo sobie wykreowali: prawdziwą bandę niezależny, trzymających się razem kowali własnego losu! Nie daj sobie w kaszę dmuchać, nawet własnej rodzinie. Kochaj ją, ale nie daj sobą pomiatać, bo zostaniesz ich marionetką do końca swoich dni.
— Rodzice zawsze mi mówili, że ze Slytherinu wyszli mordercy ich przyjaciół i rodziny, wiesz, chyba chodziło im o Pierwszą Wojnę, Sama-Wiesz-Kogo i jego pobratymców... — szepnęła Latona. — P-poza tym, no, jestem Warell! Ja nie mogę tu być, to... to nie moje miejsce! Złamałam tę całą klątwę i...
— Nie zamartwiaj się tym, co o tobie mówią — poleciła cierpliwie Gemma, uśmiechając się serdecznie — i pokaż im, że wygrałaś i że wygrasz jeszcze wiele razy. Życie jest jak arytmetyka: jeśli chcesz obliczyć równanie, zastosuj się do schematu, albo pokaż, że masz nieco oleju w głowie i wymyśl całkowicie inny, równie dobry sposób. Przy dobrych wiatrach niczego nie spieprzysz.
Farley przytuliła Latonę, po czym odprowadziła ją do jej dormitorium, przy okazji prawiąc jej kazanie na temat włóczenia się w nocy po zamku. Tym razem Latona uniknęła kary i zrozumiała kilka ważnych rzeczy.