
Święta, święta i po świętach cz.I
Październik był dla Latony zdecydowanie miesiącem zmian; nigdy nie zdarzyło jej się tyle myśleć, przeżywać i rozpamiętywać. Wyjec, który przysłała jej Aurora i słowa Gemmy Farley dały jej do myślenia tak wiele, że już następnego dnia... poszła na lekcje z jeszcze wyżej uniesioną głową i w jeszcze bardziej ułożonej szacie niż dotychczas! Teraz, świadoma, kim przyszło jej być, nie zwlekała z robieniem na przekór własnej matce i wszystkim innym w Hogwarcie.
Nadszedł listopad i zrobiło się zimno, a rankami trawniki pokrywał szron. Razem z wieczornymi przymrozkami rozpoczął się sezon quidditcha, którego najpieczołowiciej wyczekiwali Gryfoni i Ślizgoni. Wszyscy ciężko trenowali, ale to właśnie oni wyciskali na szkolnym boisku siódme poty, opracowując nowe taktyki i szlifując swoje umiejętności miotlarskie.
Latona starała się unikać Harry'ego, Rona i Hermiony od czasu ich spotkania w środku nocy. Na samą myśl o tym, że ta zwykła Granger miała czelność odezwać się do niej w ten sposób, krew się w niej gotowała. Ale to nie dlatego, że była mugolakiem, a że jej pyszałkowatość przekraczała nawet granice Draco Malfoya.
W poranek poprzedzający mecz Latona usiadła przy stole Ślizgonów w towarzystwie Tracey i Dafne. Wsłuchiwały się właśnie w motywacyjną mowę Marcusa Flinta, kapitana drużyny Ślizgonów, który wiercił się tak, jakby zaraz miał znieść wyjątkowo duże jajko.
— Musimy jak najszybciej wyeliminować Pottera z gry — oznajmił dobitnie pozostałym członkom drużyny. — To nie przypadek, że go przyjęli. Ale to truchło, łatwo będzie mi go zwalić z miotły.
Ślizgoni zarechotali usłużnie.
O jedenastej na stadionie zebrała się chyba cała szkoła. Opatuleni w płaszcze i szaliki w barwach Slytherinu, Dafne, Tracey i Latona usiadły w najwyższym rzędzie, razem z Malfoyem, Crabbe'em i Goyle'em. Ekscytacja rozpierała Latonę od środka. Widziała już kilka meczów quidditcha, ale i tak nie mogła wytrzymać narastającego na murawie napięcia.
Już po chwili na boisko wyszły dwie drużyny ubrane w szkarłatne i zielone szaty. Kapitanowie Gryffindoru i Slytherinu uścisnęli sobie dłonie, a kiedy sędzina zadęła w gwizdek, piętnaście mioteł wzbiło się w powietrze, w tym jeden Nimbus Dwa Tysiące, najnowszy model miotły na rynku, który dosiadał Harry Potter.
Nie musieli długo czekać, aby Gryffindor objął prowadzenie, ku rozczarowaniu Ślizgonów. Mecz komentował Lee Jordan, którego profesor McGonagall co rusz karciła za nieodpowiednie zachowanie.
Kiedy Terence Higgs wystartował w dół za złotym zniczem, wszyscy Ślizgoni zawyli z radości. Ramię w ramię z szukającym Gryffindoru pomknęli za małą, złotą piłeczką, a wtedy... ŁUUUP! Flint zablokował Harry'ego tak, że ten ostatkami sił utrzymał się na miotle. Pani Hooch go ostro skarciła i przyznała Gryfonom rzut wolny.
Gra znów toczyła się bez kłopotów, aż w pewnym momencie miotła Pottera zaczęła żyć własnym życiem. Miotała się, cofała, wywijała koziołki. Latona była pewna, że zaraz z niej spadnie. A potem w loży kadry nauczycielskiej wybuchł najprawdziwszy pożar i wszystko wróciło do normy.
— Nie no, to przecież jakaś komedia — mruknęła Latona, wodząc spojrzeniem za ścigającym Slytherinu, który był przy bramce Gryffindoru z kaflem w ręku. — Dali mu grać, jak miotły nie umie utrzymać? Co to jest!
— Nie wydaje mi się, że to akurat jego wina — odezwała się Tracey. — Ktoś musiał czarować miotłę. Tylko nie wiem, kto.
— Może to Snape? — zarechotała Dafne. — Nienawidzą się jak pies z kotem.
— Oj, przestań, coś naprawdę mogło mu się stać.
I stało się — Harry szybował już w dół i zakrywał sobie usta rękami. Latona pomyślała, że zaraz zwymiotuje, ale zamiast resztek śniadania, na jego dłonie wypadł złoty znicz.
— GRYFFINDOR WYGRYWA STU SIEDEMDZIESIĘCIOMA PUNKTAMI DO SZEŚĆDZIESIĘCIU! ŁUCHUU! — zawył Lee Jordan, podskakując z radości.
Mecz zakończył się ogólnym zamieszaniem. Ślizgoni głośno uskarżali się na sposób wygranej Gryfonów i próbowali odwoływać się od wyniku u pani Hooch, ale każdego po kolei odprawiała z kwitkiem.
⁂
Zbliżało się Boże Narodzenie, a razem z nim nawał pracy domowej na ferie świąteczne. Nauczyciele ich nie oszczędzali. Jedynym wyjątkiem była profesor Sprout, która wykładała zielarstwo, ponieważ przez burzę śnieżną jej lekcje zostały odwołane, co bardzo ucieszyło Latonę. Jeśli o śniegu mowa, zamek Hogwart, błonia i Zakazany Lasy były pokryte jego grubą warstwą. Sowy, które jakimś cudem zdołały przebić się przez lodowe zamiecie, musiały przejść kurację u Hagrida, szkolnego gajowego.
W pokoju wspólnym i Wielkiej Sali ogień huczał w kominkach, czego nie można było powiedzieć o lochu, w którym nauczano eliksirów, gdzie oddech zamieniał się w parę.
— Naprawdę mi żal — odezwał się raz Draco ironicznym tonem na śniadaniu — tych wszystkich, którzy będą musieli zostać w Hogwarcie na Boże Narodzenie, bo nie chcą ich w domu.
Latona nie miała czasu, by ukrywać smutek, ponieważ setka zmarzniętych sów, robiąc duże wrażenie, wleciała do Wielkiej Sali. Ku jej zdziwieniu, była wśród nich i Gaja; Latona gwałtownie dźwignęła się na nogi i wyciągnęła ramię, a sowa zjawiskowo usiadła na nim, trzepocząc długimi skrzydłami. Gaja trzymała w dziobie przemoknięty list.
Latona usiadła z powrotem i otworzyła kopertę. W jej środku, na małym skrawku pergaminu, wąskim, pochyłym pismem było napisane:
Przyjedź do domu na święta.
Alexander.
Dafne, która zaglądała jej przez ramię, powiedziała, patrząc ze złością na Malfoya:
— No, masz szczęście, stary, że to jej rodzice.
— Co? — zapytała Latona.
— Myśleliśmy — odezwała się Tracey — że twoi rodzice nie będą chcieli cię do domu na święta. No wiesz, przez twój przydział.
Draco zaczął wiercić się nerwowo na krześle, ale nikt tego nie zauważył.
— Ostatnio zrozumiałam więcej, niż możecie sobie wyobrazić — westchnęła Latona, spoglądając na nich wszystkich z dobrocią. — Życie jest jak arytmetyka: do dobrego wyniku można dojść, nie tylko podążając za schematem.
Gemma Farley siedząca gdzieś ze swoimi przyjaciółmi uśmiechnęła się sama do siebie.
Rzeczywiście zamierzała wrócić do domu na święta. Profesor McGonagall obeszła wszystkie domy, spisując osoby pozostające w zamku — nikt z jej przyjaciół się na nią nie wpisał.
Podróż powozami po oblodzonej ścieżce okazała się bardzo ekscytująca. Na każdym zakręcie chybotali się na boki lub wchodzili w poślizg. Odetchnęli z ulgą, kiedy weszli do ciepłego pociągu. Szybko znaleźli przedział z ich bagażami i usiedli w nim, rozbierając płaszcze.
— To był niesamowicie ciężki semestr — stwierdziła Latona, przypinając sobie perłową spinkę do włosów. — Chyba poszło mi dobrze, nie mam z niczego poniżej "zadowalającego".
— Masz "nędzny" z zielarstwa — zauważył Malfoy.
— Ten, kto wprowadził je do planu lekcji, zaprzedał duszę diabłu.
Na stacji Hogsmeade wsiedli do pociągu. Mknęli przez zaśnieżone łąki, racząc się rozmowami i słodyczami kupionymi u pani z wózkiem przechadzającej się po wagonach. Z biegiem czasu, wbrew wcześniejszych zapewnień, Latona naprawdę zaczęła się martwić. No bo patrząc na ten cały wyjec...
— Jak myślicie, co dostaniecie na święta?— zapytał Crabbe, zacierając ręce. — Chciałem najnowszy model ruchomych puzzli, ale nie wiem, czy ojciec nie wziął mi ekskluzywnego zestawu do szachów.
— Słyszałam coś od ciotki o lisim futerku — powiedziała podekscytowana Dafne — ale nie będę się uskarżać na coś innego.
— Ja chciałam pełnowymiarowy teleskop — wtrąciła Tracey.
— A ja, żeby mnie wpuścili do domu — dodała, po czym pomyślała, że zabrzmiało to co najmniej tak, jakby chciała usłyszeć wyrazy współczucia, więc postanowiła już się nie odzywać.
Opady śniegu przybierały na sile z każdą minutą drogi, lecz jechali z taką samą prędkością, a może nawet jeszcze szybciej. Wizja spotkania z rodzicami, głównie matką, teraz naprawdę zaczęła przerażać Latonę. No ale nie mogła jej przecież zostawić na mrozie do końca ferii!
Kiedy przez pociąg przetoczył się komunikat, że zaraz będą na miejscu, na dworze było już ciemno. Owinęli się w płaszcze i przepchnąwszy się przez tłum ludzi, wyskoczyli z pociągu na mroźne powietrze. Od latarni do latarni ciągnęły się girlandy z jemioły i bluszczu, tu i ówdzie krążyły żywe elfy, obsypując wszystkich atrapą śniegu.
— No to cześć — powiedziała Dafne, uśmiechając się do nich. — Moi rodzice już na mnie czekają — wskazała na stojącą nieopodal parę dorosłych. — To był naprawdę fajny semestr. Do zobaczenia!
Dafne uściskała Latonę i Tracey, a z chłopakami przybiła żółwiki. Crabbe i Goyle odeszli razem, najwidoczniej mieli się jeszcze spotkać. Tracey pośpieszyła do swojego ojca tuż po nich.
— A ty czemu nie idziesz? — zapytała Latona ostałego obok niej Draco.
— Mógłbym ci zadać to samo pytanie — odpowiedział.
— Nie wiem, gdzie są moja matka i ojciec. Ciągle ich szukam.
— Łżesz jak pies — zarechotał Malfoy. Złapał ją za ramiona, przekręcił w lewo i wskazał na postać stojącą przy przejściu na mugolską część peronu. — A ja myślę, że to twój ojciec tam stoi.
Jej wnętrzności wywróciły koziołka.
— Jesteś dziwna, wiesz o tym? — Malfoy uniósł brwi w zadumie. Latona spojrzała na niego, krzywiąc się. — Przez kilka ostatnich tygodni zachowywałaś się... normalnie, mógłbym nawet powiedzieć, że tak, jakbyś następnego dnia miała znaleźć garniec złota pod łóżkiem. A gdy przychodzi co do czego, wycofujesz się, stajesz się nieśmiała i cicha. Całkowite przeciwieństwo.
— Nie wiem, o co ci chodzi — żachnęła się, czując, że rozmowa zaczynała zmierzać w złą stronę i że zaraz zacznie plątać jej się język. — Jestem normalna, taka... taka jak wy wszyscy.
— Tak uważasz? Więc dlaczego-
— Draconie, tu jesteś! Przez chwilę pomyśleliśmy z matką, że zostałeś w szkole.
Za chłopakiem wyrosła jak z ziemi dwójka dorosłych — mężczyzna z długimi, tak samo, jak u Dracona, bijącymi blondem włosami, trzymający w ręku ozdobną laskę, oraz kobietę o wyniosłej twarzy i zimnych, bladoniebieskich oczach.
— Witaj, ojcze. Dobry wieczór, matko — powiedział Draco, niespodziewanie szybko przywdziewając na twarz dziarski uśmiech.
— Ach tak — mruknął pan Malfoy, bacznie przyglądając się Latonie. — Widzę, że znalazłeś sobie koleżankę, Draconie. Ufam, że jest jedną z naszych. — Draco pokiwał głową z wigorem. Na usta pani Malfoy wkradł się mały uśmieszek, lecz gdy zobaczyła, że Latona na nią patrzy, ponownie się skrzywiła. — Nazywasz się...
— Latona, proszę pana. Latona Warell.
Przez twarze państwa Malfoy przemknęło ledwo zauważalne podekscytowanie.
— Lucjusz Malfoy, a to moja żona, Narcyza. — Pani Malfoy skinęła głową. — Sławna panna Warell, ulubienica bajkopisarzy i domniemanych wróżbitów... Hmm, a więc jednak Alexander i twoja matka postanowili przejść na drugą stronę? Niesłychane.
— Nie ma "drugiej" strony, jest "nasza" strona, Lucjuszu, już ci to kiedyś mówiłem. Uszanowanie, Narcyzo!
Wzdłuż ciała Latony przebiegł dreszcz, gdy usłyszała i poczuła obecność Alexandra tuż za sobą. Obejrzała się za siebie. Jej ojciec we własnej osobie z towarzyskim uśmieszkiem i dłońmi w kieszeniach płaszcza nie uraczył jej spojrzeniem, nawet przelotnym.
Malfoyowie zmusili się do uśmiechu..
— Alexandrze! — zawołała pani Malfoy, ukazując szereg białych zębów. — Draco właśnie przedstawiał nam swoją nową koleżankę, prawda, synu?
Alexander w końcu przeniósł na nią swój wzrok. Długo walczyła, by nie odwrócić swojego. W jego oczach malowała się mieszanka złości, bólu i troski, która rozsadziła ją od środka.
— Wasz syn rośnie jak na drożdżach, jak widzę — ciągnął Alexander tym samym, raźnym głosem. — No, w porównaniu do ciebie, stary, Draco wie, jak ogarnąć swoją fryzurę. Nie pomyliłeś eliksirów na wzrost? Chociaż... w tej kwestii wypadałoby zapytać Narcyzę — uśmiechnął się czarująco. Pani Malfoy spłonęła rumieńcem, natomiast pan Malfoy zacisnął mocniej szczękę. Latona jak i Draco niezbyt rozumieli, co Alexander miał na myśli i raczej nie chcieli upominać się o wyjaśnienia. — Pogawędziłbym z wami, ale niestety, czas nas goni, a jak to mówią, czas to galeony. Wesołych świąt! Chodź, Latono.
— Do widzenia, wesołych świąt! Do zobaczenia, Draco! — zawołała Latona, idąc wraz z ojcem.
Alexander nie odezwał się do niej słowem, ale pomógł jej wyciągnąć bagaże z pociągu, co głęboko w sercu uznała za cud. Miała nadzieję, że przywita się pierwszy. Nie miała racji.
— Cześć — mruknęła Latona, unikając jego wzroku.
— Cześć — odparł. I uśmiechnął się. — Jak w szkole, zdasz?
— Bez dwóch zdań.
— Przyjaciół masz?
— Mam, kilkoro.
— A wrogów
— Być może.
— A... podoba ci się w twoim domu? — zapytał, teraz już na nią nie patrząc.
Latona nie odpowiedziała od razu, gdyż w jej umyśle toczyła się wielka bitwa szczerości z kłamstwem na rzecz większego dobra.
— Bardzo.
— To świetnie.
⁂
Hol domu na Colville Terrace pod numerem dziewiątym pachniał piernikami i suszoną pomarańczą, a na zewnętrznej stronie drzwi wisiał piękny, ozdobny wieniec świąteczny i choć z zewnątrz i wewnątrz wszystko wyglądało pięknie, brakowało tam jednej rzeczy. Wyczuwalnego zapachu miłości.
Alexander zaniósł bagaże Latony do jej sypialni, która podążyła w stronę kuchni, w której rozbrzmiewał album "A day at the Races" autorstwa Queen. Nie chciała tego robić. Ale przecież musiała.
Weszła do kuchni, w której unosił się zapach surowego mięsa i dźwięki brytyjskiego rocka. Przy blacie stała jej mama, w różowym fartuchu, z włosami upiętymi w warkocz.
— Alex, gdzie ona-
Wielki nóż do obróbki mięsa wypadł jej z dłoni, z brzdękiem odbijając się od kamiennego blatu kuchennej wyspy. Aurora poczerwieniała, jak domyśliła się Latona ze złości, niechlujnie wytarła ręce o fartuch i jak burza, przeciąwszy kuchnie, wyszła z niej, obrzucając ją nienawistnym spojrzeniem.
Nie było to ani miłe, ani przyjemne, bycie traktowanym jak powietrze. Cóż, przynajmniej nie wyrzuciła jej z domu.
Reszta wieczoru, jak można się domyślać, również nie była ani miła, ani przyjemna. Aurorę widziała jeden raz, jak znosiła pranie. Zmorki nie spotkała wcale. Nawet Alexander nie odzywał się do Latony, więc w domu było cicho i głucho, jakby ktoś w nim niedawno umarł. Latona krążyła więc bez celu po swojej sypialni, przeglądając zdjęcia, które udało jej się zrobić w tym semestrze; wiele z nich przedstawiało różne zakątki szkoły, głównie piękne korytarze, dziedzińce oraz całokształt zamku Hogwart. Ale najprzyjemniejsze do oglądania były te zrobione jej i pozostałym, nie tylko Ślizgonom, w najróżniejszych momentach — na jednym Crabbe dusił Goyle'a, bo ten zjadł mu ciastka, na kolejnym zaś Draco i Dafne wykonywali wyzwanie, jakie rzucił im Blaise Zabini, aby udawali siebie nawzajem, a na jeszcze kolejnym Latona i Tracey rozciągałyśmy cienką linkę, aby idący z książkami Malfoy się potknął.
No dobra, może przedstawiały tylko Ślizgonów.