Lesser Evil || Harry Potter fanfiction

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
Gen
G
Lesser Evil || Harry Potter fanfiction
Summary
Latona wiedziała, że ciąży na niej duża odpowiedzialność za dalsze losy swojej rodziny, od kiedy nauczyła się odróżniać jeden koniec różdżki od drugiego. Przeszła do historii, to fakt, a historia kocha się powtarzać.Gdy Czarny Pan odradza się na jej oczach, wszystkie intrygi wychodzą na jaw. Latona, która niedawno zdała sobie sprawę ze swojej choroby, przekonuje się, że nie każdy musi być tym, za kogo się podaje, wrogowie czasem okazują się przyjaciółmi, a niewinne zawiniątko, które znalazła przy koszu na śmieci, może raz na zawsze zmienić bieg wydarzeń.❝Chciałem ją zabić... Tak, to byłby ogromny błąd. Musisz wybaczyć moją ówczesna samolubność, Latono.❞.❗postać ewoluuje❗❗slowburn alert❗❗Niektóre zdania lub sceny są wyrwane z kontekstu, ale warto zwracać na nie uwagę ❗
All Chapters Forward

Trudne początki

Latona prawie zachłysnęła się własną śliną.

Uczniowie Slytherinu zaczęli gwizdać i wiwatować, a niektórzy wymachiwali swoimi tiarami w powietrzu, skandując jej imię. Profesor McGonagall lekko szturchnęła ją w ramię, aby w końcu zeszła ze stołka. Latona zdjęła z głowy Tiarę Przydziału i ruszyła w kierunku stołu Slytherinu.

Na każdym kroku miała wrażenie, że nogi zaraz odmówią jej posłuszeństwa. Dźwięki zlewały się w jej głowie w jedną, niespójną całość, a gdy zbliżała się do ryczących ze szczęścia Ślizgonów poczuła, że lada chwila się rozchoruje. Czując, że serce ma prawie przy gardle, Latona usiadła z brzegu stołu, a wtem las rąk pojawił się przed nią, prosząć o uścisk. Jakiś dryblas z krzywymi zębami i rudowłosa dziewczyna poklepali ją po ramieniu, kilka osób wcisnęło swoje dłonie w jej dłoń, a na koniec przerażający, perłowy duch przeleciał przez nią, sprawiając, że oblała się zimnym potem i usiadł naprzeciw niej, podzwaniając srebrnymi łańcuchami.

— Niesłychane! — zawołał chłopak z krzywymi zębami. — Latona Warell w Slytherinie! Nazywam się Marcus Flint, piątoklasista. Rodzinka chyba nie będzie dumna, co?

— Jestem Gemma Farley — odezwała się blondwłosa dziewczyna z piegami. — Od tego roku jestem prefektem Slytherinu, miło mi cię poznać.

— Cześć — wydusiła z siebie Latona. Znajdowała się w stanie wielkiego szoku, jej ciało drżało z przejęcia.

Kiedy "Zabini, Blaise" również znalazł się w Slytherinie, powstał Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu. Miał długie, srebrzyste włosy i brodę, a na jego nosie spoczywały okulary-połówki. Powiedział coś o uczcie, a wtem stoły ugięły się od nadmiaru jedzenia. Choć kiszki marsza jej grały, Latona nie mogła przełknąć nawet jej ulubionych pieczonych ziemniaczków.

To nie tak miało być.

— Jeśli przyprawiłem cię o mdłości, przenikając przez ciebie, proszę o wybaczenie — powiedział duch ochrypłym szeptem, podkręcając bladą perukę.

— Słucham? Nie, ja... — Latona nie mogła odnaleźć właściwych słów. Jeszcze nigdy nie rozmawiała z duchem. W końcu zacisnęła pięści i powiedziała: — Wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Wtem, siedzący niedaleko chłopak roześmiał się. Miał bardzo jasne, zaczesane do tyłu włosy, szare oczy i ostry podbródek. Latona zmarszczyła brwi, spoglądając na niego.

— Gdybym był na twoim miejscu, nic nie było by w porządku, nawet najgorszym. No ale nie jestem, całe szczęście. W mojej rodzinie każdy był w Slytherinie — powiedział, leniwie przeciągając sylaby. — Nazywam się Draco Malfoy — dodał, wyciągając ku niej otwartą dłoń.

Latona spojrzała najpierw na jego cwaniacką twarz, potem na jego rękę, a następnie wyciągnęła swoją i mocno ją uściskała.

Na stole pojawiły się desery, takie, których Latona jeszcze nigdy nie widziała. Wtenczas rozmowa między innymi Ślizgonami przeszła na koligacje rodzinne.

— Czysta, a jak — odezwał się Malfoy, dumnie się uśmiechając. — Od średniowiecza. W Slytherinie nie ma miejsca dla innych, a tacy, co są czystej krwi i trafili gdzie indziej, to zwykli zdrajcy.

— Święte słowa — pochwalił go Flint, z uznaniem kiwając głową. — Święte... no ale, ludzie są teraz o wiele głupsi. Zobacz, jak było kiedyś. Prawda, Warell?

Latona wcale nie usłyszała, co powiedział Flint, ale słysząc swoje nazwisko, po prostu pokiwała głową. To było jak sen. Jak koszmar!

Kiedy Dumbledore obwieścił koniec uczty, Gemma Farley zaprowadziła pierwszorocznych Ślizgonów do lochów, do których wejście znajdowało się w sali wejściowej. Było tam zimno i ponuro i oddech zamieniał się tam w parę.

Zatrzymali się dopiero przed pustą ścianą.

— Tu znajduje się wejście do naszego pokoju wspólnego — obwieściła uroczyście Farley. — Aby tam wejść, musicie podać hasło. Jego aktualne brzmienie na najbliższe dni odnajdziecie na tablicy ogłoszeniowej. Czysta Krew!

Ściana zadrżała i pojawiła się w niej dziura, łudząco przypominając wejście na ulicę Pokątną. Zimny ciąg powietrza owiał twarz Latony, gdy przekroczyła próg salonu. Wszystko było tam zielono srebrne, a fakt, że pokój wspólny znajdował się pod powierzchnią jeziora, sprawiał, że w środku było mrocznie i ciemno. W kącie stał bogato zdobiony kominek, a przed nim mieściły się wyświechtane kanapy i fotele. Latona przypatrywała się wszystkiemu z rozczarowaniem wymalowanym na twarzy.

Gemma wskazała dziewczętom miejsce, w którym znajdowały się dormitoria. Po kilku minutach poszukiwań Latona znalazła drzwi wiodące do komnaty z pięcioma łożami, każde z kolumienkami w rogach, między którymi wisiały aksamitne ciemnozielone zasłony. Jej kufer już tam stał. Przy innych łóżkach stały dziewczynki mniej więcej jej wzrostu..


— Latona! Mamy razem pokój, ale super, no nie? — zawołała Dafne, z którą Latona płynęła łódką. Pozostałe dziewczyny odwróciły głowy i szeroko się uśmiechnęły, i natychmiast do niej podbiegły.

— Jestem Pansy Parkinson — przedstawiła się jedna z nich, wciskając swoją dłoń w jej dłoń. Miała krótkie, czarne włosy, twarz w krztałcie serca i bardzo szeroki uśmiech. — Dużo o tobie słyszałam, chyba jak każdy.

— Bulstrode, Milicenta — powiedziała druga, długowłosa blondynka.

— A my się już znamy — dodała Tracey, poprawiając grube okulary. — Chociaż, kto by cię nie znał... ale to nieważne, tak się cieszę, że mogę cię spotkać! A Potter? Znasz Pottera? Jesteście przecież...

— Wyluzuj, Davies — parsknęła Dafne. — Ale się cieszę, że jesteśmy tu wszystkie razem!

Były zbyt zmęczone, aby rozmawiać jeszcze dłużej, więc przebrały się w piżamy i powskakiwały do łóżek. Sen bardzo długo nie przychodził do Latony, w której głowie huczało jedno, jedyne słowo: Slytherin, Slytherin, Slytherin...

Kiedy obróciła się na drugi bok, w końcu zasnęła. Chyba nigdy nikomu nie powie, że jej oczy były wtedy pełne łez. Jak oznajmi to wszystko rodzicom?

— Tam, to ona.

— A rodzice mówili mi, że jest wychowana.

— Widziałeś jej minę?

Takie i podobne szepty towarzyszyły Latonie od momentu, w którym opuściła dormitorium z bardzo podkrążonymi oczami. Ludzie stawali na palcach, aby lepiej jej się przyjrzeć. Gdyby trafiła do innego domu może byłaby z tego zadowolona, ale jak na razie wolała skupić się na odnalezieniu sal do nauki, bo trudno było zapamiętać, gdzie co w Hogwarcie jest, biorąc pod uwagę ruchome schody, przeskakujące z obrazu na obraz postacie i drzwi wcale nie będące drzwiami.

Podczas pierwszego śniadania w Wielkiej Sali, uczniowie Slytherinu, teraz niefortunnie będący jej rówieśnikami, uparcie starali się wciągnąć w ją rozmowę. Podsuwali jej pod nos półmiski z przeróżnym jedzeniem, opowiadali żarty, ale rozmowa im się nie kleiła, głównie z jej winy.

Nagle, podszedł nich mężczyzna o tłustych, czarnych włosach, haczykowatym nosie i ziemistej cerze ubrany w długą, czarną szatę.

— Dzień dobry — powiedział. — Jestem profesor Severus Snape i mam zaszczyt być opiekunem Slytherinu. Od tego czasu jesteście moimi wychowankami. — Wyjął różdżkę i machnął nią w powietrzu. Przed ich talerzami pojawiły się zwoje pergaminów. Kilka osób sapnęło z podziwem. — Nauczam również Eliksirów pozostałej części szkoły. Jakiekolwiek prośby, skargi czy zażalenia kierujcie do prefektów. To, co widziecie przed sobą, to wasze plany lekcji.

Profesor Snape nagle spuścił wzrok, a że Latona siedziała centralnie przy nim, jego czarne, błyszczące oczy wpatrzyły się prosto w jej oczy. Snape, jakby dopiero co otrzymał policzek, zmarszczył brwi.

— Ach tak — mruknął takim głosem, jak gdyby powstrzymywał się od wrzasku. — Latona Warell, nowa celebrytka. Rodzice są pewnie dumni — mruknął, a na jego twarzy wymalował się grymas. Odwrócił się na pięcie i odszedł w kierunku stołu prezydialnego.

Latona zrobiła zdumioną minę i odprowadziła profesora Snape'a wzrokiem.

— Snape jest humorzasty, ale traktuje Ślizgonów ulgowo — powiedział Kasjusz Warrington. — Nigdy nie widziałem, aby się uśmiechał, ale pewnie się cieszy, że jesteś tu z nami.

Jak dla niej to próbował wydłubać jej oczy, ale nie podzieliła się swoją refleksją z innymi.

Latona nienawidziła wszystkiego związanego ze swoim przydziałem — od koloru swego krawatu, po pokój wspólny, w którym ciągle było zimno i ponuro. Wszyscy nagle przestali zwracać na nią uwagę, co jeszcze bardziej potęgowało jej frustrację. Gdy pewnego razu udało jej się wyłowić wzrokiem Harry'ego Pottera, ciągle otaczała go duża grupa uczniów. Przecież ona też zasługiwała na posłuch, prawda?

Prawda?

Latona sięgnęła po plan lekcji.

— Nie ma tak źle — odezwał się Draco Malfoy. — Sześć godzin i wolne. Jestem ciekaw, jak poradzą sobie ci wszyscy mugole, którzy nie potrafią odróżnić jednego końca różdżki od drugiego. Kto wypisywał im listy do szkoły? Gumochłony?

Jego przyjaciele zawyli ze śmiechu. Latona obrzuciła go tylko spojrzeniem i wzięła duży łyk soku dyniowego.

Po przepracowaniu całego tygodnia Latona zrozumiała, że czeka ich bardzo ciężka orka. W środy o północy studiowali niebo z wieży astronomicznej. Trzy razy w tygodniu uczęszczali też na zielarstwo, opiekować się magicznymi roślinami i uczyć się, jaki zrobić z nich pożytek.

Latona najbardziej polubiła zaklęcia. Profesor Flitwick był malutkim czarodziejem, który spadł ze sterty książek dwa razy. Raz po odczytaniu nazwiska Harry'ego Pottera, a raz Latony, zaś historia magii w porównaniu z zaklęciami była okropna. Profesor Binns, jedyny nauczyciel duch, zasypiał w połowie dyktowania notatek, które dotyczyły najczęściej wojen goblinów.

Profesor McGonagall była jego całkowitym przeciwieństwem. Energiczna i bystra, dała im popalić już na pierwszej lekcji, kiedy to ich zadaniem było zamienienie zapałki w igłę. Było to trudniejsze, niż przypuszczała Latona i zrozumiała, że wcale nie wie wszystkiego o magii. Pod koniec lekcji tylko Hermionie Granger udało się w pełni wykonać zadanie.

Igłą Latony wciąż można było podpalić świeczkę. Magia była jednak o wiele trudniejsza, niż sądziła przed przyjazdem do Hogwartu.

Obrony przed czarną magią wszyscy wyczekiwali z zapartym tchem, ale profesor Quirrell bardzo ich zawiódł. Cały czas nosił na głowie wielki turban, z którego cuchnęło czosnkiem i sprawiał wrażenie, jakby bał się tego, czego nauczał.

Ostatnią lekcją w piątek były dwie godziny eliksirów z Gryfonami. Zajęcia odbywały się w jednym z lochów. Było tam zimniej niż w pokoju wspólnym, a w dodatku wzdłuż ścian biegły półki zapełnione słojami z marynowanymi zwierzętami.

Snape, podobnie jak Flitwick, zatrzymał się na nazwisku Latony i Harry'ego.

— Ach, nasi nowi celebryci, jak mógłbym zapomnieć.

Skończył wyczytywać nazwiska i zaczął żonglować pytaniami.

— Potter, powiedz mi, co mi wyjdzie, jeśli dodam sproszkowany korzeń asfodelusa do nalewki z piołunu?

Potter zerknął na swojego przyjaciela, rudego chłopca z piegami, który wyglądał na tak samo ogłupiałego, jak on. Ręka Hermiony Granger, która wyrywała się do odpowiedzi na ich każdej wspólnej lekcji, wystrzeliła w górę.

— Nie wiem, panie profesorze — powiedział Harry.

— Nie wiesz? Jeszcze raz, Potter. Jaka jest różnica między mordownikiem szlachetnym a tojadem żółtym?

— Nie wiem, panie profesorze...

— Siadaj, Granger — warknął na Hermionę, która stała, celując dwoma palcami w sklepienie lochu. — Więc dowiedz się, Potter, że asfodelus i piołun uwarzą ci najsilniejszy eliksir snu na tej ziemi, a mordownik i tojad to jedna i ta sama roślina, zwana również akonitem. Twoja ignorancja pozbawiła Gryffindor jednego punktu.

Snape podzielił ich na pary i, o ironio, posadził Latonę w ławce z Harrym, który był tak samo skołowany, jak ona. Kiedy klasę wypełniło szuranie krzeseł, a gdy Snape odwrócił się, by zapisać coś na tablicy, ich oczy na chwilę się spotkały.

— Cześć — powiedział Harry.

— Cześć — odpowiedziała. Za każdym razem, gdy go widziała, zazdrość zżerała ją od środka. — Jak ci się podoba bycie Gryfonem?

— Eee... jest całkiem nieźle — odparł Harry, nie spodziewając się chyba, że Latona zada podobne pytanie. — Dowiedziałem się, że jestem czarodziejem miesiąc temu, nie oczekiwałem niczego konkretnego.

Latona uśmiechnęła się półgębkiem. Doskonale pamiętała ich pierwsze spotkanie na stacji King's Cross.

— Dlaczego wszyscy mówią, że nie spodziewali się, że trafisz do Slytherinu? — zapytał Harry.

— Ja też się nie spodziewałam. Nie wiem, jak wytłumaczę to mojej...

— Zajmijcie... się... pracą! — usłyszeli przed sobą lodowaty głos.

Gwałtownie podnieśli głowy do góry i zobaczyli Snape'a stojącego nad nimi z groźną miną i błyszczącymi ze złości oczami.

— Wasza arogancja jest godna podziwu. Brak szacunku do przedmiotu i nauczyciela! Za knuta...

Ale Snape nagle urwał. Spojrzał raz na Latonę, raz na Harry'ego. Potem znów raz na Latonę, a raz na Harry'ego. W końcu wyprostował się, zmarszczył brwi w zadumie i bezceremonialnie odszedł od ich stolika.

Latona spojrzała na Harry'ego, który śledził Snape'a wzrokiem.

— Czy ty coś z tego rozumiesz?

— Ani trochę.

Kiedy godzinę później Latona była w drodze do pokoju wspólnego, w szacie miała powypalane małe dziurki, ponieważ Neville Longbottom rozpuścił swój kociołek, a jego zawartość rozbryznęła się po prawie wszystkich uczniach.

Szansą na podniesienie się po upadku na Ceremonii Przydziału była lekcja latania. Latona musiała wypaść jak najlepiej. Przynajmniej to mogła zrobić, by rodzice nie spisali jej na straty, ponieważ quidditch cenili tak samo, jak przydział.

— Będziesz w to najlepsza, na luzie. To co, że Malfoy cały czas się przechwala, jaki to on nie jest wspaniały w quidditchu...

Malfoy istotnie wciąż mówił o lataniu i o tym, jak udało mu się namówić swojego ojca, by kupił mu najnowszy model Nimbusa, wyścigowej miotły. Ale ona też była dobra w lataniu, przecież pół swojego życia spędziła odbijając piłki posyłane przez Alexandra w jej stronę!

Tego popołudnia wraz z innymi Ślizgonami pierwszego roku Latona udała się w na wielki trawnik przed zamkiem. Przed nimi rozciągało się ze dwadzieścia mioteł. Gryfoni przybyli odrobinę później, w towarzystwie krótkościętej kobiety o oczach żółtych jak u jastrzębia, pani Hooch.

— Stawajcie obok mioteł, na co czekacie? — przywitała ich opryskliwie. — Jazda!

Latona stanęła z lewej strony szkolnej miotły. Niektóre jej witki sterczały pod dziwnym kątem.

— Wyciągnijcie prawą rękę i zawołajcie "Do mnie!".

— DO MNIE!

Miotła Latony natychmiast poszybowała w górę, przez co poczuła nagły przypływ euforii. Zarówno Harry, jak i Draco nie mieli problemów z przywołaniem miotły. Niektóre toczyły się po trawie, kolejne zaś ani drgnęły.

Pani Hooch nauczyła ich, jak poprawie dosiąść mioteł, a potem powiedziała:

— Teraz odepchnijcie się mocno od ziemi i unieście się na dwie, trzy stopy.

Latanie nie było Latonie obce, ale zanim zrobiła cokolwiek, Neville Longbottom wystrzelił w powietrze jak pocisk. Złamał nadgarstek, spadając z wysokości trzydziestu stóp, więc pani Hooch musiała zaprowadzić go do skrzydła szpitalnego.

— Zobaczcie — zawołał Malfoy i podbiegł do pobliskich krzaków. Wziął coś do ręki i uniósł wysoko. — Czy to nie przypominajka? No tak, czerwona. Chyba zapomniał mózgu z domu.

— Oddaj to, Malfoy — ryknął Potter. Wszyscy zamilkli. Pansy i reszta ślizgońskich dziewcząt, oprócz Tracey Davis i Dafne Greengrass, zachichotały.

Draco wskoczył na swoją miotłę.

— Malfoy, wracaj! — zawołała Latona, zanim zdążyła ugryźć się w język. — Wyleją cię! Jak chcesz mu zrobić na złość, rób to z głową!

Harry łypnął na nią spode łba i wskoczył na własną miotłę. I nagle, całkowicie bez ostrzeżenia, Malfoy wyrzucił przypominajkę w powietrze. Harry pruł przed siebie nieustannie, aż w końcu złapał ją stopę nad ziemią.

— HARRY POTTER!

Profesor McGonagall z przekrzywionym kapeluszem biegła w ich kierunku, blada jak ściana. Potter potulnie wylądował przy jej boku.

— Jak śmiałeś... jeszcze nigdy odkąd tu jestem... — sapała. — Kark mogłeś sobie skręcić... za mną, Potter.

Draco, Crabbe i Goyle uśmiechnęli się triumfalnie, gdy Harry podążył za profesor McGonagall do zamku. Po swoim powrocie pani Hooch odesłała ich do szkoły, uważając, że kontynuowanie lekcji nie ma już sensu.

 

Forward
Sign in to leave a review.