Lesser Evil || Harry Potter fanfiction

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
Gen
G
Lesser Evil || Harry Potter fanfiction
Summary
Latona wiedziała, że ciąży na niej duża odpowiedzialność za dalsze losy swojej rodziny, od kiedy nauczyła się odróżniać jeden koniec różdżki od drugiego. Przeszła do historii, to fakt, a historia kocha się powtarzać.Gdy Czarny Pan odradza się na jej oczach, wszystkie intrygi wychodzą na jaw. Latona, która niedawno zdała sobie sprawę ze swojej choroby, przekonuje się, że nie każdy musi być tym, za kogo się podaje, wrogowie czasem okazują się przyjaciółmi, a niewinne zawiniątko, które znalazła przy koszu na śmieci, może raz na zawsze zmienić bieg wydarzeń.❝Chciałem ją zabić... Tak, to byłby ogromny błąd. Musisz wybaczyć moją ówczesna samolubność, Latono.❞.❗postać ewoluuje❗❗slowburn alert❗❗Niektóre zdania lub sceny są wyrwane z kontekstu, ale warto zwracać na nie uwagę ❗
All Chapters Forward

Ceremonia rozczarowania

Latona stwierdziła, że jeśli przeczyta kilka pierwszych rozdziałów każdego z podręczników i zabłyśnie na pierwszych lekcjach, z pewnością zostanie doceniona. To znaczy, Aurora tak stwierdziła, a Latona przystała na ten pomysł, kipiąc z gotowości. 

W przeddzień wyjazdu do Hogwartu Latona spakowała swój kufer, wypełniając go po brzegi, i zaniosła go do przedpokoju, o mało nie wybijając sobie zębów na schodach. Mogłaby to zrobić Zmorka, rodzinny skrzat domowy rodziny Warellów, ale Latona wiedziała, że jeśli nie zrobi tego sama, nie ma mowy, że podniesie go w pociągu; Zmorka miała krótki, szpiczasty nos i oczy czarne niczym małe węgielki i nosiła beżową lnianą sukienkę.

— Jak się masz, babciu? — zagadnęła ze szczęściem Latona, przechodząc obok wielkiego obrazu w przedpokoju przedstawiającego tęgą, blondwłosą kobietę. Był to ulubiony malunek Latony w całym domu, bo rama, w którą został oprawiony, miała śliczne złote zdobienia w kształcie kluczy.

— Tylko nie zabrudź od razu wszystkich szat — mówiła Aurora, kiedy plotła Latonie jeden z grubych, kruczoczarnych warkoczy — bo pranie jest tylko raz w tygodniu. Zostaw sobie jedną tylko na uczty. Krawat umiesz wiązać, mam nadzieję? Dobrze. No i szanuj aparat, który dostałaś, bo w wakacje uzupełnimy mój stary album ze zdjęciami. To będzie już trzecie pokolenie...

— Mamo — zagadnęła niepewnie Latona. — Czy to w tym roku Harry Potter zacznie Hogwart?

— O tak! — odrzekła z uciechą. — Musisz się z nim koniecznie zaprzyjaźnić, to bardzo ważne.

— Dlaczego?

— No... bo obydwoje jesteście tak samo znani! Tylko o nim napisali w większej ilości ksiąg niż o tobie... Poza tym jestem pewna, że będąc w tym samym domu, na pewno złapiecie wspólny język.

— O jakim domu mówisz?

— O Gryffindorze, rzecz jasna — powiedziała ze zdziwieniem Aurora. — To oczywiste, że i ty, i on, się tam znajdziecie... Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że planujesz dostać się do Slytherinu.

Aurora była jedną z tych osób, która zaklinała dom Slytherin na wszystkie sposoby. Nie potrafiła zdzierżyć obecności Ślizgonów, więc co by to było, gdyby to właśnie Latona stałaby się jedną z nich? Starała się o tym nie myśleć.

— Nie planuję — odpowiedziała Latona, coraz bardziej obawiając się przyszłego wieczoru.

Kilka chwil później siedziała już w wynajętym przez Alexandra samochodzie z Ministerstwa Magii, mnąc rąbek swojej sukienki. Zbliżała się godzina jedenasta, więc jak najszybciej dotarli na stację kolejową King's Cross i weszli na chodnik dzielący peron dziewiąty i dziesiąty z dużym wózkiem bagażowym.

Latonę przebiegł dreszcz podniecenia.

— Nic się nie bój — zapewnił ją Alexander, widząc, że Latona nie za bardzo wie, co ma zrobić. — Musisz tylko przejść przez tę barierkę między peronami.

— No dalej, lecisz — powiedziała zachęcająco Aurora. — Pamiętasz, kim jesteś? Jesteś Latona Warell, jesteś...

—...klątwołamaczką, tak, tak, pamiętam — mruknęła Latona, uśmiechając się półgębkiem i mocno pchnęła wózek.

Kiedy myślała, że zaraz się rozbije i porozrzuca wszystkie swoje rzeczy po peronie, wtem pojawił się przed nią czerwony parowóz, usłyszała szelest mnóstwa skrzydeł i poczuła, jak pomiędzy nogi wbiega jej kot. A więc udało się.

Nie czekając na Aurorę i Alexandra, Latona podążyła w kierunku parowozu z tabliczką z napisem Pociąg ekspresowy do Hogwartu, godzina jedenasta. Przepchnęła się przez rodzinę rudzielców, a potem zatrzymała się przy wejściu do pociągu, ponieważ jakiś chłopak nie mógł poradzić sobie ze swoim kufrem. Latona westchnęła i podeszła do niego, aby mu pomóc, chociaż wcale nie miała na to ochoty.

— Och, dzięki wielkie — powiedział chłopak, któremu kufer po raz drugi spał na stopę. Latona uśmiechnęła się do niego, a potem jej wzrok padł na jego czoło i wprost zaniemówiła. Przecinała je i jego brew cienka blizna w kształcie zygzaka błyskawicy.

— Nie gadaj... jesteś Harry Potter? — sapnęła, biorąc swój kufer w dłonie i tym razem to on zaoferował jej pomoc. Latona wskoczyła do pociągu i spojrzała na niego z góry, aby lepiej mu się przyjrzeć.

— A, no tak, to ja — odpowiedział chłopak.

— Ja jestem Latona Warell, powinieneś o mnie słyszeć — oznajmiła Latona, kraśniejąc z dumy.

— Niestety nie, przykro mi — przyznał Harry, kręcąc głową. Latona spojrzała na niego, szeroko unosząc brwi.

Wtaszczyła swój kufer do jednego z wolnych przedziałów i wróciła na peron, gdzie odnalazła Aurorę i Alexandra. Opowiedziała im o spotkaniu z Harrym Potterem na jednych wdechu.

— Nie zna mnie, rozumiecie? — wyrzuciła z siebie. — Przecież my...

— Dobra, dobra, panuj nad sobą, trochę pokory — powiedział Alexander z nutą złości w głosie. — Potter to nie obiekt w zoo, najlepiej będzie, jeśli każdy da mu spokój, no ale ludzie są ludźmi.

Rozległ się gwizdek.

— Szybko! — zawołała Aurora, ucałowała Latonę w policzek i popchnęła ją w kierunku wagonu. Latona wychyliła się przez okno. — Koniecznie powiedz nam, gdzie trafiłaś. Masz sprawić, że będziemy z ciebie dumni.

— Matka ma rację — odezwał się Alexander, obejmując swoją żonę ramieniem. — Pamiętaj, z jakiej rodziny pochodzisz. Spotkasz różnych ludzi i nie wszyscy będą chcieli dla ciebie jak najlepiej.

— Będziecie dumni, obiecuję! — wykrzyknęła Latona. Parowóz ruszył.

Pociąg mknął przed siebie, zostawiając w tyle setki domów, lasy i wzgórza. Latona rozsiadła się w obitym czerwonym materiałem siedzeniu, myśląc, że to już nie przelewki i musi dać z siebie wszystko. W pewnej chwili drzwi przedziału rozsunęły się i weszły dwie dziewczynki. Były identyczne, miały długie, czarne włosy splecione w warkocze, a ich nosy były zakrzywione. Miały ciemniejszą skórę od Latony i ubrane były w barwne, luźne sukienki.

— O, cześć — powiedziała przyjaźnie jedna z nich. — Możemy się dosiąść? Wszędzie jest pełno.

— No jasne — odrzekła Latona, uśmiechając się.

— Jestem Padma Patil, a to moja siostra bliźniaczka, Parvati — przedstawiła się, siadając naprzeciw Latony. — A ty? Jak masz na imię?

— Jestem Latona Warell — oznajmiła ochoczo Latona, dumnie się prostując.

— A to ci numer! — wypaliła Padma. Jej siostra wytrzeszczyła oczy. — No, mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy! Coś takiego, Latona Warell i Harry Potter w tym samym pociągu tego samego dnia? Super!

— Spotkałam go, kiedy wnosiłam to kufer — powiedziała Latona, która, teraz, w centrum uwagi, czuła się jak ryba w wodzie. — Nie wyglądał mi na wielkiego bohatera.

— Ty też nie — stwierdziła Parvati, która nieco się skrzywiła. — No ale każdy dzieciak zna wasze imiona i historie o was od urodzenia. Ty za to wyglądasz, jakbyś uciekła z domu strachów — zachichotała. 

— Moja mama kazała mi się tak ubrać. — Wzruszyła ramionami, rzucając okiem na swoją czarną sukienkę i baleriny. — I tak będziemy musiały przebrać się w szaty. A właśnie, jak myślicie, do jakiego domu traficie?

— Pewnie do Gryffindoru, ale to przecież nie ma znaczenia — odrzekła Padma, która wydała się Latonie milsza od jej siostry, która nie przestawała się na nią krzywić. — Osobiście wolałabym trafić do Ravenclawu, tam podobno jest ciekawiej.

— Mój tata był Krukonem — zauważyła Latona — i fakt, opowiadał, że mają bardzo ładny pokój wspólny.

— Ślizgoński jest taki... ślizgoński — zażartowała Parvati. — Wszędzie jest ciemno i mówią, że jego duch-rezydent uwielbia straszyć Ślizgonów po nocach.

Z biegiem czasu robiło się ciemno i w przedziałach oraz na korytarzu pozapalały się światła. Latona, Padma i Parvati przebrały się w obfite szaty Hogwartu.

Przez korytarz przetoczył się głos:

— Za pięć minut będziemy w Hogwarcie. Proszę zostawić bagaże w pociągu, zostaną zabrane do zamku osobno.

Kiedy Latona przepchnęła się przez tłum na korytarzu, wyskoczyła na ciemny peron. Wzdrygnęła się, bo wieczór był chłodny i nieprzyjemny, a potem, całkowicie niespodziewanie, jak jej głową pojawiła się olbrzymia ręka trzymająca latarenkę i uszy przeszył jej donośny krzyk:

— Pirszoroczni do mnie! Pirszoroczni! O matulu moja, przepraszam, dzieciaku — powiedział, kiedy Latona podskoczyła ze strachem i zakryła sobie uszy. Był to mężczyzna, tak samo wielki i wzdłuż, i wszerz, z gęstą brodą i włosami.

Ślizgając się i potykając, ruszyli za mężczyzną błotnistą ścieżką. Latona zauważyła, że prowadzi ich w głąb lasu, a na samym dole błyszczała gładka tafla czarnego jeziora i kilkadziesiąt małych łódek, obijających się od siebie.

Zamek Hogwart był piękny. Wielki, z wieloma masztami i wieżyczkami, majaczył na tle gwieździstego nieba.

— Po czterech do łodzi i ani jednego więcej! — ryknął mężczyzna, wskazując na łódki zacumowane w przystani. Latona, która do głębokich zbiorników wodnych trzymała urazę, weszła do jednej z nich z blondwłosą dziewczyną z podłużną twarzą, czarnoskórym chłopcem oraz jeszcze jedną dziewczynką w okularach. — Wszyscy siedzą? No, to NAPRZÓD!

Flotylla łódek ruszyła przez jezioro, a wszyscy zamilkli, wpatrując się w zamek.

— Ekstra — mruknął chłopak. — Dafne, kogo my tu mamy, hmm? — zagaił do blondynki, która przeskanowała wszystkich szmaragdowym wzrokiem.

— Tracey Davis, miło mi — powiedziała ta w okularach. — Niezły ten zamek, masz rację. A ty, to kto?

— Blaise Zabini, a to Dafne Greengrass — odpowiedział chłopak. — No a ty? — wskazał podbródkiem na Latonę. — Kim jesteś?

— Warell, Latona — odrzekła beznamiętnie. — Zanim zaczniecie się mną fascynować, dajcie mi chwilę, muszę się napatrzeć na ten piękny zamek...

Wtenczas łódka uderzyła o brzeg. Mężczyzna z latarenką pomógł wyjść każdemu z nich i zaraz ruszyli w kierunku wielkiej bramy wydrążonym w skale korytarzem.

Mężczyzna uniósł wielką pięść i zastukał w bramę trzy razy. Coś strzeliło i zgrzytnęło. Brama natychmiast otworzyła się. Stała w niej wysoka czarnowłosa czarownica w szmaragdowozielonej szacie.

— Oto nowi pirszoroczni, profesor McGonagall!

— Dziękuję ci, Hagridzie. Idziemy.

Sala wejściowa Hogwartu była tak ogromna, że z powodzeniem zmieściłyby się w niej cztery pokoje Latony. Na ścianach wisiało multum portretów i świec w ozdobnych kandelabrach. Profesor McGonagall zaprowadziła ich do bocznej komnaty, w której słychać było gwar innych uczniów biesiadujących gdzieś w innej sali.

— A więc witajcie w zamku Hogwart — powiedziała profesor McGonagall. — Kolacja rozpocznie się już niebawem, ale zanim to nastąpi, odbędzie się wasza Ceremonia Przydziału. Jest bardzo ważna, ponieważ dom, do którego zostaniecie przydzieleni, zastąpi wam rodzinę na siedem następnych lat waszej edukacji. Są cztery domy: Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin. Tu, w Hogwarcie, za wasze osiągnięcia dostajecie punkty, a za przewinienia odbieramy je wam. Niezależnie do jakiego domu traficie, musicie troszczyć się o jego honor, swoich przyjaciół oraz wspólne dobro. Ceremonia Przydziału odbędzie się za kilka minut na oczach całej szkoły. Za ten czas radzę wam się przygotować. Wrócę tu, kiedy będziemy gotowi. Proszę zachować spokój.

I wyszła z komnaty. Nikt się nie odzywał, oprócz dziewczyny zawzięcie opowiadającej historię Hogwartu tym, którzy mieli ochotę jej słuchać, a takowych osób było niewiele. Latona w spokoju przygładziła swoją szatę, bacznie wszystkich obserwując.

Wtem wróciła profesor McGonagall.

— A teraz proszę stanąć rzędem — poleciła — i iść za mną.

Latona widziała Wielką Salę tylko na zdjęciach z młodości swoich rodziców, ale przez myśl jej nie przeszło, że jest jeszcze piękniejsza. Nad zaczarowanym sklepieniem unosiły się setki rozżarzonych świec. Mieściły się w niej cztery podłużne stoły i jeden krótszy, piąty, przy którym siedzieli nauczyciele. Poniekąd śmigały najprawdziwsze, perłowobiałe duchy.

Latona szybko spojrzała w dół, ponieważ profesor McGonagall ustawiła przed nimi drewniany stołek, na którym spoczywała stara i wyświechtana Tiara Przydziału, której rondo rozdarło się, pozwalając jej śpiewać. Po kilku minutach cała sala rozbrzmiała oklaskami, kiedy tiara zakończyła swoją mówiącą o zjednoczeniu się balladę. Skłoniła się przed każdym z czterech stołów i ponownie znieruchomiała. Tiara wyglądała na taką, co lubi zadawać ogrom pytań. W tym momencie Latona zwątpiła, czy w ogóle nadaje się do jakiegokolwiek z domów. To znaczy, oczywiście, że się nadawała. Była po prostu taka nietuzinkowa...

— Wyczytane osoby proszę o zajęcie miejsca na stołku... Abbot, Hanna!

Dziewczynka z mysimi warkoczykami wystąpiła z szeregu i usiadła na stołku. Profesor McGonagall włożyła jej na głowę tiarę, która opadła jej prawie na całą twarz. A w chwilę potem...

— HUFFLEPUFF — krzyknęła tiara.

Hanna podreptała do stołu po prawej, przy którym wybuchły wiwaty i gromkie brawa.

— Bones, Susan!

— HUFFLEPUFF!

— Bott, Terry!

— RAVENCLAW!

Kilka następnych osób trafiło do Gryffindoru i Slytherinu. Moon... Parkinson... Parvati trafiła do Gryffindoru, a Padma, tak, jak przypuszczała, do Ravenclawu... Potter trafił do Gryffindoru...

Pozostało ich bardzo niewielu. Lisa Turpin powędrowała do Ravenclawu, a potem Ron Weasley dostał się do Gryffindoru. Siedem osób... cztery... trzy...

— Warell, Latona! — rozległ się głos profesor McGonagall.

Latona poczuła, że do jej żołądka wpadają wielkie i ciężkie ołowiane kule. Wystąpiła z szeregu z nerwowym uśmiechem, a w sali zawrzało, jakby ktoś wylał lodowatą wodę na rozgrzaną do czerwoności blachę. I kiedy usiadła na stołek, ostatnim, co zobaczyła, zanim tiara całkowicie zasłoniła jej oczy, były setki par oczu wpatrującą się w nią.

— Hmm — usłyszała w uchu cichy głosik. — Bardzo skomplikowane... Trudne. Mnóstwo dumy, tak, i umysł też niczego sobie. I, och, na Boga, tak, co ja tu widzę! No, no... — Nagle, kiedy przez myśli Latony przeszło, że chciałaby trafić do Gryffindoru, tiara odezwała się jeszcze ciszej: — Wybacz, dziecko drogie, ale to będzie wbrew wszystkiemu, co tu widzę... — I znów podniosła głos: — Nie widzę tu innej możliwości niż... SLYTHERIN!

 

Forward
Sign in to leave a review.