
Odpowiednie miejsce dla młodego czarodzieja
1
Kiedy Harry był jeszcze dzieckiem, pokój ten nazywano drugą sypialnią Dudleya. Zazwyczaj nie wolno mu było tu wchodzić, a to dlatego, że pod niewygodnym, pojedynczym łóżkiem, na wąskich regałach nieopodal okna, a nawet bezpośrednio na podłodze zalegały sterty zabawek. Można tam było znaleźć maskotki, których czasy świetności już dawno minęły, niechciane instrumenty muzyczne, samotną, postawioną w kącie sztalugę, drogie kolekcje figurek i inne gadżety, takie jak klocki, puzzle pozbawione najważniejszych elementów i gry planszowe.
Ciotka Petunia nie zrobiła wiele, żeby uczynić ten pokój zdolnym do zamieszkania, dlatego w przypadkowych miejscach nadal stały kartony z niechcianymi, zapomnianymi rzeczami, których Harry kiedyś tak bardzo zazdrościł. Na początku nie podobało mu się, że przestrzeń nie należy tak naprawdę do niego. Bardzo szybko jednak przestał zwracać na to uwagę, a sytuację poprawił fakt, że nikt tak naprawdę tu nie zaglądał (a już szczególnie po instalacji niesławnej klapy w drzwiach), więc przynajmniej mógł cieszyć się prywatnością.
Prawdopodobnie dlatego zajęło mu tak wiele czasu, żeby się zorientować, jak cenne zasoby w rzeczywistości posiada. Zabawki produkowane były z najróżniejszych materiałów, miały ciekawe kształty, były albo na tyle małe, aby spokojnie zmieścić się w dłoni, albo na tyle duże, że musiał naprawdę się natrudzić, chcąc upchnąć je do szafy. Kiedy Dudley zdał sobie sprawę, że jego ataki szału tym razem nie przyniosą żadnego efektu, a Harry naprawdę zajmie sypialnię na piętrze, poświęcił trochę czasu, żeby wynieść stąd wszystko, co choć trochę wartościowe, nawet Game Boya lub szachy, w które nigdy nie chciał grać. Prawdopodobnie więc nikt się nie zorientuje, jeśli Harry wykorzysta pozostałe rzeczy do innych celów. Na przykład do nauki transmutacji lub zaklęć.
Odkrył wtedy, że naprawdę trudno wykorzystać w praktyce czary, które poznali do tej pory. Nawet jeśli wiedział, jaki efekt chce osiągnąć, nie potrafił zaplanować swoich działań bez zaglądania do podręczników. W niektórych przypadkach trzeba było połączyć różne gałęzie magii, żeby zmienić zarówno właściwości danego obiektu, jak też jego naturę. Innym razem musiał stworzyć długi łańcuch zaklęć, żeby nadać elementom odpowiednie cechy i dodać im ciekawe funkcje. Tydzień zajęła mu zamiana starego, brudnego misia, z którego wystawała wata, w uroczego, dużego niedźwiadka z lśniącym, brązowym futrem i czarnymi, świdrującymi oczkami, który chodził swobodnie po pokoju. Niestety zaklęcie, które wprawiało go ruch, bardzo szybko się wyczerpało, a na dodatek jego zachowanie nadal nie wydawało się naturalne.
Na początku traktował to jedynie jako hobby, którym mógł zajmować się w swoim wolnym czasie, kiedy nie mógł już dłużej patrzeć na książki, notatki i rosnącą w alarmującym tempie stertę zadań domowych. Teraz, kiedy nie miał żadnych obowiązków, życie na Privet Drive potrafiło być naprawdę nudne, a chyba tylko Hermiona potrafiłaby czytać dwadzieścia cztery godziny na dobę i nie zwariować. Bardzo szybko jednak doszedł do wniosku, że wykorzystanie swojej wiedzy w praktyce do tworzenia zupełnie nowych, ciekawych rzeczy jest dokładnie tym, czego brakowało w jego dotychczasowej edukacji.
Nie było nic trudnego w tym, żeby nauczyć się zaklęcia zmieniającego kolor lub opanować transmutację jednego materiału w zupełnie inny, na przykład tektury w prawdziwe drewno lub wełny w plusz. Sztuka polegała na tym, żeby znać wszystkie ich przydatne odmiany, być pewnym swoich umiejętności i wykorzystywać je w sytuacjach dnia codziennego, na przykład do ukończenia skomplikowanych, kreatywnych projektów. Harry zdał sobie również sprawę, że w programie nauczania nie zawarto wielu przydatnych czarów, lecz jedynie ich najpopularniejsze, reprezentatywne formy. Kto mógł zdawać sobie sprawę, że zaklęcia zmieniające kolor, które omówili w trzy tygodnie, stanowiły tak naprawdę osobną, obszerną gałąź magii? Nie pomogło również to, że Harry był dopiero na drugim roku, więc żeby robić naprawdę fascynujące rzeczy, musiał wyjść poza standardowy materiał.
Harry sądził, że nauka czarów przypomina trochę lekcje gry na instrumencie, o których opowiadał mu Justin Finch-Fletchley. Mogłeś opanować akordy i bicia do perfekcji, ale nadal nie czyniło to z ciebie gitarzysty, a w trakcie przygotowań do pierwszego koncertu byłeś w stanie nauczyć się więcej, niż przez ostatnie pół roku regularnych zajęć.
Chcąc zasięgnąć profesjonalnej opinii, Harry przesłał swój drugi projekt, czyli uroczego szczeniaczka, który entuzjastycznie machał ogonem i miał miękką, czarną sierść przypominającą prawdziwe futro, do profesora Flitwicka. Kilka dni później otrzymał bardzo długą odpowiedź, w której znalazły się nie tylko porady, co mógłby poprawić i jak następnym razem powinien zaplanować taki proces, ale też co miał zrobić, by jego zaklęcia były silniejsze, a efekty utrzymywały się dłużej. Na dole znalazła się długa lista polecanych lektur, w tym elementarze z ćwiczeniami, które należało wykonywać codziennie, żeby jego umiejętności stopniowo się poprawiały. Niektóre z nich pomagały popracować nad ruchami różdżki, inne nad wyobraźnią, koncentracją, pewnością siebie lub samą wymową trudnych sentencji łacińskich.
2
Kilka dni temu Harry po raz pierwszy wybrał się na samotną wycieczkę do ulicy Pokątnej, żeby kupić kilka najpotrzebniejszych materiałów polecanych przez profesora Dumbledore’a, w tym bardziej zróżnicowany zestaw składników do warzenia eliksirów, zapasy pergaminu i atramentu, a nawet świecącą w ciemności kulę, która wyświetlała na suficie mapę nieba. Z niezrozumiałego powodu był wtedy jednak za bardzo przestraszony, żeby spędzić w magicznej dzielnicy dużo czasu. Teraz jednak, kiedy lepiej zdawał sobie sprawę, czego będzie potrzebować, aby nauka w domu przebiegała bezproblemowo, a jego lista zakupów urosła do niewyobrażalnych rozmiarów, postanowił wrócić do Dziurawego Kotła.
Tym razem musiał czekać na Błędnego Rycerza całe dwadzieścia trzy minuty, zanim wielki, piętrowy autobus przyjechał pod stary park przy Magnolia Crescent, a nerwowy, zmęczony konduktor niemal siłą wciągnął go do środka, prawie zapominając odebrać 11 sykli za przejazd. Ponieważ dla Harry’ego zabrakło miejsc siedzących, musiał stać blisko drzwi, dopóki grupa dzieciaków rzucających mu zaciekawione spojrzenia przez ramię nie wysiadła w jakimś nudnym mugolskim miasteczku.
Dzielnica była podobnie zatłoczona, a rodziny z dziećmi, czarodzieje w średnim wieku i grupy turystów kursowały między bankiem, pobliską kawiarnią, sklepami i dużym budynkiem z czerwonej cegły, z którym podobno mieściły się biura Proroka Codziennego , dużej firmy produkującej meble i innych intratnych przedsięwzięć. Chociaż wyjechał bardzo wcześnie, nie udało mu się uniknąć długiej kolejki do goblinów, a zanim wrócił ze swojej krypty z workiem pełnym złotych i srebrnych monet, minęło pół godziny.
Harry spędził nieprzyzwoicie dużo czasu w sklepie ze sprzętem turystycznym i magicznymi elementami wyposażenia, ale w końcu udało mu się wybrać najpotrzebniejsze produkty, w tym parę regałów z dodatkowymi półkami, które odsłaniały się, jeśli wykonałeś skomplikowany wzór różdżką, a także długi stół roboczy z miejscem do warzenia i scyzoryk z końcówkami do przecinania różnych materiałów (na przykład krat w oknach, pomyślał z przekąsem), wytrychami i kluczami otwierającymi każdy standardowy zamek. Najważniejszym odkryciem były jednak skrzynie z uchwytami, w których można było bez przeszkód pomieścić całą zawartość pokoju Harry’ego, a może nawet pozostałych sypialni na piętrze, a także walizki z rzędami półek, szufladami i wieszakami na ubrania.
Małą fortunę zostawił również w sklepie dla profesjonalnych warzycieli, gdzie uprzejmy, młody sprzedawca pomógł mu dobrać mieszadła z materiału przypominającego szkło, różnych gatunków drewna i metalu (okazało się, że nawet to miało znaczenie przy warzeniu eliksirów), duże i małe kociołki, nową, dokładniejszą wagę i wiele innych akcesoriów.
Najdłużej zatrzymał się jednak w księgarni, a zanim wrócił na Privet Drive, znalazł jeszcze prosty, ukryty w zaułku sklep spożywczy, w którym brakowało jednak tradycyjnych składników. Zamiast nich na półkach czekały gotowe posiłki, napoje i desery, które zapakowano w taki sposób, aby na długo zachowały świeżość i odpowiednią temperaturę. Harry, który nigdy nie jadł zbyt dobrze, kiedy przebywał w domu wujostwa, ucieszył się z tego znaleziska, ale nie mógł przestać się zastanawiać, gdzie robiły zakupy czarownice takie jak Molly Weasley, które gotowały wszystko samodzielnie.
3
Na szczęście Harry nie musiał martwić się pieniędzmi. Pierwszego dnia omówił zawartość swoich skarbców z jednym z goblinów przy ladzie i był naprawdę zaskoczony tym, czego się dowiedział. Najwidoczniej prawo dziedziczenia było bardziej skomplikowane, niż mu się wydawało, a zostało zaprojektowane właśnie po to, aby chronić spadkobierców, którzy nie mieli już żadnych dorosłych krewnych. Majątek rodzinny przechowywany był w zupełnie innej krypcie, do której tylko on mógł uzyskać dostęp, i to nie wcześniej niż w dniu siedemnastych urodzin. Niezależnie od tego, w jakiej by się znajdował sytuacji, ani on, ani jego opiekun nie mogli skorzystać z tych środków. Zupełnie innymi prawami rządził się skarbiec powierniczy, z którego do tej pory korzystał; wystarczyło, że ktoś miał do niego klucz, a bez przeszkód mógł dokonywać wypłat. Oznaczało to, że ktoś taki jak wujek Vernon mógł z łatwością zabrać mu wszystkie pieniądze, gdyby tylko zdawał sobie sprawę, że Harry jest bogaty.
Ale to nie wszystko. Harry był wstrząśnięty, kiedy się dowiedział, że prawie skończył bez grosza przy duszy. Najwidoczniej jego ojciec był jedynym spadkobiercą całej fortuny Potterów, a wszystkie te środki przechowywał w rodzinnym skarbcu. Nigdy nie przyszło mu jednak do głowy, aby zabezpieczyć przyszłość swojego dziecka, i tylko za namową goblina otworzył dla niego skarbiec z zawrotną sumą piętnastu galeonów. Kiedy Harry po raz pierwszy przybył na Privet Drive, ciotka Petunia otrzymała więc informację, która wtedy była zgodna z prawdą: nie było żadnych finansów, nad którymi mogła przejąć kontrolę. Prawdopodobnie właśnie dlatego jego krewni uznali, że Potterowie byli nieudacznikami.
Sytuacja zmieniła się dopiero w następnych latach, kiedy czarownice i czarodzieje zaczęli wpłacać anonimowe datki na osobiste konto Chłopca, Który Przeżył. Zebrana kwota nie była imponująca, ale okazało się, że w każde Halloween lub pod koniec lipca członkowie magicznej społeczności przekazywali mu drobne darowizny. Niektórzy decydowali się też zapisać mu część swojej fortuny w testamencie. Bogactwo zgromadził więc na trochę przed dziesiątymi urodzinami, a gdyby nie sława, której tak nienawidził, musiałby teraz zdać się na szkolne stypendium i dobrą wolę wujostwa.
Miało to jednak swoje dobre strony; nawet gdyby wydał wszystkie swoje oszczędności (co wcale nie wydawało się proste, teraz, kiedy wiedział, jak wiele są warte stosy złotych galeonów, srebrnych sykli i brązowych knutów), jedyne, co musiałby zrobić, to poczekać na swoje siedemnaste urodziny, żeby uzyskać dostęp do funduszy, którymi dysponowali jego rodzice. A nie była to mała suma. Lord Voldemort w latach osiemdziesiątych uczynił swoją osobistą misją zdziesiątkowanie jego rodziny, a za każdym razem, kiedy jedna z bocznych gałęzi umierała bezdzietnie, ich majątek trafiał w ręce jego dziadka, czyli Lorda Pottera. Harry oczywiście bez wahania oddałby wszystkie te pieniądze, gdyby to mogło zwrócić im życie, ale musiał przyznać, że posiadanie takich zasobów trochę podniosło go na duchu.
4
W następnych dniach Harry zrobił gruntowne przemeblowanie i musiał jeszcze kilka razy wrócić po rzeczy, o których wcześniej zapomniał. Brakowało mu na przykład środków czystości i chociaż mógł skorzystać z tych, które ciotka Petunia przeniosła teraz do komórki pod schodami, był bardzo ciekawy, co ma do zaoferowania magiczny świat. Postanowił też wypróbować popularne serie kosmetyków i był bardzo zdziwiony, kiedy udało mu się znaleźć produkty do pielęgnacji włosów, które pomogły mu nareszcie zapanować nad fryzurą.
Przesuwanie mebli, szorowanie drewnianych paneli i okien, pranie tapicerki i stopniowe rozkładanie jego nowego majątku nie było łatwym zadaniem, ale efekty przerosły najśmielsze oczekiwania. W centralnym miejscu pomieszczenia znajdował się teraz długi, prostokątny stół z trójnogiem i chromowanym rusztem do zawieszania kociołka (z opcją regulacji wysokości), stojakiem na zlewki z płynnymi składnikami, moździerzem, mieszadłami i miskami z różnych materiałów, deską i kompletem noży, a także fiolkami do porcjowania mikstur i past w wytrzymałym, drewnianym opakowaniu. Kupił rękawice ze smoczej skóry, które zawsze przylegają do dłoni, a także parę gogli ochronnych do pracy z trudniejszymi wywarami i magiczny przyrząd, który wyglądał na połączenie metronomu i sekundnika – wystarczyło wybrać odpowiednie parametry, żeby miarowe, ciche stukanie pomogło wierzycielowi mieszać we właściwym tempie (i ilości) przez odpowiednio długi czas.
Na regałach po lewej stronie były zakonserwowane rzędy składników różnej maści, począwszy od korzeni stokrotek czy kolców jeżozwierza, aż po mieszanki ziół, gałązki waleriany i piołun, a nawet bezoar. Zarezerwował również wiszącą półkę do magazynowania gotowych eliksirów, ale zanim mógłby je odkładać na swoje miejsce, planował wszystkie przetestować za pomocą swojego nowego odkrycia, czyli Standardowych Płytek Testowych. Chcąc sprawdzić, czy próbka została uwarzona poprawnie i jest nadal przydatna do spożycia, wystarczyło nanieść trzy krople do specjalnego okienka, które następnie zmieniało swój kolor na zielony, niebieski lub czerwony. Intensywność uzyskanej barwy (od mlecznej lub pastelowej do fluorescencyjnej) miała wskazywać na moc i skuteczność wywaru. Co więcej, po dodaniu trzech kropel krwi można było się upewnić, że przyszły użytkownik nie jest uczulony na żaden składnik, a spożycie całej dawki nie będzie miało negatywnych skutków ubocznych.
Biblioteczka po prawej stronie tuż obok biurka była naprawdę obszerna i obejmowała nie tylko kompendia, encyklopedie, ćwiczenia i podręczniki, ale też segregatory, przewodniki po SUMach i OWTMach, książki dotyczące magicznej kultury, sztuki i religii, broszury opisujące zawody wykonywane w magicznym świecie, publikacje przypominające książki telefoniczne, które koncentrowały się na najważniejszych przedsiębiorcach, wykonawcach i specjalistach, a także zbiory egzaminów próbnych, kryteriów oceniania i sylabusów do każdego przedmiotu. Harry był też bardzo zadowolony z oprawionych w skórę dzienników należących do słynnych mistrzów eliksirów, które można było studiować, żeby poznać ciekawe sztuczki czy metody warzenia, a także samą technikę pracy nad nowymi przepisami. Zainspirowany, postanowił prowadzić własne egzemplarze dla eliksirów i różnych magicznych projektów, których się podejmował.
Na ścianie naprzeciwko wisiała standardowa tablica, na której mógł notować kolejne punkty instrukcji lub projektować nowe zabawki, a po przeciwnej stronie zawiesił małą, korkową tabliczkę, która w razie potrzeby mogła zamienić się w lustro. Materiały do pracy nad zaklęciami i transmutacją już wcześniej schował do szafy, dlatego całą swoją garderobę musiał umieścić w nowej walizce, która teraz była wypchana po brzegi szatami wierzchnimi, butami, mugolskimi strojami, płaszczami zimowymi i innymi ubraniami, które już dawno powinien był sobie kupić.