
Sam-Wiesz-Kto
Harry czuł, jak koncentruje się na nim uwaga wszystkich uczestników halloweenowej imprezy, jednak oni nic nie znaczyli. Zieleń jego oczu nadal ścierała się z fioletem tęczówek Riddle'a. Chyba wypadało coś powiedzieć, ale jakoś nie miał pomysłu, jak naprędce przekonać tutejszego Wujka Dobrą Radę, by łaskawie skoczył z nim do przyszłości, walnął go niewybaczalnym i skutecznie ubił, ku uciesze jego niedawnych przyjaciół i zdeklarowanych, odwiecznych wrogów.
Generalnie nie był za dobry w myśleniu. Jego działką było zbieranie batów.
Od kombinowania na szybko była Hermiona, ale teraz chętniej zaufałby Voldemortowi, niż powierzył swoje sprawy rozczochranej Gryfonce.
Z kolei od planów bardziej dalekosiężnych był Dumbledore i on przynajmniej nie czyhał na życie Harry'ego, tak jak reszta hogwarckiej ekipy. Cóż, w jego rzeczywistości ex-dyrektor był mocno nieżywy i choćby dlatego nie miał prawa skandować wraz z pozostałymi, ale Harry chciał wierzyć, że jego mentor nie wywinąłby mu takiego numeru.
Dumbledore zawsze wiedział lepiej. W tym świecie jego młody podopieczny miał nadzieję spotkać go bardziej żywym. A nuż staruszek wybije im wszystkim ze łbów pomysł z krwawą ofiarą na ołtarzu kanonu?
Plan wykombinowany na szybko – namierzyć swoją ostatnią deskę ratunku.
Na sali jednak nie rzucały mu się w oczy żadne koszmarnie jaskrawe, dobrane z absolutnym pominięciem wyczucia smaku, nie epokowe fatałaszki.
- Więc… Czy ktoś może mi powiedzieć, gdzie znajdę Albusa Dumbledore'a? – walnął z właściwą sobie bezpośredniością.
W jego kierunku, z szybkością przewyższającą Ginny zrzucającą wierzchnią garderobę, wystrzelił las różdżek.
Hmm. Chyba coś mu umykało.
Wisiał metr nad ziemią, magicznie przywiązany do krzesła, a otaczający go mały tłum spoglądał na niego nieufnie.
- Czemu jeszcze go nie wypatroszyliśmy? – rzucił jeden z obecnych, niecierpliwie zaciskając mocniej dłoń na różdżce.
Taa. Może to o nieufności było sporym niedopowiedzeniem. Zebrane grono miało raczej zamiary jak najbardziej mordercze.
Problem w tym, że za cholerę nie wiedział, czym im podpadł.
- Ale… co ja takiego powiedziałem? Chodzi o Dumbledore'a? – próbował dotrzeć do sedna problemu, ale najwidoczniej powinien był trzymać gębę na kłódkę. Upewniło go o tym Sillencio, którym oberwał z lewej.
Równocześnie na twarzach wkurzonych czarodziejów i czarownic pojawił się cień przerażenia. Ktoś wrzasnął i padł na podłogę.
- Wyprowadźcie Syriusza, to ponad jego nerwy. Przez tego małego gnojka znów zacznie się moczyć po nocach – zakomenderował James.
Oniemiały Harry obserwował, jak dwóch chłopaków, może jeszcze uczniów, wywlekło nieco starszego kolegę z twarzą przypominającą grobową maskę. Mimo trupiej bieli skóry rozpoznał Syriusza, którego znał ze zdjęć. Pytająco spojrzał na swojego niedoszłego ojca.
- To teraz zdejmę zaklęcie uciszające i będziesz miał minutę, żeby przekonać obecnych, że nie muszą posuwać się do niewybaczalnych. Jeszcze raz wypowiesz imię Sam-Wiesz-Kogo i twoje problemy skończą się permanentnie – poinstruował gospodarz przez zaciśnięte żeby.
- Dumble… – zaczął Harry, gdy magiczny ucisk na krtani zelżał, ale w porę przerwał – znaczy Sami-Wiecie-Kto jest… Sami-Wiecie-Kim?!
Kilkanaście par oczu spojrzało na niego jak na kliniczny przypadek półdebila. Nie zaszczycili go odpowiedzią, więc kontynuował.
- Jakim cudem szanowany dyrektor Hogwartu robi w waszej rzeczywistości za etatowy czarny charakter?
James stracił cierpliwość, zwiesił głowę i pozwolił przejąć rolę inkwizytora swojej… konkubinie. Cholera, Harry'ego bardzo uwierało to słowo, nawet w myślach.
- Jeśli w twojej rzeczywistości to, czego się Sam-Wiesz-Kto dopuścił nie jest karalne, to może lepiej nam jednak będzie w niekanonicznym świecie – stwierdziła poważnie Lily, ale już po chwili histeria wzięła górę i kiedy kontynuowała, daleko jej było do opanowania. – Widziałeś, co zrobił z biednym Syriuszem? Z nimi wszystkimi?! Nawet James nadal ma te sny, a jego jeszcze zdążył uratować profesor Riddle. Zaczęło się od częstowania cytrusowymi dropsami, potem było… drapanie za uszami… i te zabawy z… różdżką… a potem… Nie mogę… – urwała młoda kobieta, zachodząc się płaczem.
- Harry, wybacz Lily, nadal bardzo to wszystko przeżywa. Nie wiem, jak to delikatnie ująć… – zaczął wyjaśnienia profesor Riddle, wyraźnie skrępowany koniecznością niewygodnych wyjaśnień. – Zapewne także w twojej linii czasowej nie jest wam obca sprawa wojny z Gellertem Grindelwaldem. Oficjalnie przez dziesięciolecia cały świat czarodziejski żył w przekonaniu, że chodziło o czarną magię, ale to wszystko była mistyfikacja… Sam-Wiesz-Kogo. Prawdę znali nieliczni, w tym ja, ale baliśmy się mówić o tym głośno, bo kiedyś o takich rzeczach się nie mówiło.
- Hę?
- Och. Grindelwald stał się obiektem obsesji Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Nieodwzajemnionej. Próbował się od niego uwolnić, ale żadna magia nie była w stanie przeciwstawić się chorej fascynacji, którą czuł Sam-Wiesz-Kto do Grindelwalda. W końcu, po latach uciekania, ten dobrowolnie oddał się w ręce władz w nadziei, że mury więzienia oddzielą go skutecznie od natrętnego zalotnika. Ale wtedy dopiero zaczął się koszmar. – Ponad lasem zasfrasowanych głów poniosło się melodramatyczne westchnienie. – Sam-Wiesz-Kto zainteresował się uczniami Hogwartu.
Grobowa cisza potwierdzała słowa profesora, który sam wyglądał na przybitego.
Tylko z obawy o swój tyłek Harry nie wybuchnął jeszcze śmiechem. W życiu nie słyszał nic głupszego, ale maskował rozbawienie, by usłyszeć więcej.
- Cóż, nawet mnie to nie ominęło – Riddle zrobił dłuższa pauzę, a Harry rozdziawił japę. – Szczegóły pominę, ale w końcu z desperacji zdecydowałem otworzyć Komnatę Tajemnic i uwolnić Bazyliszka. Nazjeżdżało się ważnych person, zaczęli węszyć, Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać przestraszył się i przez dekadę był spokój. Ale o posadzie nauczyciela po zakończeniu szkoły mogłem zapomnieć, dopóki on tam był. W końcu z braków kadrowych dyrektor nie mógł wybrzydzać, zatrudnił mnie i wtedy odkryłem, że proceder nadal trwa. Co więcej, pomagała mu Tiara Przydziału, zdobywając dla niego informacje przy okazji ceremonii. Mój dom, Slytherin, wziął na siebie zebranie dowodów i przeprowadzenie prowokacji. I wszystko wyszło na jaw. Ministerstwo zorganizowało wielki proces, ale Sam-Wiesz-Kto spektakularnie uciekł, a na ofiary znów padł blady strach.
- Czyli… wy wszyscy…
- Wszyscy tu obecni są w programie ochrony świadków – dokończył za Harry'ego Riddle.
- Ale jakiś debil wymyślił, by Strażnikiem Tajemnicy zrobić Pettigrew – wtrącił się obcy, który dopiero dołączył do reszty obecnych – bo jego jako jedynego nawet Sami-Wiecie-Kto nie chciał kijem trącać. Że niby nie będzie go nikt podejrzewał i szukał. No bo kto tam mnie pytałby o zdanie...
Przerażone oczy skupiły się na nowo przybyłym, który jako jedyny nie sprawiał wrażenia trzęsącego portkami.
- A ty kto? – po prostu zapytał Harry, który miał powoli dość tych bzdur, a oparcie krzesła coraz bardziej wpijało mu się w plecy.
- Batman – przedstawił się z nonszalancją młody mężczyzna. – A konkretniej przynęta, na którą złapał się Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Więc mam tutaj najbardziej przejebane. A żadna bliskość cielesna z dyrektorem wcale mi się nie uśmiecha.
Rzeczywiście, zdecydowanie nadawał się na przynętę. W jego spojrzeniu było coś enigmatycznego, w postawie – prowokującego, w uśmiechu – zachęcającego.
Harry przez chwilę miał ochotę zanurzyć palce w rozwichrzonych, czarnych włosach, musnąć palcami jego skórę... Natychmiast niemal skamieniał. Czy to był już wpływ nadciągającego yaoicowego nie-happy endu, który wisiał nad nimi wszystkimi? Z niepokojem odgonił natrętne myśli i skupił się na dalszej części konwersacji.
- Severus, język – upomniał czarnowłosego playboya profesor Riddle. – I to w najmniejszym stopniu nie jest powód do żartów.
Harry'emu opadła szczęka.
- Bo niby my, Huncwoci, zawsze jesteśmy grzeczni i poważni – rzucił lekko James, podchodząc do Severusa i klepiąc po przyjacielsku w plecy. – Ale to o Batmanie już się przejadło, Gacusiu.
- Skoro o tym, musimy wywalić Pettigrew ze składu. Teraz już chyba nikt nie powie, że nie mam nosa. Brzydka gęba nigdy dobrze nie wróży. A nietoperze nie są wcale takie milusie, wiec Gacek przestało pasować co najmniej od chwili, kiedy dziabnąłem tego starego perwersa w…
- Severusie... Język.
- …siedzenie. Się zdziwił, że mu umknął niezarejestrowany animag.
- Pięciu nawet, chociaż Peter pewnie i tak mu się swoim ogonkiem pochwalił. Szczur jeden – padło od strony otwartych drzwi, w których stał Syriusz, mniej już przypominając trupa. – Mój bohater – powiedział czule i przejechał palcami po bladej skórze na szyi Snape'a, a ten odwzajemnił ciepłe spojrzenie.
Harry'emu zbierało się na wymioty. Szczęśliwie dla jego żołądka, Snape i Black jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ocknęli się i odskoczyli w przeciwnych kierunkach.
‐ Co do jasnej...?
- O, szlag – syknął Snape. – Wyczuwam nadciągające...
- ... napadowe bóle głowy?
- ... długie jesienne wieczory?
- ... niskie ceny?
Nikt z usłużnych czarodziejów nie trafił celnie.
- Yaoi. Jebane yaoi – warknął odziany w czerń, jak zawsze dwa kroki przed resztą populacji. – Co tu się odwala?!
Harry miał dość pytań. Chciał odpowiedzi.
- Ludzie, czy powie mi ktoś wreszcie, gdzie znajdę Albusa Dumbledore'a?
Usłyszał krzyk.
A potem wrzaski podniosły się ze wszystkich stron.
Ułamek sekundy później na środku pokoju aportowała się odziana w róże i fiolety postać, którą Harry znał dobrze.
Dwa uderzenia serca po tym, wszyscy obecni z trzaskiem aportowali się z rodowej siedziby Potterów w Dolinie Godryka, zostawiając protagonistę samego ze swym nieszczęśliwie już raz utraconym mentorem, przewodnikiem po zawiłościach fabularnych i nadpisanych wątkach z przeszłości, Gwiazdą Polarną zawsze wskazującą właściwy, jedyny słuszny kierunek potterowych dążeń ku pomyślnemu finałowi tej historii.
No, z Albusem Dumbledorem.
Harry odetchnął z ulgą.
Wreszcie to szaleństwo się skończy. Nie miał wątpliwości, że ekipa, która przywiązała go do krzesła i karmiła tymi bzdurami, była nieziemsko naćpana. Teraz miał okazję porozmawiać z kimś przy zdrowych zmysłach. Dyrektor coś wymyśli i pomoże mu przywrócić właściwy stan rzeczy. I wszystko się dobrze skończy.
- Och, mój chłopcze. Jak oni mogli cie tak potraktować – z troską i przejęciem wyszeptał czarodziej, ruchem różdżki uwalniając go z pęt i opuszczając krzesło na podłogę.
Chłopak zerwał się z radością i zbliżył do Dumbledore'a. Staruszek podniósł swoją dłoń i położył na jego ramieniu.
I wtedy… wtedy…
Harry Potter poczuł na sobie Zły Dotyk.