
Zabawy z czasem
Yaoi mu się nie uśmiechało. Yuri już bardziej, chociaż zdecydowanie nie z Minerwą McGonagall, grającą pierwsze skrzypce.
Minęło dopiero kilka kwadransów, a wyglądało na to, że wszelkie zdroworozsądkowe prawa powoli przestawały działać. Wszystkim odbijało i okazywali to w bardziej lub mniej namacalny sposób. Niedawne nieumiejscowione zaniepokojenie Harry'ego zaczynało przybierać postać paniki.
Lucjusz Malfoy coraz mniej dyskretnie i coraz bardziej dwuznacznie uśmiechał się do niego z drugiego końca sali, zwilżając usta językiem i z niezdrową fascynacją lustrując go wzrokiem. Harry od tego zaczął mieć lęki. Yaoi, pomyślał z przerażeniem, a treść pokarmowa z jego żołądka przesunęła się wyżej, w stronę przełyku. Perspektywicznie lepiej było jednak dać się ukatrupić, niż wylądować na wieczność przykutym do łóżka w zamkniętej piwnicy odpicowanej rezydencji Malfoyów. Po takich przeżyciach nawet Obliviate nie wyprostowałoby psychiki Chłopca-Który-Za-Dużo-Przeżył.
Do protagonistów nie ma zastosowania zasada „raz się żyje", więc podjął decyzję, jakkolwiek niechętnie. Do licha, poświęci się. W końcu kanon nie pozwoli mu pozostać permanentnie martwym.
Co nie?
- Siedemnaście pełnych obrotów i trzy czwarte osiemnastego. Panno Granger, w tej sprawie musisz być skrupulatna i nie może być mowy o pomyłce – z napięciem w głosie pouczała uczennicę Minerwa McGonagall.
- Oczywiście pani profesor. Ach! To przecież dzień… - zaczęła Hermiona, robiąc wielkie oczy, ale jej przerwano.
Harry'ego dopadły czarne myśli. Tajemnice, jakby miał i tak mało na głowie. Z drugiej strony, chyba wolał nie wiedzieć. To nie był dzień dobrych nowin.
Opiekunka Gryfonów, które weszła podopiecznej w słowo, kontynuowała, uśmiechając się sztucznie.
- Tak, tak panno Granger, to musi być ta data. Dokładnie wiemy, gdzie wtedy znaleźć Sami-Wiecie-Kogo. Wszystko zrozumieliście? A więc najpierw świstoklikiem do właściwej lokalizacji, a potem cofniecie się wstecz, używając zmieniacza czasu.
A potem tylko zgarniemy Voldemorta i ładnie go poprosimy ze sobą albo ewentualnie – jeśli będzie niechętny współpracy – ściągniemy siłą do teraźniejszości. Aby mnie wypatroszył w imię wyższego dobra. Coś mi umyka? Harry bardzo starał się nie wypowiadać myśli na głos i zachować zdrowe zmysły, opierając się ogólnemu szaleństwu. Miał wrażenie, że jest tutaj jedyną osobą nie entuzjastycznie nastawianą do swojej śmierci. Niepokojące uczucie.
A zmierzało ku gorszemu.
- Ej, co ty… No bez takich! – wyjąkał chłopak, kiedy bezceremonialnie wyrwano mu z tylnej kieszeni spodni jego różdżkę.
Ron, przed sekundą jeszcze najlepszy przyjaciel, powstrzymał go od rzucenia się na Snape'a, który właśnie go rozbroił. Tego już było za wiele.
- Potter, ochłoń. Różdżka zostaje tutaj, na wypadek, jakbyś zechciał znów zabić Czarnego Pana, zostać w przeszłości i zostawić nas w tym bagnie – wycedził Snape z satysfakcją w przymrużonych oczach, tym samym plasując się na szczycie listy ludzi do odstrzału, ex aequo z Voldemortem. Listy, którą Chłopiec-Którego-Wszyscy-Chcą-Zabić, zaczął w myślach kompletować kwadrans temu.
- Harry, mój chłopcze… To nie jest kwestia braku zaufania, a raczej środek prewencyjny – siliła się z desperacją w głosie McGonagall. Właśnie wskoczyła w czarnym rankingu do pierwszej piątki. – Poradzisz sobie świetnie, jak zawsze. Jesteś w końcu Harrym Potterem. – No dobra, teraz stara jędza dostała miejsce na podium.
- I streszczajcie się, inaczej nie będzie do czego wracać. Ej, dzieciaku! Nawet nie myśl, że się wywiniesz i uda ci się bezpiecznie zadekować w przeszłości. Kanon sypie się na wszystkich liniach czasowych, więc bez numerów. Tam może być gorzej, niż tutaj – oświecił Harry'ego jego kanoniczny ojciec, ten w japońskich łachach.
Ładna mi rodzicielska troska, pomyślał z goryczą. Bycie sierotą zaczynało nabierać dla niego kolorów. Myśli o przyszłości przedstawiały się z kolei w czerniach i szarościach.
Na środku Wielkiej Sali, ku uciesze tłumu, Crabbe i Goyle odtańcowywali Macarenę. Yyy?
Nim dano mu okazję, by ustosunkował się do sytuacji, Hermiona zarzuciła swoimi wiecznie rozczochranymi włosami, chyba w ramach dywersji zasłaniając mu pole widzenia. Ktoś wcisnął w dłoń Harry'ego świstoklik i magia szarpnęła jego ciałem, odrywając stopy chłopaka od posadzki. A po chwili poczuł, jak materializuje się w zupełnie nieznanym sobie miejscu.
Cmentarz, psia mać. Czemu to zawsze musi być cmentarz?!
Nie dane mu było bliżej zapoznać się z topografią terenu i zarysowującą się w oddali architekturą, bo jego przyjaciółka… wróć – nadgorliwa papla, do niedawna uchodząca za jego przyjaciółkę, oplotła jego ciało łańcuszkiem i zsynchronizowała zmieniacz czasu. I już ich nie było.
Po chwili ponownie poczuł grunt pod nogami i jak przewidywał, znów byli na tym zapyziałym cmentarzu, chociaż kilka sekund mu zajęło zorientowanie się w swoim położeniu. Cała okolica skąpana była w bladym świetle księżyca, które z uporem przebijało się przez mrok, otulający cmentarz i miasteczko w oddali. Padał śnieg. Czyhająca na jego życie gromadka z Hogwartu mogła go ostrzec, że prawdopodobnie wyląduje w zaspie, w środku nocy. Nie odmrażałby sobie teraz tyłka i wziąłby latarkę, bo różdżką z oczywistych względów sobie nie poświeci. Mogli go też doinformować, gdzie wyląduje – nie miałby poczucia, że potraktowano go jak debila, który był teraz zmuszony szukać drogowskazów. Zrobił krok przed siebie, uwalniając się z łańcuszka, którym był połączony z Hermioną.
I wywinął orła, potykając się o jakąś przysypaną śniegiem płytę nagrobną. Spojrzał w dół, na odsłonięte litery. „Ignotus Peverell".
O szlag. Dolina Godryka. Wnioskując po okolicznościach przyrody, była noc 31 października 1981 roku.
- Dawaj różdżkę, Hermiona – rozkazał, nawet nie próbując być miłym. Jego ton głosu odbijał mordercze intencje.
- Harry, ja rozumiem, że chcesz… ale… Nie wolno ci – wyrzuciła z siebie dziewczyna, nie za bardzo się nawet broniąc, kiedy wyrwał jej z ręki narzędzie swojej przyszłej zemsty.
Odwrócił się tyłem do mocno poruszonej ex-przyjaciółki i oświetlając sobie drogę oraz klnąc pod nosem na trampki pełne śniegu, skierował się w stronę domu swoich rodziców. To, że był nie w humorze, było sporym niedopowiedzeniem.
Wszystko wyprostuje. A kanon mogą sobie wsadzić.