Sprawa się rypła

Harry Potter - J. K. Rowling Bleach (Anime & Manga)
Gen
G
Sprawa się rypła
Summary
Harry decyduje porzucić rolę Chłopca-Który-Zawsze-Zbiera-Baty na rzecz udanego życia erotycznego. Niewinną ofiarą jego egoizmu pada Voldemort. Jakie nieszczęścia sprowadzi na szeroko pojęty świat literatury jedno tycie odstępstwo od kanonu? I co mają z tym wspólnego koleś w szlafroku, ekshibicjonizm McGonagall, "Zły Dotyk", widmo zyaoizowania świata i Buka w Zakazanym Lesie?90% HP, 9% Bleacha, 1% Muminków / totally absurd
All Chapters Forward

Strażnik Tajemnicy

Harry nie oczekiwał naiwnie, że obejdzie się bez jakichkolwiek komplikacji. Problem, z którym przyszło mu zmierzyć się na „dzień dobry", a raczej „dobry wieczór", nieco ostudził jego emocje i skrajnie wyziębił organizm. Dwie godziny z górką - nie z własnego wyboru - zażywał zimowego spaceru, mocniej naciągając kaptur bluzy i absolutnie ignorując przy tym próby nawiązania kontaktu ze strony swojej towarzyszki. Uparcie skupiał się na odszukaniu właściwego adresu, kręcąc się wte i wewte, by przystanąć dziesiąty raz przy tej samej furtce, prowadzącej donikąd.

Domu, w którym spędził z rodzicami pierwszy rok swojego życia, po prostu nie było. Nie został zburzony, nie pozostały po nim zgliszcza. Było gorzej. Zagadnięta na ulicy staruszka zarzekała się, że w miejscu pomiędzy dwiema kamienicami, które Harry jej wskazywał, sam znając je ze zdjęć, przez ostatnie półwiecze pasły się kozy. Nikt w Dolinie Godryka nie słyszał też o Potterach.

- Harry…? – nieśmiało zagadnęła go Hermiona. Od dłuższego czasu wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale chłopak był na nią za bardzo wkurzony, by łaskawie jej wysłuchać. Teraz skończyły mu się opcje, a ona najwyraźniej miała jakiś pomysł. Skoro już tu jest, to niech się do czegoś przyda.

- Dobra, wyrzuć to z siebie, bo już mam odmrożenia i nie uśmiecha mi się stać bez sensu kolejne dwie godziny – możliwie najspokojniejszym głosem zachęcił ją Harry.

Nawet jeśli dziewczyna była podłą manipulatorką, która zainicjowała ten pokręcony plan ze skoczeniem do przeszłości, uchodziła także za geniusza.

- Zaklęcie Fideliusa. Dom jest ukryty magicznie, to oczywiste. Nie można złamać zaklęcia ochronnego. Tylko ten, kto wie, jak wejść do środka, jest w stanie przestąpić próg. Strażnik tajemnicy nie może jej zdradzić wbrew swojej woli, nawet przymuszony klątwą czy Veritaserum, bo tajemnica jest zamykana w jego duszy – niemal wyrecytowała Hermiona z pobłażliwością, jakby mówiła do lekko opóźnionego dziecka. – Mieliśmy przecież o tym trochę na historii magii, na drugim roku…

- Kiedy leżałem nieprzytomny po wizycie w Komnacie Tajemnic?

- … i na obronie na czwartym.

- Czwarty rok mówisz? A tak, Turniej Trójmagiczny! Kombinowanie, jak tu uniknąć zeżarcia przez rogogona węgierskiego, ławicę trytonów, sklątkę tylnowybuchową, sfinksa, gigantycznego pająka – wyliczał chłopak, jakby chodziło o listę zakupów. – I jeszcze powrót Voldemorta z zaświatów, prawie mi umknęło. Cóż, kilka zajęć z obrony przed czarną magią mogło mnie wtedy ominąć – zakończył jadowicie.

- A zaliczeniowy referat o zaklęciach ochronnych dla profesora Flitwicka? Przecież jakoś go oddałeś…

- Trzeci rok, cztery dni w śpiączce po bliskim spotkaniu z dementorem. Dostałem N, zresztą to Ron nasmarował za mnie ten referat. Na ciebie nigdy nie można było liczyć – z wyrzutem doinformował Hermionę, wytrącając jej ostatnie argumenty.

Prawda była taka, że o Fideliusie wiedział całe nic. Mimo zaliczenia dwunastu pełnych semestrów, Harry miał znaczne luki w podstawach, był skrajnie niedouczony i najciekawsze, że jakoś nie przeszkadzało to ani dyrektorowi, ani gronu pedagogicznemu, może poza Snapem, który akurat lubił to Potterowi wypominać z satysfakcją. Eliksirami częściej go faszerowano w skrzydle szpitalnym, niż je ważył w pod okiem swojego „ulubionego" nauczyciela, a większość klątw przyswoił w praktyce, kiedy go nimi atakowano. Jeśli chodziło o wiedzę i standardowe umiejętności magiczne, Harry Potter był – co tu ukrywać – niedouczonym debilem. Pomiędzy cyklicznymi, nierzadko długotrwałymi okresami nieprzytomności, w stanach względnej świadomości większą cześć czasu spędzał na unikaniu śmierci. Nie dawało to dużego pola do manewru na płaszczyźnie naukowej, a tym bardziej damsko-męskiej, nad czym Harry mocniej ubolewał.

Kolejny profit z ratowania świata na cały etat.

Wracając jednak myślami do bardziej bieżących problemów, nie błyskający intelektem bohater mimo woli musiał ze złością przyznać, że są zmuszeni cierpliwie czekać na Strażnika Tajemnicy. W nadziei, że nie będzie miał na sobie peleryny-niewidki, bo to już byłaby wtopa na całej linii.

Dwa odmrożone palce u stóp później, na końcu alejki pojawiła się postać owinięta w powłóczysty płaszcz. Nie zupełnie tego się Harry spodziewał, bo od razu rozpoznał odzienie jako galowe szaty nauczyciela Hogwartu. Po sylwetce i sposobie poruszania mężczyzny wymiarkował, że tamten dawno ma już za sobą kryzys wieku średniego. Nie widział okrytej kapturem twarzy, ale w nieznajomym było jednak coś osobliwie bliskiego. Niepokojąco znajomego.

Przeszedł go dreszcz, kiedy skurcz bólu zmusił chłopaka do sięgnięcia w kierunku blizny na czole.

- Czy to… - zaczęła stojąca za nim Gryfonka, nachylając się do przodu i zasłaniając mu widok swoimi poczochranymi kudłami.

- Nie, to nie jest profesor Dumbledore – skończył za nią. – To jest prezent dla Ginny na przyszłą Gwiazdkę.

- Yyy?

- Jak obedrę tego gada ze skóry, to pomożesz mi ją transmutować w jakąś szykowną torebkę. Albo lepiej buty. Od Prady czy coś, bo w Ginny diabeł wstępuje, jak prezent nie jest gustowny. Za to z wątroby chyba sam zrobię sobie breloczek – z psychopatycznym błyskiem w oku wyjaśnił Harry, nie przejmując się przerażeniem w orzechowych oczach.

Zakapturzona postać zatrzymała się przed niewidzialnymi drzwiami wejściowymi, które nagle zmaterializowały się, pod dotknięciem różdżki przybysza. Mężczyzna nacisnął na klamkę, ale nim drzwi otworzyły się na oścież, Harry wycelował w jego plecy.

- Petrificus totalus!

Magia oderwała się od niego, przepłynęła przez dziewięć i trzy czwarte cala drewna winorośli oraz zanurzony w nim smoczy rdzeń, po czym wystrzeliła w kierunku celu, by go obezwładnić i dać chłopakowi czas na rozplanowanie, jak dotkliwie uszkodzić Voldemorta, nie psując za bardzo skóry.

Harry, nie przyzwyczajany w dzieciństwie do zbytku, nie lubił marnotrawstwa.

Oczami wyobraźni widział już wykrwawiającego się wężowatego, ale jeszcze bardziej cieszył się perspektywą Ginny w nowej parze szpilek.

Tyle, że z tymi planami trochę się przeliczył.

Nim magiczny atak dosięgnął Czarnego Pana, ten postawił przed sobą tarczę, odbijając klątwę. Siła uderzenia rzuciła jednak mężczyznę o podłogę, skutkiem czego przejechał zębami po terakocie w przedpokoju. Z kolei na nim wylądował Harry, przypłacając niepatrzenie pod nogi kilkoma siniakami i wątpliwą przyjemnością cielesnej bliskości z Voldemortem.

I wtedy się zaczęło.


Najpierw wrzask podniosła Hermiona, sama pozbawiona różdżki i usiłująca jakoś wzywać pomocy. W odpowiedzi odezwały się krzyki w salonie. Wiele głosów. Mocno zastanawiające.

A potem zaczął drzeć japę Voldemort, robiący za chodniczek przy drzwiach wejściowych.

- Mordy w kubeł! – Jakiś męski głos przebił się przez kakofonię dźwięków, momentalnie uciszając rozhisteryzowanych krzykaczy. – Jeszcze brakowało, żeby sąsiedzi znów wezwali policję za zakłócanie ciszy nocnej. Umawialiśmy się, że to nie Hogwart, tu są jakieś zasady, do cholery!

Harry, na chwilę ignorując to, że nadal leży na Voldemorcie, poprawił wolną ręką okulary, by upewnić się, że dobrze widzi.

Osobą, która zapanowała nad tłumem, był nie kto inny, jak James Potter, jakim Harry znał go z fotografii. Nad tłumem bardziej lub mniej podchmielonych, choć w większości zalanych w trupa imprezowiczów, wnioskując po ich stanie fizycznym, liczebności i dźwiękach „YMCA", dochodzących z salonu. James przecisnął się przez gawiedź, podszedł bliżej drzwi i tutaj pod jego ramię wślizgnęła się zgrabna dwudziestolatka o zniewalająco zielonych tęczówkach.

Chłopiec o tym samym kolorze oczu poczuł, że ściska go w dołku. Chyba dlatego dopiero po chwili dotarły do niego słowa przez nią wypowiedziane.

- No nareszcie. Myśleliśmy, że już pan nie dotrze, profesorze Riddle. A ty kto? – zwróciła się z zaintrygowaniem do Harry'ego, odrywając wzrok od mężczyzny, wygramolającego się spod niego.

Protagonista zapomniał języka w gębie. W tej linii czasowej najwyraźniej nie implikowało to znaczących zagrożeń dla fabuły, bowiem jego czas zawłaszczył antagonista i nikomu nawet brewka nie pykła.

- Lily, przecież obiecałem, że przyjdę. A tego młodego człowieka nie znam, chyba mnie śledził – stwierdził z napięciem „profesor Riddle", otrzepując szatę i poprawiając śliwkowy krawat, który mu się skręcił w szamotaninie. – Pewnie Pettigrew znów się wygadał. Powinniście zastanowić się, kogo robicie Strażnikiem Tajemnicy.

- No tego już za wiele! Pieprzona papla – wyrzucił z siebie wkurzony James. – Tajemnica to tajemnica, to miała być zamknięta impreza. Jeszcze tylko brakowało, żeby powiedział Sami-Wiecie-Komu!

Harry czuł, że coś w tym obrazku mu nie pasowało.

- Tom! No nareszcie! Brakowało nam czwartego do pokera. Piszesz się?

Do przedpokoju wpadła McGonagall, pijana w cztery dupy. W bieliźnie i pończochach. Siedemnastolatek czuł, jak zaczyna zapadać się w ciemność. Dzięki Merlinowi, proces ten przerwało pojawienie się, w miejsce obscenicznej golizny, wierzchniej profesorskiej peleryny. 

Harry z wdzięcznością obrócił twarz, szukając wzrokiem swego wybawcy. I był tam, Tom Marvolo Riddle, właściwy człowiek we właściwym miejscu. 

Co kurwa?!

- Minerwo, a prosiłem, żebyś nie grała w rozbieranego po kilku głębszych? To spoufalenie z młodzieżą wymyka się spod kontroli.

- A, hipogryf to trącał! Idę od września na wcześniejszą emeryturę, zanim depresji się w Hogwarcie nabawię. Twoje mugoloznawstwo jest przynajmniej fascynujące, do mojej transmutacji i tak nikt się nie przykłada. Wypaliłam się pedagogicznie – poskarżyła się McGonagall. – Oj, nie daj się prosić – przymilnym głosem skończyła, zakręciła tyłkiem i wywlekła stawiającego opór Riddle'a do salonu.

Harry nie nadążał.

Podobnie Hermiona, z wybałuszonymi oczami przyglądając się wszystkiemu, co tu miało miejsce. Powoli mały tłum wyniósł się z ciasnego przedpokoju, w którym zostali gospodarze oraz Harry z Hermioną. I James przystąpił do przepytywania.

- Dobra, dzieciaki. To halloweenowe party, nie wieczór wigilijny. Nie przewidzieliśmy nakrycia dla zbłąkanego wędrowca. To teraz gadajcie, coście wy za jedni.

Forward
Sign in to leave a review.