Cichy Biały Dom

Supernatural
F/F
F/M
M/M
G
Cichy Biały Dom
Summary
"- Podobno były dwie osoby, kobieta i mężczyzna. Oni włamali się do Cichego Domu i widzieli rodzinę Miltonów jako ostatni. Parę dni później przyjechała jakaś kobieta z dzieckiem, przyjaciółka rodziny czy coś takiego i zaczęła się wydzierać. Ktoś zadzwonił po policję. W środku było pełno krwi, głównie Anny - dziesięcioletniej dziewczynki i jej rodziców, ale nie pamiętam jak im tam było. Podobno nie oczyścili miejsca zbrodni, bo sprawa wciąż jest nierozwiązana, a tam mogą być poszlaki, które przeoczyli wcześniej. Ciał do tej pory nie odnaleziono."
All Chapters Forward

Już pamiętam

Idąc przez Spring Alley zauważył, że dzisiejszy dzień był chłodniejszy i bardziej ponury od ostatnich. Przygnębiająco szare kłęby chmur na wyblakłym niebie świdrowały i skłaniały do refleksji. Gorąca pizza parzył jego dłoń, a on mógł myśleć tylko o rozmowie z Castielem. Dean z ich dotychczasowej rozmowy wywnioskował tyle, że koleś ma z pewnością amnezję. Jego pamięć najdalej sięga do siódmego lutego tego roku. Do omdlenia. Brunet powiedział, że z tego dnia pamięta tylko, jak się obudził, pokryty krwią i brudem. „Zrobiłem co musiałem”  oświadczył wtedy. „Podniosłem się i poszedłem przed siebie. W ten sposób trafiłem tutaj”.

Dean na to wspomnienie pokręcił głową, skręcając właśnie w kolejną uliczkę. To wszystko wydawało mu się tak szemrane i nierealne, że każdy drgający ostrzegawczo impuls intuicji przekonywał go, by nie wierzył temu całemu Castielowi (O ile to w ogóle jego prawdziwe imię). Ale Dean nauczył się już nie musieć ufać swojej intuicji w absolutnie każdym przypadku. Szczególnie w tym. W niebieskich - a jeszcze niedawno nawet świecących - oczach Castiela, tuż obok chyba od zawsze zamieszkałej tam obojętności, widać było dziecięcą niewinność. Żarzącą się iskrę cnotliwości, której oczywistą, nierozłączną częścią była szczerość. Dlatego blondyn mu wierzył. I dlatego właśnie skręcił w piękną, miasteczkowo-krajobrazową Avenue.

Niebo chyba posmutniało. Wyglądało, jakby miało zaraz płakać, zrzucając swoje zimne łzy na bezbronną ziemię. Dean przyspieszył kroku, pewniej chwycił pizzę i przestał myśleć o wszystkich „przeciw” wchodzenia do środka domu.

Wciąż czuł przerażenie, gdy był w środku tej posiadłości, i ulgę, kiedy z niej wychodził. Dean i Castiel wciąż się siebie bali, ale intryga brała górę, wołając Deana jak mityczna syrena żeglarza po środku morza do środka Cichego Domu, głębiej i dalej. Ciekawiło go dlaczego, gdy ostatnio tam był brunet darł się w niebogłosy, płakał i prosił, żeby zostawić go w spokoju, a tym razem, w ten chłodny, ciągnący się smętnie wtorek, Castiel praktycznie sam do niego przyszedł. Potem uciekł. Później wpuścił go do pomieszczenia, w którym się przed nim ukrywał i pozwolił sobie robić to, co blondyn mu kazał. Ten człowiek był zagadką, którą Winchester chciał rozwiązać.

- Castiel! – zawołał, gdy wszedł do domu. – To ja, Dean. Gdzie jesteś?

Brunet wyjrzał ostrożnie przez balustradę na Deana. Gdy poczuł unoszący się w powietrzu zapach pyszności, jakie przyniósł mu blondyn, jego ramiona opadły nisko. Zaprosił Deana na piętro, do pokoju, który kiedyś należał do Anny. Castiel ulokował się w nim, wysprzątał całe pomieszczenie ze stłuczonego szkła i gałęzi rozłożystej korony drzewa, rosnącego tuż za oknem. Załatwił sobie nawet materac, na którym zajął właśnie miejsce. Dean usiadł na podłodze przy nim i otworzył pudełko pizzy, z którego zaraz uciekła gorąca para z intensywną wonią. Spojrzał na Castiela, który energicznie pociągał nosem.

- Weź sobie kawałek. – Blondyn podsunął pizzę w jego strony.

- Ale to jedna całość – Castiel zmarszczył brwi.

- No wiesz, jeden trójkąt – zaśmiał się Dean.

- Dean… - Brunet przerwał i wlepił w blondyna poważny wzrok. Winchester poczuł ciarki na całym ciele, gdy usłyszał swoje imię wypowiedziane tym melancholijnym, niskim głosem. – To jest okrąg.

Chłopak ledwo zdołał powstrzymać się od kolejnej salwy śmiechu.

- Jak to się, do cholery, stało, że znasz matmę, a nie umiesz zjeść pizzy? – roześmiał się w końcu.

- Zjeść? – powtórzył niebieskooki mężczyzna, słuchając radosnego chichotu Deana.

- No, zjeść – Winchester wziął do buzi kawałek ananasa z pizzy. – Wiesz, jak się je, prawda?

Castiel natychmiast zerwał z pizzy kawałek ciepłego salami i włożył go do ust. Na twarzy Deana jakby umalował się wyraźny znak zapytania.

- Masz zamiar to pogryźć, czy zostawisz sobie na później, chomiku? – spytał żartobliwie, choć zdążył już zauważyć, że Castiel najwidoczniej nie łapie żartów.

Brunet spojrzał na niego pytająco. Dean złapał kolejną część ananasa, zaraz zaczynając go gryźć i głośno mlaskać, jakby na pokaz. Mężczyzna po chwili zaczął robić to samo, a z jego ust uleciał cichy jęk.

- Dobre, co? Spytał, rozdzielając trójkąty pizzy i rozkładając je dalej od siebie. Podał jeden Castielowi, który po spróbowaniu przymrużył oczy, odchylił głowę do tyłu i wydał kolejne ciche jęknięcie. Dean był przekonany, że każdy na świecie po spróbowaniu pizzy po raz pierwszy miał podobną reakcję. Zajął się swoimi kawałkami, patrząc na zdartą z tynku, wyblakłą ścianę. Dopiero po chwili do niego dotarło.

- Ty nie jadłeś nic odkąd… no wiesz?

- Jeśli chodzi ci o przeżuwanie i połykanie różnych rzeczy, to owszem. Jadłem.

- Tak? A co? – spytał. Nie mógł sobie wyobrazić Castiela jako żebraka, a tym bardziej jako złodzieja.

- Różnego rodzaju krzewy.

I wszystko jasne...

- Krzewy… - powtórzył tępo Dean, próbując sobie wyobrazić, jak Castiel wkłada do ust liść po liściu, prawie połykając palce z głodu.

- Ale nie były tak dobre jak pizza. – Castiel zaraz wziął wielki gryz.

Dean uśmiechnął się współczująco.

- Jutro przyniosę ci hamburgera. To już w ogóle Niebo na Ziemi. – Dean spojrzał na bruneta. Jak głodnym trzeba być, żeby jeść cholerne krzewy?!, spytał siebie w myślach.

- Naprawdę? Wrócisz jeszcze?

Jedli pizzę, w czasie między kolejnymi gryzami luźno rozmawiając. I Dean zauważył, że już się go nie boi. Przynajmniej nie tak, jak na początku. Castiel nie zachowywał się, jakby chciał zaszkodzić komukolwiek, kiedykolwiek. Brunet był niesamowicie łagodną, delikatną i wystraszoną osobą. Dlatego Dean jeszcze tutaj wróci. I pomoże Castielowi odnaleźć dom.

- Ej, mówiłeś mi wcześniej, że zanim tutaj dotarłeś, byłeś w wielu domach. Dlaczego nie chciałeś zostać w żadnym z nich?

- Oh, chciałem. Były naprawdę piękne. Niektóre nawet piękniejsze od tego. – Rozejrzał się po pomieszczeniu. – Ale w końcu ktoś przychodził. Krzyczeli, bili i okradali mnie. Zabrali mi mój płaszcz. Bardzo mi się podobał. Był w piaskowym kolorze i długi do kolan.

Dean uśmiechnął się smutno i mentalnie próbował postawić się na miejscu Castiela. Nieświadomie przybrał przerażony wyraz twarzy.

- Nie rozumiem tylko jednego. Czy możesz mi wytłumaczyć, Dean? – Blondyn przytaknął. – Jeden mężczyzna kiedyś do mnie przyszedł. Był bardzo miły, taki jak ty, chociaż nie przyniósł mi… pizzy. Powiedział, że będę mógł zostać w tamtym domu, jeśli dołożę się do jego siostry.

- Do… siostry?

- Chyba miała na imię Heroina.

Dean wytłumaczył Castielowi, że heroina to narkotyk a on potrzebował pieniędzy, żeby dokupić sobie kolejną dawkę. Castiel wstał z materaca i wyszedł z pokoju. Winchester nie miał pojęcia, co właśnie się stało, więc wstał z zamiarem pójścia za nim, jednak brunet zniknął, a jemu nie marzyło się zerkanie po zakamarkach tego cholernego domu. Stał chwilę sam i zauważył, że już się ściemnia, choć była dopiero chwila po siedemnastej. Cholera! O osiemnastej idzie na spotkanie z Charlie i tą całą Gildą. Całkowicie o tym zapomniał.

Castiel wszedł nagle powolnym krokiem do pomieszczenia. W ręce miał gruby portfel z najprawdopodobniej cenną zawartością. Otworzył go i zaczął przebierać palcami przez masę zielonych papierków.

- Czy tyle by mu wystarczyło? – spytał, podając Deanowi banknoty. Mnóstwo banknotów. Dean po przeliczeniu mocno się zdziwił.

- Castiel, masz tutaj ponad dwa kafle – powiedział, patrząc na niego. Castiel rozejrzał się po pomieszczeniu.

- Nie ma tutaj kafli – powiedział poważnie.

Dean popatrzył na niego rozbawiony.

- Kafel to tysiąc. Masz tutaj ponad dwa tysiące dolarów w banknotach!

- One są mi niepotrzebne. Weź je jeśli chcesz.

- Poważnie? – zdziwił się Dean. I oczywiście wziął je. Już wiedział, co z nimi zrobi. Zastanowiło go tylko jedno: – Ale mówiłeś, że cię okradali. Jakim cudem wciąż miałeś portfel z takimi pieniędzmi?

- Zawsze go chowałem w szafach. Sądziłem, że kiedyś może się przydać.

Dean rozmawiał jeszcze chwilę z Castielem, ale w końcu przyszedł na niego czas. Pożegnał się z nim i pognał jak najszybciej do domu. Wieczorem, gdy wyszedł było jeszcze chłodniej niż w dzień, kiedy tam poszedł, a on wciąż był w tej cienkiej bluzie. Po drodze notorycznie sprawdzał, czy przypadkiem nie zgubił castielowego portfela.

Gdy wszedł do domu, już w salonie unosił się cudowny zapach spaghetti Bobbiego. Zasiadł przy stole ze swoim opiekunem i Samem, już zabierając się za jedzenie. Niestety, najpierw musiał odpowiedzieć na parę pytań, na które nie przygotował sobie wcześniej żadnej wymówki. Mimo wszystko późny obiad – czy tam wczesna kolacja – minął łagodnie, a on na poczekaniu wymyślał odpowiedzi tak, żeby na pewno wątki się ze sobą łączyły. Sam przez cały czas dokładnie mu się przyglądał.

Gdy skończył kolację i był już w swoim pokoju nie miał pojęcia jak się ubrać. Zadzwonił do Charlie, która powiedziała mu, żeby ubrał się schludnie. Dean nie miał pojęcia, co znaczy „schludnie”. Przyglądał się dwóm koszulom – jednej, najzwyklejszej w świecie flaneli w szkocką, granatowo-łososiową kratę i drugiej, bardziej eleganckiej, w której wyglądał jak młody biznesmen, który szedł na jakieś firmowe spotkanie. Nagle w drzwiach pojawił się Sam.

- Gdzie dzisiaj byłeś? – spytał, podejrzliwie na niego patrząc.

- Przecież mówiłem, że zadzwonił do mnie Gabriel i spytał, czy pójdę z nim na festyn.

- Ty i festyn? Już to widzę. – Przerwał na chwilę. – Bobby uważa, że go kłamiesz.

Dean szybko włożył flanelową koszulę, chwycił telefon, zszedł do salonu, w którym Bobby akurat oglądał mecz rugby i pokazał mu spis połączeń.

- Widzisz? Dwunasta dwadzieścia cztery. Wtedy wybiegłem z domu. Powiedział, żebym się spieszył pod Szałt, bo już jest spóźniony. Wierzysz mi teraz? – spytał rozchwiany. Kłamstwo goni kłamstwo. Nieładnie, Dean.

- Tak, wierzę ci, synu. A gdzie teraz idziesz?

- O osiemnastej mam się spotkać z Charlie i jej koleżanką. – Spojrzał na zegar. Osiemnasta dwa. Charlie zrobi mu krzywdę. – Muszę lecieć! Będę później. – Poklepał Bobbiego po ramieniu i z Samem zrobili do siebie głupkowate miny. Zarzucił na siebie skórzaną kurtkę i ruszył w stronę domu przyjaciółki, która nagle wyjechała zza rogu na swoim błękitnym jak wiosenne niebo skuterze włoskim, zatrzymując się przy Deanie.

- Zakładaj! – krzyknęła, podając mu biały kask z różowymi akcentami.

- Niepoważna jesteś, nie włożę tego – zaśmiał się, chociaż gdy tylko Charlie na niego spojrzała tym swoim rób-co-mówię-albo, na jego głowie zaraz znalazł się dziewczęcy kask.

Dojechanie na miejsce zajęło im dosłownie krótką chwilę. Bar, w którym mieli spotkać się z Gildą i Rufusem znajdował się jedynie trzy przecznice dalej. Dean nie rozumiał, dlaczego ojciec potencjalnej dziewczyny Charlie musiał być tam razem z nimi. Lecz, jeśliby tak o tym myśleć, to on też nie był tam potrzebny. Gdy weszli do środka niewielkiego lokalu z barkiem pośrodku i stolikami rozrzuconymi wokół bez konkretnie schematycznego ułożenia, które mimo aestetyczności wyglądało naprawdę dobrze, kilkoma stołami bilardowymi i piłkarzykami, zauważyli grupę dzieciaków po wschodniej stronie i kilku mężczyzn, którzy siedzieli samotnie przy osobnych stolikach.

- Gildy jeszcze tu nie ma. – Charlie widocznie pokazała ulgę, że to nie ona była tą spóźnioną osobą na pierwszym spotkaniu. Nie przeszkadzało jej, że tą osobą była  Gilda. Ustanowiła sobie własny tryb życia, gdzie czas nie określa chwil ani nie wytycza momentów, dlatego spóźnienie nie było dla niej naganne. Wiedziała jednak, że nie każdy ma na takie poglądy jak ona, więc sama starała się być na czas.

- Świetnie. Skoczę przypudrować nosek – zaśmiał się Dean, parodiując ruchy i miny przyjaciółki, która mówiła tak za każdym razem, gdy musiała skoczyć na siusiu.

Ruszył w stronę łazienek, gdzie po otwarciu drzwi niemal wleciał na jakąś dziewczynę. Śliczną dziewczynę. Ładna buzia ciemnej karnacji – jednak nie tej „najciemniejszej” – i piękne, długie włosy. W dodatku ta figura i sam ubiór – seksowny, jednak nieodsłaniający zbyt wiele. Była naprawdę urocza i całkowicie w guście Deana, który nawet nie zwrócił na nią uwagi. Przeprosił i poszedł dalej, nie odwracając się za siebie.

W „pomieszczeniu głównym” łazienki, gdzie znajdowały się lustra, śmietniki i umywalki, nie było nikogo poza nim. Trawiastozielone kafelki na ścianach miały zapewne o wiele mniej zarazków i bakterii, niż chusteczki stojące na barowych stolikach. Spojrzał w lustro, zaraz przemywając twarz chłodną wodą. Powtórzył tę czynność parę razy, próbując zmyć z siebie napływ emocji. Nie wiedział, co mu się nagle stało po wejściu do lokalu. To nie były uczucia, jakie ostatnio już doświadczył. To było coś innego – coś nowego. Coś, co może nawet nie posiadało jeszcze określenia.

Po otrząśnięciu się i wyjściu z łazienki rozejrzał się po lokalu, szukając wzrokiem Charlie. Znalazł ją siedzącą przy stoliku ze starszym mężczyzną i młodą dziewczyną, którzy byli odwróceni do niego tyłem. Czyli to zapewne Gilda i Rufus. Wyprostował dłońmi koszulę i podszedł do stolika. Stanął nad nim witając się z gośćmi Charlie. Rufus siedział tutaj już wcześniej, zapewne czekając na córkę, jaka okazała się być tą, którą Dean minął przy wejściu do łazienek. Moja krew, pomyślał Dean o przyjaciółce. Ma dziewczyna gust.

- Dean! Siadaj – zawołała radośnie Charlie, robiąc mu obok siebie miejsce.

Nie minęło dużo czasu, jak Dean zauważył mięknące zerknięcia dziewczyn. Zajęły się rozmową same ze sobą, nie zwracając specjalne uwagi na swoich opiekunów, którzy mimo wszystko byli zadowoleni z powodzenia tego spotkania. Deanowi pozostała więc rozmowa z Rufusem, który wydawał mu się znajomy. Nie kojarzył go jednak zbyt dobrze. Może widział go w jakimś sklepie spożywczym lub minął go kiedyś na ulicy? Po chwili zastanawiania się nad tym mentalnie wymierzył sobie plaskacza w twarz. Przecież Rufus nie był z Lawrence, nie mógł go wcześniej spotkać.

Po rozmowach klejących się jak arabska guma, w których przeskakiwali ciągle z tematu na temat – Co sądzisz o motoryzacji? Masz Impalę z sześćdziesiątego siódmego? A sport? Naprawdę trenujesz rugby? Rugby jest genialne – przyszedł czas na to, by ktoś w końcu zaproponował alkohol. I tym kimś stał się Dean, niepewny, bo w końcu nie osiągnął jeszcze pełnoletności. Nie wiedział więc, czy słowa „Może się napijemy” będą w tej sytuacji na miejscu. Poczuł na sobie operacyjne spojrzenie Rufusa, zimne i skoncentrowane, które zaraz roześmiało się, a z ust uleciało krótkie: „Co pijesz?”.

Dziewczyny ze swoimi kolorowymi drinkami poszły zagrać w bilard, zostawiając przy stole płeć męską, którzy przy piwie obserwowali dumnie, jak dają kosza flirtującym małolatom siedzącym nieopodal ich miejsca zabawy. „Jestem dla ciebie za brzydki?”, spytał jeden z nich, próbując objąć Charlie, która westchnęła i udając skruszoną odpowiedziała krótkie „Tak. Ale nie martw się, znajdziesz sobie kogoś”, co było źródłem następnych śmieszków Deana i Rufusa.

- Skądś cię kojarzę, dzieciaku – powiedział Rufus po chwili wpatrywania się w blondyna i upił głębokiego łyka ciemnego, mocnego piwa.

- Ciekawe, bo ja pana też – przyznał Dean, powtarzając czynność towarzysza.

- Pana? Chłopie, przestań mnie tak postarzać – zaśmiał się mężczyzna. – Mów mi Rufus.

- W porządku. Nie mam pojęcia, skąd mógłbym cię znać. Widzę cię w mojej głowie jak przez mgłę.

- Romantycznie. Poeta z ciebie – Rufus wybuchł śmiechem.

- Chłopaki! Idziemy do klubu, ruszajcie się – krzyknęła Gilda, która była już w swoim płaszczyku. Po lokalu rozszedł się dźwięk dzwonka wiszącego na dużych drzwiach, a Charlie i jej nowa dziewczyna zniknęły z pola widzenia.

- Te dziewczyny… - westchnął Rufus.

- Ta, wiem.

Skuter Charlie został na tyłach baru, tak samo jak samochód Rufusa. Oboje po drodze rozmawiali o tym, jak złe jest jeżdżenie po alkoholu. Ruda wymieniała ciekawostki na ten temat, a mężczyzna dzielił się z nią swoimi życiowymi anegdotkami. Gilda szła z tyłu obok Deana, obserwując mżące delikatnie kropelki deszczu, na tyle niewielkie, że widać je było tylko pod światłem drogowych lamp. Szli obok siebie w totalnej ciszy, którą – Chuckowi dzięki – przerwała Gilda.

- Ta dziewczyna jest cudowna – wyznała, patrząc przed siebie na Charlie. Przygryzła wargę. – Jesteś szczęściarzem, że masz ją na co dzień.

- Rzeczywiście. – Dean dopiero teraz zauważył, jak ślicznie wyglądała dzisiaj jego przyjaciółka. Postarała się na to spotkanie. Na jej nogach zamiast luźnych spodni i trampek znalazły się ciemne, stylowe buty z niewielkim obcasikiem i krótkie, koronkowe spodenki, zakrywające ciemną warstwę rajstop. Pierwszy raz w życiu widział ją w tak… „dziewczęcym wydaniu”.  – A dlaczego ty miałabyś nie mieć jej na co dzień?

- Mam szkołę w Wyoming. Niby nie dzieli nas ogrom kilometrów, ale wciąż jest zbyt daleko, abym mogła przyjeżdżać przynajmniej co weekend – powiedziała, uśmiechając się z wyraźną przykrością malującą się na jej ładnej buzi.

- Wiem coś o tym. Związki na odległość nie są dobre – potwierdził, gdy wspomniał sobie swoją ostatnią dziewczynę.

W klubie było tłoczno, ludzie praktycznie chodzili po sobie i chyba tylko niektórzy byli w stanie stać twardo na podłodze, a inni po prostu przez nich przepływali, przedostając się z miejsca w miejsce. Ledwo przecisnęli się z wejścia do sali głównej na parkiet, gdzie trójka zaczęła tańczyć, a Rufus podrygiwał tylko w rytm skocznej muzyki, której nie rozumiał. I wtedy Dean przypomniał sobie skąd go znał. Przyglądał się jego sztywnym ruchom, spowodowanym starzeniem się, i zaczął się chichrać pod nosem, zaraz odchodząc w stronę pustej loży. Całe towarzystwo ruszyło za nim, jednak dziewczyny w połowie drogi zdecydowały się pójść po coś do picia, zostawiając ich samych.

- Przypomniałem sobie – oświadczył Dean, machając palcem wskazującym na Rufusa, który pewnie nawet tego nie zauważył, bo pomimo kolorowych błysków i światła laserów nie było tam nic widać.

- Tak? Mów.

- W pewien nowy rok, kiedy byłem ze znajomymi w parku obok starej lokomotywowni ty przyszedłeś i udawałeś policjanta. Po chwili powiedziałeś, że tylko sobie żartujesz, zaczęliśmy gadać, chłopaki się wykruszyli, ty kupiłeś mi alkohol i do rana siedzieliśmy na tej ławce z wysokoprocentowością w rękach.

Rufus wpatrzył się w punkt na ścianie wyznaczony przez kropkę zrobioną przez laser, od którego ciągle odbiegały i wracały różne wzory malujące się ze strumienia światła w kolorze ultrafioletu, gdy w końcu z jego ust uleciało długie i przeciągnięte:

- Rzeczywiście!

- Stary, wiesz jak na następny dzień rzy-

- Nie chcę wiedzieć! – Rufus uniósł ramiona w obronnym geście.

- Niewiarygodne, że wtedy siedemnastoletni ja, Dean Winchester, dał się upić nieznajomemu. Mogłeś być seryjnym mordercą – Dean wybuchł śmiechem.

- Mogłem! – Rufus zaśmiał się zaraz po blondynie, gdy nagle poczuł, jakby świadomość przeszyła się przez promile alkoholu znajdujące się w jego organizmie, szczypiąc go pod skórą. – Powiedziałeś, że jak masz na nazwisko?

- Winchester – powtórzył Dean.

- Znam pewnego Winchestera. Ma na imię John. O wiele starszy od ciebie, ale zachowanie macie podobne. Tyle, że on nie umie się bawić. To sztywniak.

Dean znieruchomiał.

- John Winchester? – Rufus odpowiedział potwierdzająco, a Dean wlepił w niego wzrok. – Taki męski, krótkie włosy, trochę kwadratowa szczęka? – upewniał się, a Rufus na wszystko odpowiedział kiwnięciem głowy.

- I zawsze chodzi w skórach – dodał mężczyzna.

Dean siedział chwilę cicho, wgapiając wzrok w okrągły stolik. Muzyka stała się dla niego jedynie głuchym dźwiękiem, tak samo jak głos Rufusa. Łączył wszystkie wątki, nie będąc pewny, czy chce stawić czoła rzeczywistości. W końcu spojrzał na mężczyznę przy nim z niewiarygodną powagą na twarzy. Był stuprocentowo pewny swoich następnych słów:

- To mój ojciec.

Do Deana dopiero po chwili w pełni dotarło, że właśnie poznał kolegę, czy może nawet przyjaciela swojego ojca, który porzucił go lata temu. Walczył ze sobą chwilę, zastanawiając się co powinien z tym zrobić. Powinien powiedzieć Samowi? Albo Bobbiemu? Zawsze był ulubieńcem ojca. Przynajmniej tak myślał, bo nie chciał wierzyć, że jest jego małym żołnierzykiem.

- Genialnie! To masz u mnie plusa, synku. Twój tatusiek jest w porządku facetem.

- Gdzie teraz jest?

- Jak to gdzie teraz jest? Nie wiesz? Przecież jesteś jego dzieckiem – Rufus szczerze się zdziwił. John zawsze wydawał mu się być dobrym człowiekiem i kiedy siedzieli razem przy piwie, mężczyzna zwykł opowiadać mu o swojej rodzinie, a gdy już to robił, brzmiał tęskno i lojalnie. Rozmowę na chwilę przerwały Charlie i Gilda, które doszły do nich z piwem i drinkami, a gdy zaraz odeszły na parkiet, obejmowały się delikatnie ramionami. Gdzieś głęboko w sobie Dean czuł przez chwilę zadowolenie, jednak kiedy to zmieszało się z resztą uczuć, nie było już wyczuwalne.

- Twój ojciec jest w północnej części Colorado. Naprawdę nie wiedziałeś?

- Masz z nim kontakt? – odpowiedział Dean, ignorując pytanie Rufusa.

- Tak, mam jego numer telefonu. Powiedział, że mam dzwonić gdyby coś się działo.

- Świetnie. Zadzwonimy do niego. Podaj numer.

Wyszli z dala od hałasów bawiących się ludzi i głośniej muzyki, która przed klubem była stłumiona przez ściany, lecz i tak wyraźnie słyszalna. Dean przepisał numer z telefonu Rufusa do swojego i w końcu po chwili niepewności wcisnął zieloną słuchawkę. Po – zdawało by się – setkach pustych dźwięków odezwała się poczta Johna. Blondyn przełknął głośno i wyłupiając niespokojnie oczy kołysał się to do przodu, to do tyłu, z boku na bok i tak w kółko, aż zdławionym głosem i półtonem powiedział:

- Cześć, tato.

I to byłoby na tyle, bo co mógł jeszcze powiedzieć? „Dlaczego zostawiłeś mnie i Sama tuż po śmierci mamy, w najtrudniejszym okresie naszego życia?”. To nie byłoby dobre. Rozłączył się i ruszył w stronę domu z prawie niewidocznymi łzami w oczach, nie żegnając się z Rufusem. Teraz zostało mu już tylko czekanie na odpowiedź od ojca. No i musi się wyspać, musi przecież zanieść Castielowi hamburgery. I zrobić mu tą pieprzoną niespodziankę, którą planował odkąd tylko od niego wyszedł.

Forward
Sign in to leave a review.