Dancing in the Dark

Supernatural
F/F
F/M
M/M
G
Dancing in the Dark
Summary
Pustka zabrała Castiela. Dean widział to na własne oczy.Wszyscy na całej planecie wyparowali. Już nawet Sam stracił nadzieję.Jack utracił swoje moce, a przynajmniej tak mu się wydaje.A Chuck wciąż pozostaje przy władzy, wciąż bawi się ich życiami...  Ktokolwiek dopuścił do takiego zakończenia zostanie obiektem mojej osobistej wendetty. A więc muszę to naprawić.Akcja rozpoczyna się pod koniec 18 odcinka 15 sezonu Supernatural.
Note
Musimy to naprawić, nie uważacie? Tak piękna historia miłosna i nie miłosna nie może mieć takiego końca. Więc zignorujmy na chwilę, krótszą albo dłuższą, dwa ostatnie odcinki Supernatural i pozwólcie mi napisać je po swojemu.To jest odrobinę starszy one-shot, który powstał zaraz po 15x18. Ale wiecie co, myślę, że idealnie nada się na początek tego czegoś. Jeszcze nie jestem do końca pewna, co to będzie, ale czuję wewnętrzną potrzebę naprawienia grzechów finału Supernatural.
All Chapters Forward

Tańcząc w ciemności

- Ja ciebie też… - wyszeptał do pustego pokoju. Nikt go nie usłyszał. Nikt nie odpowiedział. Było już za późno.

Pozwolił telefonowi dzwonić. Wiedział, że to Sam. Wiedział, że prawdopodobnie wydarzyło się coś złego.

Ale, do cholery jasnej, nie potrafił się pozbierać. Nie potrafił tak po prostu wstać, odebrać telefonu i udawać, że cokolwiek, co właśnie się wydarzyło, było w porządku. To, co zrobił i powiedział Cas... Nie. W tym momencie nie był nawet w stanie o tym myśleć.

Nie wiedział, jak długo siedział na betonowej podłodze, czując, jak wszelkie emocje powoli opuszczają jego ciało. Nie był nawet pewny, w którym momencie zabrakło mu łez, kiedy obraz znów stał się wyraźny, kiedy znów patrzył na scenę, gdzie wszystko się rozegrało.

Sam, widząc, że jego brat nie odbiera telefonu, przeczuwał najgorsze. Coś musiało pójść źle. Billie okazała się od nich silniejsza, albo zabrała ich ze sobą. Nie widział innego powodu, ale mimo wszystko, wciąż pełen nadziei na ten jeden, jedyny, cholerny cud, razem z Jackiem udał się z powrotem do bunkra. Telefon Castiela od razu przekierowywał do poczty głosowej. Może byli tylko nieprzytomni.

Ale już nawet Sam nie miał na to nadziei. Nie po tym, jak stracił dzisiaj Eileen, dopiero co ją odzyskawszy. Nie po tym, jak musiał patrzeć, jak Billie zabija wszystkich jego przyjaciół, wszystkich, na których mu zależało, wszystkich łowców, dla których był przywódcą. Znów ich zawiódł. I tym razem nie mógł nikogo ocalić. Nie został mu nikt.

Myśl, że stracił też Deana… nie mógł jej do siebie dopuścić.

Jack siedział cicho. To, jak spokojny, jak pusty stał się świat, było dla niego całkowicie nowym doświadczeniem. Nowym i niezwykle przerażającym. Gdy jechali przez miasto, nie wyczuwał żadnej duszy. Nie było tam ludzi, nie było zwierząt, nie wyczuwał niczego, poza roślinami. A, biorąc pod uwagę, co wydarzyło się wcześniej, bał się i o rośliny.

Wiedział, że Pustka coś w nim zmieniła, chociaż sam jeszcze nie wiedział co. Czuł się… inaczej. Nie wiedział, jak mógłby to opisać. To po prostu było zupełnie nowe uczucie. Jako iż był na tej planecie dopiero od trzech lat, przyzwyczaił się do tego, był pewien, że nie wiedział jeszcze o niej wszystkiego. Ale… wiedział, że to jest jedna z tych rzeczy, których nie powinien wiedzieć.

Nie dało się nie zauważyć śladów walki i pościgu. Oboje ruszyli, widząc, że prowadzą do archiwum, oboje przerażeni, co mogą tam zastać.

- Dean?! - krzyknął Sam przed wbiegnięciem na korytarz, z nadzieją, że ktokolwiek się odezwie. Ktokolwiek.

Spojrzał w kierunku, z którego słyszał głos. Chciał coś odpowiedzieć, ale wciąż się do końca nie pozbierał. Ale, z drugiej strony, to Sam. To jego młodszy brat. Ta jedna osoba, dla której miał być silny, nawet jeżeli nie pozostał mu już nikt inny. Przełknął ślinę. Nie miał pojęcia, dlaczego nawet to wydawało mu się niemożebnie wielkim wyczynem. Pozbierał się z ziemi i nim cokolwiek zrobił, Sam z westchnieniem ulgi wpadł do pokoju i go przytulił.

- Dobrze, że jesteś. - powiedział, wtulając się w starszego brata, czując, jak jakaś część tego ogromnego ciężaru zostaje uniesiona z jego barków. Przynajmniej miał jego.

- Gdzie jest Cas? - spytał Jack, zauważając brak anioła. A potem zauważył krwawy odcisk ręki na ramieniu Deana i wszystko nagle stało się przerażająco klarowne.

- Cas.... Billie… - Dean nie mógł zdobyć się na wyartykułowanie tej strasznej prawdy. Odchrząknął, walcząc z falą emocji, z falą wściekłości, żalu, smutku i rozczarowania, która się w nim zbierała. Jego jedyna szansa na szczęśliwe zakończenie… - Cas mnie ocalił. Przywołał Pustkę, która zabrała Billie i… i jego. - powiedział. Sam zmarszczył brwi, przeczuwając, że to nie jest wszystko, co zawierała ta historia.

A Jack wiedział. Wiedział, że Cas zrobił to dla niego, że zawarł cały ten pakt, by go ocalić. Wiedział też, co było warunkiem. Ale nie miał pojęcia, co sprawiło, że osoba, którą uważał za ojca, była szczęśliwa wystarczająco, by ten warunek się spełnił. I nie wiedział nawet, jak ma pozbyć się tego poczucia winy, jak walczyć ze świadomością, że osoba, która zawsze stała po jego stronie, jest teraz martwa z jego winy.

Milczał, starając się nie rozpłakać. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na wyprawę do Pustki, że nie może tego naprawić, nie teraz, kiedy stał się tak osłabiony, nie teraz, kiedy sam nie wiedział, co się dzieje. Jeszcze nigdy nie czuł się tak całkowicie bezsilny.

- Nie mogłem nikogo uratować… Wszyscy…- Sam odchrząknął. Wiedział, że śmierć ich najlepszego przyjaciela od dwunastu lat boli, a musiał zadać jeszcze ten jeden cios. - Billie zdążyła zabić ich wszystkich. - wyartykułował. Czuł się winny. Był ich przywódcą, powinien był ich ochronić.

- To nie Billie. To Chuck. - odpowiedział po prostu Dean. Sam zdziwił się, słysząc te słowa, ale w zasadzie miały one więcej sensu niż hipoteza, że to Śmierć postanowiła przywrócić wszechświat na właściwe tory. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że musiał być świadkiem śmierci Donny.

- To nie tylko oni. To… Gdy przejeżdżaliśmy przez miasto, nikogo w nim nie było. Ani jednej żywej duszy. - powiedział Jack, choć na chwilę odwracając swoje myśli od żałoby, która je zalała. Ale natychmiast popadł w nią ponownie, zdając sobie sprawę z tego, co to oznacza.

- Skurwysyn wyparował wszystkich. - powiedział przez zęby Dean. Jego wściekłość powróciła. Skurwysyn był odpowiedzialny za te wszystkie śmierci. To przez niego Cas… to przez niego nie będzie już nigdy szczęśliwy.

- Ale po co? - zapytał Sam, nie widząc sensu w rozumowaniu Boga. Czy nie lepszą torturą byłoby zmuszenie ich, żeby patrzyli na śmierć swoich najbliższych, nie tylko dowiedzieli się o ich wyparowaniu przez fakt, że nie odbierali telefonów?

- To jest jego koniec. To według niego ostateczna rozgrywka. - warknął Dean. Wszystkim, czego chciał, była wolna wola. I w tym momencie był w stanie poświęcić wszystko, by ją odzyskać. Choć czy zostało mu cokolwiek do poświęcenia?

Forward
Sign in to leave a review.