Save me

F/M
M/M
G
Save me
All Chapters Forward

Chapter 1

Każdy znajdzie w końcu swoją drugą połówkę, Stevie. To kwestia czasu, kilku krótkich lat.
Tak zwykle mówiła mama, głaszcząc jego jasne włosy gdy leżał wieczorem w łóżku. Wierzył w to całym sobą. Każda osoba dorastała do dwudziestego roku życia i nie mogła się zestarzeć ani o jeden dzień jeśli nie znalazła swojego partnera, bratniej duszy. Codziennie mały Stevie patrzył na swoich rodziców, na ich czułe gesty i zrozumienie jakie było między nimi bez żadnych słów. Jakby to była jedna dusza w dwóch uzupełniających się ludziach. Blondyn czuł szczęście widząc pierwsze siwe włosy u swoich rodziców. Skoro się starzeli, musieli być naprawdę dla siebie wszystkim.
-Co jeśli jestem za chudy i moja bratnia dusza mnie nie będzie chcieć?- piętnastoletni chłopak spojrzał uważnie na matkę szykującą deser. Czuł się inny. Każdy chłopak z jego klasy był już dawno zakochany po uszy. Wszyscy już znaleźli bratnie dusze, podczas gdy on znowu został gdzieś na uboczu jako ten inny, ten który nie pasuje. Ten który O D S T A J E od normalnej reszty.
-Nie ma znaczenia jak wyglądasz, skarbie. Poza tym nie jesteś za chudy. Jesteś bardzo wartościowy i myślę, że twoja bratnia dusza będzie z ciebie tak dumna jak ja i tata już jesteśmy.- kobieta uśmiechnęła się lekko, przez co w kącikach oczu pojawiły się zmarszczki dodające jej jedynie uroku. Nie mógł nie odwzajemnić szczerego uśmiechu matki. Była ładną kobietą, na pewno nie miała nigdy takich problemów jak on. Poza tym dręczyły go też inne wątpliwości.
-Co jeśli moja bratnia dusza nie mieszka w Stanach? Jeśli jest na innym kontynencie? Albo jeśli coś się jej stanie?-zapytał cicho. Obawiał się samotnej wieczności. Nie chciał skończyć całkiem sam, wiecznie młody ale nieszczęśliwy. Dużo czytał, więc znał historie o tych którzy czekali stuleciami na swoje drugie połówki. Nie umiałby tak długo wytrwać. Popadłby w obłęd.
-Jeśli coś się jej stanie, będziesz o tym wiedzieć. Wszechświat jest tak skonstruowany, że prędzej czy później spotkasz właściwą osobę. - pocieszyła syna, całując go zaraz w blond czuprynę. Do końca deseru, Stevie czuł się uspokojony. Wszystko w końcu się miało ułożyć. Po prostu musiało minąć trochę czasu.

***
Lata mijały. Rodzice Stevena umarli, on sam miał już dwadzieścia siedem lat. Nie starzał się od siedmiu. Przez te wszystkie miesiące jakie minęły od magicznej daty dwudziestych urodzin, ciągle chodził na siłownię. Zażywał także leki, mające na celu podnieść jego siłę fizyczną, planował w końcu wstąpić do wojska. Eksperymentalna kuracja przyniosła nieoczekiwane skutki. Drobny Stevie w kilka miesięcy intensywnego treningu i brania regularnych zastrzyków stał się postawnym mężczyzną, żołnierzem idealnym w każdym sensie tego słowa. Siła fizyczna dorównała jego sile psychicznej. Spotykał na swojej drodze wiele kobiet i mężczyzn. Wszyscy byli mu jednak obcy. Tu nie było jego bratniej duszy.
***
Minęło siedemdziesiąt lat w czasie których został awansowany na Kapitana. Zyskał szacunek kolegów z armii, ich oddanie i gotowość do walki u jego boku. Było to naprawdę wspaniałe i doceniał ich waleczność ale oddałby wszystko za bratnią duszę. Usiadł w sali naprzeciwko młodej kobiety, zajętej swoimi dokumentami. Pewno miała bratnią duszę. Na pewno miała. Widać to było na pierwszy rzut oka.
-Przepraszam jeśli to zbyt osobiste pytanie, ale długo czekała pani na partnera?- zapytał cicho. Po chwili dotarło do niego, że faktycznie to powiedział. Przecież było to nie tylko niewłaściwe ale także niegrzeczne. Szatynka jednak nie wyglądała na urażoną.
-Trzy lata.- przyznała z lekkim uśmiechem. Nie czekała długo na szczęście. Nie przeżyłaby chyba gdyby to miało trwać choćby nawet rok dłużej.
-Skąd wiadomo, że to ta osoba?- przechylił głowę, nie mogąc sobie wyobrazić spotkania partnera. Co jeśli...jeśli już spotkał swoją bratnią duszę i ją...utracił? Jeśli minął partnera gdzieś na ulicy siedemdziesiąt lat temu?
- To wiadomo. Po prostu to się czuje.- stwierdziła spokojnie. Współczuła mu samotnych wieczorów. Był legendą, ale co z tego skoro nie miał nawet kogo przytulić po powrocie z misji? Skoro nikt na niego nie czekał? Nikt się tak naprawdę o niego nie martwił, nie troszczył się o niego?
***
-Nie dotykaj!- zwinął się z bólu na ziemi. Nie wiedział skąd nadszedł. Szedł korytarzem z Natashą, rosjanką która miała go zabrać do swojego kraju by pomógł w działalności szpiegowskiej w samym centrum tajnego laboratorium HYDRY, instytucji dążącej do zagłady jednostek wysoce według nich szkodliwych. Razem z rudą i z jej partnerem, który w tej chwili rozpracowywał HYDRĘ, miał raz na zawsze zniszczyć tajną działalność samozwańczych strażników pokoju. Steve mówił jej o czymś mało ważnym kiedy poczuł ten przejmujący ból. Zsunął się po ścianie na ziemię, mając wrażenie że lada moment zemdleje. Romanoff odruchowo wyciągnęła w jego stronę rękę, chcąc mu jakoś pomóc. Blondyn zdawał się cierpieć nieopisane męki. Zrozumienie uderzyło w Nat niemal boleśnie.
-Twoja bratnia dusza...-powiedziała cicho. Wiedziała jak to działa, jej partner był w końcu naukowcem, nieraz więc zrobił sobie krzywdę. Natasha odczuwała jakąś część jego bólu.
-Nie ma...bratniej...ugh...duszy.- wydusił z siebie, dopiero po kilku minutach wstając. Cała ręka go bolała jakby ktoś mu usuwał ją na żywca. Nie miało to dla niego najmniejszego sensu. Nie posiadał bratniej duszy, nie miał możliwości by jej spotkać. Po chwili dotarło do niego, że Romanoff próbuje nawiązać łączność z drugim agentem wywiadu.
-Musimy jak najszybciej dostać się do Rosji. Coś poszło nie tak.- powiedziała, porzucając bezowocne próby. Czas działał na ich niekorzyść jeśli HYDRA prześwietliła ich cwany plan. Blondyn pociągnął ją w stronę prywatnych samolotów należących do T.A.R.C.Z.Y, instytucji skupiającej różnych agentów, wojskowych a nawet policję. Na całym świecie łączyła tych którzy chronili cywili. Większość agentów, poddana działaniu różnorodnych leków była niezniszczalna albo praktycznie nie do pokonania. Dysponowali geniuszami takimi jak Stark, genialny wynalazca i dupkowaty podrywacz w jednym.
-Rosyjski oddział T.A.R.C.Z.Y różni się od tego co pan zna, Kapitanie Rogers. Działamy w ukryciu, dla rządu. Jesteśmy tylko depertamentem w wydziale bezpieczeństwa. Nie ma u nas praktycznie nikogo kto przyjmowałby jakieś zastrzyki, oprócz Barnesa który zaginął. Zmieniły się wytyczne. Mamy go znaleźć. To piorytet, zwłaszcza że ma sporo ważnych informacji.- wyjaśniła, wchodząc na pokład samolotu. Wyciągnęła z ucha słuchawkę i usiadła na miejscu. Ciągle słyszała ciche zgrzyty dobiegające ze słuchawki. Nie chciała więcej słuchać. Pracowała z Barnesem od długich lat. Właściwie zaczęli swoją współpracę w czasie Drugiej Wojny Światowej gdy wspólnie walczyli za Związek Radziecki, wierząc że robią to dla dobra ojczyzny. Dlatego też zostali przyjęci do T.A.R.C.Z.Y. Byli cholernie dobrzy w walce, a sama działalność dla organizacji jaką T.A.R.C.Z.Ą była drugą szansą dla nich by mogli odkupić swoje błędy z czasów wojny.
-Znajdziemy go.- Rogers spojrzał na kobietę. Zauważył jej smutek który próbowała ukryć. Widać było że jej ciężko.
-Długo się znacie?- zapytał, siadając obok. Ruda kiwnęła głową.
-Siedemdziesiąt lat. Odkąd przybył niewiadomo skąd, prawdopodobnie z Brooklynu. Ściągnięto go do nas by pomógł w walce. Był żołnierzem, miał zostać poddany projektowi Odrodzenie.- wyjaśniła, rozglądając się po samolocie. Blondyn patrzył przez chwilę w przestrzeń. Brooklyn, projekt Odrodzenie...to brzmiało tak znajomo. Miał coś powiedzieć, nawet otworzył usta jednak wyrwał się z nich jedynie krzyk. Złapał się za głowę, zamykając oczy. Ból przeszywał cały jego umysł. Skulił się, mając ochotę w tym momencie umrzeć.
-Steve! Dajcie mu jakieś leki!- poczuł dotyk na ramieniu. Otworzył powieki ale nie widział tego miejsca. Był w ciemnym pomieszczeniu, patrzył na swoje ręce. Jedna z nich była metalowa. Słyszał głosy naukowców rozmawiających chyba po rosyjsku. Ciągle powtarzali jakieś imię, dumnie ze swojego dzieła. Zamrugał i zaraz znowu widział przed sobą Natashę.
-Zimowy Żołnierz. Nazwali go Zimowym Żołnierzem.- szepnął, biorąc kilka wdechów. Pot spływał mu po twarzy powoli. Wizja była wyczerpująca chociaż nie wiedział nawet skąd się wzięła.
-Kto? Steven, słyszałeś coś jeszcze? Imię, cokolwiek?- Romanoff potrząsnęła lekko jego ramieniem. Musiała wiedzieć. To było nagle niesamowicie ważne. Każda informacja mogła być na wagę złota. Wierzyła w jego wizję, nieraz miewała swoje gdy z Brucem coś było nie tak. Zwłaszcza gdy się zmieniał w zielonego Hulka. Tylko, że to działało jedynie w przypadku bratnich dusz... Blondyn kiwnął głową lekko. Słyszał jedno imię.
-James.

Forward
Sign in to leave a review.