Róże Wiatrów

Original Work
F/F
Other
G
Róże Wiatrów
Summary
Iris nie pierwszy raz obudziła się w środku nocy - nie pierwszy raz odkryła też, że jest sama. Teraz już była do tego przyzwyczajona, wiedziała, że Freya pracuje nocki na taksówce. Nie żeby jej się to podobało, ich miasto potrafiło być niebezpieczne, szczególnie w nocy, ale praca to praca, potrzebowały pieniędzy. Pierwszy raz, gdy podczas takiego przebudzenia sięgnęła ręką do Freyi, żeby znaleźć tylko pustą przestrzeń, trochę spanikowała, ale teraz naciągnęła tylko kołdrę na uszy, pomyślała, że przynajmniej nikt jej nie ukradnie nakrycia i parę sekund później spała jak kamień.Gdyby tylko wiedziała...
Note
Nie wiem, jak coś będzie trzeba, to dodam na końcu rozdziału, mam nadzieję, że komuś podpadnie do gustu :DJeśli tu jesteś, zostaw coś po sobie, konstruktywna krytyka zawsze mile widziana!

„Kurwa, niedobrze” – pomyślała przykucając za winklem. Natychmiast jednak syknęła z bólu i złapała się za żebra. – „Wiedziałam, że mnie dziabnął, chuj jeden.”

Potrzebowała planu. Jej partnerka pewnie już dawno spała, przyzwyczajona do jej późnych powrotów „z pracy” jako „kierowca taksówki”, ale i tak powinna wrócić do domu jak najszybciej. Gorzej, że ulice były niebezpieczne, wkurzyła zbyt wielu ludzi naraz, żeby móc spokojnie po nich chodzić, szczególnie w środku nocy.

Normalnie mogłaby liczyć na zasłonę ciężkiej, wilgotnej mgły, ale jak na złość tego dnia wiatr rozpędził wszystko.

Musiała działać szybko. Rozglądnęła się w poszukiwaniu drogi ucieczki. Kiedy w ciemnym zaułku za sobą zobaczyła drabinę prowadzącą prosto na dach czteropiętrowej kamienicy, zawahała się tylko chwilę kalkulując w myślach, czy da radę po niej wejść z, prawdopodobnie, złamanym żebrem, po czym wskoczyła na nią i zaczęła się wspinać. Gdy była mniej więcej w połowie drogi, usłyszała świst i ułamek sekundy później poły jej płaszcza, do tej pory powiewające, zostały przyszpilone do ściany budynku grubym bełtem z kuszy. Obróciła się w kierunku, z którego padł strzał, ale nikogo tam nie zobaczyła. Spróbowała wyrwać materiał spod strzały, ale po chwili bezskutecznej szarpaniny zrezygnowała.

„To był mój ulubiony płaszcz… Dostałam go na naszą rocznicę” – zaczęła wspominać ten dzień, kiedy kolejny bełt wbił się tuż obok pierwszego, centymetry od jej łydki. „Dobra, koniec tego, muszę się stąd wydostać”. Sięgnęła do kieszeni spodni po nóż i z żalem odcięła unieruchomiony kawałek.

„Będę się jej musiała z tego jakoś wytłumaczyć, ale to potem, na razie musze do niej dotrzeć żywa.”

Napięcie zniknęło i natychmiast ruszyła do góry. Zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie ktoś właśnie szykował trzecią strzałę. Dotarła na dach i natychmiast padła na ziemię. Zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu dalszej trasy.

Musiała się niezauważenie przedostać dobre 15 ulic na wschód i 5 na północ, do małego niepozornego kiosku, w którym znajdowało się wejście do kanałów. Stamtąd parę kilometrów pod ziemią aż do wyjścia parę przecznic od Jej mieszkania. Miała już plan, teraz musiała go tylko wykonać. Tylko albo i aż.

Zaczęła się czołgać, licząc na osłonę jaką dawały jej attyki kamienic. Na jej szczęście, była jeszcze w starym mieście, gdzie budynki stały przyklejone do siebie. Z każdym kolejnym podciągnięciem, każdym podniesieniem prawej ręki i każdym otarciem o ziemię, coraz bardziej musiała się powstrzymywać, żeby nie syknąć. Ten uraz mógł ją kosztować życie, nawet jeśli sam w sobie nie był taki poważny i dobrze o tym wiedziała. Mimo to, była w stanie w ten sposób pokonać całkiem dużą odległość.

Zrobiło się gorzej, gdy musiała zmienić kierunek i przejść ponad jedną z najbardziej ruchliwych uliczek w centrum. Co prawda kilka lat wstecz zatrudniła Enrico, żeby pomógł jej zainstalować system lin w strategicznych miejscach, który w ogóle pozwalał jej na taki manewr, nie zmieniało to jednak faktu, że było to dobre 15 metrów bycia całkowicie odsłoniętą i bez możliwości obrony. Dodatkowo, nie była pewna jak dobrze da radę balansować na moście z bólem przeszywającym jej klatkę piersiową z każdym ruchem.

„Po prostu się zbierz i to zrób, im szybciej tym lepiej.” – powtarzała sobie siedząc skulona pod ścianą. Słyszała w dole gwar ludzi chodzących od straganu do straganu, kłócących się o cenę owoców czy mówiących sobie słodkie słówka.

„To nie czas na to, Freya, rusz dupę, im dłużej zwlekasz, tym większa szansa, że będą na ciebie czekać” – próbowała się zmotywować. W końcu jednym susem wskoczyła na liny, poczekała sekundę aż się ustabilizują i, w kuckach, ale szybko, zaczęła przechodzić na drugą stronę.

Gdy dotarła na drugą stronę, nie była pewna, czy jej się poszczęściło i jej nie zauważyli, przestali ją gonić, czy też może wiedzą dokładnie, gdzie idzie i maja zamiar ją tam przyszpilić. Nie ważne, która z tych opcji była prawdziwa, musiała iść dalej. Teraz, już mniej wystraszona, pozwoliła sobie iść wyprostowana. Nadal musiała przejść 4 podobne mosty, ale tamte były nad ciemnymi ulicami, mało uczęszczanymi, nie martwiła się więc tym zbytnio.

Miała teraz czas na przemyślenie wszystkiego co się stało tego wieczoru i chociaż nadal pozostawała czujna i rozglądała się co chwilę, myślami odpłynęła do swojej dziewczyny i ich wspólnego życia. „To już ponad dwa lata. Muszę zacząć myśleć i odkładać na prezent na trzecią rocznicę, chcę zrobić coś wyjątkowego, ona zasługuje na wszystko co najlepsze. Gdybym tylko mogła, oświadczyłabym się jej” – potrząsnęła głową ze zirytowaniem – „Nie ma mowy. To zbyt niebezpieczne, wiesz o tym. Może kiedyś. Co ja jej powiem na temat płaszcza, walić płaszcz, jak się wytłumaczę ze złamanego żebra? Wypadek na taksówce? Nie, za dużo kłamstw na temat ubezpieczenia i dalszej pracy. Pośliznęłam się na schodach i wpadłam w po” – wydawało jej się, że kątem oka zobaczyła jakiś ruch na dole, tuż przy kiosku, w którym miała wejść do kanałów i padła na ziemię. „Ręczkurwajegomać. To teraz w chuj ostrożnie, chyba że chcesz zginąć”.

Przeklinając w myślach swoje żebro i swoich myśliwych doczołgała się do klapy w dachu będącej zejściem na klatkę schodową. Podniosła ją najszybciej i najciszej jak umiała i ześliznęła się w dół. Uderzyła kolanem o twarda posadzkę i jęknęła.

„Zajebiście” – przemknęło jej przez myśl. Zaczęła schodzić w dół schodów z zamiarem wyjścia na podwórze, jednak na drugim piętrze jej uwagę przykuły niedomknięte drzwi do jednego z mieszkań. „Co jest? Powinnam zajrzeć? Wydaje mi się, że powinny tam być okna na kiosk, więc może będę w stanie zobaczyć, co się dzieje. Wejdę tylko, zerknę i wyjdę” – obiecała sobie. Powoli popchnęła drzwi i zrobiła krok w głąb lokalu, dziękując w myślach za miękkie buty, które nie wydały żadnego odgłosu. W miarę jak rozglądała się po pomieszczeniach i skanowała otoczenie szukając okna, wszystko wydawało jej się być coraz dziwniejsze i mniej naturalne. Wreszcie weszła do pokoju, który zdawał się być salonem, a którego okna wychodziły dokładnie na mały budyneczek, którym miała nadzieję uciec. Co dziwne, przy parapecie były dwa materace, jeden na drugim, tworząc bardzo wygodne miejsce do obserwacji z pozycji leżącej. Na oknie zaś stała popielniczka z niedopałkami papierosów. Freya próbowała złożyć wszystko do kupy.

„Po co komuś takie miejsce do obserwacji? I jeszcze wszędzie walają się resztki wosku, co tu robi wosk?”

I dokładne w momencie, kiedy doszło do niej, co znaczy to stanowisko, wosk i pety, z których jeden, jak zauważyła, nadal się tlił, ktoś złapał ją od tyłu, przyciskając jej nóż do gardła. Próbowała krzyknąć, ale dłoń w grubej, skórzanej rękawicy zatkała jej usta, zamiast tego spróbowała więc kopnąć do tyłu, mając nadzieję trafić napastnika w kolano. Gdy poczuła opór na stopie i usłyszała głośny trzask, wiedziała, że trafiła i prawdopodobnie wybiła mu staw. Ucisk jednak nie zelżał, wręcz przeciwnie, ręka, która do tej pory zamykała jej dopływ powietrza obejmowała ją teraz w klatce piersiowej i uciskała dokładnie złamane żebro. Mimowolny krzyk bólu wydostał się z jej gardła i w panicznym oślepieniu z całej siły oparła się o mężczyznę, próbując trafić nim o ścianę, która musiała być gdzieś za nimi. Poczuła uderzenie i powietrze uchodzące z jego ciała. Ta chwila słabości dała jej sekundę na wyrwanie się z uścisku oraz stanięcie twarzą w twarz z zagrożeniem.

- To ty strzelałeś do mnie z kuszy wcześniej – bardziej stwierdziła fakt niż zapytała.

- Ano, ja – mężczyzna wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu. Dopiero teraz miała okazję mu się przyjrzeć. Wysoki, zwalisty, ubrany w luźne dresy i bokserkę, które chyba widziały Wielką Wojnę sprzed 40 lat, łysy, z przerzedzającą się brodą, ale za to potężnymi wąsami, zdecydowanie nie pasował do stereotypu zabójcy. A jednak, mało przez niego dzisiaj nie zginęła. Dwukrotnie.

- Czego chcesz? – zapytała.

- Żebyś była martwa, proste. Zapłaciliby mi sporą sumkę, gdybym im przyniósł twoją głowę. To nic personalnego. Swoją drogą, taka panienka jak ty powinna się więcej uśmiechać. I mieć wyższy głos, przez chwilę myślałem, że złapałem tego twojego koleżkę, którego czasem ze sobą zabierasz. Jak mu było? Korneliusz? Dawno go nie widziałem, może już nie żyje. – Obleśny uśmiech znowu wylazł na jego twarz.

„Boże, co za parszywa gęba”

- Mój, jak to ująłeś, koleżka, ma się dobrze, dzięki za troskę. Dlaczego zrobiłeś kryjówkę tutaj? Skąd wiedziałeś, gdzie pójdę po tym, jak ci uciekłam na dachach?

- To jest ostatni punkt, w którym wiem, gdzie cię złapać, zawsze tędy uciekasz po akcjach, ale ile razy próbowałem odkryć, gdzie potem idziesz, nie udawało mi się.

„Uff, nie wie, gdzie mieszkam, Ona jest bezpieczna”. Serce Freyi waliło jak szalone, potrzebowała chwili, żeby przemyśleć swoją taktykę, ale nie wiedziała co teraz. Z jakiegoś powodu stała i ucinała sobie pogawędkę z gościem, który próbował ją zabić i o mały włos by mu się udało. Musiała albo go sprowokować do ataku i użyć jego masę przeciwko niemu, albo uciec. Żaden z tych scenariuszy nie podchodził jej do gustu.

- I co? Będziemy sobie stać i gadać? Spróbujesz mnie zabić znowu, czy jak? – spróbowała wyczuć jego intencje.

- Och, nie martw się, spróbuję znowu jutro. I pojutrze. – Zaczął iść w jej stronę, robiąc krok po każdym słowie. – I następnego dnia i dzień po tym, dopóki któreś z nas nie umrze. – Znajdował się teraz na odległość wyciągniętej ręki. – Jak ci się to podoba?

- Wcale – westchnęła. – To znaczy, że muszę cię zabić teraz, a już miałam wystarczająco chujowy dzień, nie potrzebuję musieć spierać twojej krwi z butów.

- Nie bądź taka hop do przodu, skąd pewność, że to ty mnie zabijesz, a nie ja ciebie? – Wydawał się tracić pewność siebie, co nie umknęło uwadze Freyi. Wiedziała, że musi go jeszcze trochę podrażnić, żeby jej plan zadziałał.

- Nie oszukujmy się, oboje dobrze wiemy, że jestem lepsza od ciebie. – Uśmiechnęła się wrednie. – Jestem zwinniejsza, nie mówiąc o tym, że lepiej wyszkolona. Bo co taki tłuścioch – patrzyła uważnie na twarz przeciwnika szukając oznak zdenerwowania – może wiedzieć o walce?

Na efekty jej słów nie trzeba było długo czekać. Mężczyzna cofnął się o krok, wyciągnął zza pleców nóż i rzucił się w jej stronę. Zrobiła szybki unik pozwalając mu przelecieć obok niej i runąć na materac, bez tchu. Wykręciła mu rękę, wytrącając z niej nóż, po czym chwyciła go i szybkim ruchem poderżnęła kusznikowi gardło.

„No to niezły bajzel kurwa. Ale przynajmniej będzie spokój. Teraz jeszcze będę się musiała tłumaczyć z cudzej krwi. Wybitnie.”

Stała chwilę nad ciałem, po czym obróciła się na pięcie i wyszła z mieszkania. Widziała, że za parę godzin, gdy słońce wstanie, któryś z sąsiadów zainteresuje się otwartym mieszkaniem, znajdzie trupa i wezwie straż, ale nie przeszkadzało jej to. Płatni zabójcy raczej nie mają rodziny, która by ich rozpoznała, albo domagała się sprawiedliwości, więc nikogo nie obejdzie, dlaczego zginął. Wyszła z budynku, rzuciła okiem na okna i podeszła do kiosku. Była to mała budowla o konstrukcji baraku. Kiedyś służyła faktycznie jako siedziba kolportera, ale teraz była opuszczona i tylko nieliczni wiedzieli o tym, że jest podłączona do systemu tuneli ciągnących się pod miastem.

Sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyciągnęła pęk kluczy, szukając tego, który otwierał drzwi. Weszła do środka, zamknęła je za sobą i rozglądnęła się. Trzymała tu małe zapasy jedzenia, wody i leków, na dokładnie takie sytuacje jak ta. Był tutaj też zegar, zerknęła na niego. Do świtu zostało jej 4-5 godzin i to tylko dlatego, że była jesień, słońce wstawało później. Usiadła na taborecie, który stał pod ścianą, zdjęła płaszcz i podwinęła zakrwawioną koszulkę.

„Nie jest najgorzej, może być złamane, ale przynajmniej nie mam dziury w brzuchu. Szybko się załatam i do domu. Do Niej.” Sięgnęła po bandaż i owinęła sobie klatkę piersiową. Wodą z jednej z butelek przemyła szyję, żeby odkryć ślad, który zostawił po sobie nóż mężczyzny. Na szczęście nie była to głęboka rana, mogła poczekać.

„Potrzebuję chwili, zostały mi jakieś cztery kilometry tunelami, a potem tylko parę ulic w zupełnie innej części miasta i będę z Nią. Nie mogę się doczekać. Ale kurwa, jestem tak zmęczona… potrzebuję trzech minut na odpoczynek.” Pozwoliła sobie na chwilę niemyślenia o niczym. Prowadząc taki tryb życia, jaki prowadziła, nauczyła się wyciągać maksimum z krótkich chwil przerwy, więc po chwili faktycznie zebrała się do dalszej drogi



// no to mój pierwszy rozdział za nami :'D Dajcie znać czy ma to sens