
- ...i daruj sobie tę gadkę, dobra, panie Jestem-Kapitan-I-Rozsądek-To-Moje-Drugie-Imię! Nie przypominam sobie, żebyś chociaż raz poczekał na pozostałych, zawsze się rzucasz pierwszy w sam środek, a przecież...
- Tony...
- Nie przerywaj mi, teraz ja mówię, rzucasz się pierwszy, nieważne, czy ktoś za tobą idzie, czy nie. Do diabła, Rogers, wyskoczyłeś z samolotu bez cholernego spadochronu, a to była zaledwie pierwsza z całej serii idiotycznych, głupich... niesamowicie głupich, głupich rzeczy, jakie zrobiłeś, odkąd się znamy... co jest, to leżenie w lodzie zamroziło ci do cna komórki mózgowe? Wszystko poszło w mięśnie, na resztę bozia nie dała? Bozia! - Tony parsknął, popychając go mocno w pierś. - Żadna bozia, tylko magiczne serum, po prostu jak zupka chińska, dolej i zamieszaj, instant-super-soldier gotowy na raz!
- I mówi to człowiek, który istnieje tylko dzięki swoim zabawkom. Kim byś był, gdyby ci odebrali zbroję, Stark? Co byś zrobił? - Steve odpycha go mocno, aż Tony krzywi się mimowolnie, łapiąc nadgarstek drugą ręką. Na twarzy Steve'a wcześniejsza furia miesza się teraz z poczuciem winy, za dużo siły, czasami jeszcze zdarza mu się zapomnieć, jaki jest silny. Kontroluje to - zazwyczaj - chyba, że jest Tony, bo wtedy...
- Cap, wyluzuj - próbuje Clint i podnosi ręce obronnie, kiedy obaj odwracają się w jego stronę, bez umawiania, teraz na niego wściekli. - Tony, zamknij się - dodaje więc, bo już i tak wszystko jedno, najwyżej znowu ktoś go wyrzuci przez okno.
- Mogę z tobą porozmawiać? Na osobności? - próbuje raz jeszcze Steve, wyraźnie starając się powstrzymać złość. Tony, oczywiście, niczego mu nie ułatwia, kiedy przybiera najbardziej błazeński, odpychający wyraz twarzy zblazowanego playboya i mierzy go wzrokiem od góry do dołu.
- To zależy, czy chcesz mi tam coś pokazać. Nawet jeśli, to sorry, Rogers, nie jestem zainteresowany. Za dużo mięśni, za mało móz...
- Przyjaciele! Obaj ważcie słowa, zanim powiecie coś, czego nie da się już cofnąć! - zahuczał Thor, uderzając młotem w podłogę. Zamierzony czy nie, efekt był i nawet półbóg zasępił się lekko, patrząc na ziejącą teraz w tym miejscu dziurę i sypiący się przez nią gruz. Piętro niżej, w swoim laboratorium, stał przy stole Bruce, który teraz patrzył się w górę z nieskończenie zszokowanym wyrazem twarzy. Tony pomyślał, że do wszystkiego brakuje im jeszcze, żeby Banner teraz wyhulkował. Potarł powieki czubkami palców, potrząsając lekko zranioną ręką. Super-żołnierz, w furii miotający tobą na wszystkie strony jak szmacianą lalką był równie przyjazny jak Chitauri.
- Dobra - warknął, tracąc zmanierowaną pozę i szarpnięciem otwierając przed nimi drzwi. - Chodź pogadać, Rogers, zanim ktoś mi tu wysadzi kuchnię.
Steve, o dziwo, poszedł za nim. Jak na kogoś, kto stale zarzucał Tony'emu ignorowanie poleceń, sam miał z tym spory problem. Cholerny Kapitan Ameryka i zbawca świata. Skarb narodowy, bohater ludzkości, super-żołnierz... miął między zębami wszystkie te przezwiska, a każdego z nich nienawidził. Teraz, kiedy znaleźli się sam na sam, Steve jakby stracił impet. Kolejny raz obrzucił zaniepokojonym spojrzeniem jego nadgarstek.
- Tony, nie chciałem... - zaczął i przerwał, kiedy Tony impulsywnie przycisnął mu rękę do ust. Tę zdrową. Usłyszał, jak Steve gwałtownie wciąga powietrze przez zęby i odsuwa się, jakby to on raził piorunami, a nie Thor, więc pozwolił swojej ręce opaść.
- Chciałeś - uświadomił mu, wzruszając ramionami. I z niego złość powoli wyparowywała. - Ja też chciałem, i co z tego.
- To nie było w porządku. Co ci powiedziałem. - Steve nie ustępował i Tony miał ochotę poklepać go pocieszająco po ramieniu. Zirytował się na tę głupią słabość. To chyba była kwestia tych skruszonych, szeroko otwartych, błękitnych oczu. Nikt nie miał takich niebieskich oczu, dajcie spokój, to było nierealne. Facet wyglądał, jak w całości wykonany w fotoszopie i Tony pominął kwestię, że spokojnie mógłby być klientem, dla którego zrealizowano ten projekt. A jednak, może to przez to, jak się na niego patrzył, ten idealny Cap wyglądał też jak zbity pies.
- Czyli: typowe dla nas, nie? - podsumował, wyciągając spod biurka butelkę whisky. Znajomy gest i tak bardzo bez sensu, kiedy on już nie pił, a na Steve'a i tak by nie podziałało. Tym razem to Steve się zaśmiał, a potem usiadł ciężko na fotelu, zdejmując rękawice. Dopiero teraz, bo wciąż był w pełnym kombinezonie bojowym i wciąż był pokryty pyłem i krwią, i wciąż śmierdział spalenizną; a jednak, nawrzeszczenie na Tony'ego, jakim to jest idiotą, okazało się pilniejsze. Tony westchnął i stanął przy oknie, zakładając ręce na piersi.
- Nawet nie będę na ciebie patrzył, bo od razu mam ochotę przywalić ci w te twoje idealne zęby - wymamrotał, żałując, że dał się namówić na tę rozmowę w cztery oczy. Steve jakby rozumiał, o czym myśli, bo na jego twarzy znowu pojawił się ten nieznośny wyraz uporu.
- Nie możemy załatwiać swoich spraw przy reszcie drużyny. To źle wpływa na morale - powiedział i Tony miał ochotę go wyśmiać. Te momenty, kiedy Cap brzmiał jakby... jakby, no cóż, ostatnie siedemdziesiąt lat spędził w lodzie, dopowiedział sobie w myśli i przemilczał resztę.
- Posłuchaj - odezwał się dopiero po chwili, kiedy był już pewien, że nie zaczną znowu rzucać się sobie do gardeł, co było wątłą linią, którą obaj przekraczali zdecydowanie zbyt łatwo. - To nie jest tak, że jestem w tym nowy. Radziłem sobie na długo przed tym, zanim się pojawiłeś. Nie mówię tylko o zbroi. Zanim zostałem człowiekiem-puszką, musiałem jakoś przetrwać. To nie tak, że dopiero zbroja mnie... nie wiem, stworzyła. To ja ją stworzyłem. Nawet to coś - postukał palcem w reaktor łukowy, bladym światłem przeświecający przez materiał podkoszulka - nawet to coś nie robi ze mnie tej ostatecznej wersji, czy czegoś. Po prostu jest częścią mnie. Kawałkiem. Jak zbroja.
- Przecież wiem! - Steve aż uniósł się z fotela i dopiero, kiedy Tony spojrzał na niego krzywo i mimowolnie wsunął za siebie zranioną rękę, z powrotem usiadł, zaciskając szczęki. - To bzdury, co powiedziałem. Wcale tak nie myślę. To znaczy jesteś lekkomyślny i czasem pozbawiony instynktu przetrwania, ale...
- To jest ten moment, kiedy ty mnie dalej obrażasz? Czy jakoś nieudolnie przepraszasz? Bo fatalnie ci to idzie, Cap, fatalnie.
- ...ale nie wyobrażam sobie, żeby miało cię z nami nie być - dokończył Steve, wywracając oczami na jego wtrącenie. - Wybacz mi to, co powiedziałem, naprawdę tak nie myślę. To nie bycie Iron Manem robi z ciebie tego, kim jesteś, tylko bycie tobą tworzy Iron Mana... i wiele innych twarzy Starka, jeśli już o tym mowa.
- Pięćdziesiąt twarzy Starka - parsknął śmiechem Tony, ale Steve nie zrozumiał odniesienia i tylko popatrzył na niego, unosząc brwi. - Nieważne. Fatalna lektura i jeszcze gorsza kinematografia, która boli przez całe życie. Nie musisz tego notować w swoim notesiku rzeczy, które trzeba nadrobić, kiedy przestaje się być Człowiekiem Mrożonką. Ale serio, Kapitanie, mamy tu poważny problem do przerobienia.
- Gdybyś chociaż raz posłuchał rozkazów...
- Cóż, widzisz, to jest właśnie ten problem, że ja cholernie niechętnie słucham jakichkolwiek rozkazów - skontrował Tony, rzucając mu twarde spojrzenie. - Nie, żebyś ty był jakimś świetnym przykładem na to, jak działać w grupie, no chyba że ta grupa to nic, tylko leci za tobą na hurra i czeka, żebyś im krzyknął "skacz". To skoczą. Może to działało w wojsku, nie wiem. Ale Avengersi nie są wojskiem. To banda indywidualistów, którzy raczej niechętnie robią to, co im się każe i nie będą bezmyślnie podążać za wielkim dowódcą. Nawet, jak ma flagowy tyłek Ameryki i świetnie wygląda w spandeksie.
- Mówisz do mnie, czy do Petera? - odparł błyskawicznie Steve i Tony zamrugał. Popatrzył z niedowierzaniem na coraz szerszy uśmiech i westchnął nabożnie.
- Ty zażartowałeś - powiedział z niedowierzaniem. - Hm, no patrz, i teraz to mnie zatkało. Aż nie wiem, co powiedzieć.
- A jednak, cały czas mówisz.
- To był dobry moment, żeby odpuścić, Rogers, ale ty nie potrafisz tego zrobić, prawda?
- Nie bardzo. - Steve zabrzmiał wyjątkowo poważnie. - Bo widzisz, ty też nie miałeś racji. To nie jest tak, że serum zrobiło ze mnie tego, kim jestem. Po prostu dało mi lepsze fizyczne warunki, żeby być sobą.
- Założę się, że nasz Bucky mógłby niejedną historię opowiedzieć. - Tony nie mógł się powstrzymać i przez chwilę znowu było źle, bardzo źle, kiedy obaj patrzyli na siebie z napięciem. To on pierwszy się wycofał, wzruszając ramionami. - Dobra. Sorry. Głupie zagranie. Dopiszmy to po prostu do listy, jako kolejny z tematów, na które nigdy nie możemy rozmawiać. Przynajmniej dopóki lubię swoją wieżę i nie chcę patrzeć, jak mi ją demolują.
- To zaproszenie, żebym wyszedł z tobą w jakieś publiczne miejsce, żeby tam porozmawiać, Stark? Jak na randkę? - Steve brzmiał całkiem serio, i Tony zagapił się na niego, zdekoncentrowany. Zamrugał.
- Zaraz. Co? Jakim sposobem doszedłeś do takich wniosków? - wyrwało mu się i skrzywił się, kiedy zobaczył, że usta Capa drgają w uśmieszku. - Ty świnio. Oczywiście, że znowu żartowałeś.
- Język, Stark. - Steve wstał, uśmiechając się do niego promiennie. - To, powiedzmy, wpadnę po ciebie jutro o dziewiętnastej?
- I teraz nie wiem, czy on znowu żartował - powiedział Tony sam do siebie, kiedy za kapitanem zamknęły się drzwi - czy nie.
***
- Kapitan Rogers stoi pod drzwiami - poinformował Jarvis i Tony drgnął, wyrwany z zamyślenia. Od kilku minut wpatrywał się z napięciem w procesor, zastanawiając, jakim sposobem powinien zlikwidować problem, który zabraniał Nataszy strzelać i osłaniać się jednocześnie i jedynym, co osiągnął, był nieznośny ból szyi.
- Ugh, co? - zamrugał i przesunął dłonią po bolącym miejscu. - A, jasne, Rogers. Wpuść go.
- Może po prostu powinieneś dać mi w końcu kody? - Steve stanął w progu, ubrany w ciemne, dopasowane dżinsy - i skąd on, na boga, w ogóle miał takie dżinsy? - trzymając w jednej dłoni kubek z kawą, a w drugiej talerz z kanapkami. Tony spojrzał pożądliwie na kawę i wyciągnął ręce. Popatrzył z irytacją, kiedy wręczono mu kanapki.
- To - powiedział Steve, unosząc kawę - dostaniesz dopiero, kiedy zjesz tamto.
- Nie jestem głodny. - Tony nie byłby Tonym, gdyby nie próbował postawić na swoim. - Odwal się. Myślisz, że nie mam tu swojej kawy?
- Pewnie masz. I co z tego, skoro obaj wiemy, że robię najlepszą kawę, jaką kiedykolwiek piłeś. - Steve był niewzruszony i Tony poddał się, sięgając po kanapkę. Ponuro zaczął żuć, zastanawiając się, jak to było w ogóle możliwe, facet leżał w lodzie ostatnie kilkadziesiąt lat, a w robieniu kawy był lepszy od Starbucksa.
- W wolnej chwili? - zagadnął, przełykając kęs. - Zostałeś baristą?
- Cokolwiek ci pasuje, Tony. - Steve odpowiedział pogodnie, uśmiechając się do niego pobłażliwie. - Jeszcze jedna i kawa będzie twoja.
- Uch, w porządku, mamo - mruknął Tony i już bez sprzeciwu wziął drugą kanapkę. To było właściwie całkiem miłe, do czego nigdy by się nie przyznał. Jedyną osobą, która robiła do tej pory coś podobnego, była Pepper, ale to było dawno temu, a potem Pepper wciąż była Pepper, a Tony Stark stał się Iron Manem, którym ona bardzo nie chciała, by był. I tyle z historii. Poza tym, że Steve'a trudniej byłoby skądkolwiek wyrzucić, wiec czasami - Tony sam siebie przekonywał, że tylko dla świętego spokoju - warto było machnąć ręką i po prostu pozwolić mu zostać.
- To już nie idziemy na randkę? - zapytał, kiedy dostał w końcu upragnioną kawę; i, cholera, to naprawdę była dobra kawa, nawet, jeśli wypił ją w niemal dwóch łykach. - Mam nowy plan, Rogers. Zamiast próbować mną rządzić podczas walki, wyjdź za mnie i codziennie podawaj mi taką kawę, to będę cię słuchał na tyle, żeby raz w tygodniu zrobić pranie.
- Jarvis ci robi pranie. - Steve nie dał się wytrącić z równowagi i pokręcił głową, poważniejąc. - A co do wyjścia, przykro mi, ale nie mogę dzisiaj - powiedział i brzmiał, jakby istotnie było mu przykro, i Tony spojrzał na niego skonsternowany - bo do licha, planowali to w końcu, czy nie? Był zagubiony i już zaczynał się martwić, widząc ten smutek.
- Jakoś przeżyję, że mnie wystawiasz - powiedział ostrożnie. - A na poważnie, Steve... co się stało?
- To Peggy. - Steve odwrócił się, ale zanim to zrobił, Tony złapał ten złamany, pęknięty wyraz jego twarzy i wstał, zanim zdążył pomyśleć nad tym, co robi. - Poprosili mnie, żebym zabrał jej rzeczy. Sharon nie mogła się tym zająć, a dom opieki potrzebuje zwolnić pokój.
Jasny gwint, i co on miał powiedzieć? To, że Pepper go zostawiła, bo chciała czegoś innego, to było nic w porównaniu z tym. I nawet, jeśli ich rozstanie nie było może fajne i przyjemne, i pozostawiło na dnie gardła gorycz, a dobre wspomnienia musiały chwilowo poczekać, zatrute jadem, to wciąż było nic w porównaniu ze Steve'm. I z tym, że jak go w końcu odmrozili - i wyciągnęli z lodu, i kazali żyć dalej - to się okazało, że dziewczyna, którą kiedyś kochał, jest teraz cholernie starą kobietą, która umiera po cichu w pobliskim hospicjum.
- Pójdę z tobą, co? - zaproponował, zanim zdążył się zastanowić, czy Steve na pewno by tego chciał, bo gdyby się zastanowił, to pewnie nie proponowałby tego w ogóle, bo niby dlaczego Steve miałby chcieć, żeby z nim był, kiedy zabiera rzeczy po swojej byłej. Ale Steve spojrzał na niego i była w nim jakaś ulga i wdzięczność, więc Tony odwrócił wzrok, wyłączając już system, i nawet nie patrząc, czy zapisał to, co robił przez ostatnie pięć godzin, czy nie. Były sprawy ważne i ważniejsze, i cóż, Nataszo, najwyżej Czarna Wdowa będzie musiała nauczyć się strzelać i odskakiwać, zdarza się, to przecież nie tak, żeby mu ktoś za to płacił.
***
- Bruce zaproponował, żebyśmy spróbowali podczas rozmów używać jakiegoś przedmiotu. - Steve odezwał się tak nagle, że Tony, który spędził ostatni kwadrans siedząc obok niego i starając się szanować jego ból, aż podskoczył. I popatrzył na niego ze zdumieniem.
- Przedmiotu? Jakiego znowu przedmiotu, coś jak... gadżetów erotycznych?
- Tony! - Steve speszył się i jednocześnie wywrócił oczami, i Tony naprawdę nie miał pojęcia, jakim cudem udawało mu się nawet wtedy wyglądać poważnie. - Nie o to chodzi. Miał na myśli, żebyśmy ustalili jakiś przedmiot - i przekazywali go sobie, zanim się odezwiemy. Thor chciał pożyczyć swój młot...
- Jasne, że chciał, misiak jeden, dobrze wie, że go nie podniosę. - Tony sarknął, a Steve w końcu się uśmiechnął. Nie był to bardzo wesoły uśmiech, bo torba z rzeczami Peggy - czy też właściwie po Peggy - wciąż leżała na ławce między nimi, ale jakiś był i hej, Tony był wdzięczny choć za to.
- W każdym razie kazałem im się odwalić - mówił dalej Steve i Tony zawiesił się, rzucając mu zdumione spojrzenie, jakby nagle zaczął mówić "Heil Hydra!".
- Zrobiłeś co? - zapytał, bo po prostu musiał źle zrozumieć. Steve by nie mógł, był za dobrze wychowany i za uprzejmy, żeby...
- Kazałem im się odwalić - powtórzył Steve niewzruszony. - Powiedziałem im, że to, co się dzieje między nami to nie ich sprawa i nie życzymy sobie, żeby się w to ktoś wtrącał.
- Nie życzymy sobie. Nasza sprawa. - Jedyne, na co było stać Tony'ego, to powtarzanie po nim jak katarynka. Potrząsnął głową. Zaraz. - My? Nie życzymy sobie? Co się dzieje między nami? Co się dzieje między nami, Rogers? - wypalił, za bardzo zdziwiony, żeby się speszyć.
- A niech mnie diabli, jeśli wiem - westchnął Steve, po czym odwrócił głowę i popatrzył na niego, ich oczy się spotkały, a Tony znowu pomyślał, jakie on ma te oczy, i że nikt takich nie ma, no zupełnie nikt. I że Steve jest jedyny na świecie; a potem pomyślał, jak strasznie głupio on myśli, i już miał się wycofać i rzucić coś durnego, może powiedzieć coś o chorobach wenerycznych, kiedy Steve jakby to przewidział, bo spojrzał tylko na niego czujnie i surowo, i położył mu rękę na ustach.
- Nie - powiedział ostrzegawczo i z jakąś prośbą.
- Nie? - nie dał za wygraną Tony zza jego ręki, bo był idiotą.
- Nie - powtórzył Steve. Zabrał rękę, ale niedaleko, bo oparł ją na ławce za jego plecami i Tony, gdyby chciał, to właściwie mógłby się o nią oprzeć, choć trochę; i nawet, jeśli to zrobił, to pozwijcie mnie do sądu, pomyślał buntowniczo, to przecież cholerny Kapitan Ameryka, i kto by nie chciał. I co on mówił?
- Nie dam ci tego zniszczyć. - Steve był wciąż poważny, choć chyba rozluźnił się nieznacznie. Końce jego palców lekko, delikatnie gładziły szyję Tony'ego nad wycięciem jego koszulki i Tony westchnął mimowolnie, i nawet jakby przysunął się bliżej. Tylko trochę. To po prostu Steve, dobrze pachniał i był taki ciepły; i jego palce robiły cuda z bolącym barkiem Tony'ego, i skąd on wiedział, gdzie dotknąć? - Nie dam ci się wykręcić. Powiedzieć czegoś głupiego, odwrócić się na pięcie i zniknąć. Jesteśmy dorośli, już powinniśmy mieć za sobą taki szczeniacki etap. Jak powiesz coś o tym, że właściwie to ty jesteś dorosły, a ja to tylko ledwie, bo bardziej przeterminowany, to cię zrzucę z tej ławki - zagroził i usta Tony'ego drgnęły w uśmiechu, no dobra, bo może i zamierzał powiedzieć coś właśnie w tym stylu.
***
- Kapitan Rogers stoi pod drzwiami - zameldował Jarvis i Tony przygryzł wargę. Miał słuchawki na uszach i był odwrócony do niego plecami, i celowo się nie poruszył. Wiedział, że może mieć ten komfort. Że dostanie tym razem jeszcze tę możliwość, udawać, że nic nie słyszał, i że Steve nie spróbuje wejść ponownie. Że odejdzie, jakby nigdy nic, i że nie wrócą więcej do tego tematu, a to cokolwiek, co było między nimi, powoli zmieni się w coś mniej, a potem nie zostanie z tego zupełnie nic. I naprawdę... pomyślał o tym. Jak wtedy, kiedy sytuacje robiły się zbyt niezręczne, i to Pepper czekała w jego sypialni, aż obudzi się kolejna z wielu dziewczyn, które brał do łóżka na jedną noc, i powie jej, że ubrania czekają czyste i wyprasowane, samochód z szoferem zawiezie ją, gdzie będzie tylko chcieć, a pan Stark? A pan Stark to musiał wyjść, niestety, i jest nieosiągalny, i do widzenia.
Tylko że on nie chciał mówić do widzenia, nie Steve'owi. Wolał go raczej witać, bo robił dobrą kawę, i to mu się bardziej kojarzyło z "dzień dobry", bo może i gdyby mu tak rano powiedział, to dzień faktycznie by taki był - więc wstał, zdejmując słuchawki i podchodząc do drzwi. Steve uśmiechnął się do niego zza szyby.
- TEB543762A - powiedział i na twarzy Steve'a najpierw pojawiło się zaskoczenie, które szybko przeszło w szeroki uśmiech. Tony poczekał, aż sam otworzy sobie drzwi i założył ręce na piersi, patrząc na niego groźnie. - I jak zobaczę, że go wykorzystujesz, żeby jeść tu dżem, albo przeprogramowywać mi boty, zmienię go, zanim zdążysz mrugnąć - zagroził mu całkiem serio i Steve potrząsnął głową.
- Przeprogramowywać boty? - zakpił, wchodząc do warsztatu i zamykając za sobą drzwi. - Może jakbyś powiedział "karmić dżemem boty", to bym jeszcze zrozumiał, ale poważnie, Tony? Programowanie i ja?
- To ja. Anthony Edward Stark, zawsze widzę w ludziach samo dobro. Przyniosłeś mi kawę?
- ...i w ogóle nie jestem interesowny - wymamrotał Steve, zrobił minę, ale podał mu kubek. - Masz, mistrzu zła. Mroczna i czarna jak twoja dusza, czyli latte z dodatkowym mlekiem. - Kpił z niego w żywe oczy, ale póki dawał mu kawę, Tony nie protestował. Zignorował go wspaniałomyślnie, siadając obok niego na kanapie i znajdując sobie dobre, miłe miejsce pod jego ramieniem; Steve wyciągnął rękę nieco już pewniej, niż wczoraj, a kiedy czubki palców pogłaskały jego włosy, Tony westchnął, zamykając oczy.
- Właściwie ja też nie wiem, co to jest - przyznał się, mocniej dociskając do siebie jego rękę. - To między nami. Ale co wiem, to że nie masz racji.
- Jasne - powiedział Steve, przewracając oczami. - To to ty zawsze wiesz, że ja nie mam racji.
- Och, cicho bądź. Akurat nie o to mi chodzi. Nie masz racji, bo mi nie chodziło akurat o mnie, tylko o ciebie.
- ...uściślij? - Steve odezwał się dopiero po chwili. Wydawał się zaintrygowany, kiedy zmienił pozycję tak, że siedział teraz naprzeciwko Tony'ego - i zanim ten zdążył zaprotestować na to, że zabrał ręce, Steve ponownie pogłaskał jego szyję, przesuwając palcami po jego ramieniu i mógł już tylko mruknąć coś z przyjemności. - Jak to chodziło o mnie? - naciskał i Tony musiał się ostro zmobilizować, bo rozproszony tym dotykiem, przez chwilę w ogóle zapomniał, o co mu chodzi.
- Normalnie, Kapitanie Wspaniały - westchnął. - No bo zobacz, budzisz się nagle i jesteś kilkadziesiąt lat do tyłu, i wszystko jest inaczej. Faceci się pobierają z facetami, swoboda seksualna, nazistów szlag trafił, więc i Hugo Boss przestał szyć dla nazistów, królowa Elżbieta... a nie, czekaj, ona żyje nadal... no ale rozumiesz. Faceci. Z facetami.
- To nie jest tak, że za moich czasów tego nie było. - Steve gładził jego ramię powoli, zamyślony. Było w tym ruchu więcej czułości, niż czegokolwiek innego, i tylko dzięki temu Tony mógł w ogóle oddychać, choć i to z trudem. Zupełnie jakby wszystko w nim skupiło się na dotyku tych palców; duże, ciepłe dłonie dotykały go tak delikatnie, że to aż prosiło się o przeładowanie zmysłów i prawie pod tym dotykiem jęczał. - Teraz jest po prostu... bardziej otwarcie. To rodzi nowe możliwości. Wcześniej nigdy bym nie pomyślał...
- Że może być Bucky zamiast Peggy? - zasugerował i dał sobie mentalnie z liścia w twarz. Ale Steve nie wydawał się przerażony jego brakiem ogłady, i dopiero to było przerażające; jakby naprawdę, jak nikt wcześniej, te wszystkie dziwne, głupie strony Tony'ego i znał, i akceptował.
- Że mogłoby mnie z innym mężczyzną łączyć coś więcej. Ukrywanie się nie było dla mnie, zresztą nawet wtedy nie pomyślałem... daj spokój, nie miałem czasu. Najpierw była wojna, potem była Hydra... a potem zamienili mnie w Człowieka Mrożonkę, zupełnie jakby zrobili to tylko po to, by jeden niepoprawny multimilioner mógł się z mojego braku doświadczenia nabijać w przyszłości.
- Hej! To nieprawda, teraz to naprawdę mnie uraziłeś! - zaprotestował Tony gorąco, przykładając ręce do serca. - To było krzywdzące i nieprawdziwe.
- Że mógłbyś się ze mnie nabijać?
- Nie, że jestem multimilionerem. Jestem multimiliarderem, Rogers, pogódź się z tym. Jestem obrzydliwie bogaty.
- Wzruszające, bo to mnie obchodzi najbardziej - skomentował Steve i Tony uśmiechnął się mimowolnie. No nie, to go właśnie nie obchodziło w ogóle, i Tony dobrze wiedział, jakie ma szczęście. Na innego takiego by nie trafił. - Może pozwolę ci zapłacić za jedzenie, ale za kino płacę ja.
- To jednak idziemy na randkę? - poinformował się Tony i ukrył uśmiech, kiedy przysunął się bliżej Steve'a, opierając dłonie na jego udach. Coś zapłonęło w oczach kapitana, kiedy całował wewnętrzną stronę nadgarstka, w który go wcześniej zranił. I potem dalej; usta powoli przesunęły się po jego ramieniu i szyi, i dalej, do linii szczęki. Tony zadrżał, kiedy pocałunek dotarł w kącik warg i pochylił się mocniej, pogłębiając go, przeciągając. Boże, jak on dobrze smakował. I boże, jak tu było cholernie, nieznośnie gorąco.
- Idziemy na randkę - szepnął Steve, kiedy się w końcu od siebie odsunęli. Tony spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem i zamrugał, po prostu przerzucając nad nim nogę i siadając mu na biodrach. Steve westchnął, wsuwając ręce pod jego koszulę. - Ale domyślam się, że dopiero na śniadanie.
***
FIN!
Łódź, 20.10.2020