
Chapter 8
Nikt nie posklejał filiżanek, bo czasem nie da się zmienić przeszłości, a można tylko walczyć o to, co dzieje się teraz.
Kiedy nastąpił atak, najgorsze uderzenie przyjęła na siebie wschodnia część budynku. Stało się to tak szybko, że w jednej chwili rozległ się alarm, Clint drgnął i wypluł do zlewu pastę, płucząc twarz i na oślep szukając ręcznika – a potem coś nagle runęło, przez wieżę przetoczył się potworny łoskot, a ściana jego sypialni po prostu przestała istnieć.
Clint stał jak sparaliżowany, kiedy jego umysł zalała fala paniki i nie mógł zmusić się, by zrobić choć krok, odsuwając się od ziejącej teraz przed nim przepaści.
Ktoś krzyknął i dopiero wtedy się odblokował, rzucając w kierunku szafy, trzęsącymi rękami sięgając po kostium – i to było to, dotyk specjalnie wzmocnionego materiału bojowego nacisnął w końcu odpowiedni przełącznik w jego mózgu, serce wróciło na swoje miejsce i było całkiem fajnie nie mieć go dłużej w gardle, dłonie przestały drżeć i kiedy zaciągnął suwak od ekspresu, był już tylko skupieniem i gotowością bojową, a jego mózg zaczął działać od nowa, zbierając i analizując sygnały, nim jeszcze mógłby je nazwać.
Armia najeźdźców używała czegoś, co wyglądało jak dziecięce chodziki z okrągłą podstawą i obręczą, która utrzymuje ciało w środku. Clint pomyślał, że chyba umrą ze śmiechu, żartując z tego potem, ale dotarło do niego, że w tym celu nie mogą umrzeć już teraz, kiedy ich to zabije, więc skoczył w końcu, unikając kolejnego wybuchu.
Jezu, dokładnie tam był pokój Bucky’ego i miał szczerą nadzieję, że Zimowy Żołnierz nie spędzał tej nocy u siebie.
- Hawkeye! - usłyszał w tym momencie przez komunikator gardłowe warknięcie i wypuścił drżący oddech, na ułamek sekundy przymykając oczy z ulgi. - Żyjesz?
- Zastanawiam się właśnie! - odkrzyknął Bucky’emu, bezskutecznie uderzając w drzwi. - Co jest, kurwa, nie mogę wyjść z pokoju.
- Masz jeszcze jakiś pokój? - zdziwił się Tony. - Miło mi to słyszeć. Jestem lepszym konstruktorem, niż sądziłem.
Clint uśmiechnął się krzywo.
- Resztki.
- Myślałem, że cię szlag trafił razem ze ścianą – powiedział Tony szczerze i Clint skinął głową. To był naprawdę cud, że kiedy nastąpiła eksplozja, był w łazience, a nie w swoim łóżku, bo łóżka… przełknął ślinę, spoglądając na tę część pokoju. Łóżka po prostu nie było. - Cały system szlag trafił, jeśli już się sobie zwierzamy, Jarvis uruchamia procedurę awaryjną, to chwilę potrwa, drzwi są zablokowane. Wynoś się stamtąd, do diabła.
- Masz jakiś pomysł jak miałbym to zrobić? - Clint ostrożnie podszedł do krawędzi i zmarszczył brwi, oceniając wysokość. - Tu jest w chuj wysoko i w chuj pełno gruzów i powyrywanych stalowych kabli, które tylko czekają, żeby rozpłatać mi brzuch.
- Podlecę po ciebie…
- Nawet bez patrzenia mogę powiedzieć, że jesteś dość zajęty – skwitował Clint, przez nadajnik słysząc kolejną serię wybuchów i czyjeś krzyki. Większość z głosów nie brzmiała zbytnio po ludzku i nawet nie miał pojęcia, co za cholerstwo ich atakuje tym razem. - Mną się nie przejmuj, Stark, ja tu sobie posiedzę. Jak u was? Co z resztą?
- Bosko nie jest – zameldował Sam i serce Clinta kolejny raz piknęło z nagłej ulgi. To już trzeci żywy, odnotował i nie chciał niczego więcej, jak iść tam i wpisać już wszystkich na tę nowo utworzoną listę. - Cap, za tobą!
To było paskudne uczucie, kiedy mógł tylko słuchać, jak walczą i nie mógł nic z tym zrobić, by tam iść i im pomóc.
- Nie ma za co, Rogers! - powiedział ktoś dźwięcznie i Clint mocniej ścisnął swój kołczan.
- Nat – wyszeptał. - Dzięki Bogu.
- Nic mi nie jest, Clint – powiedziała szybko, po czym rozległ się kolejny strzał i ktoś zaklął. - Do diabła, ty sokole z bożej łaski, uważaj z tym, mam na sobie pół jego mózgu, a jak to jest toksyczne?
- „Dziękuję” wystarczy, kobieto. - Clint prawie mógł zobaczyć, jak Sam wywraca oczami. - A więc, Barton siedzi u siebie, ja mam Romanov i Capa… Iron Man, gdzie jesteście?
- Drugi poziom. Bucky oberwał.
- Nic mi nie jest, Tony.
- Jasne, tak sobie tylko rekreacyjnie krwawisz – zgodził się z nim ironicznie Tony i nie trzeba było się wysilić, by pod tą kpiną usłyszeć morze troski. - Brucie! Dawno się tak nie cieszyłem na niczyj widok, chociaż kiedy wczoraj James zdjął spodnie…
- Tak, Tones, znamy tę historię, nawet, jeśli byśmy woleli nie – przerwał mu Steve i Clint roześmiał się mimo wszystko, kucając przy krawędzi. Powinien dać radę, jeśli uda mu się dostać do sali konferencyjnej, czy tego, co z niej zostało, tam nie ma elektronicznej blokady i będzie mógł…
Znalazł się w powietrzu.
Panika.
Spada w dół.
Czy ześlizgnął się i o tym nie wiedział?
Serce wali mu głucho, z ust wyrywa się okrzyk – czyjeś ramię zaciska się mocniej wokół jego pasa.
- Mam cię – mówi Peter. Ma na sobie ten wkurzający kostium, jego oczy są tylko dwiema plamami, z dłoni wystrzeliwuje sieć, która wygląda na niedorzecznie cienką i utrzymuje ich w powietrzu, kiedy skacze na kolejny budynek. - Spokojnie, Clint. Mam cię.
- Spiderman ratuje dzień! Jakkolwiek marna z niego dziewica, ocal wybranka, dzieciaku. Propsuję. Uhm, Bruce, nie jestem pewien, czy dasz radę…
Głos Tony’ego urwał się nagle, za to ciało Clinta kolejny raz bez jego udziału zostało poderwane w górę, kiedy Peter zabrał ich z tarasu w samą porę, nim w ten taras uderzyła masywna, zielona sylwetka, a zaraz potem kilku ścigających ją obcych.
- Iron Man! - ryknął Hulk i Tony strzelił z repulsorów, odcinając im drogę ucieczki. Ci, których nie dosięgnął jego ogień, ginęli pod pięściami Hulka i Clint przez chwilę miał wrażenie, że znowu ma siedemnaście lat i gra w jedną ze swoich ulubionych gier komputerowych, gdzie garstka superbohaterów walczy z jakimś super złoczyńcą.
- Czad – usłyszał i ramię Petera, który wciąż trzymał go w pasie, objęło go mocniej. - Pan Stark to jednak wymiata. Jakbym nie miał fioła na twoim punkcie, to bym mu się totalnie oświadczył.
- Wolałbym nie. - Głos Bucky’ego był dziwnie stłumiony. - Dobra. Lewa strona wolna, zdjąłem trzech kolejnych. - W tle można było usłyszeć, jak przeładowuje swój karabin snajperski. - Romanov, uważaj, masz kilku zaraz za budynkiem.
- Peter – zaczął Clint i chłopak skinął głową.
- Jasne. Lecimy pomóc, Wdowo, wejdziemy od twojej prawej.
- Czujcie się mile widziani.
Mogli się kłócić. Mogli mieć do siebie pretensje. Mogli nawet nie móc na siebie patrzeć – a i tak, kiedy przychodziło co do czego, znakomicie współpracowali.
Atak odparty. Pół wieży do odbudowy. Steve robi dramat, że gdzie są jego winyle. Natasza wścieka się, bo dopiero co kupiła tamte szpilki. Bucky lekceważy to, że oberwał w udo i prawie się wykrwawił, a Tony na zmianę złorzeczy mu i triumfuje – w końcu to nie on jest tym najmniej rozsądnym dzieciakiem w rodzinie.
- Zapomnij, Stark – radzi mu Clint, kiedy siedzą wszyscy w salonie, bo do jedyne miejsce w wieży, które wciąż się do czegoś nadaje. - Wciąż jesteś autodestrukcyjny i pozbawiony elementarnej ilości zdrowego rozsądku.
- Och, przepraszam – kpi Tony – czy to mnie ocalił dziś Colgate Total? Powinieneś im zacząć wysyłać pocztówki.
- Właściwie to już miałem w ręku płyn do płukania ust. Listerine.
- Cóż to by była za reklama – zachwycił się Sam. - Jeszcze w tle walnąć gdzieś Capa w amerykańskiej fladze i iron-tancerki.
- Jest z nami najkrócej, a tak sobie pozwala. Nie wiem, czy się złościć, czy być dumnym.
- Bądź dumny, Stark, uczę się od mistrzów.
- Dziękuję, Sammy, juniorze. A teraz – Tony podniósł palec w górę, skupiając na sobie uwagę obecnych - czy porozmawiamy w końcu o tym wielkim, tłustym słoniu, który jest z nami w pokoju, a którego każdy uprzejmie udaje, że nie widzi?
- Nazywasz mnie słoniem? - zapytał Clint – a Peter, nie puszczając jego ręki, zaprotestował, że wcale nie jest taki gruby. Bo ich w szkole ważyli.
- W szkole – powtórzył Clint z nutą histerii i zaczął się śmiać. - Boże drogi, mój chłopak chodzi jeszcze do szkoły.
Peter pozwolił mu się wyśmiać. Kiedy obiecał, że w razie potrzeby kupi mu, oczywiście, viagrę, jakby z racji wieku nie dawał już rady, Clint przestał się śmiać. Wszyscy inni zaczęli.
- Właściwie, Tony słusznie zwraca uwagę. - Natasza oderwała się od laptopa i przeciągnęła, uśmiechając promiennie do Sama, który usłużnie podał jej drinka. - Jak to się stało, chłopcy? Bo wczoraj byliście jeszcze wciąż na etapie, w którym nawet nie chcieliście być w tym samym pokoju, a dzisiaj się trzymacie za ręce. I całujecie. Swoją drogą, niezła technika, Parker.
Clint westchnął.
- To będzie jutro w każdej gazecie, co? Spiderman ze ściągniętą maską z dolnej połowy twarzy, obcałowujący Hawkeye’a wśród ruin miasta. Cudownie. Fury będzie wniebowzięty.
- Clint, przepraszam. - Peter spojrzał na niego ze skruchą. - To znaczy, mam gdzieś Fury’ego…
- I to jest nasz chłopak!
- ...ale kiedy zobaczą to twoje dzieci i Laura… - Peter zignorował Sama i ścisnął przepraszająco rękę Clinta. - Po prostu, kiedy w końcu dotarło do mnie, że jesteś bezpieczny…
- Mi to mówisz, Jezu. Wszyscy się odmeldowali, poza tobą. Myślałem o najgorszym – a potem, zanim się zorientowałem, zacząłem spadać. Ale nie uderzyłem o ziemię, bo to ty mnie trzymałeś.
- Mdli mnie od tej ilości cukru. Chyba będę potrzebowała kiszonego ogórka.
- Nawet nie chcę wiedzieć, czym to jest, tak ohydnie brzmi. - Tony kolejny raz sprawdził, czy bandaż na udzie Bucky’ego nie nasiąka już krwią i poklepał go po łydce. - Ale zjadłbym jakąś shoarmę.
- No tak – zgodził się Steve z pokerową twarzą. - W końcu jest siódma rano.
- Hej, każda pora jest dobra na fast foody. A co do gazet, nie martwiłbym się nimi. Żadne zdjęcie do nich nie trafi.
- Co masz na myśli? - Clint spojrzał na niego, marszcząc brwi. Tony machnął ręką.
- Mogłem kupić parę wydawnictw. Dobra prasa, te sprawy. Przyda nam się. Romanov mogła zniszczyć przypadkiem jakiś aparat.
- Ale mieli komórki…
- ...a Jarvis mógł przypadkiem zakłócić sygnał – dokończył Tony. - Jasne, będą gadać, bo Steve nie zgodził się, by ich połapać i zaszantażować…
- I to są moje granice, dobry Boże – westchnął Steve. - Sam nie wiem, jak to o mnie świadczy. W każdym razie, Tony ma rację, zdjęć nie będzie. Ale to nie znaczy…
- Że Laura i dzieciaki się nie dowiedzą. Wiem. - Clint kiwnął głową. - I jakkolwiek doceniam, że chciałeś w moim imieniu rycersko komuś grozić i go szantażować, Tones…
- Rycersko – mruknął Steve i Bucky rzucił w niego cukierkiem.
- ...to właściwie mi to nie przeszkadza – dokończył Clint i uśmiechnął się do Petera. - Może to nie dokładnie tak zamierzałem im o tym powiedzieć, ale jeśli ludzie mają wiedzieć o nas, to… wystarczy mi, że jest coś, o czym wiedzieć mogą. Bałem się, że mi nie wybaczysz.
- Dlaczego my nie prowadzimy tej rozmowy prywatnie? - jęknął Peter, chowając czerwoną twarz w jego koszuli. - Nagle poczułem się żenująco skrępowany.
- To dlatego, że jak teraz będziecie zamykać za sobą drzwi, to wszyscy będą myśleć o tym, co tam za nimi robicie – poinformowała go Natasza i Peter odmówił podniesienia głowy. - Oraz, trzeba wam wymyślić jakąś ciekawą nazwę…
- Pint – zaproponował Bucky. Clint uderzył się w czoło.
- Cleter? - zastanowił się Steve. Nawet jego już w to wciągnęli.
- Spidereye – dodał Bruce i uśmiechnął z zakłopotaniem, kiedy na niego popatrzyli. - Przepraszam, udzieliło mi się.
- Pasuje. - Tony prawie płakał ze śmiechu.
- Siedź cicho, Winteriron – poradził mu Clint i wstał, pociągając Petera za rękę. - To co? Idziemy na tę shoarmę?
FIN!
23.04.2021r, Łódź