
Chapter 5
- Co jest z tobą nie tak, Barnes? - Bucky surowo popatrzył w oczy swojemu odbiciu. Przesunął mokrą dłonią po policzku i zakręcił kran, opierając obie ręce na krawędzi umywalki. - Po co to zrobiłeś?
Przez chwilę nawet chciał, żeby odpowiedział mu Jarvis, przedstawił suche fakty i wyjaśnił prawdopodobne przyczyny sterujące tym mechanizmem w jego mózgu, który sprawił, że pocałował Rogersa, kiedy podobał mu się Stark. Nie, żeby Rogers nie był atrakcyjny. I nie, żeby Jarvis miał możliwość usłyszenia go teraz, był w łazience – nawet Stark, rozrzucając wszędzie swoje kamery z taką łatwością, z jaką inni zrzucając z nóg skarpetki, miał pewne zasady.
Bucky nigdy by nie pomyślał, że będzie mu brakować Jarvisa w łazience dla gości.
Kiedy wyszedł, kuchnia była tak samo pusta i lśniąco czysta jak zwykle. Można było odnieść wrażenie – jak on, kiedy zjawił się tu pierwszego dnia – że nikt tu nigdy nic nie je i niczego nie gotuje. Podobnie miała się sprawa z sofą, na której siedzieli, pijąc kawę i jedząc kurczaka, każda poduszka stała prosto, a podkładki pod kubki były równe z krawędzią stołu co do milimetra.
Pomyślał nagle, że jeśli Rogersowi nie podobał się ten pocałunek i zechce się go pozbyć, to miał tu niejaki pogląd na to, jak w sprzątaniu i pozbywaniu się dowodów mógł być skuteczny.
- Sir kazał panu przekazać, że pokój na siódmym piętrze po lewej stronie schodów jest wolny, gdyby chciał się pan u nas zatrzymać, sierżancie – odezwał się Jarvis i Bucky nieco się rozluźnił. Okej, a więc Rogers postanowił go zachować, skoro rozmawiał ze Starkiem o tym, że potrzebuje mieszkania. Zagadką pozostawało czemu właściwie nie chciał się go pozbyć. Podobało mu się całowanie i chciał je powtórzyć, czy był na niego za ten pocałunek wściekły i zamierzał zabić go we śnie?
Bucky nie był do końca pewny, ale nie świadczyło chyba dobrze o jakości jego życia to, że w zasadzie nie przeszkadzała mu żadna z obu opcji.
W pokoju, który przeznaczył dla niego Tony, spokojnie zmieściłoby się jego całe dotychczasowe mieszkanie, a mimo to był w jakiś sposób przytulny. Może to była kwestia rozstawu szaf i łóżka, i położenia okien – duże i jasne, ale na tyle wysoko, by nikt nie był w stanie dostać się tu z zewnątrz, a może tego, że drzwi były zamykane podwójnie, na zamek cyfrowy i zwykły klucz. Bucky, podążając za instrukcjami Jarvisa, wybrał sobie kod, sprawdził kartę i klucze, a potem przyniósł z garażu swój plecak. Rozpakował go w dwie minuty, starając się nie myśleć, że w wieku prawie trzydziestu lat, zmieszczenie całego swojego dobytku w jednym plecaku nie powinno być w ogóle możliwe. A jednak – bibelotów nie lubił, pamiątek nie gromadził, setki książek zastępował mu czytnik kindle, wszystkie kosmetyki – typu przeważnie 3w1 – mieściły się w jednej kosmetyczce, ubrania kupował rzadko i zwykle takie same, chodząc w nich tak długo, aż nie było potrzeby wymiany na nowe i nigdy w życiu nie miał żadnego własnego mebla. Przez chwilę chciał nawet iść do jakiegoś sklepu i kupić sobie chociaż kubek, ale po co. Nie zostanie tu długo – nigdzie nie zostawał – kubki się tłuką, a w jego życiu zbyt dużo rzeczy uległo już zniszczeniu. Za wiele stracił, żeby przejmować się jeszcze głupim kubkiem.
- To wszystko, co masz ze sobą? - odezwał się ktoś nagle. Bucky odwrócił się jak porażony prądem, w jednej chwili wyciągając nóż i metalowe ramię, bo jak – jak, do diabła, Rogers to zrobił, jeszcze przed sekundą nikogo tu nie było.
Niebieskie oczy nawet nie mrugnęły. Rogers patrzył na niego z uwagą i lekkim rozbawieniem, kiedy przyciskał go ramieniem do ściany.
- Przynajmniej schowaj nóż – powiedział, unosząc brwi. - Te rzeczy mnie nie kręcą.
Bucky przyglądał mu się w oszołomieniu, nie wiedząc, o co zapytać najpierw. „Co ty tu robisz”? „Jak tu wlazłeś tak cicho”? A może „a co cię kręci”? Kiedy opuścił nóż, Rogers odsunął go, wciskając ręce w kieszenie i opierając się ramieniem o ścianę. Nie wydawał się przejęty ani tym, że Bucky go prawie udusił, ani tym, że najwyraźniej – Bucky spojrzał raz jeszcze – najwyraźniej ta sytuacja podobała mu się bardziej, niż mówił, skoro w spodniach miał dość oczywistą erekcję.
- I co? Przyszedłeś po więcej? - Bucky schował nóż, kopnął zwinięty, pusty plecak pod łóżko i zamknął szafę – i już, znowu było na pierwszy rzut oka tak, jakby nikt w tym pokoju nie mieszkał.
- Może. - Rogers odepchnął się od ściany i podszedł do niego, stając tak blisko, że Bucky nieświadomie przymknął oczy, czując na ustach ciepły, miętowy oddech. Rozśmieszyła go myśl, że specjalnie mył przed przyjściem tu zęby. - A może przyszedłem zapytać co ty, u diabła, wyprawiasz? Nie możesz ot tak rzucać się na ludzi z całowaniem. Nie wspominając o tym, że to łatwa droga do tego, by dostać w zęby, to już zwyczajnie niegrzeczne.
- Niegrzeczne? Poważnie, Rogers? Zamierzasz uczyć mnie dobrych manier?
- A co, lubisz być chwalony i jak cię nazywają dobrym chłopcem?
W porządku. Steve Rogers zdecydowanie nie był taki niewinny, na jakiego wyglądał.
- To chyba te poczciwe, błękitne oczęta – zastanowił się Bucky na głos. - Nadają ci wygląd aniołka, nawet jak masz prawie dwa metry i bary, jakbyś nie wychodził z siłowni.
- Dlaczego mnie pocałowałeś?
- A dlaczego chcesz się całować ze Starkiem? - Bucky wzruszył ramionami. - Bo mi się podobasz. Staje mi przy tobie. Nie wystarczy?
- Przestań, do cholery, wciągać w to Tony’ego. Przyszedłem tu, bo…
- Bo co? Bo masz nagromadzony, niewykorzystany popęd seksualny, który nie znajduje ujścia i doprowadza cię do szału? - zakpił Bucky. - To dość oczywiste.
- Kutas z ciebie, Barnes.
- Może. I dlatego nawet nie wolno mi wspomnieć o twoim świętym Starku?
- Po prostu nie wiem po co – warknął Steve. - Chcesz się pieprzyć? W porządku. Nie odrzuca mnie ta idea…
- Nie odrzuca cię ta idea? - powtórzył powoli i z niedowierzaniem Bucky, i usta Steve’a mimo wszystko drgnęły w uśmiechu.
- To nie zabrzmiało najlepiej, co? - powiedział i spojrzał na niego przepraszająco – i może Bucky sam się nabijał z tych oczu, ale nie mógł nic poradzić na to, że stopniał pod wpływem tego spojrzenia jak wosk. - Przepraszam. Dawno tego nie robiłem.
- Nie flirtowałeś z ludźmi?
- Nie flirtowałem z ludźmi. - Steve potrząsnął głową. - Czyli to właśnie robisz? Flirtujesz ze mną?
- Nie przeszkadza ci to.
- Nie. - Steve przygryzł wargę i Bucky naprawdę chciał go znowu pocałować. - Ale nie rozumiem, czemu mówisz przy tym o Tonym.
- Bo lubię jasne sytuacje. - Bucky spoważniał, patrząc na niego przenikliwie. - A ty ewidentnie lubisz tego gościa.
- I dlatego mnie pocałowałeś? - Steve nie zaprzeczył i Bucky pomyślał przelotnie, że to jakiś postęp. Może, jak już mu każą spadać, doprowadzi chociaż do jakiegoś połączenia serce zranionych, czy czegoś w tym stylu? - Jak na kogoś, kto lubi jasne sytuacje, masz dziwne tendencje do ich komplikowania. Co sobie myślałeś?
- Nie wiem. Że dawno z nikim nie byłem, a ty jesteś gorący i nieźle pachniesz? I że jeśli na macie podczas sparingów radzisz sobie ze mną tak dobrze, to z przyjemnością zobaczę, co mi możesz zrobić w sypialni?
- I że jeśli jestem zainteresowany kimś innym, to możesz mieć potencjalnie świetny seks i zero zobowiązań – powiedział Steve tak rzeczowo, że Bucky prawie się zaczerwienił, bo dawno nikt nie przejrzał go z taką łatwością. Przez chwilę milczeli i kiedy był już prawie pewien, że Rogers sobie pójdzie, materac na łóżku koło niego ugiął się pod ciężarem jego ciała, a ręka Steve’a, duża i mocna, przesunęła się po jego udzie, drażniąco powoli, aż od kolana. Spojrzał na niego i musiało być w jego oczach wyraźne pytanie, bo Steve pochylił się, całując kącik jego ust. I w jakiś sposób intymność tego gestu, nagła i niespodziewana, sprawiła, że Bucky poczuł się winny.
- Pasuje ci to? - zapytał, gotów się odsunąć. - I druga sprawa: nic nie ma między tobą a Starkiem, żadnych deklaracji? Nie chcę się nikomu wcinać w paradę.
- Nie ma żadnych deklaracji między mną a Starkiem – powiedział Steve, kładąc rękę płasko na jego klatce piersiowej. Bucky nie zaprotestował, kiedy popchnął go tak, że leżał pod nim na łóżku, czując, jak Steve siada mu na biodrach, a twarda erekcja ociera się o jego własną. - I mówiłem ci. Idea seksu z tobą mnie nie odrzuca.
- Dupek – szepnął Bucky prosto w jego usta, zanim Steve pocałował go, mocno i od razu gwałtownie, sprawiając, że na dłuższy czas zapomniał, o czym w ogóle miał mówić.