Wicked Game

Marvel Cinematic Universe
M/M
G
Wicked Game
author
Summary
Peter Parker pracuje dniami i nocami, aby utrzymać siebie i chorą ciotkę. Młody chłopak z każdym dniem coraz gorzej radzi sobie z pogodzeniem ze sobą studiów, pracy i życia rodzinnego. Co się stanie, gdy na jego drodze stanie najbardziej znany geniusz, filantrop, milioner i na dodatek playboy - Tony Stark?
All Chapters

Chapter 4

Był to późny poranek. Miliony ludzi za oknem ganiający za swoimi sprawami niczym małe mrówki robotnice. Każdy gdzieś podążał pod wpływem chwili, nie zwracając uwagi na otoczenie. Poddenerwowane krzyki, dźwięk klaksonów, karetek, ogólnie jeden wielki chaos. Dzień jak co dzień. Witamy w Nowym Jorku - mieście, które nigdy nie śpi.

Leniwe promyki słońca niepostrzeżenie wkradły się przez szklane ściany apartamentu i otuliły leżącą na olbrzymim łóżku postać.

Ten właśnie mężczyzna rozłożony na zmiętej pościeli z trudem łapał oddech i wydawał z siebie wręcz agonalne jęki. Zmierzwione włosy, blada cera, wory pod oczami, a do tego wszędobylski bałagan mówiły jednoznacznie same za siebie. To była ciężka noc.

Tony Stark niechętnie uchylił swoje powieki i z ciężkim westchnieniem zdał sobie sprawę, że to był naprawdę wielki błąd. Dzienne światło poraziło jego oczy i zgotowało mu jeszcze większy ból głowy, który rozsadzał jego czachę od środka.

- JARVIS, rolety… - zdołał tylko wychrypieć zdartym gardłem, zanim zanurzył twarz w poduszce, która jak się okazało - śmierdziała wymiocinami. Kolejny błąd.

- Już się robi, panie Stark – odpowiedział mu metaliczny głos AI. Następnie usłyszał pracujący mechanizm, który sprawił, że wszystkie okna w apartamencie zostały zasłonięte.

-Ugh…Trzeba ogarnąć ten syf…– dodał, zrzucając z obrzydzeniem poduszkę na podłogę, gdzie leżały jego ubrania z wczoraj i może jeszcze sprzed kilku dni…

- Zanotowałem. Usługi sprzątające pojawią się zaraz po pana wyjściu.

- Świetnie – odetchnął i przewrócił się na plecy, wpatrując się bez większego powodu w sufit.

               Jego myśli zaczęły krążyć wokół wczorajszego dnia. Wspomnienia były co prawda bardzo niewyraźne, ale może uda mu się coś odtworzyć.

               Jedyne co było dla niego pewne to to, że Pepper zmusiła go do uczestniczenia w jakimś przyjęciu charytatywnym, gdzie zebrały się wszystkie grube ryby z całego miasta. Celebryci, politycy, biznesmeni współpracujący ze Stark Industries oraz wiele innych ważniejszych i mniej ważnych osobistości.

               Za nic nie mógł sobie przypomnieć, czego dotyczyła zbiórka pieniędzy, ale cóż, jakoś nie potrzebował na tę chwilę tej informacji. Bardziej interesowało go to, co się stało później.

               Po swoim stanie już się domyślił, że musiał się porządnie schlać. To cud, że w ogóle obudził się w swoim własnym łóżku, a nie nie wiadomo gdzie i jeszcze w towarzystwie nieznanej mu osoby. Mimo to taki obrót wydarzeń wcale by mu nie przeszkadzał. Nie byłby to w końcu pierwszy ani ostatni raz.

               Ale co sprawiło, że tak bardzo się upił?

               Wysilił jeszcze trochę te swoje szare komórki, marszcząc przy tym krzaczaste brwi. Czy istniało coś, co sprawiło, że nagle wpadł na niesamowity pomysł stworzenia zabójczego napoju, którym była mieszanka wódki z whisky?

               Jeszcze chwilę leżał w ciszy i mroku, aż w końcu dostał olśnienia. Peter! Ta omega, którą spotkał szczęśliwym trafem w niepozornej kawiarence w dzielnicy SoHo.

               Teraz już pamiętał. Był bardzo sfrustrowany, że minął przeszło tydzień, a on dalej nie poczynił żadnych postępów względem tego młodego chłopaka. Poświęcał swój wolny czas (lub specjalnie zrywał się z pracy), by móc odwiedzić młodzieńca podczas jego zmian i jak na razie nie dawało to żadnych skutków. Każda próba zbliżenia się do szatyna poprzez proponowanie podwózki była miażdżona w pył przez irytującą przyjaciółkę Petera. Mimo to nie poddawał się i filtrował, ile tylko się da, starając się zauroczyć młodego studenta, aby finalnie wylądował w jego łóżku. Jednak z każdym kolejnym dniem tracił cierpliwość i nawet zaczął zastanawiać się, czy przypadkiem nie wypadł z wprawy…

               Tak bardzo starał się nie wyjść na dupka (którym był i będzie), a pomimo tego Peter i tak sprawnie odrzucał jego flirty i zaloty. Taka sytuacja Starkowi przytrafiła się… Nigdy?

               Również jeszcze nigdy nie czuł tak silnej pokusy, by się z kimś przespać. Zawsze dostawał to, co chciał. Partnerów w sypialni miał więcej niż zegarków, a w swojej garderobie zebrał pokaźną kolekcję. A teraz spotkał na swojej drodze omegę, która z całych sił próbuje nie ulec jego urokowi osobistemu. Jak to możliwe? Jak można tak zbywać Tonyego Starka?

Z jakiegoś powodu wiedział, że powinien dać sobie spokój. Jednak za każdym razem, gdy ponownie widział ślicznego chłopca, nie mógł zmusić się do odwrócenia od niego wzroku. Chciał go i nie ukrywał tego. Cała ta „niedostępność” młodego szatyna jeszcze bardziej nakręcała głęboko ukryte instynkty mężczyzny.

„Świat nie kręci się wokół ciebie, Tony!” przypomniał sobie słowa Pepper i  mimowolnie uśmiechnął się z rozbawieniem.

- Proszę pana, za trzydzieści minut zaczyna się spotkanie biznesowe. Panna Potts przekazała, że jeśli pan się na nim nie zjawi, to rzuci pracę i zostawi pana z tym wszystkim samego…

- JARVIS, już ci mówiłem, że nie musisz cenzurować słów tej kobiety – Stark westchnął dobrze wiedząc, że Pepper musiała użyć mocniejszych wyrazów i na pewno rzuciła jakimś obraźliwym tekstem w stronę jego osoby. Czasem się zastanawiał, skąd jego AI miało taką niechęć do wulgaryzmów. Nie pamiętał by wprowadzał do jego oprogramowania automatyczną eufemizację, więc pewnie sam musiał to nabyć.

- Myślę, że jest to jednak wskazane…

- Rób jak uważasz – mężczyzna w końcu wstał z łóżka, postanowiwszy doprowadzić się do porządku przed spotkaniem. Na sto procent się na nie spóźni, ale przynajmniej na nim będzie, a to najważniejsze, prawda?

               Dziękując sobie samemu z przeszłości, chwycił pudełko tabletek na kaca, które kilka dni temu położył na szafce nocnej. Bez żadnej popitki przełknął dwie tabletki na raz. Następnie zanotował sobie, że musi przyjąć jeszcze dawkę blokerów opóźniających ruję, której w sumie już nie miał od dobrych kilku lat. Zaprzyjaźniony lekarz wiele razy mu powtarzał, że takie celowe odwlekanie cyklu może być szkodliwe dla jego zdrowia, ale jakoś nigdy tym się nie przejmował. No bo po co?

               Ociągając się, ile tylko dał radę, skierował się pod prysznic, gdzie miał zamiar zmyć z siebie brud poprzedniej nocy. Pomimo zmęczenia i doskwierającego kaca, nie mógł pozbyć się z głowy obrazu niedawno poznanej omegi.

               Przed oczami miał jego słodką twarz i te cudowne rumieńce, które pojawiały się prawie za każdym razem, gdy ich oczy się spotykały. Ach, te bystre, czekoladowe oczy, które wpatrywały się w niego z takim zachwytem i łagodnością. I te delikatne usta, które aż się prosiły, by je wycałować…

- Kurwa – mężczyzna odchrząknął, zauważając, że jego małe rozmarzenie doprowadziło początkowej erekcji. – Zachowuję się, jak niewyżyty, zakochany nastolatek… - odetchnął z lekkim przekąsem i odgarnął dłonią mokre włosy z czoła.

               Czuł budujące się podniecenie w podbrzuszu, niestety nie miał na to teraz czasu. Może innego dnia pozwoliłby sobie na poranną masturbację pod prysznicem, myśląc o szatynie i jego nieśmiałym, ale zarazem słodkim uśmiechu. Boże, Tony cały czas pamiętał zapach feromonów Petera i to jakie zrobiły na nim wrażenie za pierwszym razem. Chociaż mężczyzna nie był fanem słodyczy, to z pewnością wanilia pomieszana z miętą i nutką roztopionych pianek mogłaby się stać jego ulubionym zapachem.

- Wystarczy, Stark – zganił sam siebie, wiedząc, że jego myśli idą nie w tym kierunku, co trzeba.

               Szybkim ruchem wyłączył natrysk prysznicowy, po czym opuścił oszkloną kabinę, która na spokojnie mogłaby pomieścić dwie osoby naraz.

               Niedbale owinął wokół swoich bioder błękitny ręcznik, po czym podszedł do umywalki, nad którą wisiało ogromne lustro. Alfa bardzo lubił przyglądać się swojemu nieziemskiemu odbiciu, ale tym razem o dziwo nie chodziło o komplementowanie własnego uroku. Ku jego własnemu zdziwieniu próbował się doszukać jakiejś najmniejszej niedoskonałości, która mogłaby zrobić złe wrażenie na Peterze. Jakiś siwy włos, nie równo obcięty zarost, czy też…

               Nagle zamarł z palcami ułożonymi na starannie wystrzyżonej brodzie, na której jeszcze kilkanaście minut temu były resztki wymiocin.

               Coś było nie tak… Jeszcze nigdy, ale to naprawdę nigdy tak się dla nikogo nie stroił. Fakt, lubił pielęgnować swoje ciało, by pomimo wieku zachowało swoją witalność, ale nigdy nie przykładał uwagi do tego, jak odbierają go inni. Nie przejmował się nawet aferami, które kręciły się wokół niego. I także kolejnymi nagłówkami w gazetach, które mówiły, że po jednej z imprez prawie zasnął w krzakach.

A teraz stał przed lustrem i zastanawiał się, czy jeden włosek za dużo nie zniechęci omegi. A co z blizną?!

               Z wyraźnym smutkiem przejechał palcami po bladej szramie, która mieściła się na środku jego klatki piersiowej. Pamiątka z Afganistanu. Rany, które pozostały na psychice, wciąż nie były do końca zagojone.

 Co, jeśli Peter poczuje się obrzydzony, widząc skazę na ciele starszego mężczyzny? Co, jeśli uzna go za bezwartościową i słabą alfę?

               Ponownie wracając do rzeczywistości, Stark odchrząknął i poklepał się po policzkach, starając się pozbyć tych bzdurnych  myśli.

„Na starość chyba mi odwala… To jakiś absurd! Co jest niby takiego wyjątkowego w tym chłopaku? Prawda, jest przystojny i uroczy, bystry, pracowity… Ale jak tylko się z nim prześpię, to cała moja obsesja na jego punkcie zniknie w mgnieniu oka… Będzie tylko kolejną osobą, która ogrzeje na moment moje łóżko, nikim więcej.”

               Tak rozmyślając, chwycił za brzytwę i krem przeciwzmarszczkowy.


~*~


               Od trafiania May do szpitala minęło zaledwie kilka dni.

Dla Petera ten poranek, tak jak poprzednie, nie należał do najprzyjemniejszych. Przez większą część nocy nie mógł zasnąć, myśląc o swojej ciotce. W końcu około drugiej nad ranem wylądował w jej łóżku. Kwiecisty zapach kobiety uspokajał młodą omegę, która stworzyła prowizoryczną fortecę z pościeli i ubrań May.

               Peter nie miał najmniejszej ochoty, by opuszczać swoje schronienie nawet, wtedy gdy ciszę przerwał budzik w telefonie, informujący, że powinien się zacząć szykować do szkoły. Jedyną pozytywną wizją, jaką na ten moment posiadał, była wypłata, która zbliżała się wielkimi krokami.

               Z cichym jękiem niezadowolenia opuścił ciepłe łóżko i owinięty w ulubiony kocyk May, wyszedł z sypialni.

               Po drodze do kuchni wstąpił do swojego pokoju, gdzie przygotował sobie byle jakie ciuchy do ubrania przed wyjściem. Padło na znoszone szare spodnie dresowe i czerwoną koszulkę, na której widniał nadrukowany uroczy, kreskówkowy piesek.

               Kiedy już miał pójść zrobić coś do jedzenia, w jego oczy wpadł słoik stojący na parapecie. Peter podszedł do niego i przez chwilę wpatrywał się w niego zmieszanym wzrokiem. Znajdowały się w nim głównie napiwki podarowane przez klientów... Czyli w większości od Tony'ego Starka, który w ostatnich dniach wciskał chłopakowi w dłoń bardzo dużo banknotów. Omega sama nie wiedziała, jak ma się z tym czuć. Mężczyzna wcale nie dawał takich małych sum, a szatyn odnosił wrażenie, jakby starszy chciał go przekupić swoim bogactwem.

               A może alfa po prostu uważała go za żałosnego i z litości dawała mu te pieniądze?

               Nie chciał nawet o tym myśleć ani chwili dłużej.

               Opuścił swój pokój z zamiarem zrobienia czegoś do jedzenia. Jako że zapasy w lodówce w ostatnich dniach nie zostały uzupełnione, musiał zadowolić się już trochę suchą bułką, którą przegryzał zwietrzałymi kabanosami.

               Podczas tego, powiedzmy śniadania, zasiadł w salonie na kanapie i włączył telewizor. Powinien oszczędzać prąd, ale czasami po prostu trzeba się dowiedzieć, co słychać na szerokim świecie. Dlatego też pilotem przełączył na pierwszy lepszy program z wiadomościami i na ekranie pojawiła się atrakcyjna reporterka. Za jej plecami można było zauważyć obskurne ściany jakiegoś budynku i wejście do ciemnej uliczki. Peter nie musiał być geniuszem, by odgadnąć, że kobieta znajduje się w jakiejś biednej dzielnicy.

               Chłopak miał wrażenie, że dostrzega w ciemnościach zaułku postać leżącą na ziemi, ale nim zdążył się przyjrzeć, kamera zmieniła perspektywę.

- Witam państwa, jak powiedział mój kolega przed chwilą, znajduję się w Los Angeles na Skid Row, gdzie wczoraj w godzinach wieczornych doszło do brutalnego ataku na omegę.

               Parker wzdrygnął się delikatnie i z trudem przełknął kawałek pieczywa, który utknął mu w gardle.

- Ofiara została zaatakowana przez alfę i aktualnie znajduje się na oddziale intensywnej terapii – blondynka w telewizorze zrobiła poważną minę. – Jak na razie lekarze twierdzą, że rokowania nie są obiecujące.

               Nagle kamera ukazała kolejną osobę, która stała obok reporterki.

- Skontaktował się z nami jeden ze świadków zdarzenia. Proszę, powiedz nam, co tutaj się wydarzyło?

               Kobieta podsunęła mężczyźnie mikrofon pod usta. Facet wyglądał, jakby był na głodzie, a jego ubrania i wygląd mówiły same za siebie – był bezdomnym.

- Było ciemno… Eee… Nie wiem jaka była to godzina, ale było na pewno późno… Yhm…– mężczyzna spojrzał niepewnie w kamerę, po czym kontynuował. – Yyy… Młoda dziewczyna-omega przechodziła tędy, kiedy nagle z jednej z uliczek wypadł rozwścieczony facet. Razem z ziomkami nawet nie wiedzieliśmy, co się dzieje… W jednej sekundzie dopadł do niej i zaczął ją okładać pięściami…!

- I co się działo dalej?

- No jak to co? Nooo… Eee… Ruszyliśmy dziewczynie na pomoc, choć w tak krótkim czasie tak ją zmasakrował, że nie wiadomo było czy to jednak baba czy chłop.

- Czy coś konkretnego przykuło twoją uwagę?

-  Ten facet… Eee… Szczerze mówiąc, jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś miał taki obłęd w oczach. Gość był mocno na haju, ale nawet ja nie znam proszku, który aż tak siada na mózg...

- Czy chciałbyś jeszcze coś dodać?

- Hmm... Sporo się namęczyliśmy, by ściągnąć tego typa z tej biednej dziewczyny... Yyy… było bardzo dużo krwi... Taka wielkaaa kałuża… - zaczął wymachiwać dłońmi. - Jeśli ona to przeżyje, to idę na odwyk... - westchnął ciężko, najwyraźniej bardzo przejęty losem niczemu winnej omegi.

Po jego twarzy nagle przemknął cień złości, ale równie szybko zniknął, jak się pojawił.

- Ten skurwysyn nawet mnie ujebał! - pokazał paskudną ranę na przedramieniu, która ewidentnie ropiała i wyglądało na to, że doszło już do jakiejś infekcji.

- Rozumiem twoje oburzenie, ale prosiłabym cię o uważanie na słowa, w końcu ogląda nas cała Ameryka.

- Sorka... Eee… Cała Ameryka, mówisz...? DOPE![1] - nagle jego oczy zapłonęły tajemniczo i zerknął w obiektyw. – Dude, mogę kogoś pozdrowić?

Prezenterka nie wiedząc, co odpowiedzieć szukała pomocy w swoich kolegach, znajdujących się za kamerą.

- Yyy... Jasne... Raczej nie widzę żadnych przeciwwskazań…

Mężczyzna w jednej chwili wyrwał kobiecie mikrofon z dłoni, po czym zbliżył się niebezpiecznie blisko kamerzystów.

- Maggie ty puszczalska szmato! Mam nadzieję, że spłoniesz w najgłębszych odmętach piekła! Oddawaj moje pieniądze i Molly[2] kurw…! – transmisja została przerwana i po chwili na ekranie pojawił się elegancko ubrany mężczyzna.

- Witamy ponownie w studio – uśmiechnął się zakłopotany i poprawił plik dokumentów leżący na stole. – Dziękujemy naszej reporterce Susan i świadkowi za podzielenie się z nami cennymi informacjami…

               Peter siedział wbity w kanapę z kabanosem na wpół wetkniętym do ust.

- To już był piąty taki przypadek w tym miesiącu, odnotowany w pięciu różnych stanach. Jak na razie potwierdzono trzy ofiary śmiertelne. Śledczy podejrzewają, że sprawcy przed dokonaniem czynów musieli spożyć niebezpieczny środek psychoaktywny… - mężczyźnie nie było dane dokończyć zdania, gdyż szatyn zdążył chwycić pilot i wyłączyć telewizor.

               Z całą pewnością na dzisiaj wystarczy mu wiadomości…

Chłopak wstał z kanapy, pozostawiając na niej kocyk, który zsunął mu się z ramion i poszedł wyrzucić niedojedzoną bułkę i kabanosy. Było już późno, a musiał jeszcze przecież dojechać na uniwersytet.

Szybko skorzystał z łazienki, przebrał się i spakował najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka. Pozostało jeszcze tylko chwycić za telefon i podłączyć słuchawki.

- Chyba mogę już ruszać – mruknął pod nosem, po tym jak po raz drugi sprawdził czy porządnie zamknął drzwi od mieszkania. Następnie szybkim krokiem opuścił swój blok, w międzyczasie wybierając numer do ciotki.

- Halo?

- Dzień dobry, May. Mam nadzieję, że cię nie obudziłem – chłopak poprawił słuchawkę wypadającą mu z ucha i skierował się w stronę przystanku autobusowego.

- Nie, niedawno był poranny obchód, więc i tak już nie śpię od dobrej godziny. Właśnie Peter! Zapomniałam ci wczoraj powiedzieć, że te ciasteczka, co mi ostatnio przyniosłeś, były naprawdę przepyszne!

               Szatyn zachichotał cicho i wyminął, zapatrzonego w telefon przechodnia.

- Cieszę się, że ci smakowały. Dostałem je od pani Jorgensen. A tak swoją drogą jak się dzisiaj czujesz? Lekarz coś mówił?

- Czuję się świetnie! – odpowiedziała głosem przepełnionym entuzjazmem, który udzielił się także młodej omedze. – Pan doktor powiedział, że jeszcze z trzy dni tu posiedzę, a potem mogę wrócić do domu. Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam! Tu jest tak strasznie nudno!

- Dasz radę, May. Dobrze wiesz, że to dla twojego dobra.

- Tak, wiem… W ogóle zjadłeś śniadanie? Co robisz? Wpadniesz dzisiaj do mnie?

- Spokojnie, spokojnie, nie tak szybko – zaśmiał się. – Tak, wrzuciłem co nieco na ząb i aktualnie jestem w drodze na uniwersytet. O! Właśnie jedzie mój autobus – chłopak przyspieszył, by pokonać jeszcze te kilkanaście metrów, które dzieliły go od przystanku. – Niestety dzisiaj nie będę mógł cię odwiedzić…

- Ach, rozumiem. Praca, prawda?

               Szatyn wszedł do autobusu i zajął wolne miejsce przy oknie.

- Tak, idę w zastępstwie za koleżankę, która się pochorowała. Wiesz, zawsze to będzie kilka dolarów więcej do wypłaty – ściszył ton swojego głosu, nie chcąc przeszkadzać innym pasażerom.

- Powinieneś pójść na jakąś imprezę, wyluzować się… Wiesz o co mi chodzi, co nie?

               Peter skrzywił się delikatnie. Nie miał czasu na tego typu zabawy.

- Jasne…

- Peter…

- Muszę już kończyć, jestem prawie na miejscu.

- Słyszałam, że szukasz kolejnej pracy…

               Wzdrygnął się zaskoczony, że May dowiedziała się i zaczął nerwowo bębnić palcami o udo. Nawet nie zauważył, że przez przypadek stracił kontrolę nad swoimi feromonami, które były przesycone jego zdenerwowaniem. Kilka osób spojrzało na niego nieprzychylnie.

- Skąd wiesz?

- Od MJ… Ona i Ned bardzo się o ciebie martwią… Zresztą ja też…

- Niepotrzebnie – szybko uciął rozmowę, nie pozwalając, by kobieta wyczuła drżenie w jego głosie. – Naprawdę muszę już kończyć.

- Peter…

- Kocham cię, May. Do zobaczenia.

               Rozłączył się i gdy tylko autobus się zatrzymał, wyszedł na zewnątrz. Kątem oka zauważył kobietę, która również wyszła na tym samym przystanku, co on. Wpatrywała się w niego przez chwilę, po czym nagle przemówiła, nim zdążył odejść:

- Dzieciaku, musisz się bardziej kontrolować… Śmierdziało prawie na cały bus…

               Peter poczuł jak na jego policzki wypływa upokarzający gorąc. Nie dość, że już był zdenerwowany przez rozmowę z May, to jeszcze został pouczony przez nieznajomą mu osobę… Czy naprawdę jego zapach był aż tak nieprzyjemny?

               Miał ochotę zapaść się pod ziemię, kiedy zdał sobie sprawę, że rzeczywiście wypuszcza zbyt dużo feromonów. Było to dla niego z jednej strony dziwne, bo w końcu, gdy jest na blokerach, to jego zapach jest redukowany prawie do zera i na pewno nie powinien być tak intensywny, jak teraz…

               „Cholera! Blokery! Całkiem zapomniałem rano, by je wziąć…!”.

               Spanikowany złapał się za głowę, jednak szybko się opamiętał, przypominając sobie, że w obecnym stanie panika tylko pogorszy sytuację. W końcu nie chciał, by ktoś przypadkiem udusił się jego wonią.

               „Dasz radę Peter… Wytrzymasz ten jeden dzień… Chyba…”


~*~

- Parker!

               Burza loków gwałtownie podskoczyła, kiedy po sali wykładowej rozszedł się zdenerwowany krzyk.

- T-tak, panie profesorze?

- Jeśli moje zajęcia aż tak cię nudzą, że jesteś zmuszony na nich spać, to może w ogóle nie przychodź?!

- P-panie profesorze, to nie tak…!

- Zachowaj swoje wymówki dla dziekana!

               Chłopak spuścił pokornie głowę, starając się zignorować otaczający go chichot.

- Cisza! – wykładowca znowu podniósł głos i na sali zapanowała martwa cisza. – Takie z was śmieszki… a czy znacie odpowiedź na pytanie, które przed chwilą wam zadałem?! – zapanowała śmiertelna cisza, że nawet można było usłyszeć przelatującą muchę z drugiego końca pomieszczenia. – Tak myślałem! Co wy tu w ogóle robicie?!

               Na szczęście przed dalszą tyradą mężczyzny uratował studentów dzwonek.

- Tym razem wam odpuszczę, ale ty, panie Parker, szykuj się na pogawędkę z dziekanem! – wskazał wyzywająco palcem na biedną omegę, która ze wstydu aż kuliła się na swoim miejscu.

               „Boże, co za wtopa… Czy musiałem akurat na jego zajęciach przysnąć?! Ten gość mnie nienawidzi od pierwszego roku!”

               Peter cały czerwony na twarzy zaczął wkładać swoje zeszyty do plecaka, chcąc jak najszybciej się stąd ulotnić.

- Powodzenia, Śpiąca Królewno – ktoś przeszedł obok i poklepał go po ramieniu.

               Chłopak jedynie zacisnął zęby i opuścił audytorium.

               Do zmiany w kawiarni pozostało mu jakieś półtorej godziny. Wystarczająco tyle, by mógł spokojnie dojechać na miejsce i przygotować się do pracy.

Zwykle po wyjściu z budynku czekałby na MJ (lub ona na niego), ale dzisiaj było inaczej. Dziewczyna miała do napisania ważne egzaminy, więc praktycznie pół dnia spędzi na uniwersytecie, a później wyjdzie z niego jako wrak, a nie człowiek.

Peterowi było wręcz na rękę, że dzisiaj nie będą się widzieć. W końcu był zły na przyjaciółkę, za wydanie jego planów May. Już mógł sobie wyobrazić, jakie alfa miała wytłumaczenie.

"Martwię się o ciebie, Peter!"

Szatyn westchnął ciężko. Wiedział, że jego sytuacja w oczach innych nie była za ciekawa, ale nie obchodziło go to. Nie potrzebował litości.

Z pochmurną miną skierował się na autobus, jednocześnie pilnując się, by nie dopuścić do sytuacji z ranka. Jeszcze mu brakowało, by ktoś znowu przyczepił się do jego zapachu.

Czasami denerwowało go to, że musi tak bardzo uważać na swoje feromony. Cała ta sprawa z wonią dotyczyła tylko omeg, co już samo w sobie było dla chłopaka irytujące. Dlaczego on musi trzymać siebie w ryzach, kiedy nie raz spotkał się z alfą, która dla własnych korzyści używała swoich dominujących feromonów? Takich osób społeczeństwo nie krytykowało, tylko omegi, których zapach był stereotypowo uważany za stworzony do kuszenia alf.

Chłopak nie wiedział jak długo tak sobie dumał, ale najwyraźniej wystarczająco długo, by jego autobus zdążył przyjechać. Chwila nieuwagi i jeszcze by mu odjechał sprzed nosa.

Wszedł do środka i zajął wolne miejsce.

Postanowił skorzystać z tych kilkunastu minut podróży i poprzeglądać na telefonie oferty pracy. Poranna rozmowa z May ani trochę go nie zniechęciła.

"Pełny etat, pełny etat, praca w klubie nocnym... Ech... Może powinienem zatrudnić się w jakiejś firmie sprzątającej?"

Było pełno ofert, ale niestety żadna mu nie odpowiadała. To nie tak, że był wybredny czy coś. Nic w tym rodzaju. Po prostu wiedział, że nie dałby rady spełnić wymagań pracodawców.

„Firma sprzątająca nie brzmi tak źle. Może coś się dla mnie znajdzie.”

Po niecałych dwudziestu minutach przeglądania ogłoszeń, w końcu postanowił schować telefon do plecaka i przygotować się do wyjścia z autobusu.

Dotarcie na miejsce zajęło mu znacznie dłużej niż zwykle, ale co poradzić na korki, które w takich godzinach były czymś zupełnie normalnym. Szczególnie w tak dużym mieście.

- To dziecko stoi tu już od dobrych dziesięciu minut i na dodatek cały czas płacze… Może powinniśmy zadzwonić na policję?

- Czy ja wiem? Może zaraz rodzic się znajdzie…

- Nie mam czasu stać tu i czekać aż jej starzy łaskawie się zjawią! Ta mała nawet nie potrafi normalnie odpowiedzieć na proste pytania, które zadajemy!

- Przecież nie możemy jej tu tak samej zostawić…

               Szatyn, usłyszawszy wymianę zdań między trójką nieznanych mu ludzi, przystanął na chodniku, dopiero teraz dostrzegając płaczące dziecko.

               Dziewczynka na oko czteroletnia stała pod witryną sklepu odzieżowego i zalewała się rzewnie łzami, które starała otrzeć małymi rączkami z zaczerwienionej twarzy.

- Boże, jakie to irytujące… Po prostu ją tu zostawmy. Na pewno ktoś się nią zainteresuje i jej pomoże. W takim tempie to spóźnimy się do kina! – jeden z trójki chłopaków przemówił, a pozostała dwójka biła się z myślami.

               Najwyraźniej wizja przegapienia filmu na nich podziałała, bo szybko się zdecydowali.

               Peter poczekał chwilę, aż odejdą, a następnie zbliżył się do dziewczynki. Jej małym ciałkiem wstrząsał spazmatyczny szloch, a chłopak poczuł, jak coś mu ściska serce na widok tego małego nieszczęścia.

- Hej, nazywam się Peter – kucnął przed dzieciakiem i uśmiechnął się łagodnie, jednocześnie wypuszczając w powietrze kojące feromony. – A ty? Jak masz na imię?

               Rudowłosa latorośl niepewnie odsunęła rączki, którymi zakrywała twarz i spojrzała na nieznajomą omegę.

- Emma… - odpowiedziała drżącym głosem, a z jej oczu dalej ciekły łzy.

- Miło mi cię poznać, Emmo – Peter starał się rozmawiać z dziewczynką najłagodniej, jak tylko potrafił, nie chcąc jeszcze bardziej jej przestraszyć. – Powiedz mi, co się stało? Czemu jesteś tutaj sama?

               Chłopak co prawda już domyślał się, że dziecko musiało się zgubić, ale wolał się upewnić.

- Jestem niegrzeczną dziewczynką – kruszyna spuściła głowę i znowu zaczęła smutnie chlipać.

- Och, kochanie, dlaczego tak mówisz? – czule pogłaskał ją po czuprynie, czekając aż się uspokoi.

- Mama mówiła, żebym trzymała się blisko, ale ja się nie posłuchałam… - spojrzała na Petera wielkimi, zaszklonymi oczami. – Zapatrzyłam się na ładne ubranka i mama zniknęła! To dlatego, że jestem niegrzeczna i nie słuchałam mamy!

- Tak mi przykro… Musisz się strasznie bać, prawda? Może poczekam tutaj z tobą na twoją mamę?

               Emma spojrzała na niego z małym promyczkiem nadziei w oczach.

- Naprawdę? A co jeśli mamusia nie wróci po mnie, bo jestem niegrzeczna?

- Jestem pewien, że jak tylko twoja mama zorientuje się, że ciebie przy niej nie ma, to zacznie cię szukać.

- Dobrze… Ufam ci Peter – uśmiechnęła się, stare łzy i wydzielina z nosa zaczęły już wysychać na jej piegowatej buzi.

               Szatyn zaśmiał się cicho, po czym ściągnął z ramion plecak, z którego wygrzebał chusteczki nawilżane.

- Musimy cię wytrzeć, bo jeszcze mama cię nie rozpozna – oznajmił żartobliwie.

               Emma jak na zawołanie uniosła rączkę i wytarła nosek o rękaw swojej różowej bluzy. Szatyn tylko patrzył jak te wszystkie smarki lądują na miękkim materiale…

Kiedy dziewczynka już przymierzała się do wytarcia całej buzi, Peter zdążył ją powstrzymać.

- Hola, hola, myślę że posiadam lepszą rzecz do wycierania buźki.

- Nieee…. – mała jęknęła głośno i zmarszczyła gniewnie brwi.

- No już, już, to przecież nic strasznego…

               Parker próbował wyczyścić twarz dziecka, jednak te wierciło się na wszystkie możliwe strony. Bardzo bawiło to chłopaka, ale wiedział, że nie może się tak łatwo poddać.

- Patrz latający słoń!

- GDZIE?!

               Chwila nieuwagi i Peter uśmiechnął się tryumfalnie, wycierając twarz dziecka, które zaczęło piszczeć, gdy tylko chłodna chusteczka dotknęła skóry.

               W sumie Peter posiedział z małą około piętnastu minut. Po tym czasie pojawiła się spanikowana matka dziewczynki. Obie padły sobie w ramiona, a Emma znowu zaczęła płakać. Z resztą jej matka również była bliska łez.

               Kobieta oczywiście zaczęła dziękować chłopakowi za przypilnowanie córki i spytała nawet, jak mogłaby mu się odwdzięczyć. Parker nie chciał tego. Nagrodą samą w sobie było po uczucie, że postąpił dobrze.


~*~


               Tony był wyprany z wszelkich emocji, kiedy wyszedł z pokoju konferencyjnego po kilku godzinnym spotkaniu z zarządem. Na dodatek kac morderca nie znał serca i nie odpuszczał mu, nawet po przyjęciu leków. Dzięki Bogu po tej męczarni przysługiwała mu zbawcza przerwa, której na pewno nie miał zamiaru spędzić w firmie. Nie, kiedy mógł pojechać do kawiarni, gdzie akurat dzisiaj pracował Peter. Skąd Stark wiedział, kiedy przypadają zmiany chłopaka? Tajemnica.

- Tony, gdzie się wybierasz? Zapomniałeś o robocie papierkowej? – gdy już chciał skierować się do windy, tuż przed nim zmaterializowała się Pepper.

               „Co za wiedźma…” westchnął cierpiętniczo i spojrzał na swoją asystentkę od niechcenia.

- Moja droga, wybieram się na zasłużoną przerwę. Byłbym wdzięczny, gdybyś zeszła mi z drogi.

- Przerwę? Niby kto powiedział, że zasługujesz na przerwę?

- Ja.

               Blondynka wyglądała na poirytowaną odpowiedzią mężczyzny, ale ten jak zwykle zignorował humory drugiej alfy i z gracją ją ominął.

- Zatrzymaj się w tej chwili! – wrzasnęła za nim, a on jedynie przyspieszył kroku. – Tony!

               W mgnieniu oka dogoniła swojego szefa i znowu zabarykadowała mu drogę ucieczki.

- Myślisz, że należy ci się jakakolwiek przerwa, po tym jak spóźniłeś się na spotkanie i obraziłeś członka zarządu?! Już nawet nie wspomnę, że jedynie tam siedziałeś i nawet nie kiwnąłeś palcem!

- Niesamowite, nie wiedziałem, że można tak szybko biegać w szpilkach.

- Nie zmieniaj tematu!

- Uspokój się kobieto… Nikogo nie obraziłem – wzruszył nonszalancko ramionami.

               Właśnie sobie przypomniał, dlaczego ich związek lata temu nie wypalił. Potts potrafiła być niezwykle irytująca… Nawet to, że oboje byli alfami dało się jeszcze przeżyć, ale co do charakteru…

- Jak to nie?! – kobieta załamała ręce, nie wiedząc jak ma dotrzeć do tego faceta.

- Powiedziałem tylko, że jego krawat jest bardzo stylowy i że kolorem wygląda całkiem całkiem jak moje wymiociny.

- I ty nie widzisz w tym nic obraźliwego?

- Nie.

               Pepper westchnęła ciężko i zbyła Starka machnięciem dłoni.

- Idź i najlepiej nie wracaj… Mam dość patrzenia na twoją dupkowatą gębę…

- Jak sobie życzysz, panno Potts – ukłonił się przed nią ironicznie, po czym zadowolony z siebie w końcu zbliżył się do windy. – A! Całkiem bym zapomniał! Kojarzysz ten niby ważny raport, który kazałaś mi zrobić na dzisiaj? Zapomniałem o nim.

- TONY!


~*~


               Początek zmiany nie był taki zły, ale po godzinie Peter zaczynał odczuwać skutki zmęczenia. Miał mroczki przed oczami a chwilami wszystkie dźwięki z otoczenia docierały do niego stłumione, jakby jego głowa znajdowała się pod wodą.

               Ledwo zauważył wchodzącego do kawiarni Starka, który posłał mu szeroki uśmiech na przywitanie.

- Panie Stark, miło pana znowu widzieć – chłopak wysilił się na uśmiech, kiedy milioner zbliżył się do kontuaru. – Co dla pana dzisiaj?

- To co zwykle.

- Okej, to będzie sześć dolarów – Peter sprawnie nabił liczby na kasę.

               Tony skinął z zadowoleniem głową, przypatrując się omedze dłużej niż powinien. Nawet nie zauważył, że zdążyło za nim stanąć w kolejce kilka osób.

- Um… Jeśli to wszystko… - Peter zaczął niepewnie, gdyż chciał obsłużyć resztę klientów, ale z drugiej strony nie chciał pospieszać mężczyzny stojącego przy ladzie.

- Ach, tak, jasne – starszy odrząknął i szybko dobył portfel z wnętrza swojej marynarki. – Reszty nie trzeba.

               Standardowo wyłożył na blat banknot studolarowy. Facetowi stojącemu za Starkiem oczy wyszły z orbit.

- Dziękuję – młodzieniec zarumienił się delikatnie. – Proszę o cierpliwość, niedługo przyniosę pana zamówienie.

               Alfa już bez słowa skierowała się do wolnego stolika, a Peter mógł wreszcie obsłużyć resztę gości.

               Po przyjęciu zamówień, razem z koleżanką ze zmiany wziął się za przygotowanie napojów.

               Dłonie mu trochę drżały, ale był zbyt skupiony na dokładnym zmieleniu ziaren kawy, więc nawet nie zwrócił na to uwagi.

- Peter, mógłbyś zanieść te zamówienia do pary siedzącej w rogu przy oknie? – dziewczyna nagle zwróciła się do Parkera, stawiając przed nim tacę z dwoma filiżankami.

- Jasne – zgodził się bez zastanowienia i wyszedł zza lady.

               Wystarczyło kilka kroków, a znowu przed jego oczami pojawiły się czarne plamy. Do tego doszły zawroty głowy, przez co jego chód wydawał się chwiejny. Nawet nie wiedział, gdzie stawia stopy.

               Obserwujący go z daleka Stark od razu zauważył, że coś jest nie tak. Nim jednak zdążył interweniować, machina ruszyła.

               Peter potknął się o własne nogi i z głośnym hukiem wylądował na podłodze.

               Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę, a w całej kawiarni zapanowała cisza. Mimo to nie minęła chwila nim ludzie zaczęli szeptać.

               Peter za to wciąż próbował przetrawić, co właśnie się stało. Siedział na podłodze i brał głębokie oddechy. Plamki zaczęły ustępować, ale jego głowa wciąż wirowała od tego wszystkiego.

Wokół niego utworzyła się mozaika z wylanej kawy i potłuczonych filiżanek. Jego nogawki spodni nasiąkały gorącym napojem, mimo to nie ruszył się z klęczków. 

Stark już chciał podejść do młodzieńca, kiedy to usłyszał krzyk dochodzący zza drzwi z napisem „DLA PERSONELU”:

- Co tam się wyprawia?!

               Peter od razu rozpoznał głos menedżera zmiany. Jego surowy ton głosu, sprawił że chłopak przez chwilę rozważał ucieczkę z miejsca zdarzenia. Jego tętno zaczęło skakać jak szalone.

               Jego szef był znany z tego, że potrafił obrażać swoich pracowników nawet przy lokalu pełnym klientów. Na samą myśl o tym upokorzeniu Peter dostawał małego ataku paniki.

„Wdech i wydech… Tak jak ćwiczyłeś… Weź się w garść Parker!”

               Niezdarnie zaczął zbierać odłamki szkła, odkładając je na lepiącą się od cieczy tacę. Miał nadzieję, że zdąży chociaż częściowo uprzątnąć ten bałagan, nim pojawi się przełożony. Nawet jego koleżanka przybyła mu z pomocą, jednak odesłał ją by w tym czasie zajęła się resztą klientów. Zostawiła w jego rękach zmiotkę, którą szybko zaczął zamiatać pozostałe ostre elementy.

               Nie trzeba było długo czekać by w końcu usłyszeć trzaśnięcie drzwi i stukot ciężkich kroków.

- Cholera, jasna…! Coś ty znowu dzieciaku narobił, co?! – mężczyzna po czterdziestce z piwnym brzuchem, stanął nad Peterem. – Wiedziałem, że tak będzie! Omegi są bezużyteczne i głupie, co właśnie udowadniasz swoimi błędami! Nadajesz się tylko do tego, by rodzić dzieci!

Wewnętrzy głos chłopaka kazał mu podnieść się z kolan i stawić czoła człowiekowi, który bez cienia samokontroli ubliżał mu na oczach wszystkich tych ludzi. Powinien był wstać i spojrzeć mu w oczy, pokazać, że się go nie boi, odpowiedzieć, a nie tylko pochylać w milczeniu głowę. Jednak był już zmęczony tym wszystkim… Zmęczony i przerażony wizją utraty pracy.

- Podnieś głowę, kiedy do ciebie mówię!

               Peter przegryzł dolną wargę i z trudem spojrzał na mężczyznę, który patrzył na niego wściekłym wzrokiem. Wokół można było wyczuć feromony przesiąknięte złością, których zapach aż powodował zbieranie się żółci w ustach młodej omegi.

- Nie masz nic do powiedzenia, omego?!

               Wzdrygnął się i już miał zacząć błagać o przebaczenie, gdy nagle głos zabrał ktoś inny:

- Proszę dać chłopakowi spokój. Każdemu może się zdarzyć gorszy dzień, prawda?

- A kim ty jesteś, by mówić, co mam robić z moim podwładnym?! – menedżer odwrócił się i nagle zdał sobie sprawę z kim rozmawia. – P-panie Stark…?!

- Tak, to ja, we własnej osobie – wyżej wspomniany mężczyzna uśmiechnął się sztucznie.

- O mój boże… Tak mi przykro, że musiał być pan świadkiem tej sceny…

- Mi też jest przykro, że traktuje pan tak swoich pracowników – odparł szatyn i zerknął na zdezorientowanego Petera. – Poza tym mamy XXI wiek i wypadałoby w końcu skończyć z tymi dyskryminującymi stereotypami, nie uważa pan?

- T-tak… - facet ewidentnie zaczął się pocić z nerwów. Dobrze wiedział, kto tu przejął dowodzenie.

- Świetnie! – Stark klasnął. – A teraz może wróćmy wszyscy do naszych spraw? – te słowa wypowiedział trochę głośniej, kierując je również do gapiów.

               Geniusz spojrzał na wciąż klęczącego na kolanach Petera i poczuł dziwny ucisk w klatce piersiowej. Coś kazało mu upewnić się, że z chłopcem wszystko jest w porządku.

- Hej, nie jesteś ranny? – zapytał, wyciągając w stronę Parkera pomocną dłoń.

               Omega wciąż była zszokowana tym wszystkim, ale mimo wszystko oparła się na silnym ramieniu mężczyzny, który następnie pomógł mu stanąć na nogi.

- D-dziękuję, panie Stark – wyszeptał niezręcznie, a starszy posłał mu jedynie pocieszający uśmieszek.

- Drobiazg. Czekam z niecierpliwością na moją kawę, Peter – puścił oczko i odszedł w stronę swojego stolika.

               Menedżer z wyraźnym niezadowoleniem wysłuchał wymiany zdań między tą dwójką, ale nie śmiał nawet odezwać się słowem w obecności Starka.

- Posprzątaj ten bałagan, Parker… - rzucił oschle na odchodnym. – I przebierz się… Tym razem puszczę ci to płazem…

- Przepraszam – chłopak spuścił wzrok na podłogę i od razu wziął się do roboty.


~*~

               Do końca zmiany Peter czuł wzrok menedżera na sobie. Dobrze wiedział, że teraz starszy mężczyzna będzie obserwował każdy jego ruch, czekając na kolejne potknięcie. 

               Na szczęście nie zdarzyło się już nic, co mogłoby jeszcze bardziej rozzłościć przełożonego i chłopak mógł bez kolejnych awantur opuścić wieczorem miejsce pracy.

               Gdy tylko drzwi zamknęły się za jego plecami, odetchnął ciężko, czując jak powieki zamykają mu się ze zmęczenia.

- Ciężki dzień, co?

               Szatyn uniósł wzrok na mężczyznę, który rozluźniony opierał się o samochód.

- Panie Stark…

- Podwieźć cię? Czy tym razem też odmówisz? A może zaraz pojawi się twoja przyjaciółka i wydrapie mi oczy? – zaśmiał się pod nosem, odsuwając się od pojazdu. – To jak?

               Peter naprawdę nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Chciał jedynie już znaleźć się w domu… A podróż samochodem wydawała się szybsza niż tłuczenie się w autobusie.

- Okej, jeśli to nie problem…

               Tony uśmiechnął się promiennie na słowa omegi i jak prawdziwy dżentelmen otworzył drzwi od strony pasażera.

- Zapraszam.

               Chłopak zajął miejsce wewnątrz pojazdu i odetchnął z ulgą, kiedy jego ciało zapadło się w niesamowicie miękkim siedzeniu.

- Dokąd jedziemy? – zapytał mężczyzna, zająwszy miejsce za kierownicą. Nie żeby już nie wiedział…

- Queens – Peter zarumienił się delikatnie i zapiął pasy. Było mu trochę wstyd, kiedy powiedział miliarderowi, gdzie mieszka.

               Alfa skinęła głową i dołączyli do ruchu drogowego.

               Przez dłuższą chwilę obaj milczeli. Peter podziwiał znane mu widoki zza okna i napawał się przejażdżką luksusowym samochodem, kiedy to nagle Stark zagadnął:

- Wiesz Peter… Zauważyłem, że masz duże parcie na zarabianie pieniędzy…

               Zaskoczony młodzieniec spojrzał na ciemnowłosego, czekając aż ten dokończy to, co miał do powiedzenia.

- I tak sobie pomyślałem, że w takim miejscu na pewno nie zarobisz dużo… Naturalnie nie jako student i… No wiesz… Dalej wiele osób uważa, że omegi nie nadają się do pracy, ale nie martw się. Moim zdaniem to bzdury i ludzie po prostu nie potrafią się wyzbyć dawnych błędnych przekonań.

               Tony zerknął kątem oka pasażera, upewniając się czy ten aby na pewno go słucha.

- Tak więc wpadłem na pomysł! A raczej układ, który mam zamiar ci teraz sprezentować!

- Jaki układ? – chłopak zmarszczył brwi, trochę obawiając się dokąd ta rozmowa zmierza.

- Partnerski! A może powinienem to inaczej nazwać? – Stark postukał palcami o kierownicę, zamyślając się na chwilę. – Mniejsza z tym! Cały układ polegałby na tym, że dotrzymywałbyś mi towarzystwa na poziomie fizycznym, rozumiesz o co mi chodzi?

               Cisza. Szatyn wpatrywał się w geniusza w niemym zaskoczeniu.

- J-ja… Em… To znaczy… Mam oddawać panu swoje ciało za pieniądze…? – Peter wypowiedział te słowa z lekkim niedowierzaniem i obrzydzeniem, jednak drugi mężczyzna nie wychwycił tego i kontynuował.

- Hmm? Możesz to nazywać jak chcesz – wzruszył nonszalancko ramionami. – Oczywiście wynagrodzenie będzie bardzo wysokie i…

               Peter poruszył ustami, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

               „Przesłyszałem się, prawda? Nie, to niemożliwe!”

- Proszę się zatrzymać…!

               Zszokowany mężczyzna zdjął wzrok z drogi i spojrzał na zdenerwowaną omegę. Peter zaciskał palce na pasie bezpieczeństwa, a jego oczy błyszczały gniewem.

- Co?

- Powiedziałem, żeby się pan zatrzymał! – chłopak krzyknął na Starka, który ani myślał się teraz zatrzymywać. Nie na środku drogi.

- Zaraz, zaraz… Co się stało? – zapytał zdziwiony, kiedy to szatyn zaczął szarpać za klamkę od drzwi.

- Jeszcze się pan pyta?!

               Szczerze powiedziawszy to Tony nie miał zielonego pojęcia, co tak rozzłościło młodzieńca…

- Proszę zatrzymać ten samochód…! – głos chłopaka zaczął lekko drżeć.

- Powinieneś się uspokoić…

- Jeśli zaraz pan nie zatrzyma tego cholernego samochodu, to wybiję szybę…! – młodzieniec wycedził przez zęby, a Stark nie miał innego wyjścia poza znalezieniem jakiegoś pobocza. W końcu nie wiedział, do czego była zdolna ta omega…

               Pojazd w końcu stanął w miejscu.

               Kiedy playboy próbował rozgryźć, co siedziało w głowie studenta, ten już zdążył się oswobodzić i wyjść na zewnątrz. Mimo to nie odszedł od razu. Odwrócił się ostatni raz w stronę alfy i wyszeptał prawie, że zranionym głosem:

- Nie jestem głupi, panie Stark… Wiedziałem od samego początku, czego pan ode mnie chce… Ale nie spodziewałem się, że wyjdzie pan z taką obrzydliwą propozycją…

               Faceta zatkało. Patrzył z jasno wypisanym na twarzy szokiem wprost na młodą omegę, która bez słowa więcej trzasnęła drzwiami samochodu.   


~*~


               Peter był wściekły, zawiedziony i zraniony. To było zdecydowanie za dużo jak na jeden dzień.

               Rzucił plecak w kąt i ociężałym krokiem skierował się do salonu. Rzucił telefon na stolik kawowy a sam ułożył się na kanapie.

               Wciąż miał w głowie propozycję Starka, każde jego słowo, każdy jego ruch… Jak on mógł zaproponować mu coś takiego? Na samą myśl, że mógłby sprzedawać własne ciało, robiło mu się niedobrze…

               Miał ochotę położyć się do łóżka, owinąć się kocykiem May i zapomnieć o dzisiejszych wydarzeniach, ale dobrze wiedział, że nie uda mu się zasnąć. Ledwo patrzył na oczy, ale to nie wystarczyło by powstrzymać go przed uczeniem się po nocach.

               Odetchnął i zaczął rozmyślać o czymś zupełnie innym.

               W drodze do domu napisał do May SMS, a ona do tej pory mu nie odpisała. Zaczął się już trochę niepokoić, dlatego by nie utknąć w martwym punkcie i zamartwiać się przez resztę czasu, postanowił wziąć się za naukę.

               Wstał, wrócił do korytarza po plecak i ponownie usiadł na kanapie, tylko tym razem obładowany dookoła książkami.

               Całkiem dał się pochłonąć teoriom, obliczeniom i innym treściom. Nawet nie zauważył, kiedy na zegarze wybiła godzina dwudziesta pierwsza, a wraz z nią jego telefon zaczął wibrować na stoliku.

„Kto by dzwonił o takiej porze?” przeszło mu przez myśl, po czym nagle ogarnął go chłód.

„Szpital?!”

[1] Oznacza „awsome” lub „cool”

[2] „Molly” inna nazwa na MDMA (ekstaza)

Sign in to leave a review.