Remembering you / Bucky Barnes

Marvel Cinematic Universe Marvel The Avengers (Marvel Movies)
F/M
G
Remembering you / Bucky Barnes
author
Summary
" - Obiecaj, że będziesz o mnie pamiętać. - powiedział.- Nie zmuszaj mnie do takiej obietnicy, proszę. - mówię, zaciskając palce na jego mundurze.Patrzy na mnie, zraniony.- Ludzie proszą cię, żebyś o nich pamiętał, jeśli mają w planach odejście. - mówię mu. - Jeśli chcesz odejść, nie proś, żebym pamiętała."
All Chapters

4.

W końcu nadszedł dzień, którego się tak obawiałam. Dziś odbywały się ostatnie nabory do armii. Oczywiście, Steve zapowiedział, że na nie pójdzie. A mi zostało się modlić, żeby się nie dostał. I zastanawiać się, gdzie jest Bucky, bo też gdzieś zniknął na cały dzień. A dobrze znał termin, ponieważ męczyłam go tym za każdym razem, jak blondyna nie było w pobliżu. Martwiło mnie to. Bałam się, że coś mu się stało.  Chociaż pewnie zabrał jakąś dziewczynę na spacer.

Nic nie mogłam na to poradzić, więc zostało mi jedynie chodzić przed budynkiem, w którym odbywał się nabór. Brat wszedł tam dwie godziny temu i dalej nie wychodził. Co tyle zajmowało? Przecież nie mogło być, aż tyle ludzi; nie widziałam tłumów, teraz rekrutowali jedynie tych, co nie dostali się wcześniej. A nie było ich dużo.

Wzdychając, poprawiłam sukienkę, którą wybrałam na późniejszy pokaz i ruszyłam do budynku. Miałam zamiar tylko zobaczyć, czy Steve wyszedł już z pokoju, w którym była rekrutacja. Z lekkim niepokojem pchnęłam drzwi i weszłam do środka. Zobaczyłam tłum półnagich chłopców i mężczyzn, ale nigdzie nie widziałam Steve’a. Zignorowałam gwizdy i krzyki skierowane w moją stronę, wyszłam na zewnątrz. I rozpoczęłam obchód dookoła. Może znowu się w coś wpakował.

Kilka sekund później pragnęłam się pomylić.

— Mogę to robić cały dzień! — powiedział blondyn, zawzięcie wymachując pięściami przed sobą.

No oczywiście, że możesz, ty kretynie. Przewróciłam oczami i ruszyłam w ich stronę nieco szybciej.

— Nie możecie dręczyć kogoś w swoim rozmiarze? — rzuciłam w ich stronę.

Obrócili się w moim kierunku i zaczęłam żałować, że kiedykolwiek się odezwałam. Już wiedziałam, że oni nie są z tych, co lubią mało robić, a dużo mówić. Tu było na odwrót. A szkoda.

— To jego dziewczyna? — odezwał się niższy, grubszy.

— Ciekawa z nich para. — zakpił drugi.

Wywróciłam po raz kolejny oczami. Co za tłuki.

— A z was są imbecyle. — uniosłam brew do góry. — Jestem jego siostrą.

— Rick, chyba musimy im pokazać, gdzie ich miejsce.

O cholera, pomyślałam. Trzeba było siedzieć cicho. Głupia Delilah! Próbowałam sobie przypomnieć kilka ruchów z samoobrony, bo nie bardzo chciało mi się ich kopać prądem w tak ruchliwej dzielnicy. A mój krzyk zwołałby tylko tłum; chociaż… Może to nie był taki zły pomysł? Zaczęłam się zastanawiać, jak mam zacząć krzyczeć na zawołanie, gdy za mną usłyszałam kroki.

— Kompletnie nie mam pojęcia, czemu zawsze jak coś się dzieje, to musi być tam wasza dwójka? — odezwał się znajomy głos. James…

— Zadaje sobie to pytanie od lat, Buck.

— A ja od lat muszę wam ratować tyłki, Del. — uśmiechnął się tym swoim uśmiechem i ruszył w stronę oprawców.

Patrzyłam jak sprawnie walczy z nimi i wywala ich z alejki. Zaśmiałam się, gdy kopnął jednego w tyłek.

— I żebym was tu więcej nie widział! — krzyknął za nimi.

Odwrócił się w naszą stronę. Dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie mundur. Zmarszczyłam brwi.

— A teraz mi powiedzcie, co tu się do cholery, działo?

— Język! — Rogers go skarcił.

— Nie językuj mi tu, Steve! — pomachał mu palcem przed nosem. — Mogło się wam coś stać!

— Spokojnie. — wtrąciłam się. — Dalibyśmy radę, Buck.

Spojrzał na mnie. Ujrzałam troskę w jego niebieskich oczach.

— Ciekawe jak. — mruknął. — Załatwiłbyś go tarczą zrobioną z pokrywki od kubła? A ty? Kopnęłabyś ich w piszczel?

— Tak. — odpowiedzieliśmy razem, zawzięcie.

Pokręcił głową.

— Co ja z wami mam… — westchnął żartobliwie, czochrając nam włosy i obejmując w pasie.

— Ciekawe życie. — odrzekłam.

Przytaknął.

— To fakt. Steve, jak tam wynik? — zapytał.

Spięłam się. Tego pytania bałam się najbardziej, a jeszcze bardziej przerażała mnie odpowiedź. Co jeśli się dostał? Przecież on stamtąd nie wróci. Nie żywy. A nie wiem, jak mogłabym żyć bez niego. I Bucky’ego.

Coś mi mówiło, że jego mundur wcale nie był elementem żartu na blondynie.

— Nie udało się. — rzucił niebieskooki, nie patrząc na żadne z nas. Coś kombinował. — Spróbuję jeszcze raz.

— Kiedy? Nabór się skończył. Daj sobie spokój, Stevie. Nic z tego, a fałszywymi dokumentami nic nie zdziałasz.

Brunet zatrzymał się i przytulił go. Poklepał blondyna po plecach i ruszyliśmy dalej. Spokoju nie dawał mi jego strój. O co chodziło z tym cholernym mundurem?

Kilka przecznic dalej, nie wytrzymałam.

— Buck?

— Tak?

— Czemu masz na sobie mundur? — zadałam mu pytanie. — Nie mów, że idziesz na wojnę!

Podrapał się po głowie ze zmieszaniem.

— Tak jakby, idę. Dostałem rozkazy, wypływam z samego rana do Anglii. Sierżant James Barnes musi pokazać im, gdzie ich miejsce. — próbował zażartować, ale widząc naszą reakcję, odchrząknął  i zakłopotany, zamilkł.

Steve wyglądał, jakby dostał w twarz. Widziałam na jego twarzy smutek i przerażenie o los przyjaciela. Dojrzałam również dziką determinację, która mroziła mi krew w żyłach. A ja? Mogłam przysiąc, że można było usłyszeć dźwięk rozpadającego się serca. Mojego. Cały czas szykowałam się na stratę Steve’a. Nigdy nie przypuszczałam, że stracę Barnesa. Nawet nie brałam tego pod uwagę.

A teraz miałam pozwolić mu odejść?

Przecież mówił, że nie chce, by Rogers szedł do wojska! Co sprawiło, że zmienił zdanie?

Spojrzałam na niego. Niczym nie dał po sobie znać, że zgłosił się na nabór. Cierpliwie słuchał, jak mówiłam o decyzji brata. Też mu się to nie podobało. Sam próbował go od tego odciągnąć.  Czułam się oszukana. Co się stało, że nagle poszedł się zgłosić?

Może wiedział, że niebieskooki i tak znajdzie sposób, żeby pójść na wojnę. Więc zrobił to, co mu zawsze obiecywał – „Aż do końca.”.

Ale co ze mną? Miałam zostać sama, codziennie bojąc się o życie ich obu. Czekając w oknie, jak te wszystkie żony pozostawione przez ukochanego, po to by jedynie dostać list z kondolencjami? Nie mogli mnie tak zostawić. Nie mogli, po prostu nie. Umarłabym razem z nimi.

Jednakże w głębi duszy wiedziałam, że cokolwiek bym nie zrobiła, oni i tak zrobią swoje. Tacy po prostu byli. Steve’owi honor nie pozwoliłby zrezygnować z prób, aż w końcu znalazłby drogę, by dostać się do armii, a James poszedłby za nim w ogień, byleby ten się nie spalił. A ja nie miałabym na to żadnego wpływu, bo przecież nie byłam z nimi od początku. Byłam tylko częścią ich życia, podczas gdy oni znali się od dzieciństwa. Ja weszłam w połowie. I całkowicie rozumiałam decyzję Bucky’ego. Chociaż byłam zraniona, miałam świadomość, że byli jak bracia. Też bym za nich poszła pod odstrzał. Oni by zrobili to dla mnie.

Nie odpowiedziałam mu. Nie potrafiłam znaleźć słów, które opisałyby ból, który czułam w tamtym momencie, więc milczałam. Brat też nie powiedział ani słowa. Bucky zauważył, że żadne z nas nie ma ochoty kontynuować tego tematu, więc zmienił szybko temat, nie chcąc nas martwić jeszcze bardziej.

— Zbierajcie się. Idziemy do domu,  żeby się przygotować na pokaz. — powiedział. — A Steve musi się umyć.

Blondyn przewrócił oczami.

— Odwal się, kretynie.

Zaśmiałam się, chociaż nie był to prawdziwy śmiech. Nie chciałam dać po sobie znać, jak bardzo przejęłam się zaciągnięciem Bucky’ego. Mój najodważniejszy uśmiech, jak zwykle dawał radę.

Idąc do naszego mieszkania, wszyscy milczeliśmy, chociaż zawsze nie brakowało nam tematów do rozmowy, tym razem nikt nie podjął żadnego. Każdy z nas był pogrążony we własnych myślach. Ja myślałam o naszej ostatniej nocy razem. Jutro rano Bucky’ego miało już nie być. Wypływał do Anglii. Chciałam spędzić z nim trochę czasu, zanim będzie za późno.

— Wiesz, Steve. Zaraz zostaniesz jedynym kawalerem w Nowym Jorku. Patrz, jakie daje ci to możliwości. Masz do wyboru, aż 3,5 miliona wolnych kobiet. — odezwał się nagle brunet, gdy szliśmy w stronę budynku, w którym miał się odbyć pokaz.

— Wystarczyłaby mi jedna. — mruknął w odpowiedzi niebieskooki.

Barnes zaśmiał się. Zatraciłam się w jego śmiechu, który tak uwielbiałam. I doszło do mnie, jak bardzo będzie mi go brakować. Oczy zaszły mi od razu łzami i musiałam się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć płaczem. Poprawiłam nerwowo moją czerwoną sukienkę i posłałam uśmiech bratu. On wiedział o moich uczuciach do Barnesa. Powiedziałam mu zaraz po tym jak wyznałam mu prawdę o mojej mocy. Kolejna obietnica do dotrzymania. Kolejny sekret do trumny.

— Da się to załatwić. — powiedział ze swoim krzywym uśmieszkiem.

Po powrocie do domu, Steve i ja szybko odświeżyliśmy się w łazience, ja nałożyłam jeszcze trochę makijażu na twarz. Lekko nałożyłam puder, róż na policzki i pomalowałam tuszem rzęsy; usta przykryłam pasującą do sukienki szminką. Posłałam sobie uśmiech w lustrze, próbując dodać sobie odwagi. Będzie dobrze, starałam się w sobie wmówić, ale nawet moje własne odbicie mi nie wierzyło. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam wydusić z siebie żadnego dźwięku. Tak jakby utknęła mi tam gula wielkości  pięści i za żadne skarby nie chciała wyjść. To nie była śmierć, którą przeczuwałam. To było coś o wiele gorszego, złamane serce. A na to nie było żadnego lekarstwa. Żałobę dało się przeżyć, to był taki ból, z którym należało się nauczyć żyć. Im więcej czasu minęło, tym mniej bolało. Ucisk z każdym dniem mijał, ze złamanym sercem było trochę gorzej. Z nim nie można było żyć, a jeszcze gorzej było z nim umierać.

 Każdego dnia widzisz tę osobę, przez którą serce zarazem się składa i rozpada na nowo. Codziennie musisz patrzeć jak wybiera kogoś innego i nie możesz nic z tym zrobić, bo przecież ona nie wie o twoich uczuciach. A nawet jeśliby wiedziała, to dobrze wiedziałaś, że przenigdy nie wybrałaby ciebie; przecież było o wiele więcej lepszych wyborów niż ty. I tak po prostu egzystujesz, bo nie nazwałabym tego życiem, i udajesz, że nic do niej nie czujesz, a czujesz wszystko; od miłości po rozpacz. I tak trwasz z sercem w kawałkach, a ten ból nigdy nie mija. Nawet żałoba mniej mnie bolała.

Jednak nie mogłam nic z tym zrobić, bo Bucky mnie nie kochał. Nie tak jakbym tego chciała. I przyszedł czas, żeby się w końcu z tym pogodzić. I zakopać tę miłość tak głęboko, żeby nigdy nie ujrzała światła dziennego. I iść dalej, jako jego najlepsza przyjaciółka, aż do końca czasu. Ignorując to, że moja dusza rwie się do niego i rozpada na kawałki.

Jednak prawda jest taka, że jeśli nigdy nie czułeś, że twoja dusza jest rozrywana na kawałeczki, nigdy tak naprawdę nie kochałeś. Miłość łączy się ze śmiercią. Zawsze.      

Wyszłam z łazienki, uśmiechając się do moich chłopaków, udając, że wcale nie zamartwiałam się o ich los.

— Gotowi? — spytał brunet.

Pokiwałam głową. Wcale nie miałam ochoty wychodzić dzisiaj z domu, ale nie mogłam ich zawieść. Bardzo chcieli zobaczyć ten pokaz.

Wyszliśmy z domu. Po drodze rozmawialiśmy o mało istotnych rzeczach. Celowo unikaliśmy wojennych tematów, nikt nie chciał niszczyć dobrego humoru. Dochodząc do budynku, w którym miał odbyć się pokaz, zauważyłam, że przed wejściem stoją dwie dziewczyny. Wyglądały tak jakby na kogoś czekały, co wyróżniało je z tłumu, rozglądały się dookoła i szeptały między sobą. Jednak na widok naszej trójki, znieruchomiały. Ze zdziwieniem patrzyłam jak zaczynają machać do Bucky’ego.

— Mówiłem, że przyprowadzę ci randkę. — szturchnął Steve’a.

Czyli jedna z dziewczyn była umówiona z Buckym? Poczułam jak coś ciężkiego opada mi w żołądku. Zrobiło mi się niedobrze. Nie dość, że musiałam patrzeć jak obejmuje obcą mi brunetkę, słuchać jak się razem śmieją, to jeszcze byłam całkiem sama. Przez cały czas trwania pokazu stałam obejmując się ramionami, żałując, że nie wzięłam nic więcej na ramiona. Latający samochód był imponujący, musiałam to przyznać, lecz w tyle głowy wciąż miałam widok bruneta z tą dziewczyną. Miałam ochotę zwymiotować, to co wcześniej zjadłam na obiad, a było tego niewiele. Kątem oka zobaczyłam, jak nieznajoma uśmiecha się do chłopaka. Lekko się skrzywiłam. Steve zauważył mój grymas i posłał mi pocieszający uśmiech. Jego też pozostawiono samego sobie, druga dziewczyna też wisiała na ramieniu Barnesa. Pokręciłam głową i wzruszyłam ramionami, co mogłam więcej zrobić? On nie był mój. Mógł umawiać się z kim chciał, a ja nie miałam innego wyboru niż się z tym pogodzić.

Odwróciłam wzrok na scenę i chwilę później poczułam szturchnięcie w bok.

— Steve zniknął. — Bucky powiedział, rozglądając się dookoła.

Rozejrzałam się. Faktycznie, blondyn rozpłynął się w powietrzu, a przecież przed chwilą jeszcze był. Wiedziałam, że coś kombinuje. W budynku przeprowadzany był jeszcze nabór, widziałam plakaty. Nie mówiłam nic Bucky’iemu, bo i tak był przybity.

— Musimy go poszukać. Zrobi coś głupiego, jak się go zostawi zbyt długo samego. — rzekł brunet.

Pokiwałam głową i ruszyliśmy go szukać. Przeszliśmy budynek dookoła i nigdzie go nie było widać Steve’a. Niebieskooki nawet zajrzał do pokoju, gdzie brali do armii chętnych, ale tam też go nie było. Nagle wypatrzyłam w tłumie znajomą blond czuprynę. Nie było ciężko, był najniższy.

— Jest! — złapałam Barnesa za rękaw.

— Gdzie?

— Tam! — pokazałam palcem.

Blondyn widząc nas idących w jego kierunku, zbladł. Nie spodziewał się, że znajdziemy go tak szybko.

— Dalej próbujesz? — zapytałam, gdy do niego podeszliśmy.

— Nie uważasz, że czasem trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić? — dodał Bucky.

— Nie mogę się poddać. Nie, kiedy giną niewinni ludzie! Nie będę siedział bezpiecznie, pracując w dokach, kiedy na froncie wróg niszczy świat!

Brunet popatrzył na mnie, bezradny.

— Po prostu pamiętaj, że wchodzi trójka, wychodzi trójka. — powiedziałam, podchodząc do niego i obejmując go. Poczułam ramiona niebieskookiego wokół siebie, za chwilę dołączył do nas ubrany w mundur chłopak.

Staliśmy tak chwilę. Każdy z nasz korzystał z tej możliwe, że ostatniej chwili, w której byliśmy razem. Nikt nie chciał wierzyć, że to może być koniec. Jednak, w głębi ducha wszyscy czuliśmy, że widzimy się po raz ostatni, więc staraliśmy się trzymać jak najdłużej.

— Bucky! — usłyszeliśmy głos jednej z dziewczyn. — Idziemy tańczyć, czy nie? — krzyknęły.

Nasz przyjaciel zaśmiał się i odwrócił się do nich, z rozłożonymi rękami.

— Oczywiście, że tak! — odkrzyknął. — Idziecie z nami?

Steve pokręcił głową, a ja zwiesiłam głową.

— Idź sam, ja pójdę do domu. Nie czuję się za dobrze. — skłamałam. Poza złamanym sercem, nic mi nie było.

— Może pójdę z tobą? Tańce jeszcze mogą zaczekać. — powiedział, zaniepokojony.

Uniosłam głowę.

— Nie, nie! — zaprzeczyłam. — Idź, to tylko ból głowy. Przejdzie mi. — zapewniłam go. Nie chciałam psuć mu wieczoru, na który tak długo czekał. — Wrócę ze Stevem. — dodałam.

Widziałam, że chciał coś dodać, ale pokręcił głową i posłał nam uśmiech.

— Nie zróbcie nic głupiego, dopóki nie wrócę. — rzekł, szczerząc zęby.

— Jak możemy?

— Całą głupotę zabierasz ze sobą. — skończyłam.

Zasalutował i pobiegł do czekających na niego dziewczyn. Zostałam sama z blondynem, który wcale nie wyglądał jakby miał wrócić do domu.

— Nie wracasz do domu, co nie? — zapytałam, dalej patrząc jak brunet się oddala.

— Nie.

— Idziesz na pobór?

— Tak, idę.

Spojrzałam na niego. Nawet nie mogłam czuć się rozczarowana, wiedziałam, że tak będzie.

— Nie daj się zabić, dobrze? — powiedziałam, łapiąc go za rękę.

— Znasz mnie, prędzej piekło zamarznie niż ja się poddam. A licho mnie nie weźmie, po co mu chuderlawy, schorowany astmatyk?

Zaśmiałam się, on był niemożliwy. Jeśli miałabym nazwać najbardziej odważnego człowieka, to byłby to on.

— Daj im piekło, Stevie.

— Tak zrobię. Całym sobą. — powiedział zawzięcie.

— Miałeś na myśli, swoim 45 kilowym ja?

Szturchnął mnie ramieniem. Popatrzyliśmy na siebie i chwilę później już przytulaliśmy się na schodach, wyrażając to co nie mogły powiedzieć słowa. Cały swój żal, troskę i strach. Musiałam pogodzić się z tym, że stracę również i jego. Że zostanę całkiem sama na tym świecie, kiedy oni będą walczyć. A ja będę umierać ze strachu.

— Idę, Stevie. — poklepałam go po policzku. — Bądź ostrożny, proszę. I zadbaj o tego drugiego kretyna. — powiedziałam.

— Wrócimy. Szybciej niż myślisz.

Przytulił mnie po raz ostatni. I każde z nas poszło w swoją stronę. Jednak zanim zdążyłam dojść do drzwi, brat mnie zawołał.

— Delilah!

Odwróciłam się. Uniosłam brew do góry, chcąc wiedzieć, co może jeszcze powiedzieć.

— On zawsze cię kochał. Tylko nie wiedział jak ci powiedzieć. Dzisiaj, to ty miałaś być jego randką. Ale spanikował. — rzekł. — Myślę, że powinnaś to wiedzieć.

I poszedł. A ja stałam znieruchomiała, jakby podcięli mi nogi. Dlaczego mi to mówił? Dlaczego teraz? I dlaczego on? A nie Barnes? Nie wiedziałam, co mam myśleć. Z jednej strony byłam w szoku, bo jak to, chłopak też coś do mnie czuł? Więc czemu mi tego nie powiedział? Oszczędziłby mi tyle bólu i wylanych łez, ale nie powiedział ani słowem, że też mnie kochał, nawet teraz. Zrobił to Steve, za niego. Bał się jak zareaguje? Czy nie widział, że ja świata poza nim nie widzę? Nie zareagowałabym źle, byłabym bardzo szczęśliwa, że odwzajemnia moje uczucia, po tylu latach czekania. Dlaczego zjadł go stres? Chciał mnie dzisiaj zaprosić, więc dlaczego spanikował? Zamiast tego musiałam patrzeć jak bierze pod rękę dwie obce dziewczyny i idzie z nimi na tańce, gdy ja teraz miałam kompletny mętlik w głowie, przez niego. Z drugiej strony, byłam pełna nadziei, ale i żalu, bo czemu musiałam się dowiedzieć tego, gdy jutro już go tu nie będzie.

Potrząsnęłam głową, wracając do rzeczywistości. Nie do mnie należało roztrząsanie, dlaczego Barnes nie powiedział mi o swoich uczuciach, to była jego decyzja, nie moja. Musiał mieć jakiś powód, o którym wcale nie musiał mi mówić. Może się rozmyślił i uznał, że to jednak nie ma sensu? Nie wiem, nie zamierzałam spędzać kolejnej nocy na myśleniu o nim. Pora ruszyć do przodu, miałam dużo rzeczy do przepracowania i nie mogłam pogrążać się w żałobie za utratą przyjaciół. Na to mógł jeszcze przyjść czas, pomyślałam i poczułam jak gula, którą czułam, powiększa się. Nie chciałam ich stracić, ale znałam ryzyko. I to było o wiele straszniejsze niż niewypowiedziane na głos słowa, których oboje z Buckym nie mogliśmy z siebie wykrztusić.

Obejrzałam się za siebie, patrząc, czy Steve czasem nie wyszedł z budynku, ale nie zrobił tego, więc ruszyłam w drogę powrotną do domu. Po drodze, zaczął padać deszcz i przyśpieszyłam kroku, co bym całkiem nie zmokła, bo oczywiście, parasola też nie wzięłam. Widoczność była strasznie słaba i nie widziałam nawet, gdzie idę.  Zostało mi jedynie mieć nadzieję, że nikt mnie nie napadnie. Nie miał mnie kto już obronić, więc musiałam liczyć tylko na siebie.

Zbliżając się do domu, zauważyłam, że pod nim ktoś stoi. Sylwetka była wysoka, wyprostowana. Jakby znajoma, ale deszcz przesłaniał twarz obcego. Nie widziałam zbyt dobrze kim może być. Czujna, podchodziłam bliżej. Kilka kroków przed, ujrzałam znajomy mundur. I już wiedziałam, kto jest tym nieznajomym.

— Bucky?

Podniósł na mnie wzrok. Uśmiechnął się i podszedł. Rozłożył nade mną parasol, czym mnie zdziwił, bo sam przecież pod nim nie stał. Jedynie mókł. Zastanowiła mnie ta jego dramaturgia, po co to było?

— Co tu robisz?

Wzruszył ramionami.

— Nie pożegnaliśmy się, tak jak potrzeba.

— Co masz na myśli? — zapytałam.

— Chodź do domu, porozmawiamy. — wziął mnie za rękę i pociągnął w kierunku drzwi.

Pozwoliłam mu się pociągnąć, mając jeszcze większy chaos w głowie niż wcześniej. „Porozmawiamy” nigdy nie brzmiało dobrze.
W środku dopiero odczułam, jak bardzo zmarzłam. Trzęsłam się jak osika, co musiał zauważyć Barnes, bo od razu kazał mi iść się przebrać. Podał mi nawet swoją koszulę i wepchnął do łazienki, mówiąc, że  zrobi herbatę. Założyłam stare spodnie i jakiś podkoszulek po tacie. Na wierzch ubrałam koszulę Bucky’ego, bo w życiu bym się w nią nie zapięła. Była ciepła i miękka, a przede wszystkim pachniała chłopakiem. Umyłam jeszcze twarz i spięłam włosy. Wyszłam z pomieszczenia. Brunet zdążył w tym czasie zaparzyć napój i rozpalić w piecyku, który stał w kącie. Siedział przy stole i widocznie na mnie czekał. Usiadłam naprzeciwko i szybko wzięłam do ręki szklankę z herbatą. Próbowałam się napić, ale była za gorąca i jedynie oparzyłam sobie język. Skrzywiłam się. Zaśmiał się. Spojrzałam do góry i zobaczyłam, że patrzy na mnie z dziwnym błyskiem w oku.

— Czemu się tak na mnie patrzysz? — spytałam.

Jego uśmiech się poszerzył.

— Bo jesteś piękna i muszę się tobie przyjrzeć na zapas. — powiedział, po prostu. A ja wrosłam w krzesło.

Dlaczego mi to mówił? Co było powodem? Zaczęłam się zastanawiać i nawet nie zwróciłam uwagi na to, że powiedziałam niektóre z myśli na głos. Dopiero, kiedy Bucky odchrząknął, zrozumiałam, co zrobiłam. Uniosłam  po chwili wzrok na niego, zbyt zawstydzona wcześniejszym wybrykiem, żeby móc zrobić to od razu.

— Steve ci już pewnie powiedział. — niebieskooki zaczął cicho. — Chociaż obiecał mi, że nie powie, dopóki sam nie będę na to gotów. — spojrzał mi w oczy.

— Tak, powiedział. Ale czemu to on to zrobił? — zadałam nurtujące mnie pytanie.

— Bo pewnie wiedział, że nie zdobędę się na to, by powiedzieć ci prawdę. Wiedział, że stchórzę i zmarnuje ostatnią szansę, jaką mamy, żeby ci to wyznać.

Złapał nagle za moją dłoń i ścisnął tak mocno, że prawie straciłam w niej czucie. Trzymał ją tak jakby chciał mi przekazać to, czego słowa nie mogły. Swoimi błękitnymi oczami wydawał się wypalać dziurę w mojej twarzy, próbując dostać się do mojej duszy.

— A prawda jest taka, że nigdy nie kochałem nikogo, tak jak pokochałem ciebie, odkąd pierwszy raz wszedłem do twojego pokoju. Spojrzałem w brąz twoich tęczówek, i bum, przepadłem. Byłaś tylko ty, zawsze. Istniałaś we mnie, każda moja komórka należała do ciebie. Każdy mój oddech był twój. Moje oczy chciały widzieć, to co widzisz ty. Moje ręce chciały dotykać tego, co dotknęły wcześniej twoje. Ale wtedy, to nie byłoby poprawne. Byłaś za młoda, zbyt wystraszona nową rzeczywistością, by przyjąć moją miłość, więc kochałem cię z daleka, jako przyjaciel. Jako brat, jako opiekun. I w końcu, postanowiłem, że tak będzie najlepiej. Najbezpieczniej.

Słuchałam go w ciszy, nie mając odwagi się odezwać. Chciałam go wysłuchać, bo się otworzył, a zawsze był bardzo skryty. Nie chciałam, żeby znowu się zamknął.

— Wtedy nie złamałbym ci serca, gdyby nam coś nie wyszło. — kontynuował. — Umawiałem się z dziewczynami, wychodziłem na randki, ale prawda była taka, że nieważne, z iloma osobami wychodziłem, na koniec dnia, to ty byłaś tą, do której chciałem wrócić.

— Czemu mówisz mi to dopiero teraz, Bucky? — odezwałam się po dłuższej chwili ciszy. Oboje musieliśmy przetworzyć przyjęte informacje.

— Bo może będzie mniej bolało, gdy odejdę. Wiesz, stracone szanse, bolą mniej.

Przewróciłam oczami. Nawet w tej sytuacji bał się, że mnie zrani.

— I mam mieć świadomość, że przez tyle lat kochałam cię w ciszy, na marne?

Popatrzył na mnie, w jego oczach widziałam zdziwienie. Pewnie nie spodziewał się, że odwzajemniam jego uczucie. Cóż, ja nie wiedziałam, że on też mnie kochał. Dla nas obu był to szok.

— Tak, Bucky. Kochałam cię przez te wszystkie lata, myśląc, że jest to jednostronne. Patrzyłam jak umawiasz się z innymi, myśląc, że to nigdy nie będę ja, bo przecież byłam dla ciebie jak siostra, więc jak mogłeś mnie pokochać, tak jak ja kochałam ciebie?

Chciał mi przerwać, ale uniosłam rękę, nie pozwalając mu. Musiałam powiedzieć mu wszystko, co mnie trapiło. Oczywiście, nie to kim jestem. Na to nie byłam gotowa. Jednak musiał znać moje uczucia. A później mógł kontynuować, bo gdyby teraz mi przerwał, nie powiedziałabym nic. 

— Spędziłam noce, wypłakując się w poduszkę, czekając aż wrócisz nad ranem. Mając nadzieję, że w końcu zauważysz, ile dla mnie znaczysz. Więcej niż bym przyznała i więcej niż myślisz ty sam. Często pytałam samej siebie, dlaczego on? Dlaczego właśnie ty, Bucky? I wtedy miałam w głowie wspomnienia i już wiedziałam. Ty jesteś moją definicją miłości.

I gdyby ktoś mnie teraz zapytał, czy za kilka lat powiedziałabym to samo, odrzekłabym, że tak. Jesteś moim wyborem i wybrałabym cię nawet w setkach innych wcieleń, setkach światów, w każdej wersji tej rzeczywistości, znalazłabym cię i wybrała. I taka jest prawda, chociaż czasem wolałabym, żeby było inaczej. Byliśmy przyjaciółmi, a miłość zawsze komplikuje rzeczy.

— Del… My nigdy nie byliśmy tylko przyjaciółmi. Przecież dobrze o tym wiesz. To zawsze było coś więcej, tylko oboje byliśmy zbyt młodzi i zbyt przestraszeni, żeby nazwać to, co nas łączyło. Byliśmy przyjaciółmi, którzy rozmawiają jak kochankowie, i to było wystarczające dla dwójki nastolatków przerażonych tym, że się kochają.

Pogładził mnie po policzku, mając na twarzy wyraz czystej adoracji. Z wrażenia, aż zaparło mi dech w piersi. Nikt tak na mnie nigdy nie patrzył. I nigdy nie śniło mi się, że to Barnes będzie to robił.

Wydawało mi się to niemożliwe do osiągnięcia, bo jak mógł mnie kochać? Kogoś takiego jak ja?

— I możesz mi wierzyć, albo nie, ale jestem szaleńczo w tobie zakochany,  Delilaho Rogers.

Nie zauważyłam momentu, w którym wstał i do mnie podszedł, bo w ułamku sekundy byłam już w jego ramionach, całowana przez miłość mojego życia. Trzymał mnie tak, jakby obawiał się, że mogę zniknąć, jego ręce wędrowały po moich plecach, a moje obejmowały jego policzki, gładziły jego włosy. Byliśmy tylko my, nie obchodził nas świat. W tamtym momencie mogła wlecieć do mieszkania bomba, a my i tak całowalibyśmy się w lecących odłamkach domu.

Nie obchodziło nas nic oprócz naszej dwójki, naszego pocałunku i słów, które jeszcze brzmiały w naszych uszach. Byłam najszczęśliwsza i nic nie mogło tego zniszczyć. Mieliśmy tylko tu i teraz. I w tej chwili byliśmy nieskończonością.

Nasze usta poruszały się w zgodnym tempie, a ręce błądziły gorączkowo, badając nawzajem nasze ciała, które były ze sobą tak złączone, że ciężko byłoby powiedzieć, gdzie zaczynałam się ja, a gdzie brunet. Byliśmy głodni siebie, mieliśmy mało czasu, żeby nadrobić stracone lata, więc staraliśmy się go nie marnować. Moje dłonie znalazły drogę do guzików jego marynarki, a on zsunął ze mnie swoją koszulę. Patrząc w jego błękitne oczy, które tak bardzo kochałam, zaufałam mu po raz kolejny i pozwoliłam, żeby zdjął ze mnie podkoszulek i zsunął z nóg spodnie. Materiał opadł na ziemię, a ja stanęłam przed nim prawie naga, mając na sobie jedynie bieliznę, spuściłam wzrok. Teraz zobaczy mnie ze wszystkimi niedoskonałościami i uzna, że jednak mnie nie pragnie. Nie chciałam widzieć w jego oczach odrazy, więc unikałam jego spojrzenia.

— Spójrz na mnie. — poprosił ujmując moje policzki w swoje ręce. — Jesteś najpiękniejszą kobietą na całym świecie i żałuję, że nie powiedziałem ci tego wcześniej, jak jeszcze mieliśmy więcej czasu, ponieważ nie wątpiłabyś w to, że naprawdę cię pragnę, najbardziej na tym świecie. Bardziej niż kiedykolwiek i kogokolwiek. Dla mnie istniejesz tylko ty, nie wierzę w nic innego bardziej niż w moją miłość do ciebie.

W jego spojrzeniu ujrzałam czystą adorację i po raz pierwszy spojrzałam na siebie oczami innej osoby. Skoro Bucky uważał, że jestem piękna, to może faktycznie tak było? Uśmiechnęłam się, ujęłam jego twarz w dłonie i wycisnęłam na jego wargach krótki, słodki pocałunek.

— Dziękuję. — odpowiedziałam prosto. Oboje wiedzieliśmy, że dziękowałam za coś więcej.

Chwilę zajęło mi, żeby przetworzyć dalszą część jego wypowiedzi. I uderzyło we mnie to, iż naprawdę mieliśmy mało czasu. On wyjeżdżał już jutro, a właściwie za kilka godzin, bo zbliżała się już północ. A ja nie mogłam znieść myśli, że mogę już go nie zobaczyć, a ryzyko, że może nie wrócić, stało się bardziej niż realne.


Uświadomiłam sobie też, że tak naprawdę nigdy nie doznałam uczucia złamanego serca tak mocno jak w momencie, gdy stałam naprzeciwko osoby, którą kochałam ponad życie ze świadomością, że nadszedł czas pożegnania.

— Czy to już nasze ostatnie spotkanie? — zapytałam.

Spojrzał na mnie, zdziwiony.

— Oczywiście, że nie. Wrócę do ciebie. Przysięgam na wszystko, że wrócę.

Wystawił do mnie rękę z wyciągniętym małym palcem. Nasz sekretny uścisk przy składaniu obietnic.

— Obietnica na mały palec? — uniosłam brew.

— Oczywiście. — uśmiechnął się. — Przysięgam na nas, że wrócę.

Ujęłam jego mały palec i odrzekłam:

— Obiecuję, że będę czekać.

Uścisnęliśmy nasze palce, a brunet posłał mi krzywy uśmiech. Coś go trapiło, znałam to spojrzenie. Odezwał się po chwili.

— Obiecaj, że będziesz o mnie pamiętać. — powiedział.

— Nie zmuszaj mnie do takiej obietnicy, proszę. — rzekłam, zaciskając palce na rękawach jego munduru.
Spojrzał na mnie zraniony.

— Ludzie proszą cię, żebyś o nich pamiętał, jeśli mają w planach odejście. — wyjaśniłam. — Jeśli chcesz odejść, nie proś, żebym pamiętała.

 

— Ja będę cię pamiętał, obiecuję. Na wszystko, na moje życie.

 

Spojrzałam na niego i nie mogłam zrobić nic więcej, tylko stanąć na palcach i go pocałować. Tak bardzo go kochałam, nic nie mogło wyrazić ogromu tej miłości. Mogłam mu ją tylko okazać w jeden sposób.

Złapałam go za rękę i pociągnęłam za poły munduru, który miał narzucony na podkoszulek. Jego koszula leżała gdzieś na ziemi, całkowicie zapomniana. Przycisnęłam wargi do jego warg, po raz kolejny tego wieczoru. Całowałam go wolno, chciałam zapamiętać jego smak na długo. Ręce zacisnęłam na jego ramionach, a on objął mnie w pasie. Trzymał mnie tak, jakbym miała się zaraz rozpaść na kawałki. Tak jakbym była zrobiona z porcelany, a zawsze myślałam, że jestem stworzona z czegoś o wiele twardszego i solidniejszego. Jednak sposób, w który mnie trzymał, zmienił mój obraz o sobie. W jego ramionach mogłam sobie pozwolić na bycie słabszą, bo wiedziałam, że jestem w nich bezpieczna.

Westchnęłam głośno, przerywając pocałunek i spojrzałam na niego, z nieśmiałym uśmiechem na ustach. Zsunęłam mundur z jego ramion, pozwalając mu spaść na ziemię, gdzie leżały już moje ubrania. Z pytającym wyrazem twarzy złapałam na dół jego podkoszulka.

— Mogę? — spytałam, wciąż patrząc na Bucky’ego.

Barnes pokiwał głową, a ja powoli ściągnęłam z niego ubranie, nagle stał przede mną w samych spodniach od munduru. Przez chwilę patrzyłam na jego tors, oniemiała. Był zbudowany jak jakiś posąg, wyrzeźbiony z marmuru. Klatka piersiowa unosiła się z każdym, dość szybkim, oddechem. Mięśnie na jego brzuchu pracowały, gdy się poruszał.

— Jesteś piękny. — wyszeptałam, patrząc mu w oczy.

Uśmiechnął się, czule.

— Nie bardziej niż ty, Del.

Pocałował mnie jeszcze raz. Całkowicie oddałam się temu pocałunkowi, pozwoliłam mu przejąć kontrolę nad sytuacją. Byliśmy tak bardzo spragnieni siebie. Całowaliśmy się z pasją, coraz bardziej zbliżając się do łóżka. Pozwoliłam, żeby rozpiął mi biustonosz. Jego ciepłe dłonie objęły moje piersi. Jęknęłam cicho. Pragnęłam więcej. Mieliśmy tylko tą jedną noc, nie zamierzałam się zatrzymywać, ani rozważać, czy powinniśmy, czy nie. Było tylko tu i teraz. Jedyne, czego chciałam, to kochać się po raz pierwszy. Z miłością mojego życia, czyli Buckym.

Poczułam jego dłonie, zsuwające ze mnie bieliznę, i stanęłam przed nim całkiem naga. Spodziewałam się, że będę czuć zawstydzenie i dyskomfort, kiedy pokażę mu się w takiej formie, lecz jedyne, co czułam, to spokój. Teraz, gdy wiedziałam, że w jego oczach jestem piękna, odczuwałam jedynie ciepło w środku. Spojrzałam mu prosto w oczy.

— Kocham cię, James. — położyłam rękę na jego policzku. — I chcę, żebyś był moim pierwszym wszystkim.

Z tymi słowami, przybliżyłam się do bruneta i połączyłam nasze usta. Z jego rękami na biodrach, a moimi zaplecionymi wokół jego ramion, zaczęliśmy iść w stronę łóżka. Z kolejnym wyznaniem miłości, osunęliśmy się i wylądowaliśmy w pościeli; wciąż pochłonięci w objęciach, zajęci pocałunkami. Tamtej nocy, pokój wypełniony był odgłosami przyjemności i szeptami. Szeptami o miłości i obietnicach. Szeptami o tęsknocie, o pożądaniu i pragnieniu. Kiedy się nie kochaliśmy, pokój wypełniały nasze ciche głosy. Kiedy się kochaliśmy, byliśmy tym pochłonięci tak jakby świat wokół nie istniał. Mieliśmy tylko tą jedną noc i nie chcieliśmy jej zmarnować.

Tamtej nocy Bucky Barnes pokazał mi jak bardzo mnie kocha, a ja po raz pierwszy, poczułam się piękna.

Obudził mnie blask porannego słońca, wkradający się przez okno. Za oknem śpiewały ptaki, a do środka wpadał powiew świeżego powietrza. Całą noc padało, więc było ono świeże i rześkie. Powoli otworzyłam oczy, przeciągnęłam się, rozciągając zaspane mięśnie i rozejrzałam się dookoła. Byłam sama. Miejsce koło mnie było zimne, czyli brunet musiał wyjść już dawno. Został po nim jedynie zapach, tak bardzo znajomy. Bucky odszedł, a jedynym śladem, że tu był, była zmierzwiona pościel i ślady na moim ciele, które pozostawił.

Wzdychając ciężko, usiadłam i przetarłam oczy z resztek łez, które pojawiły się w kącikach. Nie mogłam za nim płakać, obiecałam mu to. Obiecałam także, że będę na niego czekać. Zamierzałam dotrzymać tej obietnicy. Musiałam być silna, to nie był czas na płakanie. Zostałam sama, muszę dać sobie radę. Dla Bucky’ego. I dla Steve’a. On także odszedł.

Nagle, poczułam straszliwy ścisk w żołądku i zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy od lat, byliśmy osobno. Nasza trójka się rozdzieliła, a od dziecka byliśmy nierozłączni. Chyba dalej to do mnie nie docierało, ta świadomość, że zostałam całkiem sama. Czułam jak rośnie mi ogromna gula w gardle i musiałam spiąć wszystkie mięśnie w ciele, i zebrać całą swoją siłę, żeby się nie rozpłakać. Ten żal i tęsknota, którą już zdążyłam poczuć, były zbyt przytłaczające. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Nigdy nie byłam sama, odkąd opuściłam sierociniec. Zawsze ktoś przy mnie był, a teraz, nie było nikogo. Zamknęłam oczy, i chwilę później, usłyszałam trzask wywalanych korków.

Nie miałam pojęcia, ile spędziłam siedząc z zamkniętymi oczami, ale gdy je otworzyłam, było południe. Z ociągnięciem wstałam z łóżka, i podeszłam do skrzynki z bezpiecznikami, żeby włączyć korki. Teraz musiałam sama je naprawiać, i pomyślałam, że będzie mi brakować narzekania Bucky’ego na rzekomą winę Steve’a. James myślał, że to on cały czas psuł elektrykę, a biedny blondyn tylko przytakiwał, kryjąc mnie.

Po wkręceniu korków na swoje miejsce, postanowiłam wziąć szybką kąpiel. Kiedy ujrzałam swoje odbicie w lustrze, zaniemówiłam. Praktycznie cała pokryta byłam w małych, czerwonych śladach. Rozciągały się od mojej szyi, aż po moje uda. Znaczyły teren, który całował Bucky, wczorajszej nocy. Zarumieniłam się na to wspomnienie, i pogładziłam te miejsca z czułością. Będą mi o tym przypominały, dopóki nie znikną. Po kąpieli, gdy wychodziłam z wanny, w oczy rzuciła mi się jedna rzecz. Na haczyku wisiała koszula. Koszula Bucky’ego. Musiał jej zapomnieć. A może specjalnie ją zostawił?

Szybko wytarłam się ręcznikiem i podeszłam do wieszaka. Delikatnie zdjęłam koszulę i przycisnęłam ją do piersi. Wcisnęłam nos w szorstki materiał, i powąchałam. Pachniała Buckym. Pachniała jak dom, jak miłość. Przytuliłam ją mocniej, wyobrażając sobie, że tulę bruneta. I pozwoliłam sobie na kilka łez, które spłynęły na ubranie, mocząc je.

Kilka minut zajęło mi dojście do siebie, ale otarłam krople z policzków i założyłam koszulę na siebie. Wyszłam z łazienki, ubrana jedynie w koszulę Bucky’ego. Podeszłam do okna i wyjrzałam na ulicę. Brooklyn tętnił życiem. Ludzie jak zwykle byli w biegu, nawet w środku wojny. Widziałam jak śpieszą się do domu, do pracy. Przechodzili przez ulice szybko, nie odwracali się za siebie, tylko podążali w swoim kierunku, zawsze do przodu. Nie obchodziło ich nic, zajęci byli swoim własnym, małym światem.

A prawda jest taka, że świat będzie się obracał, nawet jeśli tego nie chcemy. Nawet jeśli mamy wrażenie, że zaraz się skończy, że to już koniec. On będzie dalej się kręcił. I zajęło mi miesiące, zanim mu to wybaczyłam.

Dla mnie świat skończył się dawno, ale mijał dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, aż w końcu minął rok. I nic się nie stało. Ziemia dalej stała w miejscu, nic się nie zawaliło. Tylko ja wciąż stałam w miejscu. I czekałam. Czekałam na ich powrót, śledząc informacje w gazetach. Widziałam jak Steve ratuje dziecko przed śmiercią z rąk członka Hydry. Jednak to już nie był mój mały, chorowity Stevie. Ten Steve był większy i silniejszy. Był szybki, umięśniony i zwinny. Nie przypominał tego fajtłapowatego chłopczyka, którego znałam. Jedyne, co zostało po nim to odwaga.

Pisał do mnie listy, kiedykolwiek tylko mógł. Niekiedy musiałam czekać tygodniami, żeby napisał, ale w końcu list docierał. Opisywał w nim, jak robił za marionetkę do zabawiania tłumów. I jak bardzo chciał już wziąć udział w jakiejś misji, żeby móc przysłużyć się kraju. Oczywiście, odpisywałam mu, że na pewno mu się uda, ale w głębi duszy, cieszyłam się, że bierze udział w przedstawieniach. Był bezpieczny, a to było najważniejsze. Jednak w jego listach, nie było żadnej wzmianki o Buckym. I to strasznie mnie martwiło. Czy coś mu się stało? Brunet też się nie odzywał, a obiecywał mi, że wyśle chociaż jeden list. Jednak żaden nie przychodził, a ja z każdym dniem coraz bardziej bałam się o jego bezpieczeństwo.

Niedługo po ich odejściu, postanowiłam znaleźć pracę, żeby móc jakoś się utrzymać samej. A było naprawdę ciężko o znalezienie czegokolwiek w tych czasach, szczególnie jak było się kobietą. Ku mojemu szczęściu, w pobliskiej piekarni szukali akurat pomocy. Od razu się zgłosiłam. I przyjęli mnie. Byłam tam już ponad pół roku, i bardzo polubiłam pracę tam. Głównie pomagałam w pieczeniu chleba i innych wypieków, ale zdarzyło się, że stałam za ladą, kiedy nie miał kto sprzedawać. Lubiłam pracę z ludźmi, nie czułam się wtedy tak samotna. I nie martwiłam się, aż tak bardzo brakiem wiadomości od Bucky’ego.

Któregoś dnia, wracając z piekarni, kiedy już miałam wchodzić do mieszkania, zauważyłam, że z skrzynki pocztowej wystaje list. Prawie do niej podbiegłam, by go wyciągnąć. Był od Steve’a.

Otworzyłam go na środku klatki schodowej, byłam zbyt niecierpliwa, by wejść z nim do środka. W kopercie znajdował się tylko wycinek z gazety. A bardziej zdjęcie z nagłówkiem. Otworzyłam oczy szeroko ze zdumienia, a łzy stanęły w moich oczach. Patrzyłam na zdjęcie 7 mężczyzn, z których znajoma mi była tylko dwójka. Po środku stał Steve, ubrany w swój strój Kapitana Ameryki, a po jego prawej stronie stał… Bucky! O mój Boże, on żył! Oni obaj byli żywi! Co prawda, podpis pod zdjęciem głosił, że blondyn uratował cały zespół oraz Barnesa z niewolii Hydry, ale najważniejsze, że żyli. Mój Bucky był żywy. Wyglądał na poobijanego i zmęczonego, ale żył. Łzy ściekały po moich policzkach, kiedy patrzyłam na jego twarz. Przycisnęłam zdjęcie do piersi i szlochałam. Płakałam ze szczęścia. Tak się bałam, że on nie żyje.

Odwróciłam wycinek, żeby zobaczyć, czy coś nie jest napisane na odwrocie, i zobaczyłam przyklejony kawałek papieru. Oderwałam go i rozłożyłam. Przetarłam oczy, by lepiej widzieć i zaczęłam czytać:

Droga Delilaho,

Przepraszam, że odszedłem tamtego ranka bez słowa. Powinienem się z tobą pożegnać, ale za każdym razem, gdy chciałem się odezwać, żadne słowa nie chciały opuścić mojego gardła. Tak bardzo mnie bolała myśl, że muszę cię zostawić. Nie chciałem iść do armii, ale zostałem zwerbowany. Zabrali mnie od ciebie, i nie chciałem ranić cię bardziej, więc skłamałem, że sam się zgłosiłem. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Bycie tak daleko od ciebie mnie zabija.

Przesyłam ci wycinek z gazety, żebyś wiedziała, że żyję. I nic mi nie jest. Jestem tylko trochę obity. Kiedy mnie złapali, myślałem o tobie. Ty dałaś mi siłę, żeby się nie poddać. Jesteś moją siłą. Zawsze nią byłaś.

Kocham cię, zawsze cię kochałem. Przepraszam, że tak późno się o tym dowiedziałaś, byłem tak głupi… Zmarnowałem tyle czasu. Powinienem ci powiedzieć już dawno, że moje serce bije tylko dla ciebie. Mielibyśmy więcej czasu, abym mógł ci pokazać jak bardzo skradłaś mi serce, nie tylko swoim wyglądem, bo jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem, ale również swoim charakterem. Jesteś odważna, mądra i silna. Masz dobre serce i było ono tak wystarczająco duże, żeby zmieścić tam miłość do takiego kretyna jak ja, który jest w tobie szaleńczo zakochany.

Wrócę do ciebie, zanim się obejrzysz. I ci się oświadczę. Chcę żebyś była moją żoną, żebyś była moja już na zawsze.

Twój, Bucky.

Rozpłakałam się po raz kolejny. Łzy znowu poleciały z moich oczu, ale na ustach miałam uśmiech. Nie mogłam uwierzyć w to co właśnie przeczytałam. Barnes chciał mi się oświadczyć, jak wróci z wojny. Dało mi to nadzieję na jego powrót, uwierzyłam w to. Wbiegłam do domu, żeby sąsiedzi nie widzieli jak tańczę ze szczęścia. Po raz pierwszy od bardzo dawna byłam tak szczęśliwa. Kiedy przyszła już pora spania, zasnęłam ze spokojem w sercu, przytulając do siebie list od niego i śniłam, że jesteśmy już razem.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że los jak zwykle miał dla mnie inne plany, ale dał mi jeszcze trochę czasu, zanim świat ponownie runął mi pod stopami.

 

 

Sign in to leave a review.