Śladami hipogryfa

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
G
Śladami hipogryfa
Summary
Po niemal dekadzie od ostatniej Bitwy o Hogwart, Harry wraca do Magicznej Brytanii, żeby zostać nowym nauczycielem Opieki nad Magicznymi Stworzeniami w świeżo odbudowanym Hogwarcie. Draco Malfoy jest tam profesorem Eliksirów.
All Chapters

VIII

Romuilda potknęła się na śliskim błocie i upadłaby prosto w nie, gdyby Harry nie złapał jej w ostatnie chwili, przy okazji samemu tracąc równowagę. Czarownica parsknęła śmiechem, ścisnęła wdzięcznie ramię Harry'ego i powoli się wyprostowała, ostrożnie stawiając stopy. 

-Wybacz - powiedziała, rzeczywiście brzmiąc na odrobinę winną. - Pewnie masz ciekawsze rzeczy do zrobienia, niż szwendanie się po Zakazanym Lesie w środku nocy. 

-Nie jest wcale tak późno - stwierdził Harry. - Wydaje mi się, że zbliżamy się do gniazda boginów.

Harry miał nadzieję, że boginy wciąż były tam, gdzie ukrywały się, kiedy jeszcze chodził do szkoły. Liczebność boginów na całym świecie była ogromna, głównie dlatego, że dopóki nie trafiły się ktoś, kogo mogły przestraszyć, boginy praktycznie nie miały fizycznej formy. Ukrywały się kompletnie niewidocznie i niewzruszone tym, co działo się poza cichym, ciemnym zakamarkiem, który sobie upodobały. Istniała więc ogromna szansa, że boginy, jako jedne z niewielu stworzeń, nie opuściły Zakazanego Lasu podczas bitwy.

Krzaki po lewej stronie, jakieś pięć metrów od Harry'ego zaszeleściły nagle, poruszone czymś silniejszym niż podmuch wiatru, co jakiś czas szarpiący ich ubraniami.

-To pewnie ryś - stwierdził Harry spokojnie. 

Romuilda miała już różdżkę w dłoni.

-Nie wiedziałam, że w Lesie są rysie.

-Ja też nie. 

Szczerze mówiąc Harry nie miał pojęcia, co mogło czaić się między drzewami. Starannie pilnował, żeby trzymali się na samym skraju Zakazanego Lasu, prowadząc Romuildę , tak żeby między drzewami po prawej stronie zawsze widzieć odległe światła latarni w ogrodzie Hagrida. Jego największym marzeniem w tamtej chwili, było, żeby nie natknęli się na żadną Akromantulę.

-No dalej, już niedaleko, jestem prawie pewien, że idziemy w dobrą stronę. 

-Prawie pewien - powtórzyła Romuilda. - Zaczynam się zastanawiać, czy poprosiłam o pomoc odpowiednią osobę - zażartowała. 

-Niczym się nie martw, jestem przecież zawodowcem. Cokolwiek jest w lesie, nie zaatakuje nas tak długo, jak my nie zaatakujemy tego czegoś - obiecał. 

Albo nie wejdziemy na jego terytorium, pomyślał Harry.

-Chyba muszę ci zaufać - stwierdziła Romuilda, ale nie schowała swojej różdżki. - Rzeczywiście jesteś profesjonalistą. Mogę zapytać, jak to się stało?

Harry był tak skupiony, na nasłuchiwaniu szmerów lasu, że niemal nie zauważył pytania. 

-Co?

-Jak zostałeś magizoologiem?

Harry bardzo nie lubił odpowiadać na to pytanie, głównie dlatego, że zawsze czuł się przy tym niezwykle żałośnie. Zazwyczaj kłamał albo pomijał tak wiele szczegółów, jak było to możliwe. Draco miał rację, Harry miał wiele wspólnego z oszustem od magicznych chust.

-Zawsze lubiłem zwierzęta - skłamał. - Właściwie, w ten sposób uświadomiłem sobie, że nie jestem zwykłym mugolem. 

-Nie możesz powiedzieć czego takiego i nie opowiedzieć mi wszystkiego ze szczegółami. 

Harry pomógł Romuildzie przejść nad dużym konarem leżącym na ich drodze i parsknął śmiechem, kiedy Romuilda nazwała go dżentelmenem.

-Wychowywałem się z moim kuzynem - zaczął Harry po chwili zastanowienia. - Jest w moim wieku, zawsze na jego urodziny rodzice zabierali go na wycieczki. To było jakiś miesiąc przed moimi jedenastymi urodzinami, pojechaliśmy do zoo. Dudley, tak ma na imię mój kuzyn, był wtedy cholernie wredny. Podszedł do terrarium z boa dusicielem i próbował zmusić go, żeby się ruszył. W sporym skrócie, odkryłem wtedy, że potrafię rozmawiać z wężami, Dudley się wkurzył, że wąż poruszył się z mojego powodu, ja wkurzyłem się, kiedy odepchnął mnie od szyby i nagle szyba zniknęła, a Dudley wpadł do terrarium.

Romuilda roześmiała się z zaskoczeniem, a Harry zignorował jej drgnięcie wywołane wspomnieniem o Wężomowie. 

-To był twój pierwszy wybuch przypadkowej magii? - zapytała. 

-Oczywiście, że nie - zaprzeczył Harry. - Po prostu przed tym, tłumaczyłem sobie wszystko w najbardziej niemagiczny, mugolski sposób, jaki tylko był możliwy. 

Romuilda nie zapytała, dlaczego rodzina Harry'ego nie powiedziała mu kim jest. Być może nie przyszło jej to do głowy, że przecież musieli wiedzieć, a może czuła, że to drażliwy temat. Harry po prostu kontynuował opowieść, zanim Romuildzie mogły przyjść do głowy niewygodne pytania. 

-To jeszcze nic - stwierdził. - Dudley wpadł do terrarium, a wąż z niego wyszedł. Ogromny boa dusiciel, miał jakieś cztery metry długości, był grubości tamtego konara - Harry wskazał na pobliskie drzewo, wyraźnie stare z szarą, spękaną korą i poskręcanymi gałęziami. - Zoo było pełne ludzi, wszyscy zaczęli wrzeszczeć i uciekać. Potem nagle okazało się, że Dudley nie może wyjść z terrarium, bo szyba wróciła na swoje miejsce. 

Romuilda parsknęła jeszcze głośniejszym śmiechem, ale szybko zasłoniła usta dłonią i zerknęła z niepokojem na ciemność rozciągającą się za linią najbliższych drzew. 

-Nie przejmuj się, wszystko co mogło nas usłyszeć, już to zrobiło. Bez względu na to, jak bardzo będziesz próbować, nigdy nie jesteś w stanie być wystarczająco cicho, żeby przejść niezauważonym obok żadnego magicznego stworzenia powyżej trzeciej kategorii.

-Co z resztą?

-Resztą nie musimy się przejmować. 

Po prawej stronie, odrobinę oddalone od ścieżki, rosły dwa potężne drzewa, splecione ze sobą gałęziami. Plątanina kory i liści tworzyła naturalną, wąską bramę, którą Hermiona nazwała kiedyś przejściem do świata wróżek. Zamiast magicznej krainy, za drzewami znajdował się ogromny kamień obrośnięty mchem i pnączami. 

-To tutaj - oznajmił Harry, ściągając gęstą pajęczynę spomiędzy dwóch pni i przepuszczając Romuildę przodem. - Powinny być w szczelinie, pod pnączami. Odsłonię ją, a ty złapiesz bogina. 

Romuilda przytaknęła, celując różdżką w miejsce blisko ziemi, które wskazał jej Harry. 

Harry policzył do trzech i szarpnął za rośliny porastające kamień. Korzenie oderwały się od skały, woda z deszczu, który spadł kilka godzin temu, spłynęła zimnymi kroplami po dłoniach Harry'ego. Ciemny kształt wystrzelił z wąskiej szczeliny, kłębiąc się i wirując chaotycznie, dopóki nie zatrzymał się przed Romuildą. Nie zdążył nawet przyjąć konkretnego kształtu, zanim Romuilda machnęła różdżką, wypowiadając zaklęcie głośno i wyraźnie.

Bogin rzucił się w tył, próbując schronić się z powrotem w szczelinie, ale niewidzialna siła wciągnęła go bezlitośnie do wnętrza pudełka, które Romuilda trzymała w wyciągniętej dłoni. 

-W porządku - uznała, zatrzaskując klamrę przy wieku. - Mam już przyszykowaną starą szafę, w której będzie mu wygodnie. Obiecuję, że będę obchodzić się z nim delikatnie. 

Harry podniósł się z kolan i otrzepał niedbale spodnie. Cały był przemoczony i oblepiony śliskim błotem. 

-Nie robi mu to większej różnicy - przyznał. - Tak długo, jak zostawisz go w spokoju na większość czasu, zostanie tam, gdzie jest ciemno i cicho. Wracajmy już do zamku, jest potwornie zimno. 

Nie wracali tą samą drogą, którą przyszli. Wcześniej martwił się, że przegapi skałę, w której mieszkał bogin, ale skoro już go mieli, Harry po prostu poprowadził Romuildę najkrótszą drogą, przez gęstwinę drzew, w stronę, z której pomiędzy grubymi pniami migotało światło z ogrodu Hagrida.   

-Jestem ci bardzo wdzięczna - powiedziała cicho Romuilda, kiedy rozstawali się na korytarzu.

-To nic takiego - stwierdził Harry. - Gdybyś jeszcze z czymś potrzebowała pomocy, zawsze możesz się do mnie odezwać. 

Romuilda uśmiechnęła się, słodko i wdzięcznie, odgarniając miedziane włosy za ucho, a potem nagle podskoczyła, patrząc na coś za Harrym. 

-Harry dokładnie taki jest - stwierdził Draco wyłaniając się z ciemności. - Zawsze skory do pomocy. 

Harry przypuszczał, że Romuilda nie rozpoznała nuty złośliwości, którą Harry wyczuwał na odległość, tak jak rekin wyczuwał w wodzie krew. 

-Mógłbyś nie skradać się po nocach? - zapytał Harry, dbając o to, żeby brzmieć równie przyjaźnie, co Draco. 

-Nie skradam się. Patroluję. Jak wam poszła wyprawa po bogina?

Romuilda pokazała zamkniętą skrzynkę, uśmiechając się zwycięsko. 

-Doskonale - stwierdziła wesoło. - Pójdę już, muszę jeszcze umieścić naszego nowego mieszkańca w jego szafie. Dobrej nocy Harry, Draco. 

-Dobranoc.

Draco tylko mruknął w odpowiedzi, a potem wyraźnie czekał, aż jej kroki ucichnął, zanim się odezwał. 

-Słodka dziewczyna.

-Rzeczywiście - parsknął Harry. - Następnym razem ty idziesz z nią w środku nocy na piesze wycieczki po Zakazanym Lesie.

Draco roześmiał się cicho, tłumiąc dźwięk dłonią. 

-Mogłeś się nie zgodzić- wytknął mu.

-Uprzejmość jest moim osobistym przekleństwem. 

Draco wywrócił na niego oczami.

-Nie mam na to dzisiaj siły - stwierdził. - Do zobaczenia na kolacji, przygotuj coś względnie zjadliwego. 

 

***

Ironia całej sytuacji polegała na tym, że Harry bardzo nie chciał przyznać przed samym sobą, że próbuje zaimponować komukolwiek, ale jednocześnie nie mógł zignorować faktu, że ze wszystkich rzeczy, które mógł przygotować, wybrał Gerte Geluk, potrawę przypominającą gulasz, którą tradycyjnie jadło się z ryżem. Najważniejszym składnikiem były Hibrasi, orzechy o delikatnie magicznych właściwościach. W połączeniu z paroma kroplami cytryny, Hibrasi pozytywnie wpływały na samopoczucie, poprawiając humor i rozluźniając atmosferę. Właśnie tego Harry potrzebował, odrobinie magicznie wywołanej lekkości.  

Problem był taki, że proces wydobywania odpowiedniej ilości magii z Hibrasi był dość skomplikowany i bardzo czuły czasowo, a kiedy już się to udawało, nie można było używać magii w większości późniejszych procesów, żeby nie zaburzyć równowagi magicznej. W innym wypadku orzechy wypuszczały okropny, gorzki smak, którego nie dało się zlikwidować.  

-Śmierdzi, jak martwe zwierze - stwierdził Draco, gdzieś zza pleców Harry'ego.

Harry przewrócił oczami, ale nie odpowiedział, zbyt skupiony na garści posiekanych orzechów powoli prażących się na magicznym płomieniu wydobywającym się z różdżki Harry'ego.

-Żartowałem - odezwał się po chwili Draco. - Nie musisz się dąsać. 

Draco przyszedł punktualnie, to Ron i Hermiona się spóźniali, co w sumie wyszło na dobre, bo Harry stracił poprzednią partię orzechów, kiedy Draco zapukał do jego drzwi, a on zostawił Hibrasi na patelni, przegapiając moment, w którym powinien dodać sok z cytryny. Musiał zacząć od nowa, tym razem z rządnym uwagi Draco za plecami. 

Draco przyniósł ze sobą dwie ogromne butelki wina, z których jedną opróżnili już do połowy. Harry nie miał lampek do wina, nie spodziewał się, że ktoś je przyniesie. Prawdopodobnie było to niedopatrzenie z jego strony, ale właściwie nigdy w życiu nie urządzał kolacji dla więcej niż dwóch osób, z czego on sam był jedną z nich. Nigdy też nie był szczególnym wielbicielem win. Było wiele rzeczy, które mógł powiedzieć, kiedy Draco skrytykował go za brak lampek do wina, ale zamiast tego uderzył go zapach spalonych orzechów i rzucił się do kuchenki, żeby ściągnąć je z ognia. 

Draco przywołał skrzata, żeby ten przyniósł odpowiednie lampki, ale i tak rzucił jeden czy dwa złośliwe komentarze na temat umiejętności kulinarnych Harry'ego. 

-Nie mów do mnie - rzucił Harry w eter. - Nie rozpraszaj mnie, to moja ostatnia szansa. 

Draco nie powiedział nic, ale Harry usłyszał lekki szmer odsuwanego krzesła, a potem ciche kroki.

-Więc tym zajmowałeś się po drugiej stronie świata - wymamrotał Draco, podnosząc pokrywkę garnka z na wpół gotowym Gerte Geluk.

-Możesz to zostawić? Nie jest jeszcze gotowe - zaprotestował Harry, ale Draco już wsadził łyżkę w sos i wydał z siebie zaskoczony pomruk, kiedy go spróbował

-To jest przepyszne - stwierdził z wyraźnym niezadowoleniem. - Jestem raczej zawiedziony.

Harry pewnie trzepnąłby go drewnianą łyżką, gdyby orzechy na patelni nie przybrały idealnego odcienia, więc tylko zalał je wcześniej przygotowanym sokiem z cytryny i odstawił patelnię na palnik, podkręcając moc ognia na maksimum. 

-Nawet nie próbuj rzucać teraz żadnych zaklęć, błagam. 

-Gdzie jest reszta? - zapytał Draco opierając się o blat obok Harry'ego, tak jakby go nie usłyszał. - Umieram z głodu. 

-Ron zapomniał czegoś ze Stokrotki - stwierdził Harry, na co Draco uniósł brew. - Tak, też w to nie uwierzyłem. 

-Bardzo niegrzecznie - rzucił Malfoy, obserwując dłonie Harry'ego, kiedy Harry wrzucał sporą szczyptę gałki muszkatołowej na zarumienione orzechy. 

Harry nie dowiedział się, co dokładnie było niegrzeczne - spóźnienie Rona i Hermiony, czy ich nieprzekonujące kłamstwo, bo drzwi do pokoi Harry'ego otworzyły się. 

-To nie sukienka, która miałaś mieć na sobie - stwierdził Draco, zaplatając ramiona na piersi, jak tylko Ron i Hermiona weszli do środka. 

Ron zarumienił się po cebulki włosów i nawet uszy Hermiony delikatnie spąsowiały, dopasowując się do malinowej, mugolskiej sukienki, którą na sobie miała. Harry'ego rozbawiło to tak bardzo, że prawie zapomniał o wrzuceniu orzechów do garnka z Gerte Geluk. 

-Zamknij się - rzuciła w końcu Hermiona, wyrywając śmiech z piersi Rona. 

Draco udawał oburzonego, ale szybko mu przeszło i po chwili był już zajęty rozlewaniem kolejnych porcji wina i krytykowaniem Harry'ego za nieposiadanie lampek. 

-Pięknie pachnie - powiedziała Hermiona, a potem autentycznie załapała się za serce, kiedy usiedli do stołu, a ona spróbowała pierwszy kęs. - Merlinie, Harry. Gdzie się tego nauczyłeś?

Harry nauczył się tego w Nowym Orleanie, od kucharza imieniem Michael, z którym spotykał się jakiś czas, udając, że pochodzi z Bostonu i ma na imię Darren. 

-No wiesz - rzucił Harry, dolewając Hermionie wina. - Nauczyłem się gotować, podczas moich podróży. 

-Niezbyt specyficzna odpowiedź - stwierdził Ron bez większych emocji, prawdopodobnie przyzwyczajony do braku szczegółów w opowieściach Harry'ego. 

Harry przewrócił oczami, udając, że nie czuł na sobie uważnego spojrzenia Draco. 

-Spędziłem trochę czasu w Nowym Orleanie z grupą czarodziejów. U nich wygląda to trochę inaczej niż tutaj, nawiązują sabaty. 

-Sabaty - powtórzyła Hermiona. - Jak czarownice z Salem. 

-Można tak powiedzieć - przyznał Harry i powybierał ze swojego talerza kilka orzechów, czując, że potrzebuje szybkiej dawki dobrego humory. - Jest w tym mniej czczenia nieczystych sił, a więcej muzyki, zabaw i dobrego jedzenia. 

Smak Gerte Geluk, bogaty, orzechowy aromat, wypełniający kubki smakowe i płuca Harry'ego, natychmiast przywołał wspomnienia ciemnych, ciepłych dłoni na skórze Harry'ego, głośnej muzyki, dudniącej w jego klatce piersiowej, jak drugie serce i słodkich wypieków, którymi karmiła go przyjaciółka Michaela. 

Harry ukrył swój uśmiech za lampką wina i przytaknął, kiedy Draco zapytał o hierarchię sabatów. 

-Nie zagłębiałem się w to zbyt mocno - przyznał Harry. - Byłem tylko gościem, ale z tego co zrozumiałem mieli dość jasny łańcuch dowodzenia. Najstarsza kobieta miała na imię Camille i to ona podejmowała większość decyzji. Musiałem się z nią spotkać osobiście, zadawała mi masę dziwacznych pytań i dopiero, kiedy mnie zaaprobowała, mogłem brać udział w spotkaniach. Prawie wszyscy członkowie sabatu, który poznałem byli rodziną lub bardzo bliskimi przyjaciółmi. 

-Bardzo bliskimi? 

-Ekstremalnie - przyznał Harry, przypominając sobie ten pierwszy raz, kiedy Michael, bez śladu zazdrości czy dyskomfortu, powiedział, że jego najlepsza przyjaciółka lubiła Harry'ego równie mocno co on i zapytał, czy mogłaby do nich dołączyć. 

Hermiona uniosła na Harry'ego brew, tak jak wtedy, kiedy dowiedziała się, że Harry sam walczył z bazyliszkiem. 

-Mam straszny cyrk w pracy - rzucił nagle Ron, wyraźnie niezainteresowany rozmowami o nowoorleańskich sabatach, nieświadomie ratując Harry'ego przed gradem pytań Hermiony. - Bogata, czystokrwista czarownica kupiła dom z ogromnym jeziorem i teraz bez przerwy wysyła do Ministerstwa skargi na tamtejszą kolonię Trytonów - Ron przemyślał to przez chwilę, a potem oskarżycielsko wskazał swoim widelcem na Draco. - Wydaje mi się, że to twoja daleka kuzynka. 

Draco uniósł na niego brew. 

-Nie możecie ich po prostu przesiedlić? - zapytał, a potem uśmiechnął się złośliwie w lampkę swojego wina. - Od tego chyba jesteście. 

Harry spodziewał się, że Ron rzuci się na Draco przez stół, ale on tylko przewrócił oczami. 

-Moglibyśmy, gdyby chodziło o druzgotki, ale z Trytonami sprawa jest bardziej skomplikowana - Ron urwał na moment, a potem wzruszył ramionami. - Coś o tym, że chroni je prawo, bo nie są tak naprawdę stworzeniami. 

Harry drgnął w nagłej ekscytacji. 

-Tak, tak - zgodził się szybko. - Teoretycznie według Międzynarodowej Klasyfikacji Trytony są zaliczane na stopień czwarty, ale tak naprawdę są inteligentnymi bytami. Żyją w społeczeństwach bardzo podobnych do naszych, budują domy, traktują druzgotki, tak jak my traktujemy zwierzęta domowe, a ich dzieci chodzą do szkół. 

-Brzmisz, jak Hermiona - stwierdził Ron, więc Hermiona uszczypnęła go w ramię, tak mocno, że Ron prawie spadł z krzesła. 

-Nie możecie ich przesiedlić, - Harry kontynuował, jakby nie usłyszał Rona - ponieważ są zakwalifikowane, jako magiczne stworzenia, tylko dlatego, że odmówiły bycia uznanymi za w pełni rozumne istoty. W każdej chwili mogą zmienić zdanie, podobnie jak... - Harry urwał na moment, olśnienie spadło na niego nagle, jak grom z jasnego nieba. Draco kopnął go pod stołem i Harry odchrząknął, zmuszając się do zebrania myśli. - Skrzaty domowe. One tez są uznawane za wystarczająco inteligentne, żeby mogły stać się pełnoprawnymi członkami magicznego społeczeństwa. 

Ron z dość wyraźnym zwątpieniem przytoczył historie skrzata domowego, który przez przypadek wywołał pożar w domu swojego właściciela, na co Hermiona, której pomysł wysoce funkcjonalnych skrzatów wyraźnie się spodobał, zaczęła go rugać i przypominać mu, jak skończyła się jego próba upieczenia szarlotki. 

Oboje posprzeczali się ze sobą tylko na wpół poważnie, podczas kiedy Harry usiłował załagodzić sytuację, a Draco ją podsycał, jednocześnie dość zwinnie unikając stawania po którejkolwiek ze stron i wyraźnie świetnie się przy tym bawiąc. Było już późno, kiedy oboje doszli do porozumienia, co w gruncie rzeczy sprowadzało się do Rona przyznającego rację Hermionie. 

-Było naprawdę cudownie - powiedziała Hermiona z szerokim uśmiechem, ściskając dłoń Rona pod stołem. - Musimy to powtórzyć. 

Draco wyszedł razem z Hermiona i Ronem, rzucając Harry'emu sugestywne spojrzenie przez ramię. Harry akurat wrzucił do zlewu naczynia i rzucił na nie szybkie zaklęcie sprzątające, więc był zajęty głównie obserwowaniem talerzy pucowanych gąbką i wyskakujących na suszarkę, kiedy Draco wszedł do środka jakieś piętnaście minut później. 

-Mam pomysł - powiedział mu Harry natychmiast. 

 

 

Sign in to leave a review.