
XII. Hermiona/Draco
Siedzieliśmy na naszej ulubionej kwietnej łące w Hyde Parku. Słońce ogrzewało nas przyjemnie, dając nam po mroźnej zimie prawdziwie ukojenie. Spoglądałam na Draco i naszego małego synka, którzy biegali bez wytchnienia po miękkiej trawie.
Ja zostałam na kocu. Kolejna ciąża, w porównaniu do pierwszej, bardzo mocno dała mi się we znaki, czego się nie spodziewałam. Magomedycy zalecili mi pozostanie w domu, odpoczywanie i nie przemęczanie, co przychodziło mi z największym trudem. Ciężko jest nic nie robić, kiedy w łazience pranie wylewa się z kosza, a lodówka okresowo świeci pustkami. Musiałam jednak zaufać Draco i pozwolić mu się tym zająć. Czasem wychodziło mu lepiej, czasem gorzej, ale robił wszystko, żeby zapewnić nam to, co najpotrzebniejsze. Musiał nauczyć się gotować, ale wcale się nie skarżył, tylko wciąż próbował, a ja pomagałam mu na tyle, ile mogłam. Czasem wpadał do nas Harry i razem wtedy coś kombinowali w kuchni, i uwierzcie mi, potem sprzątali dłużej, niż gotowali.
Widziałam, że Draco jest bardzo zmęczony, jednak upychał gdzieś to całe zmęczenie, gdy zajmował się naszym synkiem. Tak, jakby spędzanie z nim czasu jedynie dodawało mu energii.
Jednak chciałam zrobić wszystko, aby moje dzieci przyszły na świat zdrowe, dlatego stosowałam się do zaleceń magomedyków. Ciąża bliźniacza mnie bardzo ucieszyła, a wiadomość o tym, że spodziewam się dwóch dziewczynek, sprawiała, że ciągle uśmiechałam się sama do siebie.
Wieczorami, gdy nasz synek smacznie spał w łóżeczku w drugim pokoju, a my kładliśmy się do naszego łóżka, zawsze długo rozmawialiśmy. Lubiłam tę naszą małą tradycję. Codziennie spędzaliśmy nasz wspólny czas właśnie w ten sposób. Nie chciałam sama przed sobą się do tego przyznawać, ale często czekałam na ten moment w ciągu całego dnia. Dom się wyciszał, jak i miasto. Otwieraliśmy wtedy szeroko okno i rozluźnieni, pozwalaliśmy sobie na bycie razem.
Draco opowiadał mi o tym, co się wydarzyło u niego w pracy, a ja relacjonowałam przebieg naszego dnia. Przytulaliśmy się, rozmawialiśmy, często jedliśmy coś dobrego, nie zważając na okruszki padające na prześcieradło. Ostatnio najczęściej miałam ochotę na grillowaną bagietkę z dużą ilością masła oraz pomidory. Mój mąż lubił wtedy leżeć tuż obok mnie, głaskać mój z każdym miesiącem powiększający się brzuch, a ja wsłuchiwałam się w spokojny ton jego głosu.
– A może Violet i Iris? – zaproponowałam, a Draco podniósł na mnie wzrok. – No wiesz, twoja mama nosi imię pochodzące od kwiatów i my możemy podtrzymać tę tradycję. Podoba ci się?
– Bardzo mi się podoba – przyznał, delikatnie całując skórę na moim brzuchu. – Moje małe księżniczki, Violet i Iris Malfoy.
Nigdy w życiu nie spodziewałem się, że Draco będzie tak dobrym ojcem. Za każdym razem, gdy widziałam go z naszym dzieckiem, moje serce dosłownie rozpływało się z nadmiaru tej miłości. Nie mam pojęcia, skąd czerpał te wzorce, bo przecież wiemy, że nie od swojego ojca, który wychowywał go zupełnie inaczej, nie wpajając mu żadnych życiowych, rodzinnych zasad. To musiała być zasługa Narcyzy.
Zakładałam, że Draco robił to całkowicie instynktownie i za to go kochałam. Zastanawiałam się czasem nad tym, jak ciężko mu się żyło, gdy był pozbawiony tej swobody. Na pewno był wtedy bardzo nieszczęśliwy, chociaż sam nie zdawał sobie z tego sprawy.
– Mamusia! – Radosny krzyk mojego syna wyrwał mnie z zadumy, gdy malec spojrzał w moją stronę.
Wyciągnęłam radośnie do niego ręce, czekając, aż w nie wpadnie. Kątem oka dostrzegłam, że Draco od razu się spiął, obawiając się, że mały swoją dziecięcą nieporadnością zrobi mi krzywdę.
– Anthony! – wymówiłam jego imię z miłością, gdy wtulił się we mnie, oplatając swoimi małymi rączkami moją szyję.
Myślałam, że zaraz się ode mnie odklei, ale on rozsiadł się tylko wygodniej, bawiąc się moimi włosami swoimi serdelkowatymi paluszkami.
Draco podszedł do nas i usiadł ciężko na kocu. Napił się wody, nie spuszczając z nas z oczu. Miałam wrażenie, że cały czas nad nami czuwał.
– Jak się czujesz? – zapytał z troską.
– Bardzo dobrze – odpowiedziałam spokojnie, tuląc syna i gładząc go uspokajająco po plecach.
– Może powinniśmy już wracać, abyś mogła poleżeć – zaproponował, ale ja pokręciłam przecząco głową.
Draco uśmiechnął się do mnie i poprawił na moich włosach słomkowy kapelusz, który zsunął mi się tak, że prawie spadał. Potem przesunął się i usiadł obok mnie, kładąc rękę na moim kolanie.
Zawsze blisko.
– Czy możemy jeszcze trochę zostać? – poprosiłam go, a on kiwnął głową. – To są twoje urodziny, Draco.
– Wiem, ale już ich obchodzenie nie ma dla mnie takiego znaczenia, jak kiedyś.
– A powinno, bo to jest twój dzień w roku.
– Chodź tu, maluchu – mruknął Draco i jedną ręką odciągnął ode mnie Anthony’ego, ku uciesze chłopca.
Nie potrzebowałam na świecie niczego innego, mogłam do końca moich dni widzieć uśmiech Dracona i słyszeć śmiech mojego dziecka. Wyprostowałam się, gdy poczułam w brzuchu dziwne rozpieranie, ale dziewczynki za chwilę się uspokoiły.
Tak, wiem, czekam na was moje kochane, cały czas o was pamiętam.
– Dzisiaj ma wpaść do ciebie Luna z Teo, tak?
– Tak – potwierdziłam. – A ty możesz iść na spokojnie na squasha z Harrym.
– Nie wiem, czy powinienem – powiedział, zerkając na mnie, gdy trzymał Anthony;ego za obie rączki, a synek podskakiwał radośnie w miejscu.
– Myślę, że Harry przygotuje dla ciebie coś specjalnego.
– Co takiego?
– Na przykład pozwoli ci wygrać – zaśmiałam się, a on posłał mi spojrzenie pełne dezaprobaty.
Sięgnęłam po pojemnik i otworzyłam go, a następnie postawiłam przed nami na kocu. Wzięłam truskawkę i podałam Anthony’emu, który ze smakiem zaczął jeść owoc, uroczo przy tym mlaskając.
Sięgnęłam po kolejną truskawkę, ugryzłam połowę i drugą oddałam Draco. Patrzyłam na niego, gdy jadł, uśmiechając się przy tym do mnie.
Schylił się i mnie pocałował.
Mój mąż, Draco, był moim największym szczęściem. I chociaż bywał marudny i czasem szukał dziury w całym, kochałam go ponad życie.
Stworzyliśmy naszą rodzinę, której oboje oddaliśmy całe nasze serca i mieliśmy pewność, że niczego więcej do szczęścia nie potrzebujemy. Sukcesy zawodowe, wymarzone podróże, plany związane z zakupem większego mieszkania – to wszystko było gdzieś obok nas i nie miało dla nas największego znaczenia.
Wszystko, co dobre już od losu otrzymaliśmy i wiedziałam, że będę za to wdzięczna do końca życia.
Zmęczony, spocony i usatysfakcjonowany wróciłem do domu ze spotkania z Potterem. Nie spodziewałam się, że będzie tak przyjemnie, ale zostałem mile zaskoczony, tak, jak to przewidziała Hermiona. W sali pojawił się również Blaise oraz George Weasley. Po skończonej grze zamówiliśmy pizzę i wypiliśmy trochę ognistej. Ja oczywiście nie za dużo, ponieważ wiedziałem, że wracam do domu, gdzie czeka na mnie Anthony i ciężarna żona.
Było fajnie jak zawsze z Potterem.
Muszę Wam się przyznać, że w pewnym momencie mojego życia przestałem marzyć. Jednak nie pomyślcie sobie czegoś złego. Przestałem to robić, ponieważ uznałem, że już dostałem od losu wszystko, czego mógłbym oczekiwać.
Dostałem prawdziwą Miłość.
Dostałem syna, którego kochałem ponad życie.
Czekałem na pojawienie się na świecie moich córek i wiedziałem, że oszaleję na ich punkcie.
Dostałem Dom, ale nie taki zbudowany z cegieł. Dostałem Dom zbudowany z miłości mojej rodziny. Wiedziałem, że nic, co mnie spotka w przyszłości, mnie nie złamie, bo miałem ich w swoim życiu.
Przeżywałem każdy kolejny dzień z myślą o tym, że jestem spełniony.
Kochałem moją codzienność i chociaż czasem marudziłem, to marudzenie to dotyczyło tylko i wyłącznie bzdur, na które nie miałem żadnego wpływu, na przykład kiepskiego wyniku mojej ulubionej drużyny quidditcha.
Opowiadam Wam o tym w taki sposób, jakby moje życie było sielanką, a przecież wcale nie było tak kolorowe.
Jednak nie chcę Wam opowiadać o tych chmurnych, wypełnionych złymi emocjami dniach. Wolę się skupić na tym, co dobre.
Z tego, co złe wyciągałem lekcje, abym nie popełniał tych samych błędów w przyszłości.
Przede wszystkim bardzo się starałem. Postanowiłem sobie w dniu ślubu, że nigdy nie będę odpuszczać. Moje życie chciałem przeżyć najlepiej, jak potrafiłem. I to był cały klucz do sukcesu.
Starać się jak cholera.
W domu było zadziwiająco cicho. Położyłem torbę w korytarzu i poszedłem do sypialni, bo tylko tam paliło się niewielkie światło. Hermiona spała, przykryta lekkim kocem. Wycofałem się i poszedłem do Anthony’ego. W jego pokoju paliła się jedynie niewielka kula świetlna, którą żona zawsze zostawiała na komodzie, niedaleko jego łóżeczka. Synek spał spokojnie na plecach z szeroko rozłożonymi rączkami. Patrzenie na niego sprawiało, że czułem emocjonalną euforię, której nie byłem w stanie opisać żadnymi słowami. Czasem miałem wrażenie, że jest nierealny, dlatego musiałem go dotknąć, choćby pogłaskać po gęstych, brązowych włosach. Schyliłem się i pocałowałem go kilka razy, bo raz absolutnie mi nie wystarczał, a następnie przykryłem lekkim kocykiem.
Poszedłem do łazienki i wziąłem szybki prysznic. Potem ruszyłem do kuchni i wyjąłem z lodówki dwa mini torciki truskawkowe – dokładnie takie same, jakie jedliśmy w czasie naszej pierwszej, niespodziewanej randki. Na pewno się domyślacie, że zostałem stałym bywalcem mugolskiej kawiarni. Postawiliśmy sobie z Hermioną za punkt honoru spróbować każdego z dostępnych w witrynie słodkości.
Wróciłem z nimi do sypialni i usiadłem na łóżku.
Hermiona się obudziła i patrzyła na mnie z uśmiechem.
Takim uśmiechem, który sprawiał, że codziennie kochałem ją coraz mocniej.
Merlinie, niech to się nigdy nie skończy. Moje serce wszystko wytrzyma.
Hermiona usiadła wygodniej, a ja poprawiłem jej pod plecami poduszki.
– Masz nasze torciki.
– Oczywiście jak zawsze. – Podałem jej talerzyk i przez chwilę tylko gapiłem się, jak jadła.
– Wszystkiego najlepszego, kochanie – powiedziała, a ja się do niej uśmiechnąłem.
– Dziękuję – powiedziałem. – Każde kolejne urodziny, odkąd spędzam je z tobą, są coraz lepsze.
– Dlaczego?
– Sam nie wiem – stwierdziłem. – Tak po prostu jest. Bo jesteś.
– Draco, dlaczego się we mnie zakochałeś?
– Słucham? Skąd takie pytanie?
– Usiłuję znaleźć sens tego, jak to się wszystko zaczęło – wyznała, a ja wiedziałem już przecież, że lubiła drążyć i szukać odpowiedzi.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek znajdziesz ten sens – powiedziałem, jedząc kolejny kawałek. – Kocham cię.
– Ja ciebie też kocham – odpowiedziała od razu.
Już kiedyś Wam mówiłem, że wyznawałem jej miłość zdecydowanie zbyt rzadko. Naprawiłem ten błąd. Mówiłem jej o tym ciągle.
Chciałbym powiedzieć Wam na koniec coś naprawdę mądrego.
Coś, co zapamiętacie albo coś, co sprawi, że coś wyjątkowego poczujecie.
Ale nie umiem tego wszystkiego ubrać w odpowiednie słowa.
Może powiem Wam tylko tyle.
Życie jest piękne, choć momentami bywa trudne.
Życie jest piękne, gdy pozwalamy sobie na miłość.
Ja pozwoliłem sobie na to uczucie i niczego nie żałuję.
Wiedziałem, że wiele jeszcze przed nami, ale byłem pewien, że nam się uda.
Mam do Was tylko jedną prośbę, trzymajcie za nas kciuki.
Koniec