
… i długie, szczere rozmowy, na które nikt nie miał ochoty.
Summer siedziała przy kuchennym stole, gapiąc się bezmyślnie na zimną już grzankę, gdy jej zdenerwowany ojciec chodził po kuchni, prawiąc kazania na temat zbyt późnego powrotu do domu w środku tygodnia. Wiedziała, że tak będzie, ale nie spodziewała się, że aż tak będzie nią i jej zachowaniem rozczarowany.
Ona również czuła rozczarowanie, gdy przypominała sobie sceny, które rozegrały się w nocy. Pamiętała mocny i pewny głos Charliego, który zupełnie bezinteresownie zaproponował jej wspólny powrót do domu, a potem jego odrobinę zbyt szorstką dłoń, gdy chwycił silnie jej dłoń w czasie wspólnej teleportacji. Cichutko westchnęła sobie pod nosem, starając się nie odpływać myślami tam, gdzie nie byłaby w stanie nadążać za wywodami ojca. Chciałaby zachować dla siebie tylko dobre wspomnienie, ale potem natrętnie do jej zbolałej głowy powracała myśl o tym, że Charlie nie miał pojęcia o jej istnieniu, ale doskonale pamiętał z czasów szkolnych o Adeline. Summer przygryzła ze złością usta, gdy pomyślała o tym, że nigdy nie uda się jej wyjść z cienia siostry. Otrząsnęła się szybko z tych ponurych skojarzeń, które zawsze psuły jej humor. Postanowiła, że zrobi wszystko, żeby tym razem to o niej Charlie pamiętał i kiedyś ją wspominał w rozmowach o pracy w Instytucie. To był jej czas i nie zamierzała się nim z kimkolwiek dzielić.
Miała ochotę wstać i wyjść już do pracy, aby nie musieć słuchać wyrzutów i napomnień taty, ale nie mogła się ruszyć. To był już utarty schemat ich wspólnego, domowego funkcjonowania. Summer popełniała błąd, a Jack w jedyny sobie znany sposób, próbował przemówić jej do rozsądku i naprowadzić na odpowiedni tor.
Pomimo nocnej, zbyt długiej zabawy, wstała wcześniej, żeby mogła wziąć długi, leczniczy prysznic i szybko uciec z domu, ale tym razem nie udał się jej ten manewr. Zawsze była wyrozumiała i starała się wczuć w emocje bliskich jej osób, ale teraz rodził się w niej dziwny bunt. Pierwszy raz miała ochotę głośno i wyraźnie zaprotestować, pokazując tym samym, że ona i jej zwykle upychane gdzieś głęboko potrzeby, również są ważne.
Przełknęła głośno ślinę i ugryzła zbyt mocno przypieczoną grzankę, popijając gorzką kawą. Wszystko dzisiaj miało jakiś cierpki, niecodzienny smak i to się jej nie podobało, dlatego postanowiła to naprawić, tak jak zwykle miała w zwyczaju. Niepokój i zdenerwowanie ojca bardzo jej się udzielało i chłonęła je jak gąbka, zbyt mocno przejmując te negatywne emocje na siebie.
– Nie złość się na mnie – poprosiła, wodząc wzrokiem za Jackiem, który wciąż przechadzał się, pokonując niewielką przestrzeń pomiędzy szafkami a stołem.
– Czekaliśmy z twoją siostrą bardzo długo, a ty nawet nie raczyłaś wysłać nam tej twojej sowy – stwierdził z wyrzutem, zatrzymując się na dłużej przy krześle.
– Nie miałam sowy pod ręką…
– Adeline się martwiła! Cały wieczór spoglądała z niepokojem w stronę okna. Colin wychodził na taras i patrzył w chmury, sądząc, że za chwilę przylecisz, a Felix płakał! – dodał po chwili i siadając ciężko, głośno przy tym stękając.
– Przepraszam – powiedziała szczerze, bo teraz nic innego nie mogła zrobić.
– Przepraszam nie wystarczy, Summer – stwierdził sucho, przypatrując się jej z uwagą.
Jack zastanawiał się często, jak to się mogło stać, że jego córeczki tak szybko dorosły. Nigdy nie martwił się o Adeline, bo widział, że na każdym etapie swojego dorastania, doskonale sobie radziła na każdym możliwym polu. Była bardzo dobrą uczennicą, zazwyczaj była grzeczna i uprzejma, a kończąc szkołę, przedstawiła mu swojego pierwszego chłopaka, który okazał się później wspaniałym mężem i ojcem. Jack czasem miał wrażenie, że Adeline jedynie udaje, realizując w swoim życiorysie jakieś obowiązkowe punkty, zamiast żyć pełnią życia, ale zawsze go uspokajała. Sądził, że pozostawiał jej przestrzeń i niezbędną swobodę, będąc po cichu gdzieś obok, gdyby jednak go potrzebowała.
Wychowanie Summer było całkowicie inne, a to sprawiło, że nie mógł już używać sprawdzonych schematów. Musiał sam borykać się ze wszystkimi problemami swoich córek, popełniając przy próbie ich zrozumienia ogrom błędów, których się później wstydził. Był jednak z tym wszystkim całkiem sam i liczył na to, że obie będą dla niego wyrozumiałe. Teraz również nie wiedział, w jaki sposób powinien się zachować, bo przecież była już dorosłą kobietą, a nie jego malutką, brązowowłosą dziewczynką z krzywo zaplecionymi warkoczykami, która przybiegała do niego z każdym problemem. Musiał zmienić sposób rozmowy, bo teraz ją zawstydzał, a to nie było jego zamiarem. Wstał i przeszedł na drugą stronę stołu, by być bliżej córki. Widział, jak walczyła ze sobą i swoimi myślami, ale czekał na jej reakcję.
Kobieta przetarła z roztargnieniem oczy i podniosła się z krzesła, poprawiając zmięty obrus. Podeszła do swojego ojca i przytuliła go bardzo mocno, chcąc w ten sposób go uspokoić. Oplotła go silnie ramionami, tak silnie, jakby nigdy nie chciała go wypuścić.
Summer lubiła rozwiązywać wszystkie konflikty swoją miłością, bo sądziła, że jest to jedyne, co może ofiarować swoim najbliższym.
Jack na początku się opierał, ale po chwili przyciągnął ją do siebie mocniej tak jak dawniej.
– Przepraszam, tatusiu – powtórzyła i odsunęła go od siebie, aby spojrzeć mu prosto w oczy. – Popełniłam błąd i postaram się nigdy więcej tego nie zrobić. Bałam się tego powrotu do domu, bo nie chciałam cię zawieść, ale naprawdę nie miałam jak się wyrwać. Szefowa zarezerwowała stolik w knajpie i wszyscy zostali zaproszeni, a ja nie chciałam się wyłamywać z kręgu najbliższych współpracowników.
– Rozumiem, ale na drugi raz, po prostu daj nam znać, żebyśmy się nie musieli martwić. Bałem się o ciebie, Summie.
Summer wiedziała, że jej tata miał dobre intencje, ale gotowały się w niej sprzeczne emocje. Spotęgowane były złym samopoczuciem po nocnej imprezie, dlatego nie chciała pozwolić na to, żeby zdominowały tę rozmowę. Postanowiła, że je zagłuszy i zareaguje tak, jak potrafi najlepiej, czyli dobrocią zakryje to, co mogłoby wzmocnić zupełnie niepotrzebną kłótnię.
– A przynajmniej dobrze się bawiłaś? – zapytał z lekkim uśmiechem.
– Było wspaniale – odpowiedziała, odpowiadając tym samym.
– A jak się czujesz?
– Boli mnie głowa i chce mi się pić, ale trochę zjadłam, wezmę eliksir i aspirynę, taka kombinacja powinna szybko postawić mnie na nogi.
– Odezwiesz się do Adeline, gdy poczujesz się lepiej?
Summer spojrzała w zmartwione i czujnie w nią wpatrzone oczy swojego taty. Wiedziała, że zrobi wszystko, o co ją poprosi. Chciałaby mu kiedyś wyjaśnić, dlaczego tak ciężko jest jej utrzymywać dobre relacje z siostrą, ale podświadomie czuła, że nie byłby w stanie jej zrozumieć. Sama nie wiedziała, w jaki sposób ubrać w słowa wszystko to, co się między nimi wydarzyło. Tak długo nosiła w sobie tajemnicę, że obawiała się ją wypowiedzieć na głos. Marzyła o tym, żeby móc kiedyś się komuś z tego wierzyć. Wiedziała jednak, że ta osoba musi być w całości po jej stronie, bo będzie potrzebowała wsparcia, gdy już to zrobi. Niestety, taka osoba jeszcze się w jej życiu nie pojawiła, dlatego wytrwale czekała dalej, a w tym Summer Force była niesamowicie dobra.
***
Słońce prażyło niemiłosiernie pomimo wczesnej pory, gdy wyszła z domu i rozejrzała się po najbliższej okolicy w poszukiwaniu plączących się po swoich podwórkach sąsiadach. Musiała znowu się teleportować, ale bała się, że może się to źle skończyć, bo wciąż odczuwała nieprzyjemne mdłości. Ze względu na pogodę postanowiła włożyć krótką sukienkę na cienkich ramiączkach i sandały, których rzemienie obwiązała dookoła swoich szczupłych łydek. Słomkowy kapelusz z przewiązaną kokardą pomagał jej patrzeć wprost przed siebie, ponieważ odrobinę osłaniał jej oczy przed ostrym słońcem.
Upewniwszy się, że jestem całkiem sama, zamknęła oczy i skupiła na teleportacji, aby za kilka chwil znaleźć się pod Instytutem. Dziwne wirowanie i trzaski, które przez kilkanaście sekund słyszała w swojej głowie, uciszyły się, gdy dotknęła ponownie stopami twardej ziemi. Gdy otworzyła oczy, znalazła się w innej części Anglii, gdzie przyjemny wiatr sprawił, że poczuła delikatne orzeźwienie. Zakręciło się jej jednak w głowie, a w żołądku zaczęło szaleć stado dzikich chochlików kornwalijskich, dlatego podeszła do murku z kamienia, okalającego budynek i na nim usiadła, przyciskając palcami mocno skronie.
Podniosła ciężką głowę, gdy zobaczyła, że nieopodal na swojej wyścigowej miotle wylądował Charlie. Odesłał ją do schowka, a sam stał, wpatrując się w rozległe błonia. Kolejny raz złapała go na tym, że samotnie, w kompletnej ciszy, obserwuje z uwagą otoczenie, tak jakby przyzwyczajał się do tego nowego miejsca. Chciała wejść do jego głowy, tak bardzo była ciekawa tego, nad czym tak rozmyśla. Stanęła jednak w miejscu, nie chcąc psuć tej chwili samotności, której Charlie ewidentnie potrzebował. Poprawiła na ramieniu swoją skórzaną torbę, aby udać się do jednej z sal, które zostały im do sprzątnięcia, ale coś ją przed tym powstrzymało. Odwróciła się i ruszyła prosto do Charliego, stąpając powoli po miękkiej jasnozielonej, nieco przydługiej trawie.
– Charlie! – krzyknęła wesoło z oddali, chcąc tym zaznaczyć swoją obecność.
– Summer – odpowiedział jej na powitanie, odwracając się w jej stronę z uśmiechem.
Mężczyzna przeczesał dłonią włosy, które w świetle mocnego, letniego słońca były niesamowicie wyraziste, zupełnie jakby miały spłonąć. Summer zapatrzyła się na niego, czekając na to, aż coś powie. Dotarło do niej, że lubi tak przy nim milczeć, bo nie czuje żadnego skrępowania.
– Jak się czujesz? – usłyszała pytanie wypowiedziane z troską, która była dla niej bardzo przyjemna pomimo kiepskiego samopoczucia.
– Nie najlepiej – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Chciałam cię przeprosić za wczoraj. Odprowadziłeś mnie, a ja mogłam się niepotrzebnie unieść i byłam nieuprzejma.
– Nie przejmuj się, po drinkach ludzie mówią zwykle różne rzeczy – odparł z uśmiechem. – Mogłaś powiedzieć coś gorszego.
– Co takiego? – zapytała, poprawiając torbę na ramieniu, której pasek przycinał jej włosy.
Charlie widząc to, wyciągnął ręką i wziął od niej torbę, zarzucając ją swobodnie na swoje ramię. Ruszył w stronę głównego wejścia i zobaczył, że dziewczyna dotrzymuje mu kroku.
– Mogłabyś powiedzieć, że jesteś we mnie szaleńczo zakochana – powiedział nonszalancko, patrząc kątem oka na jej reakcję.
– Myślisz, że mogłabym się w tobie tak szybko zakochać? – zapytała, grając w jego grę.
– Oczywiście, przecież istnieje miłość od pierwszego wejrzenia – odpowiedział, gdy wspinali się po kamiennych schodach.
– Oczywiście, że istnieje, ale nie wiem, czy akurat w tobie byłabym w stanie tak się zakochać, od razu na zabój – odpowiedziała z namysłem. – Na początku nie wywarłeś najlepszego pierwszego wrażenia.
– Zdaję sobie z tego sprawę, ale wiesz, to już chyba tak bywa, że ktoś od razu wpada nam w oko, albo spada do strefy przyjaźni – wyjaśnił jej Charlie, przytrzymując drzwi.
– Kochani, chciałbym dla was wszystkiego, co najlepsze, ale teraz proszę z impetem wpaść w strefę pracy! – krzyknął Nigel, pojawiając się nagle za ich plecami. – Instystut się sam nie stworzy, a Coral wkrótce urwie nam głowy, gdy zorientuje się, że jeszcze nie zabraliśmy się za odkurzania i suwanie mebli! A tak poza tym, miłego dnia!
Summer zamilkła, przetrawiając w głowie to, co właśnie usłyszała. Zastanawiała się, czy w oczach Charliego Weasleya też spadła od razu do strefy, w której nigdy nie chciała się znaleźć. Marzyła o tym, żeby chociaż raz, od pierwszego spojrzenia rozpalić w kimś płomień miłości, której jej tak bardzo w życiu brakowało. Cieszyła się, że miała,chociaż wymarzoną pracę, która zapełniała tę lukę, którą miała nadzieję, ktoś kiedyś wypełni, gdy przyjdzie odpowiedni czas.
***
Pracowali ciężko przez kilka dni, sprawiając, że stary budynek, odzyskiwał swój dawny blask i urok. Wykonywali swoje zadania, nie narzekając na ogrom zajęć, a Coral dryfowała pomiędzy nimi, przydzielając nowe prace i chwaląc za tak szybkie postępy. Jej największe marzenie, z pomocą równie zaangażowanych pracowników, nabierało z każdym dniem coraz wyraźniejszych kształtów. Blondynka starała się pomagać, jak mogła, ale często musiała podróżować pomiędzy Ministerstwem a Instytutem, stąd musiała przerywać i liczyć na pomoc Nigela albo Summer, którzy świetnie się sprawdzali w roli organizatorów pracy. Miała przeczucie, że może zaufać swojej wspaniałej ekipie, która wylewała z siebie siódme poty, nie zważając na upalne lato, myśląc o wspólnym celu.
Z ulgą przyjęła powrót Maggie i Fitzy'ego, którzy dołączyli do zespołu z niewielkim opóźnieniem. Przez kilka tygodni przebywali w Republice Południowej Afryki, gdzie przygotowywali wraz z miejscowymi smokologami dwa osobniki rannych smoków, które miały znaleźć swój dom w brytyjskim instytucie. Maggie miała zająć się opracowywaniem specjalnych diet dla smoków i odpowiadać za ich regularne posiłki, zaś jej chłopak , Fitzy, był z wykształcenia uzdrowicielem magicznych stworzeń. Specjalizował się w dużych stworzeniach i dużo podróżował po świecie, poznając tajemną wiedzę dotyczącą leczenia smoków.
Coral pamiętała moment, kiedy jej najlepsza przyjaciółka przestąpiła próg budynku i z zachwytem spojrzała na ogrom wykonanej dotychczas pracy. Coral nie potrzebowała żadnych więcej pochwał, wystarczyło jej to szczere uznanie w oczach Maggie. Rzuciła się w jej ramiona i skrywała w jej długich, kręconych włosach łzy wzruszenia, których nie zamierzała powstrzymywać. Ciemnoskóry Fitzy przywitał się z nią, a następnie ruszył w stronę pozostałych, aby pozdrowić przyjaciół i poznać nieznajomych.
Po kilku dniach obserwacji Coral zauważyła, że Charlie Weasley po początkowym niezadowoleniu, schował swoją dumę w kieszeń i zakasał rękawy, zabierając się do pracy. Coral nie lubiła delegować zadań, ponieważ wolała wszystko robić samodzielnie, ale jako szefowa zarządzająca kilkoma osobami, musiała odpuścić. Gdy Instytut zacznie w pełni funkcjonować, Charlie miał zająć się codzienną opieką nad smokami, z uwagi na jego ogromne doświadczenie w obchodzeniu się z nimi, jego zadaniem było ich poskramianie, tak aby inni pracownicy mogli wykonywać swoje obowiązki. Mężczyzna wykazywał się dużą cierpliwością, co ją bardzo cieszyło, bo liczyła na to, że zostanie z nimi w Wielkiej Brytanii już na zawsze. Cierpliwość swoją wykazywał również w tym, że starał się ją sobą zainteresować. Widziała jego starania i jej to schlebiało, chociaż wiedziała, że nic z tego nie będzie. Charlie był całkowicie nie w jej typie, co starała się mu przekazać w czasie ich rozmów pomiędzy wierszami. Charlie jednak nie dawał za wygraną, a ją to powoli zaczynało nużyć, bo nie miała ochoty na zabawę w gonienie króliczka, wiedząc, że on nigdy nie byłby w stanie jej dogonić.
Przez ten czas Coral przyglądała się również z uwagą Summer, która z różdżką w dłoni wykonywała skomplikowane manewry, aby stosując serię zaklęć lewitujących przemieścić meble wyczyszczone uprzednio przez Nigela. Widziała jej ogromne zaangażowanie i była z niej dumna, bo widziała w niej samą siebie sprzed kilku lat. Wierzyła w nią i w jej umiejętności, których nikt do tej pory nie odkrył.
Gdy większość mebli zostało już uporządkowanych i każdy z pracowników otrzymał swój gabinet, w którym miał pracować, Coral wiedziała, że nadszedł odpowiedni czas na podjęcie kolejnych, bardzo ważnych kroków w rozwoju Instytutu. Postanowiła opuścić swój pokój, który został doprowadzony do porządku jako pierwszy i rozpoczęła poszukiwania odpowiedniej osoby do bardzo trudnego zadania. Zatrzymała się po drodze, obserwując Charliego, który siedział w przeznaczonym dla niego pomieszczeniu, czytając opasłe tomisko oprawione w skórę. Dostrzegła na okładce zarys sylwetki smoków i w duchu doceniła to, że osoba posiadająca tak ogromną wiedzę, wciąż ją poszerza, zatapiając się w lekturze. Poszła dalej, kierując swoje kroki do dużego pokoju, którego okna wychodziły na południowo – zachodnią stronę świata. Z uznaniem stwierdziła, że gabinet ten miał swój klimat i przyjemnie ciepło.
– Summer – zwróciła się do niej, gdy już była pewna swojej decyzji.
Poczekała, aż dziewczyna bezpiecznie przesunie stary kredens na odpowiednie miejsce i włoży różdżkę do kieszeni szortów. Widziała, że jest bardzo zmęczona upałem i ogromem pracy, ale szybko uśmiech rozświetlił jej twarz, przeganiając z niej trud całego dnia.
– Mam dla ciebie wyjątkowe zadanie – zaczęła, podchodząc do niej bliżej. – Chciałabym, żebyś zaprojektowała wybieg dla smoka, bo z tego, co pamiętam, skończyłaś kurs ze magizootechniki.
– Tak, skończyłam – odpowiedziała Summer, a szczęście aż od niej promieniowało. – Bardzo dziękuję za tę szansę.
Coral nie odpowiedziała, tylko poklepała ją po ramieniu, a następnie wyszła z pomieszczenia. Przez niedomknięte drzwi widziała, że Summer ocierała z twarzy łzy wzruszenia, co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, że dobrze wybrała.
***
Summer siedziała przy swoim biurku i całkowicie skupiona na nowym zadaniu, rozrysowywała na pergaminie plan wybiegów dla smoków. Siedziała już nad tym projektem kilka dni i wydawało jej się, że nic więcej nie będzie w stanie wymyślić. Specjalnymi przyrządami odmierzała odległości związane z prawidłowym i bezpiecznym rozmieszczeniem zwierząt, a także zastanawiała się, jakie zaklęcia będą potrzebne do uzupełnienia naturalnych barier ochronnych. Wzięła kolorową kartkę i wprawiła w ruch samonotujące pióro, które podskoczyło radośnie, zapisując jej spostrzeżenia i dodatkowe uwagi. Postanowiła, że skonsultuje to z Charliem, zanim ktokolwiek wytknie jej błąd.
Wiedziała, że to dopiero szkic, na który bardziej doświadczeni poskramiacze będą nanosić poprawki, ale cieszyła się, że mogła się w jakiś sposób wykazać. Coral jej w tej sprawie w pełni zaufała, a ona nie zamierzała jej zawieść, wykorzystując całą zgromadzoną w swojej głowie wiedzę. Przelewała ją z zapałem na papier, uruchamiając wyobraźnię i ogromne pokłady teorii, drzemiące przez wiele lat w jej umyśle. Żegnała się z pozostałymi pracownikami machnięciem dłoni, gdy opuszczali już tego dnia Instytut. Cieszyła się z ciszy i spokoju, które nastały wraz z późną, wieczorową porą. Następnego dnia umówiła się z Coral na oddanie projektu, dlatego chciała dopiąć wszystko na ostatni guzik. Summer nie czuła zmęczenia i zamierzała jeszcze popracować przez kilka godzin, w związku z tym przyniosła z magazynku nową świecę, którą podpaliła zaklęciem i przyjrzała się z radością swojemu projektowi. Nawiedziły ją niepokojące myśli, o tym, że nie mając doświadczenia w opiece nad smokami, mogła popełnić jakieś kardynalne błędy, co sprawiło, że uśmiech z jej twarzy zniknął.
Potrzebowała chwili oddechu. Myślała, że jest sama, dlatego podeszła do okna i szarpnęła nim mocno, aby otworzyć i wpuścić do środka trochę ciepłego, letniego, wieczornego powietrza przesyconego zapachem słodkiego jaśminu i odetchnęła nim głębiej, pozwalając sobie na chwilowy relaks.
– Niezły – usłyszała za sobą głos Charliego i odwróciła w jego stronę.
Opierał się o jej biurko, przyglądając się z zaciekawieniem rozrysowanym szczegółowo schematom.
Summer musiała przyznać, że w ciągu tych kilkunastu dni, kiedy razem współpracowali, bardzo go polubiła. Był bardzo skupiony na swoich zadaniach i pomimo początkowej niechęci do prac porządkowych, naprawdę potrafił się zaangażować w coś, w co wierzył całym sercem. Odpowiadało jej jego poczucie humoru i podejście do spraw zawodowych, co sprawiało, że spędzaniem z nim czasu było satysfakcjonujące. Summer czuła się częścią zespołu, gdzie każdy wykonując swoje zadania, uzupełniał się nawzajem, tworząc wspaniałą całość.
– Tylko niezły? – zapytała z przekąsem, chociaż tak naprawdę jego zdanie było dla niej szalenie istotne.
– Dobry, naprawdę dobry – powiedział po chwili, przesuwając palcem po równych liniach narysowanych jej drżącymi, przejętymi dłońmi. – Chodź, pokażę ci coś.
Podeszła do niego bliżej, stając tuż obok, tak jak prosił. Charlie wyciągnął różdżkę z tylnej kieszeni spodni, po czym wypowiedział nieznane jej zaklęcie i po chwili stało się coś niezwykłego.
Projekt rozrysowany przez Summer wyskoczył z pergaminu i w trójwymiarowym kształcie, zawisł swobodnie nad biurkiem, lśniąc złotym, lekkim blaskiem. Ponad prowizorycznym wybiegiem pojawił się smok, proporcjonalny do wielkości wybiegu i zionął im na powitanie sztucznym ogniem. Kobieta nie mogła oderwać wzroku od tej magicznej symulacji jej dzieła. Mogła dostrzec wszystkie mankamenty i wady, których nie widziałaby bez możliwości ujrzenia w takiej perspektywie swojej pracy.
– Widzisz teraz, że skały, które rozmieściłaś wzdłuż północnej ściany, będą dla smoka niewystarczające, dlatego musisz je przemieścić, w taki sposób, żeby z trzech stron rozgraniczały to miejsce – powiedział Charlie, pokazując jej niewielki błąd, który mógłby zostać wytknięty przez Coral. – Zobacz, tutaj… – dodał po chwili, nachylając się bliżej magicznej konstrukcji. – Tu musi być lepsze podejście dla nas, poskramiaczy. To ułożenie kamieni jest świetne, bo pozwala na dokładną obserwację osobników, ale nie osłania w sposób wystarczający przed ogniem i ogranicza pole manewru przy rzucaniu zaklęć. A uwierz mi, te piękne bestie, potrafią zionąć na ponad sto stóp.
– Dobrze – odpowiedziała, wpatrując się z uwagą w magiczną iluzję. – Teraz już to widzę.
– Naprawdę świetnie to wymyśliłaś – stwierdził z uznaniem. – Coral będzie zachwycona, jestem pewien, że w pełni to zaakceptuje i niedługo będziemy mogli rozpoczynać prace.
– A co sądzisz o użyciu zaklęć ochronnych? – zapytała, wciąż całkowicie pogrążona w smoczym świecie.
– Tak naprawdę twoje propozycje są bardzo dobre, ale ostatecznie podejmiemy te decyzje już z chwilą pojawienia się smoka na wybiegu.
– To będzie dosyć ryzykowne – stwierdziła z niepokojem, wpatrując się z uwagą w oczy Charliego.
– Oczywiście, że będzie, ale tak naprawdę zrozumiesz to podejście, dopiero z momentem, gdy poznasz tego konkretnego smoka. Zobaczymy, w jaki sposób będzie reagował na magię. On nie zostanie tam umieszczony dla nas. To my będziemy tutaj dla niego. Możliwe, że będzie łagodnym osobnikiem, ale może też być wyjątkowym agresorem, co sprawi, że będziemy musieli zastosować inne zaklęcia.
– Mówisz o tym bardzo spokojne, tak jakbyś zawsze wiedział, jak się przy nich zachować – stwierdziła i odwróciła wzrok, gdy spostrzegła, że on również jej się intensywnie przyglądał.
– Też będziesz kiedyś wiedziała, chociaż nie wiem, czy chcę, żebyś stanęła oko w oko ze smokiem, całkiem sama, jedynie z wysoko uniesioną różdżką – powiedział Charlie, nie spuszczając z niej wzroku.
– Dlaczego? – zapytała odważnie, podnosząc wzrok. – Myślisz, że sobie nie poradzę?
– Na pewno sobie poradzisz – odpowiedział szybko i pewnie. – Ale mi ciężko będzie na to patrzeć i czekać, aby dać ci tę szansę.
– To znaczy, że jednak we mnie nie wierzysz – powiedziała, a w jej głosie Charlie wyczuł groźną nutę.
– Wierzę, ale martwię się o ciebie. Zawsze tak mam, gdy kogoś bardzo lubię, a ty wydajesz się taka młoda, zupełnie jak moja siostra, która…
– Nie jestem twoją siostrą, Charlie. Nie musisz mnie chronić.
– Ale…
– Nie jestem – powtórzyła z mocą. – Nie jestem i nie będę dla ciebie jak siostra.
Charlie zastanowił się chwilę i nic już nie powiedział, bo zrozumiał, że ta rozmowa biegnie w bardzo dziwnym kierunku, dlatego wolał się wycofać. Pożegnał się z nią i wyszedł z jej gabinetu. Pierwszy raz spojrzał na Summer zupełnie inaczej i zaskoczyły go myśli, jakie go w tym momencie nawiedziły.
Summer zatopiona w swoich myślach podniosła wzrok na tańczące na pergaminie cienie kolejnej, dogasającej już świeczki. Rozmowa z Charliem poprawiła jej humor, tym bardziej że usłyszała od niego dużo ciepłych słów na temat swojej pracy. Była jednak bardzo zmęczona i wiedziała, że nic mądrego już dzisiaj nie wymyśli. W jej głowie zagościł Charlie i na razie to jej wystarczało. Tłumaczyła sobie, że na razie tak musi pozostać. Najpierw Instytut i smoki, a dopiero potem pomartwi się osobą pana Weasleya.
Pracowała dzisiaj długo i była gotowa na powrót do domu. Zerknęła na duży, drewniany zegar z pozłacaną tarczą i czarnym, długimi wskazówkami i stwierdziła, że jest już późno, a w związku z tym nie powinna tak długo przebywać w Instytucie.
Usłyszała odległe kroki i zastanowiła się, kto może o tej porze zmierzać w stronę jej niewielkiego biura.
Zbladła, gdy zobaczyła, kim jest mężczyzna, który otworzył drzwi, wchodząc bez pukania. Zamknął je za sobą i uśmiechnął się, sądząc błędnie, że jego pojawienie się, będzie miłą niespodzianką.
– Colin… Co ty tutaj robisz? – zapytała wyraźnie spiętym głosem, szukając wzrokiem drogi ucieczki.
– Chciałem z tobą porozmawiać, a zależało mi na tym, żebyśmy byli sami – wyjaśnił jej, podchodząc bliżej.
– Ja… Ja nie wiem, czy powinniśmy – podniosła się z krzesła na drżących nogach. – Nie wiem, czy my, akurat my, mamy o czym rozmawiać na osobności.
Bardzo się starała, żeby nie było widać po niej zdenerwowania. Żałowała, że Charlie wyszedł już z Instytutu, bo mógłby przerwać tę niezręczną scenę, w której ona wcale nie chciała grać.
– Summer, unikasz rozmowy ze mną od kilku lat, a przecież kiedyś byliśmy najlepszymi przyjaciółmi – powiedział, nie spuszczając z niej wzroku.
– To nieprawda, przecież ciągle się widujemy. Jesteś mężem mojej siostry – odparła, starając się nie patrzeć mu prosto w oczy. – Jak mnie tutaj znalazłeś?
– Stróż powiedział mi, że jeszcze nie wychodziłaś i podał numer twojego pokoju. Postanowiłem wpaść najpierw tutaj, a gdybym cię nie zastał, zmuszony byłbym rozmawiać z tobą u ciebie w domu, ale wtedy ojciec mógłby nabrać podejrzeń – wyjaśnił jej, a potem rozejrzał się po pomieszczeniu z uznaniem.
– Dlatego postanowiłeś zawracać mi głowę tutaj – mruknęła, zakładając ręce przed sobą w obronnym geście. – Naprawdę uważam, że nie mamy o czym rozmawiać.
– Nieźle się tutaj urządziłaś, Summer – powiedział, ignorując jej poprzednią uwagę. – Spełniają się twoje marzenia.
Summer skrzywiła się, lecz nic na to nie odpowiedziała. Żałowała, że Colin tak wiele o niej wie i doskonale potrafi odgadnąć jej prawdziwe myśli i nastrój.
– Adeline się bardzo o ciebie martwi, miałaś do nas wpaść po tym, gdy nie pojawiłaś się ostatnio w domu na uroczystej kolacji zorganizowanej specjalnie dla ciebie, ale znowu ją zawiodłaś. Ona nie może się teraz denerwować – zaczął z wyrzutem, gdy przedłużająca się pomiędzy nimi cisza, stała się zbyt męcząca.
– Nie przyszłam, bo byłam ze znajomymi z pracy – odpowiedziała nieprzyjemnym tonem, chcąc wytłumaczyć krótko i stanowczo swoją nieobecność.
Colin zmarszczył brwi i zrobił krok w jej kierunku, na co Summer zrobiła krok w tył, pilnując, aby dystans między nimi wciąż był odpowiedni.
Wiedziała, że to będzie długa i nieprzyjemna rozmowa, która dopiero się zaczynała.
Charlie stał pod Instytutem i palił swoje ulubione mandragory. Zauważył wysokiego, obcego mężczyznę, który podszedł do budynku i pewnie wszedł do środka. Zdziwiło go to do tego stopnia, że rzucił niedopałek na ziemię i ruszył bezszelestnie jego śladem. Zastanawiał się, czego albo kogo o tej porze może tutaj szukać obcy czarodziej. Był dzisiaj umówiony ze swoimi braćmi na Pokątnej, ale uznał, że wybaczą mu spóźnienie. Zapytał stróża, czego chciał nieznajomy, a gdy usłyszał jego odpowiedź, od razu postanowił sprawdzić, co takiego się tutaj wydarzyło.
Szedł powoli cichymi i ciemnymi korytarzami Instytutu, zmierzając prosto do pomieszczenia, w którym pracował, ponieważ najpierw chciał zabrać zapasową paczkę mandragor i z tego miejsca zorientować się, kim jest mężczyzna szukający Summer. Stanął po cichu w uchylonych drzwiach i starał się rozeznać w sytuacji. Nie był w stanie jednak niczego zrozumieć, chociaż podniesiony głos dziewczyny nieco go zaalarmował.
Przeszukał ponownie kieszenie spodni i wyciągnął z nich jeden z wynalazków swoich młodszych braci. Wyszedł na korytarz i zbliżył się do gabinetu Summer. Uszy Dalekiego Zasięgu powinny pozwolić mu na usłyszenie czegoś więcej. Tłumaczył sobie, że robi to tylko dlatego, że niepokoi się o swoją koleżankę, a nie z powodu zżerającej go od środka, odrobinę niezdrowej ciekawości. Zachodził w głowę, z kim Summer może rozmawiać o tak późnej porze, zdecydowanie zbyt mocno podniesionym i rozgniewanym głosem.
– Nie powinnaś tak traktować Adeline!
– Cały świat nie kręci się wokół niej i jej potrzeb!
– Ona jest w ciąży! Teraz jej potrzeby są dla mnie najważniejsze!
Charlie zdziwił się przebiegiem podsłuchanej rozmowy. Zrozumiał, że obcy mężczyzna musi być w jakiś sposób powiązany z jej siostrą. Nie wiedział, dlaczego muszą się między sobą o nią kłócić.
– Och, nie miałam pojęcia – usłyszał Summer i wyczuł w jej głosie skruchę. – Przyjdę do was jutro po pracy – dodała po chwili, wciąż tym samym, zmienionym już tonem.
– Sama chciała ci o tym powiedzieć, ale nie przyszłaś i potem też się u nas nie pojawiłaś. Adeline źle znosi twoje milczenie, martwi się o to, że…
– Ona nie musi się o mnie martwić, doskonale sobie radzę, robię to, co lubię…
– Ale ona nie radzi sobie bez ciebie – stwierdził sucho mężczyzna.
– Nie przesadzaj, Adeline zawsze świetnie sobie radzi ze wszystkim, ma teraz ciebie i Felixa.
– Nie układa nam się ostatnio, dużo się kłócimy i …
– I nie chcę z tobą o tym rozmawiać – warknęła Summer, powracając do stanowczego tonu. – To mnie nie dotyczy.
– Myślałem, że mi pomożesz. Myślałem, że nam pomożesz.
– Spotkam się z Adeline i z nią porozmawiam, pomogę jej, mogę zająć się z tatą Felixem, ale…
– Jeżeli coś jej powiedziałaś… Powiedziałaś o tym, co… – zaczął mężczyzna twardym tonem, którego Charlie się w tej rozmowie nie spodziewał. – Obiecałaś mi, że nigdy...
Zapadło milczenie, które sprawiło, że Charlie poczuł się głupio, podsłuchując tę prywatną rozmowę. Wyciągnął magiczne uszy i schował je szybko do kieszeni, oddalając się od drzwi. Był zaintrygowany tym, co usłyszał, ale musiał się wycofać, zanim byłoby za późno. Odszedł cicho w stronę swojego gabinetu, gdzie usiadł ciężko na krześle. Pogrążony w ciemności nocy, podpalił papierosa smoczym ogniem. Zaciągnął się głęboko dymem i wypuścił go po chwili z płuc. Postanowił, że zaczeka na Summer, będzie w pobliżu, gdyby go potrzebowała. Zaopiekuje się nią, chociaż mówiła mu, żeby przestał.
Ale on już nie potrafił przestać.
Summer przygryzła dolną wargę, walcząc ze łzami, które zupełnie niechciane zebrały się w jej oczach. Głośno wypuściła powietrze, kupując sobie trochę czasu, zanim zbierze się na odpowiedź. Patrzyła prosto w oczy mężczyźnie, z którym już nie potrafiła normalnie rozmawiać, chociaż kiedyś, w innym życiu, był jedynym, któremu powierzała swoje największe sekrety.
– Obiecaliśmy sobie, że Adeline nigdy się o tym nie dowie – wycedziła, nie odrywając wzroku od rozgniewanej twarzy Colina. – Ja dotrzymałam obietnicy i liczę, że ty też jej dotrzymasz. Ona nie może się dowiedzieć.
– Ode mnie nie dowie się nigdy, bo to by ją złamało – odpowiedział z jakąś dziwną, niepodobną do niego niemocą. – Kocham ją, Summer. Kocham ją najbardziej na świecie.
Kobieta nie wiedziała, co powinna na to odpowiedzieć. W głębi duszy była pewna tego, że Colin mówi prawdę, a Adeline jest dla niego tą jedyną, prawdziwą miłością. Patrzyła na niego jedynie, nie potrafiąc wykrztusić z siebie słowa.
Mówią, że czas leczy rany, ale w jej przypadku czas tak nie zadziałał, a ona wciąż rozpamiętywała w swojej głowie zupełnie inne słowa, które Colin kiedyś kierował do niej. Dawno temu, kiedy jeszcze mu ufała.
– Coś się między nami zmieniło i nie wiem, jak to naprawić – powiedział już ciszej, przysiadając na biurku. – Myślałem, że mi pomożesz.
– Nie mogę naprawiać twojego małżeństwa. Nie możesz mi się żalić. Już nie jesteśmy ze sobą tak blisko – odpowiedziała z wyrzutem.
– Szkoda, że nie możemy wrócić do naszej przyjaźni – stwierdził z żalem.
– Nigdy nie będzie tak, jak kiedyś, Colin – powiedziała Summer, kładąc mu dłoń na ramieniu w geście pocieszenia, na który mimo wszystko była w stanie się zebrać. – Jesteś mężem mojej siostry i ja zawsze, bez względu na to, co kiedyś nas łączyło, stanę po jej stronie.
– Fajnie było cię mieć po swojej stronie – westchnął cicho i uśmiechnął się do niej, chociaż ona pozostała niewzruszona. -
– Powinieneś już iść – powiedziała bez cienia żalu w głosie, gdy w oczywisty sposób go wypraszała.
– Czy myślisz, że jest jeszcze szansa na to, żebyśmy wrócili do tego, co było? – zadał jej pytanie, bojąc się spojrzeć jej w oczy, gdy podszedł do drzwi i położył dłoń na klamce.
Przedłużające się milczenie spowodowało, że odwrócił się i pomimo obaw, utkwił wzrok w jej szczerych, zielonych oczach. Twarz Summer była odbiciem jej uczuć, co sprawiło, że jego serce lekko się ścisnęło na ten przykry widok. Nigdy nie podejrzewał, że to, co się pomiędzy nimi wydarzyło, odciśnie na niej tak ogromne piętno, które tak długo skrywała pod maską uśmiechu. Sądził, że już dawno jej przeszło i zapomniała.
– Nie, Colin. Złamałeś mi serce i tylko ty, ty jeden na całym świecie, wiesz, jak bardzo mnie zraniłeś. Nigdy nikomu nie wyjawię naszego sekretu, ale nie proś mnie o to, żebym próbowała wrócić do naszej relacji. Jesteśmy teraz rodziną i musi ci wystarczyć to, co ci daję. Nie proś mnie o więcej, już nigdy.