
Remus czuł się tak, jakby w ciągu tej jednej chwili zniknęła jego ostatnia deska ratunku.
Drżącymi palcami uniósł różdżkę, zmuszając się do trzymania głowy wysoko.
Zawsze to robił. Po tym, jak został ugryziony przez Greyback'a. Po tym, jak jego nowi (i pierwsi w życiu) przyjaciele odkryli niefortunną prawdę o jego stanie. Po tym, jak na skutek "żartu" prawie nie zabił Snape'a. Po tym, jak umierali kolejni i kolejni członkowie Zakonu. Nawet po rzekomej zdradzie Syriusza oraz śmierci Lily i James'a, czy po tym, jak prawie nie doprowadził do śmierci trzech nastolatków, w tym ich syna.
Zawsze milczał. Nie mógł pozwolić swoim uczuciom wypłynąć na powierzchnię, bo to przecież oznaka słabości. W przypadku normalnego człowieka coś takiego nie doprowadziłoby do tragedii, ale on nie był normalny i nawet nie był człowiekiem, o czym jego otoczenie łaskawie mu przypominało, dzień po dniu.
A więc zachowywał się jak bezmyślny automat, niezdolny do okazywania uczuć, tak, jak to robił całe życie. Skuteczna metoda.
Kiedy tylko mógł, od razu udał się do swojego pokoju w rezydencji Black'ów. W rogu stała staroświecka komoda, ze specjalną szufladą opatrzoną plakietką "Prorok Codzienny".
Wyciągnął pierwszy z brzegu egzemplarz, starannie i dokładnie oznaczony jako "15 maja, 1997". Remus, jakby na przekór swojej dzikiej, wilczej naturze, uwielbiał ład i porządek.
Z pierwszej strony patrzyły na niego oczy Lily, pod ciemną grzywką James'a. Mimowolnie uśmiechnął się. Ten chłopak naprawdę jest darem, pomyślał.
Jednak podpis pod zdjęciem nie był już tak radosny. "Nastoletni celebryta, czy zwyczajny kłamca?", głosiły wielkie, krzykliwe litery.
Zmusił się, aby odłożyć gazetę na miejsce, bez podarcia jej. Dziś do nietypowej kolekcji dołączy kolejne "dzieło", znalezione przez niego ledwie dziś na kuchennym stole. "Dumbledore - co jeszcze ukrywa przed światem?".
Gdyby pogrzebał głębiej, znalazłby całkiem sporo artykułów dotyczących jego osoby, z czego okrągłe 0% były mu przychylne. Chociażby "Wilkołak w Hogwarcie!", opatrzony datą 25 czerwca 1994, albo "Potwór w szeregach armii Dumbledore'a!".
Jego szuflada powoli przestawała wystarczać na pomieszczenie wszystkich kłamstw Ministerstwa.
Pieczołowicie oznaczył najnowszy artykuł w jego kolekcji. "30 czerwca, 1997". Dzień, który w wielu umysłach zapisze się jako dzień wielkiej żałoby.
○●○●○●○
- Czemu zawdzięczam tę nagłą wizytę, droga pani profesor? - zapytał Remus swoim najsłodszym głosem, sugerujacym coś zgoła odmienego od radości. Ironia oraz złośliwość zawsze były jego sposobem na wyrażanie emocji, jeżeli nie mógł tak po prostu złościć się, albo smucić, bez obawy, że zrobi komuś krzywdę.
- Przestań grać w te swoje gierki, panie Lupin. - oświadczyła złowieszczo spokojnym tonem. - Profesor Dumbledore zostawił coś dla ciebie.
To oświadczenie spowodowało oczekiwaną reakcję z jego strony. Odwrócił się gwałtownie, patrząc na nią ze zdziwieniem.
- Jest pani pewna, profesor McGonagall, że to nie pomyłka?
- Czy w tym domu przebywa aktualnie jakiś inny Remus Lupin?
- Nie, ale...
- No właśnie. A teraz może z łaski swojej grzecznie przyjąłbyś prezent od Dumbledore'a, i przy okazji powiedział mi, co to, na miecz Godryka, jest?!
Spojrzał na trzymany przez nią przedmiot i przez, chwilę miał ochotę jednocześnie śmiać się i płakać. No oczywiście, to było tak bardzo w stylu byłego dyrektora Hogwartu!
Podniósł wzrok i napotkał jej pytające spojrzenie.
- To jest, pani profesor, wielki, magiczny artefakt; szkatułka Dumbledore'a. Już wyjaśniam - otóż po wystukaniu odpowiedniego kodu otwiera się i można z niej wyciągnąć cukierek o smaku, na jaki ma się najbardziej ochotę, nieważne, czy jest to wołowina, czy tort czekoladowy, czy jeszcze coś innego. Cudowna rzecz, naprawdę!
Roześmiała się, dzięki czemu przez chwilę wyglądała o dwadzieścia lat młodziej.
- Mógłbyś pracować w reklamach, Remusie, z tym całym optymizmem. Czy mógłbyś zaprezentować?
Westchnął.
- Niestety, ale szkatułkę może otworzyć tylko i wyłącznie jej właściciel, a właścicielem jest Dumbledore.
- Czy jesteś tego tako pewny?
Uniósł brew, zastanawiając się, co ma na myśli. W odpowiedzi uśmiechnęła się tajemniczo i ruchem głowy wskazała na trzymany przez niego przedmiot.
Podążył za jej spojrzeniem i ujrzał, jak ozdobne, zamaszyste litery układające się w "Albus Dumbledore" powoli się zmieniają. Po chwili jego oczom ukazało się słowo " Remus Lupin".
Chwilę otwierał i zamykał usta w zdumieniu, ale nie wydobywały się z nich żadne dźwięki. W końcu, gdy cisza się przedłużała, udało mu się wykrztusić:
- Wow, to było... to było zaskakujące!
- No, czy TERAZ nowy właściciel tego cudeńka mógłby z niego zrobić użytek?
- O-oczywiście! Jaki smak sobie życzysz, pani profesor?
Przewróciła oczami, ale najwidoczniej uznała, że nie ma sensu po raz chyba już tysięczny zwracać mu uwagi, że jest dorosły i nie musi jej tak nazywać.
- Mięta jest dobra na uspokojenie. - powiedział, z takim wyrazem twarzy, jakby coś wspominał. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, jaka historia, a może historie, kryją się za tymi słowami. Widziała, jak radość widoczna na jego twarzy powoli znika, zastąpiona przez przygnębienie. - Był takim dobrym człowiekiem! - wyszeptał, pozornie bez żadnego związku.
Zapanowała cisza, przerywana tylko jego szybkimi oddechami. To nawet nie był płacz, a ona zdała sobie sprawę, że nigdy nie widziała go płaczącego. Napotkała jego spojrzenie; oczy miał wciąż suche.
- Wiem. - powiedziała, bardzo cicho. - Wiem.
- Przepraszam. - rzekł szybko, jakby to słowo parzyło go w język. - Nie powinienem był się rozczulać nad sobą, nie teraz, gdy jest Ci tak ciężko.
Coś łamiącego serce było w sposobie, w który natychmiast zmusił się do uśmiechu. Był jak... jak maszyna i to było trochę straszne. Wrak człowieka, a może zwierzę? Kto stał teraz przed nią?
Płakała. Nie wiedziała, czemu dokładnie, po prostu płakała.
A Remus stał obok, nie patrząc na nią, zaciskając z całych sił palce na szkatułce, jakby była jego kołem ratunkowym. Opuścił głowę, jak człowiek przygnieciony ogromnym ciężarem, ale wciąż nie widziała łez na jego bladej, przedwcześnie pomarszczonej twarzy.
- Dziękuję za wizytę. - Jego głos był pusty, matowy.
Uświadomiła sobie, że to już koniec ich rozmowy. Szybkim ruchem otarła zapłakane oczy i ruszyła ku wyjściu, ale nagle zatrzymał ją. Myślała, że jeszcze coś jej powie, ale on tylko podał jej pognieciony miętowy cukierek, który przez czas trwania ich rozmowy trzymał w dłoniach.
Przyjęła go. Musiał dostrzec powątpiewanie w jej oczach, bo powiedział:
- Uwierz mi, Minerwo, jest bardziej skuteczny niż mogłabyś przypuszaczać.
Drżącymi dłońmi rozwinęła papierek, czując się nieomal śmiesznie. Machnął zachęcająco ręką, ale nic więcej nie powiedział.
Miętowy smak wypełnił jej usta. Poczuła, jak wszelkie wątpliwości uciekają z jej głowy. Wzięła głęboki wdech, odwróciła się, skinęła mu krótko głową, po czym wyszła z pokoju.
W jej umyśle wyrył się już na zawsze obraz Remusa otoczonego krwistą łuną wschodzącego słońca.
○●○●○●○
Weszła do pokoju. Był tak samo cichy jak wtedy, gdy była tu ostatnio. Pozornie nic się nie zmieniło...
Jej wzrok padł na leżącą na komodzie szkatułkę. Ujrzała, jak wyryte na niej litery tworzące napis "Remus Lupin" na krótką chwilę błyskają na czerwono, po czym powoli znikają, by zostać zastąpione przez dwa inne słowa:
"Teddy Lupin"