
Twoja magia
Wizerunek Władcy Czarodziejskiego Świata i Magii, A Także Wszystkich Istot Magicznych był czymś celebrowanym od wielu pokoleń. Kiedy ludzie gdybali o istnieniu takowego bytu – nigdy tak naprawdę nie będąc pewnym - zawsze wyobrażali go sobie jako kogoś poważnego, otoczonego aurą pewności siebie i królewskiego blasku. Mieszkający w okazałym zamku, gdzieś na szycie nieznanego wzgórza monarcha wzbudzał powszechny szacunek na samo wspomnienie o jego osobie.
A przynajmniej dopóki tego tytułu nie przejął Harry.
Patrząc na zwijającego się ze śmiechu na dywanie Gryfona, Draco był pewny, że gdyby sam nie wiedział lepiej, gdyby sam nie był żyjącym świadkiem, nigdy nie przypuszczałby jak ważną rolę na świecie pełni ta trzęsąca się kupka radości. Włosy rozczochrane bardziej niż normalnie, zielone, błyszczące od łez oczy, od lat skutecznie przyciągające spojrzenie jak magnes i ta kłująca jego poczucie estetycznego zmysłu bordowa piżama w neonowe, żółte, wiecznie irytująco poruszające się złote znicze były widokiem jaki zastał, schodząc pierwszego dnia świąt na śniadanie w Norze. Starając się więc nie zwracać uwagi na śmiejący mu się prosto w twarz koszmar, który niestety należał do najczęściej zakładanych przez Pottera zestawów do snu (jakby ktoś kiedykolwiek miał jakieś wątpliwości, był to prezent urodzinowy od Syriusza), odchrząknął, mając nadzieję, że ktoś wytłumaczy mu, co powaliło na kolana nie tylko Harry’ego, ale i praktycznie wszystkie dzieci Weasleyów w zaledwie kilka minut, od czasu kiedy Gryfon opuścił ich sypialnię.
- Co się…? – zaczął, starając się mówić głośniej niż zawodzący przy oknie bliźniacy, szybko orientując się, że najwyraźniej nikt go nawet nie zauważył.
- Czy możecie z łaski swojej – tym razem, zdecydowanie podwyższony poziom hałasu spróbował przebić wytrącony z równowagi głos Severusa. – zebrać resztki swoich rozklekotanych umysłów do kupy i przestać się śmiać?!
On także został całkowicie zignorowany.
- Na Merlina przysięgam, że jeśli którekolwiek z was byłoby nadal uczniem Hogwartu, zaczęlibyście się modlić o moją przedwczesną emeryturę! - zagroził, jednak nie zabrzmiało to tak przerażająco jak normalnie z dala od wiecznie zaparowanych od wywarów lochów i w akompaniamencie histerycznego śmiechu Billa. No i może dlatego, że normalnie grobowy strój tajemniczego Mistrza Eliksirów zastąpił tego poranka ręcznie robiony przez panią Weasley, zielony sweter z wielką literą S na środku, wyszytą połyskującą w świetle słońca srebrną nitką.
- Podejrzewam, że śmieją się przy tobie tak otwarcie tylko i wyłącznie dlatego, że już nimi nie są i czują się względnie bezpiecznie – wtrącił ze stoickim spokojem jego ojciec, zerkając na Snape’a wymownym spojrzeniem, a następnie wracając do swojej porannej gazety. Draco był prawie pewny, że on też stara się nie parsknąć śmiechem, prawdopodobnie z uwagi na ich wieloletnią znajomość.
- Czy ktoś może mi może pow…? – spróbował po raz kolejny Draco, nadal nie mając pojęcia co się tak naprawdę wydarzyło, ale w połowie pytania został niespodziewanie odepchnięty na bok.
Łapiąc się w ostatniej chwili o balustradę schodów uniósł głęboko urażone spojrzenie, aby zobaczyć przed sobą niezwykle rozczochranego i rozbudzonego jak na tą godzinę Syriusza, który wyglądał jakby właśnie się dowiedział, że święta będą trwały cały rok.
- Tylko jego tu brakowało – syknął ze swojego kąta zrezygnowany Severus, najwyraźniej bardzo bliski uderzenia głową o ścianę. Brutalnie. I wielokrotnie. – Jeśli powiesz chodź jedno słowo…
- Czy to prawda?! – przerwał mu Black, obejmując wzrokiem chaos, jaki znajdował się w pomieszczeniu, nadal szczerząc się jak głupi do sera. – Czy to, co powiedział mi Ron to prawda?! – jego spojrzenie padło w końcu na Snape’a, który w tamtym momencie wyglądał jakby żałował, że się w ogóle urodził. – To prawda, że zostałeś ojcem chrzestnym Draco tylko i wyłącznie po to żeby udowodnić, że będziesz w tym lepszy ode mnie?
***
Ogólną wesołość, jaka im towarzyszyła w trakcie świąt udało się utrzymać aż do końca stycznia. Po raz pierwszy Draco przestał odczuwać to towarzyszące mu od kilku miesięcy drażniące poczucie winy, zajęty innymi, przyjemniejszymi sprawami. Unoszące się głęboko w jego umyśle ciemne chmury przysłoniły godziny spędzane z Harrym na planowaniu wesela, spontaniczne, popołudniowe herbatki z Tomem, a nawet ten jeden piątek, kiedy dał się zaprosić Rudzielcowi na pojedynek szachowy (który przegrał, ale z typową dla siebie godnością). Wszystko szło w odpowiednim kierunku. A przynajmniej do pewnego wieczoru, gdy Harry wrócił do ich dzielonych komnat w Hogwarcie z miną kogoś dogłębnie niezadowolonego z rozwoju sytuacji.
- Muszę wyjechać – oznajmił, zanim Draco zdążył w ogóle otworzyć buzię i wyciągnął z kieszeni plik papierów, rzucając je na stół. Każdy jego ruch wręcz ociekał irytacją. – Sytuacja w Brazylii się pogorszyła. Przez ostatnie dwa miesiące nie udało im się złapać tego idioty podpalacza, mimo że zapewniali mnie, że przecież sytuacja jest całkowicie pod ich kontrolą – prychnął. – Ze względu na decyzję kilku idiotów wczoraj wieczorem zginęło ponad trzysta osób. Trzysta osób! A najlepsze jest to, że wśród nich prawie połowa to mugole! Najwyraźniej tyle potrzebowali, aby Rząd Brazylijskiego Ministerstwa Magii w końcu zmądrzał i skierował się do mnie z oficjalną prośbą o pomoc.
- Trzysta osób? – powtórzył cicho Malfoy, kręcąc z niedowierzaniem głową. To była naprawdę znacząca liczba. I mugole? Sytuacja w Brazylii musiała być na chwilę obecną naprawdę skomplikowana. – Jak? I dlaczego?
- Nie mam pojęcia – prychnął ponownie rozdrażniony Gryfon, opadając na kanapę i chowając twarz w rękach. – Ale jak tylko znajdę tego debila z manią wielkości to przemówię mu do rozsądku. Mam lepsze rzeczy do roboty niż uganianie się za kolejną podróbką Voldemorta.
I Draco doskonale go rozumiał. W ciągu ostatnich kilku lat mieli do czynienia z osobami na całym świecie, które usłyszały opowieści na temat brytyjskiego Czarnego Pana i postanowiły same zapisać się na kartach historii. Za wiele jednak z tego nie wyszło, bo najczęściej zostawali szybko wyłapani przez lokalnych Aurorów, albo stłumieni jeszcze zanim zdążyli cokolwiek zdziałać. Najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy, że bycie Czarnym Panem to nie tylko przyjęcie tytułu i nie każdy się na niego nadaje. Nie każdy jest Riddlem albo Grindelwaldem. Dlatego właśnie większość z tych przypadków nie wymagała od Harry’ego interwencji dłuższej niż kilka godzin - były one jedynie równie irytujące co wiatr niszczący świeżo wymodelowaną fryzurę. Dlaczego jednak w Brazylii nadal nie udało im się nic zdziałać? Draco spotkał się kiedyś z tamtejszym Ministrem Magii (oczywiście przez Pottera i jego obowiązki) i mężczyzna szybko zrobił na nim pozytywne wrażenie. Nie spodziewałby się, że łatwo zlekceważyłby tak potencjalnie wielkie zagrożenie jakim jest człowiek będący aspirantem na Czarnego Pana.
- Podejrzewam, że tym razem może to być ktoś potężniejszy – oznajmił z westchnieniem Potter, przywołując do siebie filiżankę z herbatą, najprawdopodobniej bezpośrednio z kuchni. – Poprzednie przypadki były śmieszne. Można je nawet nazwać niegodnymi pamięci Voldemorta. Teraz jednak mamy styczność z kimś kto wie co robi. Wie jak atakować i jak unikać schwytania, a przez to nie ma na jego temat żadnych informacji. Dlatego właśnie wyjeżdżam jutro z samego rana. Im szybciej się za to zabiorę, tym szybciej zmuszę go do zakończenia tych durnych gierek.
- Jutro rano? – blondyn natychmiast poczuł ten niemiły ucisk w brzuchu, który pojawiał się za każdym razem, kiedy dowiadywał się, że spędzi jakiś czas z dala od Harry’ego. Dobrze wiedział, że Potter nie może czekać, że ma swoje obowiązki i oczekiwania, które leżą na jego ramionach. Nie był to nawet pierwszy raz, kiedy mieli się rozstać na dłużej niż cały dzień, ale mimo to, za każdym razem coś krzyczało do niego, że nie powinni się od siebie za często oddalać. A najlepiej nigdy. Było to jednak nieuniknione i Draco nie zamierzał dodawać narzeczonemu zmartwień przez swoje wewnętrzne kłótnie, dlatego jak zawsze, natychmiast odrzucił te myśli w daleki kąt.
- Nie wiem jak długo mnie nie będzie – dodał Gryfon, unosząc na niego wzrok, najwyraźniej nie zamierzając wspominać nawet słowa na temat chaosu, jaki dział się w jego głowie. Malfoy nie wiedział, czy to ze względu na to, że z szacunku do jego osoby czeka aż sam do niego przyjdzie z problemami, czy chłopak był na tyle zmęczony, że nie zwrócił na to uwagi. Prawdopodobnie obie opcje jednocześnie. – Dlatego chciałbym ci coś dać, zanim wyjadę.
Draco zmusił się do ekscytacji niespodziewanym prezentem. Każdy kto posiadał chociaż odrobinę poprawnie funkcjonującego zmysłu obserwacji mógł zauważyć, że blondyn uwielbiał prezenty. Był to niezaprzeczalny fakt, wykorzystywany w sytuacjach awaryjnych (na przykład kiedy Ron wylał na jego nową koszulę Ognistą Whisky i potrzebował rozgrzeszenia) lub po prostu przez Harry’ego, który uwielbiał zarzucać go drobnymi podarunkami. Te rodzaje niespodzianek Malfoy lubił najbardziej, zwłaszcza kiedy po ciężkim dniu maltretowania młodych umysłów wracał do komnat, żeby znaleźć stojący na stole bukiet ulubionych kwiatów, pojedynczą czekoladową żabę, czy nowy krem, który nawet nie zauważył że się kończy. Nie mógł zaprzeczyć, że to w właśnie narzeczony znał go najlepiej i wiedział, co go ucieszy. Tym razem jednak nie był w stanie wykrzesać entuzjazmu na coś, co oznaczało, że straci Harry’ego na nie wiadomo jak długo.
Uśmiechnął się mimo wszystko, mając nadzieję, że Potter nie zauważy jak bardzo wymuszony był to gest, i szybko wdrapał na kolana chłopaka, składając ręce na kolanach, a następnie przekrzywił z zaciekawieniem głowę.
- Co to jest? – zapytał, wypatrując czegokolwiek, co mogło się wokoło nich pojawić.
Harry nie odpowiedział, kiwając jedynie zachęcająco w stronę swojej dłoni, na której znajdowało się małe pudełko.
Nie zastanawiając się długo, Draco szybko dostał się do zawartości, odkrywając niepozornie wyglądający, srebrny pierścień. Po bardziej dogłębnych oględzinach, dotarło do niego, że podejrzanie dobrze komponował się z zaręczynowym, który od ponad roku nie opuścił jego palca, jakby był jego bratem – jeżeli jakikolwiek pierścień kiedykolwiek może mieć brata. Jednak poza tym coś z nim było… innego. Dziwnego? Nie wiedział jak to nazwać, ale był pewny, że nie było to coś, co spotykało się przy każdym kawałku biżuterii. Niestety, wizualnie nie odróżniał się niczym od normalnego. Nie mając więc innego pomysłu, Malfoy postanowił zamknąć go w swojej dłoni, mając nadzieję, że może do niego przemówi. Czy coś. Może.
Ku jego zaskoczeniu, dokładnie to się wydarzyło. Nie był to ludzki głos, jak się przez chwilę spodziewał, a energia. Najpierw delikatnie, jakby badając teren, jednak szybko zaczęła przybierać na sile, przyciągając go do siebie, wołając, śpiewając, aby zwrócił na nią swoją pełną uwagę. Energia, którą rozpoznałby wszędzie, o każdej porze dnia i nocy.
- Magia – szepnął w końcu, odkrywając, że ma zamknięte oczy. Nie wiedział kiedy to się stało, ale nie miało to znaczenia. Otaczały go fale czegoś, co mógł jedynie nazwać domem i bezpieczeństwem. – Twoja magia – dodał, spoglądając w końcu na Harry’ego, który obserwował go z delikatnym uśmiechem, i oczekując potwierdzenia, nawet jeśli wiedział, że ma rację.
- Zgadza się – przytaknął mimo wszystko Gryfon, a jego oczy zabłyszczały tą samą energią, która była dookoła nich. – Jesteś w stanie ją wyczuć tylko dlatego, że masz z nią styczność każdego dnia. Dla obcych natomiast jest tak znikoma, że nie byliby w stanie odróżnić jej od twojej – to stwierdzenie przepełniło Draco swego rodzaju satysfakcją. Magia Harry’ego w pewnym sensie żyła własnym życiem. To, że wybrała akurat jego, aby mógł się w niej kąpać każdego dnia było największym darem jaki mógł kiedykolwiek otrzymać. Jego i nikogo innego. To on miał do tego prawo. Nikt inny. - Nawet nie wiesz jak wiele czasu zajęło mi doprowadzenie tego pierścienia do takiego stanu. Moja magia, jak wiesz, nie jest najłatwiejsza do ukrycia, albo chociaż zminimalizowania.
Malfoy skinął głową.
- Dlaczego go stworzyłeś? – spytał, nadal trzymając biżuterię w mocno zaciśniętej dłoni.
- Pracowałem nad tym artefaktem od dłuższego czasu, ale nie spodziewałem się, że zajmie mi to aż tyle – przyznał Potter, drapiąc się nerwowo po szyi. – Na sam pomysł wpadłem już kilka lat temu, nie mając wątpliwości, że jeżeli mam spędzić z kimś resztę tego przydługiego życia to będzie to tylko z tobą – Gryfon chwycił jego dłoń, która nie była zaciśnięta na pierścieniu i złożył na niej delikatny pocałunek, żeby następnie spleść ich palce. – Problem polega na tym, że w trakcie ceremonii zostaniesz w pewien sposób naznaczony przez Los jako Władczyni. Tak, wiem, że dokładnie o to chodzi, jeśli nie chcesz umrzeć zanim pojawi mi się na głowie pierwszy siwy włos, ale bardziej zmartwiło mnie to, co się z tym wiąże. Jak w trakcie każdego ślubu czarodziejów nasze magie połączą się, tylko… - zamilkł na chwilę, najprawdopodobniej szukając odpowiednich słów, aby przekazać, o co mu chodzi. – Normalnie w grę nie wchodzi tak wielka ilość mocy. Udałem się nawet do Przedsionka zamienić słowo z pradziadkiem, ale jedyne czego się dowiedziałem to fakt, że on i moja prababcia nigdy się nie pobrali. Nie dlatego, że się nie kochali, czy coś, ale ona nie chciała patrzeć na śmierć swoich dzieci i wnuków. Po prostu nie czuła potrzeby żyć tak długo. Pradziadek nie zamierzał trzymać jej na tym świecie na siłę, więc obiecali sobie spotkać się po drugiej stronie. Prawdopodobnie jest to też jeden z powodów dlaczego to ja zostałem następnym Władcą, a nie na przykład moje dzieci. Mimo wszystko Los nie chciał na bardzo długo rozdzielać mojego pradziadka z prababcią. Ale nie o to mi chodzi. Sens w tym, że nie mamy żadnych konkretnych informacji na temat tego co dokładnie dzieje się z Władczynią w trakcie połączenia. Mogę jedynie przypuszczać, jak to się skończy.
Draco nie bardzo się tym przejmował. Może na początku martwił się, że będzie bolało, w końcu zostanie do jego przeciętnego magicznego rdzenia wciśnięta cała, nieskończenie wielka energia Harry’ego. I to najprawdopodobniej w przeciągu kilku sekund. Potem jednak dotarło do niego, że to było tego warte. Możliwość spędzenia reszty przedłużonego życia u boku tego chłopaka wynagradzała każdą niedogodność jaka na niego czekała, zanim do tego dojdzie. Najwyraźniej Potter nie podzielał jego zdania.
- Tak naprawdę – kontynuował Harry. – Ten pierścień miał być zaręczynowym, ale ze względu na to, że prace nie posuwały się tak szybko, jak tego oczekiwałem, postanowiłem zrobić drugi, pasujący do niego, taki zwyczajny – tu Draco mógł się kłócić. Nic co stworzył lub planował stworzyć Potter nie zaliczało się do kategorii rzeczy zwyczajnych. - Po prostu nie chciałem dłużej czekać, nie wiedząc jak długo jeszcze trwać będą prace nad tym artefaktem. Dlatego właśnie są do siebie tak podobne. Stanowią komplet, którego chciałbym, abyś w miarę możliwości, nigdy nie ściągał.
Malfoy kiwnął jedynie głową. Czy Potter naprawdę sądził, że kiedykolwiek pozwoli, aby go rozdzielili z czymś, co podarował mu narzeczony? Z jego pierścionkiem zaręczynowym? Z magicznym artefaktem emanującym jego magią? Blondyn prychnął, przewracając oczami. Po jego trupie.
- O to się nie musisz martwić – dodał na głos. – Pytanie brzmi dlaczego? Dlaczego stworzyłeś coś tak potężnie powiązanego z twoją magią? I co to ma wspólnego ze mną?
- Tak się składa, że nosząc go będziesz miał do niej prawie pełen dostęp.
- Nosząc go będę miał dostęp do… Co? – czy dobrze usłyszał? Draco poczuł jak uchodzi z niego całe powietrze. Wiedział, że ten dzień nadejdzie, wiedział, że kiedyś będzie dzielił z Harrym całe swoje życie, umysł i magię, ale nie spodziewał się, że będzie to tak szybko. Co nie oznaczało, że zamierzał narzekać. Co to, to nie. – Dlaczego? – spytał po chwili, chcąc wiedzieć dokładnie, co ma na myśli narzeczony, aby nie nastawiać się na coś, co się nie wydarzy.
- Najpierw mnie wysłuchaj, dobrze? – Harry uniósł ręce w obronnym geście, po czym ostrożnie zabrał od niego pierścień i schował go w swojej dłoni. – Tak czy siak będziemy kiedyś dzielić magię, prawda? Obawiam się tylko, że taki nagły przypływ energii nie może być przyjemny, a, co nieco bardziej prawdopodobne, będzie po prostu bolesny. Nie chcę już wspominać o samym kontrolowaniu jej przepływu i działania, aby robiła dokładnie to, czego od niej oczekujesz i nie reagowała na każdą jedną myśl, bo to jest temat na totalnie inny dzień. Ja miałem lata żeby powoli przyzwyczajać się do kumulującej się we mnie magii, ale jeśli ma ona uderzyć w ciebie w całości jednocześnie, wolałem zrobić coś, aby cię do tego chociaż jakoś częściowo przygotować. Wiem, że masz z nią styczność każdego dnia i jestem pewny, że masz zdecydowanie większą tolerancję na jej wysokie natężenie niż ktokolwiek inny, ale samo czucie i posiadanie za bardzo się różnią. Dlatego właśnie stworzyłem przedmiot, który możesz mieć przy sobie cały czas, który działa jak magazyn niekończącej się energii i który można zawsze łatwo zatrzymać. Ten pierścień – uniósł rękę, pokazując mu małą, metalową obręcz, trzymaną między dwoma palcami. – Ten pierścień powstał specjalnie dla ciebie. Jest dostosowany bezpośrednio do twojej osoby i magii, aby nie móc zostać wykorzystanym przez nikogo innego. Będzie reagował tylko i wyłącznie na twoją wolę. W momencie, w którym go założysz, nasze moce połączą się, imitując więź, która powstanie na ślubie, ale moja magia nie skumuluje się natychmiast w twoim magicznym rdzeniu, a właśnie w tym pierścieniu. Dzięki temu będziesz miał nieco więcej czasu na stopniowe przyzwyczajenie się do jej obecności na twoich warunkach.
Chłopak zamilkł na chwilę, przenosząc wzrok z jego twarzy na pierścień.
- Co o tym sądzisz? – spytał cicho, niepewnie i wtedy do blondyna dotarło, że Potter nie jest przekonany co do jego aprobaty. Jakby uważał, że Draco uzna ten pomysł, jego kompleksowy, dogłębnie przemyślany pomysł, który wymagał od niego lat pracy tylko po to, żeby oszczędzić mu chwilowego bólu, za głupi. – Myślisz, że to ma sens?
Nie zastanawiając się długo, blondyn przeniósł obie ręce na jego policzki, zmuszając go, żeby spojrzał mu prosto w oczy, a następnie złączył ich usta w krótkim, ale wiele mówiącym pocałunku.
- Harry, kochanie – zaczął, odsuwając się nieco, aby móc bez problemu na niego patrzeć. – Po raz kolejny pokazałeś mi, że jesteś zdecydowanie za dobry dla tego świata. I nawet nie próbuj zaprzeczać! – dodał szybko, kręcąc głową. – Posłuchaj jak ja to widzę. Spojrzałeś w przyszłość, wziąłeś pod uwagę najróżniejsze możliwości, o których ja bym nawet nie pomyślał, mimo że dotyczy to bezpośrednio mojej osoby. Byłeś w Przedsionku, żeby znaleźć jakieś informacje i spędziłeś lata tworząc od zera coś, o czym świat jeszcze nie słyszał. Dla mnie. Żeby to mnie było później łatwiej. Naprawdę sądzisz, że po tym wszystkim wyśmiałbym teraz całą twoją pracę? Nawet nie wiem… Nie wiem co powiedzieć, tak naprawdę. To jest niesamowite. Powiedziałbym nawet, że niemożliwe, gdybym już dawno nie przekonał się, że z tobą nie ma czegoś takiego jak rzeczy niemożliwe – po raz pierwszy odkąd dowiedział się o wyjeździe Pottera, Draco uśmiechnął się całkowicie szczerze. – Dziękuję – dodał. – Dziękuję za to kim jesteś, za to co robisz i za to, że postanowiłeś, że to właśnie ja otrzymam ten zaszczyt, ten dar spędzenia z tobą reszty życia, w pierwszym rzędzie obserwując jak czarujesz cały świat swoją magią.
Harry zamrugał podejrzanie szybko, przyciągając go do siebie bliżej i chowając głowę pod jego brodą.
- Kocham cię – powiedział cicho. – Bardzo, bardzo.
- Ja ciebie też – odpowiedział blondyn, ściskając go mocniej, po czym odsuwając się po raz kolejny, aby zmierzyć go wyczekującym spojrzeniem. – Więc? – zapytał, wyciągając przed siebie rękę z pierścionkiem zaręczynowym. – Daj, daj. Daj mi go – pomachał niecierpliwie palcami, sprawiając, że Gryfon przewrócił z uśmiechem oczami.
- Cierpliwości, o Wasza Wysokość – powiedział, wsuwając powoli ozdobę na jego palec. – Skup się i zaakceptuj to, że nasze magie się połączą.
Tak jakby Draco miał z tym jakikolwiek problem. Momentalnie zalała go fala ciepła, roznosząca się ekspresowo po jego ciele. To, co chwilę wcześniej wyczuwał jedynie z otoczenia, wkradło się teraz do środka, wypełniając go od stóp do głów. Było to jedno z najbardziej niesamowitych doświadczeń w jego życiu i Merlin mu świadkiem, że nie pozwoli nikomu go sobie odebrać. Nigdy.
- Wyczuwam cię – odezwał się cicho Harry. – Czuję jak moja magia cię otacza, każdy twój ruch i każde uderzenie serca, jeśli się nad tym skupię. Tak samo jak twoja krąży w moich żyłach, czekając aż z niej skorzystam. Całkiem mi się to podoba – przyznał. – To jak zapewnienie, że nie jestem sam, że ktoś na mnie czeka.
- Niezależnie od tego, czy nasze moce się połączą, czy nie, ja zawsze tu jestem i zawsze będę na ciebie czekać – powiedział jeszcze ciszej Malfoy, nie mogąc się pozbyć tej przepełniającej go euforii, która nieco przyćmiewała mu zmysły.
- Wiem o tym, słońce – chłopak zacisnął mocniej dłonie na jego biodrach, rysując kciukami małe kółka w miejscach, gdzie spod koszulki wystawały fragmenty skóry. – Wiem i zawsze o tym wiedziałem. Przypominam sobie za każdym razem kiedy życie stawia przede mną kolejne wyzwanie. Mam nadzieję, że też o tym pamiętasz – uśmiechnął się do niego, po czym spoważniał nieco, zamykając na chwilę oczy. – W każdym razie, żeby być w stanie korzystać z mojej magii musisz wiedzieć ile dokładnie jej potrzebujesz. Oczywiście, ta ilość różni się w zależności od tego, co chcesz dzięki niej osiągnąć – kontynuował i Draco zmusił się do pełnego skupienia, wiedząc że nie powinien przegapić żadnych ważnych szczegółów. – Nie wiem, czy kiedyś zwróciłeś na to uwagę, bo żyjesz w magicznym świecie od dziecka i prawdopodobnie może się to dla ciebie wydawać naturalne, ale do mnie od razu, na pierwszych zajęciach z Flitwickiem, dotarła jedna, bardzo ważna rzecz, którą później dokładniej wytłumaczyła mi Hermiona. Każde zaklęcie pobiera od ciebie jakąś konkretną ilość mocy, najczęściej uśredniając jego zapotrzebowanie. Ale dokładnie tak samo ty możesz wpłynąć na jego intensywność, korzystając z większej lub mniejszej ilości magii. Przykładowo zaklęcie Lumos. Powiedzmy, że standardowy, średni poziom pobiera od ciebie dziesięć jednostek energii. Nie skupiasz się wtedy na niczym tylko rzucasz zaklęcie i pojawia się przed tobą światło wielkości zaciśniętej pięści – Potter wyciągnął przed siebie dłoń, nad którą od razu zawisło dokładnie takie światełko, migoczące delikatnie w ich przygaszonym salonie. – Istnieje jednak możliwość zmiany jego intensywności, koloru i kształtu – światło przygasło, z potężnej kuli zamieniając się w mały kwadrat, wielkości kostki do gry. – Taki rodzaj zaklęcia zużywa zaledwie dwie jednostki energii. Dokładnie tak samo jak to – Harry wykonał gest, jakby odrzucał światło od siebie, w taki sposób, że Draco nie był w stanie zobaczyć bezpośrednio jego źródła, ale w pomieszczeniu natychmiast zrobiło się jasno. A potem zielono. A potem niebiesko. Aż w końcu wszystko powróciło do normalnego stanu. – To zużyło niecałe dwadzieścia jednostek. Każde ze znanych publicznie zaklęć ma swoją podstawową średnią z Zaklęciem Patronusa na czele, górującym w tabeli z ilością przekraczającą dwadzieścia siedem tysięcy. Mówi się, że nie wielu czarodziej potrafi wyczarować Patronusa, jednak rzadko wspomina się powód. To jest ten problem. Niektórzy nie posiadają po prostu tak wielkich zapasów, żeby w ogóle zabrać się za jakiekolwiek techniczne elementy tego zaklęcia. Dlatego właśnie tak ważne jest żebyś dokładnie wiedział czego chcesz i kiedy konkretnie chcesz użyć mojej magii. Jedno nieuważnie rzucone Accio może przyciągnąć do ciebie wszystkie księgi w promieniu setek kilometrów, jedno zbyt szybkie Incendio skierowane w stronę kociołka i Hogwart zapali się jakby był z papieru. Rozumiesz, o co mi chodzi? – spytał, czekając aż Malfoy potwierdzi skinieniem głowy. – Kontrola jest tu naprawdę bardzo ważna – Harry wskazał ręką na filiżankę stojącą na stoliku koło kanapy. – Podnieś ją, ale korzystając tylko z mojej magii. Jeśli uda ci się zrobić to trzy razy, bez jej uszkodzenia w jakikolwiek sposób, jestem skłonny rozważyć inny rodzaj prezentu jaki mógłbym ci dzisiaj podarować.
Draco dawno nie czuł się tak zmotywowany.
***
Pierwsze dwa dni od wyjazdu Harry’ego minęły całkowicie normalnie, jeśli nie liczyć ciągle pustej i zimnej połowy łóżka, która towarzyszyła mu każdej nocy. Mimo to, Malfoy zanurzył się w zalegających mu do sprawdzenia esejach, pomaganiu studentom, którzy od jakiegoś czasu nie byli w stanie dobrze rzucić danego zaklęcia, a nawet wybrał się do Hermiony, prosząc ją o jakieś nowe książkowe rekomendacje. I to było wystarczające. Wystarczające żeby nie myśleć o pustce w komnatach i braku drugiego głosu, towarzyszącego mu, kiedy kręcił z niedowierzaniem głową na kolejne, dziwne pomysły swoich uczniów.
A przynajmniej w ciągu dnia.
W nocy Draco nie był w stanie zasnąć. Kręcił się z boku na bok, czując jak głowę zalewają mu niepotrzebne myśli, a także ten palący kłębek niepokoju, który mimo jego protestów, rósł każdego dnia, przynosząc ze sobą jedynie rezygnację i zgryzotę. Coś było zdecydowanie nie tak. Tylko że nie wiedział, co dokładnie. I to stanowiło swego rodzaju problem.
Już pierwszego dnia popełnił błąd, nie zamykając się przed Harrym na noc. Głupio zapomniał, że znajdują się teraz w innej strefie czasowej i kiedy on stara się zasnąć, Potter jest w samym środku walki z nieznanym podpalaczem, więc jego niechciane myśli nie pomogą mu się skupić na swoim zadaniu. Gwałtownie odcinając ich połączenie, tuż po tym, kiedy narzeczony zwrócił na siebie jego uwagę pytaniem, czy wszystko w porządku, blondyn spędził kilka następnych godzin przeklinając swoją bezmyślność w ciszy sypialni. Nie pozwolił, aby wydarzyło się to po raz drugi.
W miarę jak mijały kolejne dni Draco zaczął odczuwać coraz więcej nieprzyjemnych bodźców z niespodziewanych źródeł. Zaczęło się od bólu głowy, który szybko zignorował, zrzucając go totalnie na dalszy plan, bo nie było to coś niecodziennego. W miarę jednak, jak zaczął się nasilać, musiał przyznać się samemu sobie do posiadania okropnego przypadku migreny, a następnie poklepać po plecach dla odwagi i odwiedzić Madame Pomfrey w Skrzydle Szpitalnym, z nieśmiałą prośbą o coś przeciwbólowego. Mimo udzielenia mu pomocy, kobieta przypomniała, żeby uważał z nadużyciem i pamiętał o gwałtownych zmianach pogody, które mogą być przyczyną jego niedogodności.
- Jesteś już trzecią osobą w tym tygodniu, która narzeka na kłujący ból głowy – powiedziała, przekładając fiolki z eliksirami z jednego miejsca na drugie, w poszukiwaniu odpowiedniego leku dla Draco. – Doprawdy, panie Malfoy, miałam nadzieję, że odkąd pan Potter przestał być moim najczęściej powracającym pacjentem i mogłam w końcu zdjąć rezerwację z jego łóżka, to trochę odpocznę. Ale nic! Tak to jest jak się pracuje w miejscu, gdzie niespodziewane wypadki zdarzają się na porządku dziennym. Mam nadzieję, że to pomoże – dodała, podając mu mały flakonik z jaskrawozielonym płynem, który niebezpiecznie przypominał specyfik do czyszczenia toalety. – Łyżka rano i wieczorem po posiłku, panie Malfoy. I ani kropelki więcej, bo wyrządzi więcej szkody niż pożytku, jasne?
Wzmianka o narzeczonym sprawiła, że coś w jego głowie niebezpiecznie zawirowało. Podziękował jednak kobiecie za pomoc i starając się nie pokazać po sobie, że nie do końca wie gdzie góra, a gdzie dół, wrócił do komnat, natychmiast prosząc Stróżkę, aby przyniosła mu coś do jedzenia.
Cztery dni po pierwszym zażyciu leku i dziesięć od wyjazdu Harry’ego wydarzył się kolejny zgrzyt na jego kulejącym już i tak planie dnia. Starając się nie myśleć o wszystkich pomyłkach, za które musiał przepraszać na zajęciach, Draco postanowił zjeść tego dnia kolację razem z innymi w Wielkiej Sali, mając nadzieję, że podniesie go to nieco na duchu.
Jego plan był naprawdę dobry. Porozmawiać z paroma osobami, posłuchać może o ich problemach, poznać kilka nowych plotek, a potem wycofać się spokojnie do komnat, gdzie czekała na niego kolejna sterta esejów do sprawdzenia.
Tak. Był to całkiem konkretny, prosty, ale sensowny plan.
I działał.
Przez jakiś czas.
Był właśnie w trakcie słuchania jak Neville opowiadał mu o przygodach drugiego roku z młodymi mandragorami, kiedy nagle, dookoła niego zapadła kompletna cisza. Zaskoczony upuścił widelec, który upadł na talerz, wydając tym samym z siebie ostry, nieprzyjemny dla ucha dźwięk. A przynajmniej tak powinien zrobić, bo blondyn nie usłyszał totalnie nic, obserwując podskakujący teraz po podłodze sztuciec z szeroko otwartymi oczami.
Co się działo?
Skołowany sytuacją uniósł głowę, widząc przed sobą zaalarmowany jego stanem wzrok Neville'a, ale nadal nie słysząc, co ten do niego mówił. Oczywiście jeśli jego ciągle poruszające się usta były wystarczającym dowodem, że tak było. Coraz bardziej przerażony zerwał się więc na równe nogi, nie zwracając uwagi na wyciągniętą w jego kierunku niepewną dłoń Longbottoma. Zdążył zrobić jedynie trzy chwiejne kroki z dala od stołu prezydialnego, kiedy otaczająca go cisza zamieniła się w kłujący pisk. Złapał się za głowę.
Zwielokrotniona natrętnym dźwiękiem migrena wróciła z przytupem, zwalając go z nóg. Ale Draco nie zwrócił na nią uwagi. Tonął w bólu o wiele gorszym niż wcześniej, nie mając pojęcia, co się wokół niego dzieje i może nie do końca go to też obchodziło. Chciał jedynie, aby przestało. Cokolwiek się działo, aby przestało i to natychmiast. Natychmiast. Zanim zwariuje.
Nie wiedział jak długo to trwało. Sekundy, minuty, godziny, dni, a może lata. Czuł jedynie ból. Otaczały go kolory i kształty, których nie rozpoznawał. Do rozlegającego się na przestrzeni całej jego czaszki pisku dołączyły inne, równie drażniące dźwięki, nie pomagając w najmniejszym stopniu. Nie wiedział czy krzyczał, czy sam nic nie mówił. Wydawało mu się, że czuje dotyk, ale nie mógł mieć całkowitej pewności. Potem jednak poczuł płyn, powoli wypełniający mu usta i przełknął go instynktownie, krztusząc się chrapliwie. Nie dość, że nie był w stanie myśleć to teraz jeszcze się utopi.
Harry…
Gdzie jesteś, Harry?
Nastała ciemność.
Następną rzeczą, jaką był w stanie zidentyfikować był fakt, że znajdował się na twardej, zimnej posadce w Wielkiej Sali, jego szata była skłębiona i pomięta, podejrzanie przypominając ubranie Zgredka, a nad głową kłóciły mu się dwie osoby. Czując ulgę, że tym razem jest w stanie usłyszeć, o czym rozmawiają, skupił się na wypowiadanych przez nich słowach, starając się odnaleźć w nich sens.
- Jak to nie zamierzasz go o tym poinformować? – odezwał się przepełniony niedowierzaniem głos, który Draco po chwili zidentyfikował jako Toma. – Nie widziałeś, co się wydarzyło?
- Rozumiem twój punkt widzenia – odpowiedział drugi, szybko okazujący się Nevillem. – Ale musisz zaakceptować to, jak wygląda sytuacja z szerszego punktu widzenia. W Brazylii nie dzieje się dobrze i to jego obowiązek się tym zająć. To problem na skalę światową. Nie mamy pojęcia, co się tam dzieje, nie możemy tak po prostu im przerwać, żeby poinformować o czymś, na co i tak nie mają wpływu.
- Czy ty wiesz o kim mówisz?
- Doskonale wiem, o kim mówię, Tom. I ty też powinieneś wiedzieć, że znając naturę ich połączenia, nie powinniśmy się do niczego wtrącać.
- Ale to Harry! Wpadnie w szał, jak się dowie, że…
Na wspomnienie imienia narzeczonego Malfoy jęknął głośno, czując nagły ból w klatce piersiowej, który zniknął tak szybko jak się pojawił.
- Draco! – u jego boku natychmiast klęknął Riddle, z widocznym niepokojem badając go od stóp do głów, jakby oczekiwał, że da mu to wgląd we wszystkie urazy, których nie były w stanie wyłapać jego oczy. Gdyby jego umysł był w nieco bardziej klarownym stanie, mógłby nawet rozważyć, że było to możliwe. W końcu mówimy tu o Tomie Riddle’u. – Jak się czujesz? Słyszysz nas?
- Bywało gorzej – odpowiedział szczerze blondyn, krzywiąc się po tym jak poczuł drażniącą suchość w gardle. Podejrzewał, że zjedzenie ciastek jego ojca byłoby w tym momencie przyjemniejsze niż wydobycie z siebie jakiegoś konkretnego dźwięku. Nie musiał jednak mówić nic więcej, bo natychmiast pojawiła się przed nim szklanka wody, a na jego plecach ręka, pomagając mu się powoli podnieść. – I tak, słyszę was – dodał cicho po opróżnieniu naczynia.
- Co się wydarzyło? – spytał ponownie Tom, odkładając na posadzkę koło siebie pustą szklankę. Spojrzenie jakie w niego wbijał było ostre, migające czerwienią, jakby był zły, że Malfoy śmiał sprawić, że musi się o niego martwić. Jakby to była jego wina.
Była…?
- Ja… Nie mam pojęcia – westchnął w końcu Ślizgon. – Wszystko było w porządku i nagle zapadła całkowita cisza, i potem ten pisk… - spojrzał bezradnie na Riddle’a, nerwowo stukając palcami prawej ręki w kolano. – Jak długo…?
- Kilka minut – odezwał się tym razem Neville, wyglądając na równie zaniepokojonego, co Tom. Przynajmniej on nie był na niego zły. – Podaliśmy ci jakąś mieszankę eliksiru uspokajającego, przeciwbólowego i przeciwzapalnego, ale nie wiedząc, co się dokładnie działo, nie mogliśmy tak naprawdę zrobić nic więcej. Testy pani Pomfrey nie wykazały nic nadzwyczajnego.
- Dziękuję – wyszeptał Draco, chowając twarz w dłoniach i zamykając oczy. Może nie piszczało mu w uszach jak wcześniej, ale głowa nadal pulsowała tępym bólem. Czuł się jakby został przed chwilą staranowany przez stado hipogryfów Hagrida albo był świadkiem wokalnych popisów Syriusza. – Dziękuję za pomoc – wziął głęboki wdech, zbierając się w końcu w sobie i wstał powoli, zadowolony, że zachwiał się tylko raz.
- Co ty…? – zaczął Tom, marszcząc brwi, ale Malfoy już go nie widział. I nie słuchał.
- Lepiej pójdę do łóżka – oznajmił, odwracając się na pięcie i zmierzając powoli w kierunku bocznego wyjścia z Wielkiej Sali. – Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Dobranoc.
I wyszedł.
I może mu się to wydawało, ale był prawie pewny, że kątem ucha usłyszał głos Neville’a.
- Jednak masz rację, Tom. Musimy poinformować Harry’ego.