O nie! Jak to się mogło stać?

Harry Potter - J. K. Rowling
M/M
Other
G
O nie! Jak to się mogło stać?
Summary
Sequel "Małego Wypadku"Minęło kilka lat odkąd ich życie w końcu się ułożyło i chłopcy postanowili, że najwyższy czas się pobrać. Harry zapomniał jednak, że jego życie nigdy nie układało się tak, jak tego chciał. To by przecież było za proste.Jakim cudem szachy stały się idealnym sposobem na rozwiązywanie problemów?Dlaczego doprowadzanie Toma do szału stało się jedną z ulubionych rozrywek całej rodziny?Ile razy Harry zawali sprawę?Czy Draco kiedykolwiek nie będzie miał racji?Jak bardzo powiększy się rodzina Weasleyów?Dlaczego, po tylu latach niepotrzebnego odwlekania ślubu, na dzień przed wydarzeniem przyszła para młoda postanowiła zrobić wszystko, aby do niego nie doszło?I co w tym całym chaosie robi Dudley?
All Chapters Forward

Twoje zdanie nigdy nie było skromne

- Więc chcesz mi powiedzieć, że byłeś tu cały czas? Przez te wszystkie lata?

- Niezależnie ile razy zadasz mi to pytanie, Harry, moja odpowiedź się nie zmieni.

- No wiem! Ale mam nadzieję, że może jakoś szybciej to do mnie dotrze!

- Gryfoni i ich powolne umysły.

Draco czuł się, jakby obserwował mecz tenisa – sportu, który kilka lat temu pokazał mu Harry. Malfoy od samego początku zastanawiał się, co widzą w nim mugole, którzy się tym pasjonują. Odbijanie piłki przez siatkę przez dwie osoby nie było nawet w ułamku tak ciekawe, jak przyglądanie się dyskusji, jaka rozgorzała pomiędzy Lordem Voldemortem a jego narzeczonym.

- Czyli podsumowując – zaczął ponownie Potter, nic nie robiąc sobie z niemiłego komentarza i sprawiając, że Czarny Pan westchnął, przewracając oczami. Wyglądałby na zirytowanego, gdyby nie uśmiech, który gościł na jego ustach. Mężczyzna naprawdę czerpał przyjemność z ich rozmowy. – Tak naprawdę nigdy nie zniknąłeś, ale nie miałeś siły przejąć kontroli nad ciałem Toma, tak?

- Dokładnie tak – potwierdził Voldemort, prawdopodobnie po raz setny w ciągu ostatniej godziny. – Tak samo jak w tę noc, kiedy próbowałem cię zabić. Nie zginąłem, ale nie miałem fizycznego ciała, co sprawiło, że po prostu egzystowałem, zbierając energię. Dopóki nie spotkałem Quirrella.

- Ehh… - wzdrygnął się z obrzydzeniem Harry. – Nie przypominaj mi o tym człowieku. Byłem o wiele bardziej szczęśliwy, nie pamiętając o jego egzystencji.

- Dla twojej wiadomości, też nie uważałem go za wartego czegokolwiek – wtrącił Riddle. – Ale był łatwym do przejęcia pojemnikiem dla mojej okaleczonej duszy.

- Dobrze, że to mówisz, bo inaczej straciłbym do ciebie cały szacunek.

- Cieszy mnie, że to się nie stanie.

- W każdym razie – podjął ponownie temat Potter. – Żyłeś sobie na spokojnie, wiedząc co się dzieje dookoła i rozmawiając z naszym Tomem, kiedy tylko ci się zachciało, tak?

- Nie chcę niszczyć twojego obrazu rzeczywistości, ale jesteśmy w pewnym sensie tą samą osobą.

- Mówisz mi, jakbym nie miał o tym pojęcia – prychnął Gryfon. – Wolisz opisywać to jako rozmawianie samemu ze sobą? Rozdwojenie jaźni? A może pogawędki z głosem w głowie, który zarzeka się, że jest tobą z poprzedniego życia?

- Najbardziej podoba mi się wersja mówiąca o tym, jak o rozmowie Lorda Voldemorta z Tomem Riddlem – oznajmił Ślizgon. – Rozmowa dwóch prawie różnych osób, które przez przypadek wyglądają tak samo, dziejąca się w umyśle jednego z nich.

- To wcale nie brzmi lepiej.

- Moim skromnym zdaniem brzmi to o wiele lepiej niż rozdwojenie jaźni.

- Nie oszukuj się, twoje zdanie nigdy nie było skromne.

- Nie dyskutuj, Harry. I skończmy to, bo nie chcę zabierać Tomowi całej niedzieli. Z tego, co wiem to ty też nie masz nieograniczonego czasu wolnego – dodał Czarny Pan, odkładając na stolik pustą filiżankę i Draco mimowolnie zaczął się zastanawiać ile herbaty było już w ciele młodego Riddle’a? Najpierw Tom, teraz Voldemort. Ilość filiżanek była tak wielka, że Malfoy stracił rachubę. Nie zdziwiłby się, gdyby okazało się, że zamiast krwi, u Ślizgona w żyłach płynie herbata. – Chciałem się tylko pokazać i wyjaśnić sytuację.

- Czyli nie zamierzasz przejmować nad nim kontroli?

- Nie – Riddle pokręcił głową, wstając i przeciągając się we wszystkie strony. – Moje życie skończyło się w momencie pozbycia się z powierzchni ziemi tego zgrzybiałego idioty. No i to nie tak, że mi się nudzi - rozmowa z Tomem zawsze jest ciekawa. Przyglądanie się jak steruje swoim życiem jest ciekawe. Dopóki nie będzie mnie potrzebować, zostanę w jego umyśle i nie będę nikomu przeszkadzać.

- To bardzo… wielkomyślne z twojej strony – podsumował Gryfon, powoli dobierając słowa.

- Nie bądź taki zdziwiony, Harry – uśmieszek jaki rzucił mu Czarny Pan zdecydowanie nie należał do prawie stuletniego staruszka.

- Musisz mi wybaczyć, ale niezależnie od tego, jak bardzo twoje zachowanie w poprzednim życiu było umotywowane, ciężko mi wyobrazić sobie, że z własnej woli pozbawiasz się możliwości spokojnego życia dla kogoś innego – wyjaśnił Potter. - Nawet jeśli jest to inna wersja ciebie.

- Nie jestem bez serca, Harry – westchnął cicho Voldemort. - A przynajmniej nie jestem bez serca, odkąd nauczyłeś mnie, co oznacza je mieć. I uwierz mi, że nie mam zamiaru odbierać Tomowi jego przyszłości, kiedy zapowiada się ona w tak dobrych barwach. To byłoby marnowanie potencjału. Potencjału, który kiedyś był mój i zmarnowałem go dla zemsty. Czy to źle, że chcę zobaczyć, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym miał normalną rodzinę?

Gryfon nie odpowiedział, ale jego uśmiech przekazał wystarczająco.

- Czy masz do mnie jeszcze jakieś niedorzeczne pytania? – Czarny Pan uniósł wyzywająco brew, jakby tylko czekał na jego kolejne kosmiczne wymysły, które mógłby jednym zdaniem sprowadzić na ziemię.

- Na chwilę obecną nie.

- W takim razie będę musiał podziękować wam za gościnę i to, że po dowiedzeniu się, że nadal żyję nie postanowiliście się mnie natychmiast pozbyć – powiedział Tom, opuszczając na chwilę głowę w geście wdzięczności. A przynajmniej tak odebrał to Malfoy. – Jakbyście potrzebowali mojego towarzystwa, to wiecie gdzie mnie znaleźć.

Chłopak zamrugał kilkukrotnie, dając im pierwszorzędny widok na swoje zmieniające powoli kolor oczy. Kiedy błękit całkowicie przykrył charakterystyczną czerwień, Riddle potrząsnął delikatnie głową i wziął głęboki wdech.

- Jeszcze nigdy nie dałem mu przejąć władzy nad ciałem na tak długo, a przynajmniej nie świadomie – powiedział, patrząc to na Draco, to na Harry’ego. – Nie powiem, to nieco dziwne uczucie, ale da się przyzwyczaić, chociaż z tego co słyszałem, nie będzie takiej potrzeby.

- Cieszę się, że mieliśmy okazję to sobie wyjaśnić – poinformował go Potter, opierając się rękami o zagłówek kanapy, za którą stał. – Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło.

- Też się cieszę, że moje drugie ja postanowiło współpracować, a nie robić problemy – przyznał Tom. – Nie chciałbym, abyś musiał odprawiać nade mną jakieś egzorcyzmy.

- Wątpię, żeby do zniszczenia duszy wystarczyły egzorcyzmy – zaśmiał się Malfoy, kręcąc głową. – Ale sama myśl o przeprowadzaniu egzorcyzmów na Lordzie Voldemorcie jest przezabawna.

Riddle jedynie prychnął z uśmiechem na twarzy, a jego oczy zabłyszczały czerwienią.

- Myślę, że muszę się już zbierać – odezwał się po chwili ciszy Tom, chwytając za swoją torbę i zarzucając ją sobie na ramię. – To był dziwnie ciężki niedzielny poranek, a ja, przez ostatni wieczór jestem nieco w plecy z zadaniami. Poza tym ufam, że wy też powinniście się wybrać już do szpitala.

- Masz rację – przyznał Draco, wstając i przeciągając się jak Riddle kilka minut wcześniej. – Dudley pewnie zastanawia się, dlaczego nas tam jeszcze nie ma.

- Wysłałem mu przecież wiadomość, że będziemy później! – oburzył się Harry, ściskając usta w wąską linię.

- Jest już dużo później niż później, kochanie – poinformował go blondyn, wskazując końcówką nosa na zegar, wiszący na ścianie.

- Dopóki nie powiedziałem jak bardzo później będziemy, to nie ma czegoś takiego jak za późno – argumentował Gryfon.

- To ja was zostawię – wtrącił się Tom, podchodząc do portretu Salazara i otwierając go na tyle, aby móc się przecisnąć przez dziurę. – Pozdrówcie ode mnie Dudleya i Anikę, i dajcie znać jak ma się Petunia, dobrze?

I zniknął.

 

***

 

Harry nie musiał być geniuszem, aby zrozumieć, że coś było bardzo nie w porządku, a pojawiając się w szpitalu wpadli w sam środek atmosfery tak ciężkiej, że przytłaczało samo przebywanie w tym miejscu.

- Co się stało? – spytał, nie siląc się nawet na jakiekolwiek powitanie i natychmiast podchodząc do kuzyna. – Czy z ciotką wszystko w porządku?

Dudley nie odpowiedział, jedynie kiwając głową, jednocześnie wskazując ręką na mugolską gazetę, leżącą na jednym z pustych łóżek. Nie zwlekając, Harry przywołał ją do siebie, otwierając i poszukując czegoś, co mogłoby mu wytłumaczyć sytuację. Długo szukać nie musiał. Kiedy tylko zobaczył przed oczami znienawidzoną twarz wuja, wiedział, że to, co przeczyta mu się nie spodoba. I miał rację.

Poprzedniego dnia nie był pewny, co o tym myśleć, ale teraz nie miał już żadnych wątpliwości. Nie zamierzał tak tego zostawić. To, że był wściekły, było sporym niedopowiedzeniem. Zrodziła się w nim tak wielka nienawiść do tego człowieka, że prawdopodobnie rzuciłby się na poszukiwania go osobiście w tamtym momencie, gdyby nie ręka Draco, która niespodziewanie pojawiła mu się na ramieniu, szybko sprowadzając go na ziemię.

- Harry, chłodniej trochę – powiedział cicho blondyn, zwracając jego uwagę na duchotę sali, która zdecydowanie taka nie była w momencie ich pojawienia się.

- Przepraszam – westchnął, starając się uspokoić i przywracając pomieszczeniu odpowiednią temperaturę. – Po prostu…

Machnął rękami, odrzucając gazetę jak najdalej od siebie i czując jak w miejsce złości powoli wpełza irytacja. Irytacja i bezsilność. Bo kiedy nieco ochłonął, dotarło do niego, że tak naprawdę sam nie może wiele zdziałać w sprawie wuja. Zasady Władcy mu na to nie pozwolą. A przynajmniej nie pozwolą mu na to, co chciałby z nim zrobić. Znaleźć go? Kilka minut roboty. Zamknąć? Postawić przed sądem? Żaden problem. Ale czy cela w więzieniu, nawet do końca życia, z zapewnionym jedzeniem i dachem nad głową była odpowiednią karą? Nie. Ale miał magicznie związane ręce.

- Daj mi się tym zająć, dobrze?

Niespodziewane pytanie Draco zbiło go z tropu.

- Chcesz się tym zająć? – powtórzył głupio. – Jak?

- Pozostaw to mnie, Harry – cichy głos narzeczonego, pojawiający się bezpośrednio w jego głowie, był jak rozmowa z jakimś bóstwem, próbującym go nakłonić do wykonania jego woli. A Gryfon był tylko człowiekiem. - Zajmij się swoimi sprawami, ważniejszymi sprawami, i zostaw tego człowieka mnie.

- Jesteś pewny?

- Nie wiesz z kim rozmawiasz? – prychnął Ślizgon. – Inaczej bym nie pytał.

- No dobrze – zgodził się niechętnie Potter, wiedząc, że nawet gdyby zaczął się kłócić, nic by nie wygrał. Niezależnie jak bardzo nie podobało mu się wysyłanie narzeczonego na swojego wuja, którego nie chciał nigdy więcej widzieć w pobliżu blondyna, kiedy Malfoy coś sobie zaplanował, nikt nie mógł go zatrzymać. Nawet Harry. – Tylko raportuj do mnie o wszystkim, co się wydarzy, dobrze? Na bieżąco.

- Oczywiście. To nie tak, że jestem w stanie cokolwiek przed tobą ukryć – Gryfon nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, że chłopak przewrócił oczami.

- I dobrze – podsumował. – Przynajmniej dzięki temu nie muszę się martwić, że zrobisz coś głupiego.

- I nawzajem.

 

***

 

Od sytuacji z ciotką Petunią minął tydzień i wszystko wróciło do względnej normalności, nie licząc codziennych wizyt w szpitalu, które stały się nieodłącznym elementem jego zawalonego grafiku. Każdego dnia po kolacji Harry poświęcał przynajmniej dwie godziny na rozmowy z kuzynem, u którego pobyt u Munga pobudził ciekawość na temat świata magii jeszcze bardziej, a także wysłuchiwanie zapewnień uzdrowicieli, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. I wszystko wskazywało, że tak właśnie było.

Tego wieczoru, kiedy szykował się, aby odstawić protestującą Anikę do domu, do którego miała wrócić już dawno, ale nikt nie był w stanie jej przekonać, podszedł do niego doktor Brown z uśmiechem na twarzy.

- Wasza Wysokość – zaczął, pochylając na chwilę głowę. – Chciałbym jedynie poinformować, że zdecydowaliśmy się wybudzić pańską ciotkę w przyszłym tygodniu. Jej stan jest na tyle stabilny, że nie widzimy potrzeby dalszego utrzymywania śpiączki.

- Naprawdę? – na twarzy Gryfona pojawił się szeroki uśmiech. – To niesamowita wiadomość!

Jak się można było spodziewać, nie tylko on zareagował na te wieści z entuzjazmem.

- Jesteś pewna, że masz wszystko? – spytał po raz setny Dudley, rozglądając się po sali.

- To nie tak, że miałam przy sobie jakoś dużo.

- Ale…

- Dudi.

- No dobrze.

Harry stał, opierając się o ścianę i przyglądając tej wymianie zdań z rozbawieniem. Naprawdę cieszył się, że jego kuzyn znalazł sobie kogoś pasującego do jego osobowości. Nie tylko on uważał, że Anika była wręcz idealna do swojej roli. Miał jedynie nadzieję, że Dudley traktował ją odpowiednio. Przez ostatnie lata dziewczyna stała się częścią ich pokręconej rodzinki i jeśli chłopak, nawet nieumyślnie, by ją skrzywdził, czekała na niego długa kolejka osób, które miałyby coś do powiedzenia na ten temat.

- Gotowa? – spytał, podchodząc do żegnającej się dwójki i wyciągając do niej rękę.

- Tak – odpowiedziała, kiwając głową.

- W takim razie zamknij oczy – podpowiedział. – Powinno być ci wtedy lepiej. Wybaczcie, że ostatnio nie opisałem wam dokładnie jak działa teleportacja w praktyce, ale byłem nieco… rozproszony.

- Nie martw się, Harry – odezwał się Dudley, klepiąc go po ramieniu. – Znam gorsze odczucia niż bycie przeciskanym przez wąską rurkę.

- Po moim pierwszym razie określiłem to dokładnie w ten sam sposób – powiedział Potter, szczerząc zęby. – Do zobaczenia jutro.

Wiedząc, że Londyn był o wiele bardziej zatłoczony niż Little Whinging, Gryfon nie mógł teleportować ich bezpośrednio pod dom dziewczyny. Nie będąc też zbytnio fanem wąskich uliczek zdecydował się w końcu na toaletę pobliskiej stacji benzynowej, zadając sobie później pytanie, jak to niby miało być lepsze. Ale to nie była jego wina, że zrozumiał swój błąd dopiero po czasie. A może była?

Po szybkim opuszczeniu budynku, kiedy skierowali się w stronę domu Aniki, Harry przypomniał sobie nagle słowa narzeczonego sprzed kilku godzin. I dziękował Merlinowi, że to zrobił, bo Malfoy by go zabił, gdyby znowu o tym zapomniał.

- Jakie macie plany na święta? – spytał, przerywając ciszę.

- Normalnie większość rodziny zjeżdża się do nas, a następnego dnia przenosimy się do mojego brata, ale w tym roku są to jego pierwsze święta z Lizzie jako żoną i chcieli spędzić je oddzielnie – odpowiedziała dziewczyna, zatrzymując się na chwilę przy przejściu dla pieszych. – Jak tylko mama o tym usłyszała, byłam pewna, że wybuchnie. Zawsze powtarzała, że w święta najważniejsza jest rodzina, ale ona jedynie postanowiła, że w takim razie z tatą wylatują na Sycylię, argumentując, że dawno nigdzie razem nie byli. To sprawiło, że zostało mi przyłączyć się do Dudleya i Petunii, którzy natychmiast mnie zaprosili, ale po tym wszystkim co się wydarzyło – rzuciła mu niepewne spojrzenie, marszcząc brwi. – Nie wiem jak to będzie. Przyznam szczerze, że nie jestem najbardziej odpowiednią osobą do przebywania w kuchni i jak pewnie wiesz, Dudley też, a nie mam zamiaru zmuszać Petunii do gotowania, więc zastanawiałam się nad zamówieniem jakiegoś cateringu.

- Nie będzie takiej potrzeby – odezwał się Harry, otwierając bramkę od ogrodzenia i przepuszczając dziewczynę jako pierwszą. – Chcieliśmy zrobić to z Draco już dawno, ale nie było odpowiedniej okazji – wyjaśnił. – Co powiecie na spędzenie świąt z nami?

- Z wami?

- Ze mną, Draco i jego rodzicami, całą zgrają Weasleyów, Hermioną, naszymi chrzestnymi, Tomem, oczywiście, kilkoma znajomymi, jak dadzą się przekonać – wymieniał. – Będzie to spory tłum, ale nie wyobrażamy sobie, aby było inaczej.

- I chcecie, abyśmy do was dołączyli? – spytała, jakby starając się upewnić, że się nie przesłyszała. – Gdzie w ogóle zmieści się taka liczba osób? W twoim zamku?

Harry jedynie wyszczerzył zęby, zakładając ręce na piersi.

- Najwyższy czas, żebyście poznali Norę.

 

***

 

- Co ze zdjęciami? – spytał następnego wieczora Draco, po tym jak nagle przypomniało im się, że są w samym środku planowania ślubu i mają jeszcze masę rzeczy nieustalonych.

- Czy to bardzo źle, że nadal nie do końca rozumiem, jak działają magicznie ruszające się ilustracje? – westchnął Harry, odkładając na bok setny wzór zaproszenia, jaki dzisiaj przejrzał, nie mając pojęcia, czym różnił się od poprzednich.

- Tak – odezwał się z jego prawej Tom, nie podnosząc głowy znad eseju, który pisał już drugą godzinę. – Władasz tym światem, Harry. Wypadałoby żebyś wiedział chociaż, jak działa.

- Ale dla mnie to nie ma znaczenia – zaprotestował Potter, ignorując „A powinno mieć”, które nadleciało do niego od strony Riddle’a. – Zależy mi jedynie, aby móc potem po latach je przeglądać i wspominać – dodał, wbijając wzrok w narzeczonego. – Wspominać jak szczęśliwy byłem tego dnia, jak niesamowicie wyglądałeś, jak bardzo musiałem się powstrzymywać, żeby cię nie schować i zostawić tylko dla siebie.

- Harry…

- Jesteście obrzydliwi – powiedział nagle Tom, wstając i chowając swoje rzeczy do torby. – Wychodzę zanim zaczniecie się ślinić – oznajmił, zatrzymując się na chwilę przy portrecie Salazara żeby zerknąć na zarzucony zaproszeniami stół. – Pierwszy rodzaj był najlepszy – dodał. – I wiem, że Draco podobał się najbardziej. Nie rozumiem, czemu kazał ci przeglądać dziesiątki kolejnych skoro od początku wiedział, który wybierzecie.

- Draco!

 

***

 

Dzień, w którym miała zostać wybudzona ciotka Petunia nie zaczął się za dobrze, budząc Harry’ego pilnym wezwaniem do Brazylii, a skończył jeszcze gorzej, informacją od Hermiony, że w zamku czeka na niego problem, którego Rada nie była w stanie samodzielnie rozwiązać. Podsumowując to wszystko, Gryfon miał możliwość wybrania się do szpitala dopiero następnego dnia, z góry informując Różyczkę, żeby nie przeszkadzała mu dopóki świat nie zacznie się walić.

- Harry! – przywitał go głos kuzyna, kiedy tylko otworzył drzwi. – Dobrze, że jesteś! Słyszałem, że miałeś wczoraj strasznie zabiegany dzień.

- Nawet mi nie przypominaj – prychnął Gryfon, kręcąc głową, i podszedł do łóżka, na którym leżała kobieta. – Jak się czujesz, ciociu?

- Lepiej niż mogłabym się spodziewać – odpowiedziała. Jej głos był cichy i chrapliwy, prawdopodobnie dlatego, że dawno go nie używała. Szybko skanując ją wzrokiem od stóp do głów, nawet nie znając się na medycynie, mógł stwierdzić, że wyglądała dobrze jak na kogoś kto prawie pożegnał się z życiem dwa tygodnie wcześniej. – Chciałam cię przeprosić i ci podziękować, Harry…

- Nie – przerwał jej szybko Potter, siadając koło łóżka na wolnym krześle. – Po pierwsze, jeśli uważasz, że zostawiłbym cię na śmierć w tym mugolskim szpitalu, mogąc zrobić coś, żeby cię uratować, to chyba mnie nie znasz. Jesteśmy rodziną, a rodziny nie zostawia się w potrzebie, kiedy można jej pomóc. Nie musisz mi dziękować za zrobienie czegoś, co powinienem zrobić bez zastanowienia. Po drugie, jeśli już jestem na kogoś zły, to na Vernona. Ale nim też nie musisz się już przejmować. Nigdy więcej nie postawi nogi w tym samym kraju, co ty. Chciałbym jedynie zrozumieć, dlaczego nie powiedziałaś mi o rozwodzie? Już pomijając, że dało się tą sytuację załatwić o wiele lepiej, mogłem wam pomóc dawno temu. Pieniądze nie mają dla mnie wartości.

- Nie mogłabym… - Petunia pokręciła głową, zaciskając dłonie w pięści. – Po tym wszystkim nie mogłabym jeszcze prosić o pomoc.

- Po tym wszystkim?

- Po tym jak traktowaliśmy cię przez te wszystkie…

- Ciociu – przerwał jej po raz kolejny Potter. – Przestań. Rozumiem, że możesz mieć wyrzuty sumienia. Rozumiem, że mogłaś sobie jeszcze nie wybaczyć. Ale najwyższy czas to zrobić. Weź przykład ze mnie – wyszczerzył się głupio. - Voldemort zabił moich rodziców i zniszczył mi pierwsze szesnaście lat życia, i w momencie, w którym to jego życie zostało mi powierzone co zrobiłem? Przygarnąłem go pod swój dach, żeby wychować w prawdziwej rodzinie i dać drugą szansę. Kilka dni temu pomagał mi wybierać zaproszenia na ślub. Naprawdę sądzisz, że trzymałbym urazę do ciotki, która może nie traktowała mnie najlepiej, ale zapewniła wszystko, co było mi potrzebne do dorośnięcia, mimo że pałała niechęcią do świata, który zabrał jej siostrę? To nie tak, że zapominam o wszystkim, co mnie złego spotkało, ale czy warto marnować czas na urazę do dobrych ludzi, którzy popełnili kilka błędów, kiedy życie jest takie krótkie?

Petunia milczała przez chwilę, a potem uśmiechnęła się słabo.

- Jesteś niesamowity, Harry – powiedziała.

- Już to kiedyś słyszałem – odpowiedział ze śmiechem.

- I w takim momentach przypominasz mi Lily bardziej niż kiedykolwiek – kontynuowała, wyciągając do niego rękę i kładąc mu ją na policzku. – Nigdy nie spotkałam człowieka z większym sercem niż twoja matka, z większymi pokładami dobroci i zrozumienia w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji. A przynajmniej tak mi się wydawało.

- Mama ma rację, Harry – odezwał się Dudley. – Postanowienie poprawienia się i odnowienia z tobą kontaktu uratowało nam życia. Twoja osoba jest wystarczającą motywacją, do starania się być jak najlepszym człowiekiem. Nie uważasz, że wiele to o tobie mówi?

Od udzielenia jakiejkolwiek odpowiedzi na te wyznania uratowała go pielęgniarka, która wpadła z drugim śniadaniem i porcją leków dla ciotki. Ku zdziwieniu personelu szpitala, Petunia odpowiedziała na wszystkie eliksiry śpiewająco, nie reagując negatywnie nawet z najbardziej nasączonym magią wywarem, co bardzo usprawniło proces leczenia. Podejrzewali nawet, że kobieta może być charłakiem, jednak po szybkich badaniach ta opcja została wykluczona, pozostawiając niecodzienną reakcję pod znakiem zapytania. Sam Harry podejrzewał, że mogło chodzić o jego częsty kontakt z ciotką. Petunia była po prostu przyzwyczajona do magii, a jej organizm nie uważał jej za coś niecodziennego i zagrażającego zdrowiu, dlatego nie odrzucał pomocy. Jego teoria nie została potwierdzona.

Kiedy tylko pielęgniarka zostawiła ich samych, upewniając się, że wszystkie leki zostały poprawnie zażyte, Potter zerknął na zegarek. Miał jeszcze piętnaście minut zanim musiał skierować się do Ministerstwa na rozmowę z Amelią i zamierzał je wykorzystać, co do sekundy, więc, obserwując jak ciotka komentuje różnice pomiędzy posiłkami mugoli i czarodziejów, przysunął się bliżej, opierając łokcie na łóżku.

- Czy Dudley wspominał, że w tym roku święta spędzacie z nami w Norze?

Forward
Sign in to leave a review.