
Chapter 4
W poniedziałek rano, w Orlim Gnieździe, dyrektorka ogłosiła wymianę. Wywołało to powszechne poruszenie. Wymiana była na ustach uczniów przez cały dzień. Tuż po zakończeniu lekcji, uczniowie posłali wiadomości do swoich rodziców, pytając ich, czy mogą jechać. Zrobiły tak także Róża z Eweliną, które teraz przechadzały się razem po przyszkolnym parku. Po skończonych lekcjach przebrały się z mundurków i z racji, że było jeszcze dość ciepło, ubrały się lekko. Obie w koszulki i bluzy, z tą różnicą, że Róża miała dżinsowe dzwony, a Ewelina spódnicę do kolan w ciemnozieloną kratę. Szły przez aleję klonów i dębów, rozprawiając, co wezmą ze sobą na wyjazdy.
— Ja na pewno muszę wziąć ten błękitny koc, wiesz, ten w malwy. Myślisz, że pozwolą mi zabrać Marcysię?
— Ten grudnik? — Róża kiwnęła głową — Nie sądzę. Ale możesz zapytać któregoś z nauczycieli.
— Bo jak nie, to chyba będę musiała go wysłać do domu, albo kogoś poprosić by się nim zajął.
— Mhm. Miałaś dziś zielarstwo tak?
— Tak, a co?
— I widzieliście nowe rośliny?
— Jeszcze nie, będą w przyszłym tygodniu. A sorka nie mówiła nawet co to będzie. Chce, żeby to była niespodzianka. Zamiast nazw roślin, zadała nam porządną pracę domową. W formie referatu, opisać wygląd, cechy charakterystyczne i właściwości pięciu, właściwych dla Polski, roślin polnych. Oczywiście nie może to być byle co. Trawy raczej nie opiszę. Na szczęście mamy czas do następnego czwartku. Raczej zdążę. A ciebie nadal zawalają runami?
— Trochę tak. Po ostatniej lekcji dostaliśmy jakieś dziwne tablice i mamy rozszyfrować kilka runicznych pieczęci. Niby jedna kartka, ale jak się siądzie, to całe popołudnie nad tym zleci.
— Przynajmniej z Obrony jeszcze nic nie ma.
— Na szczęście. A propos obrony. Widziałaś już zastępstwa na najbliższy tydzień? — Ewelina zatrzymała się i spojrzała na
dzięcioła siedzącego na dębie.
— Nie, a powinnam? — Róża też stanęła i spojrzała na ptaka.
— W tym tygodniu mamy zastępstwo. Z sorką Aetherius.
— To już wróciła?
— Na to wychodzi. Idealnie się składa, bo miałam do niej parę pytań.
Róża jej przytaknęła. Spacerowały jeszcze pół godziny, aż zaczęło się chmurzyć. Powoli zaczęło kropić, a one wróciły do budynku.
— Ja już będę iść. Obiecałam bratu pomóc mu z lekcjami — powiedziała Ewelina — Coś nie idzie mu z matmą.
— Jasne. Ja chyba też do niej siądę. Sorka Wyszkiewicz zapowiedziała sprawdzian z równań i wzorów skróconego mnożenia. A jak wiesz, w matmę jestem noga.
Ewelina pomachała Róży i skierowała się do sali, w której mieli się spotkać z Jarkiem. Przeszła kawałek korytarzem, weszła na następne piętro i weszła do pokoju za drzwiami z ciemnego dębu. W pomieszczeniu, na kanapach siedziało kilku uczniów czytając książki. Kilkoro innych, siedziało przy stołach. W rogu pomieszczenia, przy stoliku, nad rozłożonymi książkami siedział chłopiec o ciemnobrązowych, falowanych włosach, niemal identycznych jak jej siostry. Jej jednak były dłuższe, bo aż za łopatki.
Ewelina przysiadła się do niego.
— No i jak ci idzie? - dziewczyna zapytała brata, który chłopak skrzywił się na to pytanie.
— Nie idzie. Trzeci raz próbuję obliczyć pole powierzchni ścian tego ostrosłupa i za każdym razem wychodzi inaczej!
— Pokaż no - sięgnęła do podręcznika - A liczyłeś z podstawą czy bez?
— Z podstawą.
— I tu już masz źle, bo masz liczyć bez niej. Poza tym, pomyliłeś wzory. Popatrz — Ewelina pochyliła się z bratem nad zadaniem i po kilku minutach, było już zrobione poprawnie — Rozumiesz już o co chodziło?
— Teraz już tak. Pomożesz jeszcze w tym następnym? Nie wiem nawet jak się za nie zabrać.
— Jasne.
Ostatecznie, skończyło się nie na jednym, a na czterech zadaniach, po rozwiązaniu których Ewelina wróciła do siebie i zabrała za czytanie "Makbeta". Zostało jej jeszcze trochę, a następnego dnia, miał być test sprawdzający znajomość lektury. Czasami zastanawiała się, dlaczego w magicznej szkole uczą takich trywialnych rzeczy jak polski czy matematyka, ale po pewnym czasie uznała, że to nawet lepiej. Daje to uczniom ogólną wiedzę i możliwość rozwoju zarówno w dziedzinach magicznych jak i magii nie wymagających. Sama nawet się cieszyła z matematyki, ponieważ mimo że była trudna, dawała jej masę satysfakcji. Jednak nadal nie przepadała za siedzeniem nad polskim.
Zaraz po tym jak skończyła czytać, z małego kominka wyleciały dwie koperty. Podeszła do nich i sprawdziła adresatów. Jeden był dla niej a drugi, dla Natalii, jednej z dziewczyn, z którymi dzieliła pokój. Położyła jej go na biurku i otworzyła swój.
"Dostaliśmy twój list, i wstępnie się zgadzamy. Poinformuj nas tylko jakie są koszty wyjazdu i co mamy kupić. Podobno w Hogwarcie wszystkie sprzęty trzeba kupować samemu, więc w razie czego chcielibyśmy wiedzieć.
Mama i Tata"
Po przeczytaniu listu, na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech zadowolenia. Postanowiła powiedzieć o tym Róży od razu, jak tylko się spotkają. Zerknęła na zegar, który wskazywał osiemnastą pięćdziesiąt dziewięć. Postanowiła pójść do stołówki na kolację, zanim wszystko, co najlepsze będzie już zabrane.