Lesser Evil || Harry Potter fanfiction

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
Gen
G
Lesser Evil || Harry Potter fanfiction
Summary
Latona wiedziała, że ciąży na niej duża odpowiedzialność za dalsze losy swojej rodziny, od kiedy nauczyła się odróżniać jeden koniec różdżki od drugiego. Przeszła do historii, to fakt, a historia kocha się powtarzać.Gdy Czarny Pan odradza się na jej oczach, wszystkie intrygi wychodzą na jaw. Latona, która niedawno zdała sobie sprawę ze swojej choroby, przekonuje się, że nie każdy musi być tym, za kogo się podaje, wrogowie czasem okazują się przyjaciółmi, a niewinne zawiniątko, które znalazła przy koszu na śmieci, może raz na zawsze zmienić bieg wydarzeń.❝Chciałem ją zabić... Tak, to byłby ogromny błąd. Musisz wybaczyć moją ówczesna samolubność, Latono.❞.❗postać ewoluuje❗❗slowburn alert❗❗Niektóre zdania lub sceny są wyrwane z kontekstu, ale warto zwracać na nie uwagę ❗
All Chapters Forward

Zagadka

Latona rozejrzała się po grocie. Black nieźle się w niej rozgościł — nazbierał gałęzi i chrustu i zrobił z nich posłanie dla siebie oraz Hardodzioba, postawił w kącie plastikowe wiaderko, w którym trzymał równo poukładane wydania "Proroka Codziennego". To, co rzuciło jej się w oczy, była duża, czarna płachta, która wydała jej się znajoma.

— Syriuszu, czy to... moje szaty? — zapytała.

Rok temu Latona z pomocą zaklęcia powiększającego oraz naprawiającego skleciła dla rannego Syriusza temblak, oraz duże nakrycie, aby mógł ogrzać się w zimną noc, podczas której ona, Harry i Hermiona pomagali mu uciec z zamku.

Szaty i krawaty były już zniszczone i brudne. Z niewiadomych przyczyn ten widok tak poruszył Latonę, że ścisnęło jej się serce.

— O tak, są bardzo wygodne — odparł Syriusz. — I przydatne... Jak to dobrze, że to ty znalazłaś tę mapę, Latono. Jestem umówiony z Harrym, Ronem i Hermioną o drugiej, niech no tylko ich dopadnę. — Obnażył zęby w bardzo psi sposób.

— Co tutaj robisz? — zapytała nagle Latona. — Nie boisz się, że ktoś cię znajdzie?

— Wypełniam swoje obowiązki ojca chrzestnego — odpowiedział Syriusz. — Widzisz, co się tu dzieje. Mroczny Znak podczas mistrzostw świata, zaginięcie Berty Jorkins, Harry zawodnikiem w Turnieju Trójmagicznym. Chciałem być na miejscu, to wszystko zaczyna być coraz bardziej podejrzane. Ale ciebie mało to pewnie obchodzi, co?

— Mój ojciec jest jednym z sędziów turnieju, gdyby coś się stało, z pewnością by mi o tym powiedział — oznajmiła Latona. — Mama i tata nie wierzą w twoją niewinność, bardzo mi przykro.

— Nie są jedyni — odparł spokojnie Syriusz. — Alexander wspominał coś o Crouchu?

— Nie, ale nie pojawił się ani na balu, ani na drugim zadaniu.

— A na pierwszym?

— Nie wiem, Syriuszu. Leżałam wtedy w szpitalu.

Black spojrzał na nią, marszcząc brwi i dopiero po chwili na jego twarzy pojawił się wyraz zrozumienia. Latona zastanawiała się od dłuższego czasu, czy Syriusz słyszał, co wydarzyło się w listopadzie, ale wyglądało na to, że Harry zadbał o to, aby jego ojciec chrzestny miał pojęcie o najdrobniejszych szczegółach tego zdarzenia.

— Nie byłem zachwycony, gdy Dumbledore poinformował mnie o tym, co zaszło — powiedział Syriusz, a w jego głosie wybrzmiała szaleńcza nuta. — Magiczne światełka? Anomalie? Co ty tam zrobiłaś, dziewczyno?

— Gdyby nie Potter i jego niewyparzony język z pewnością nic by się nie stało — odparła chłodno Latona.

Złocisty błysk rozświetlił jaskinię. Latona, blednąc ze strachu, owinęła płaszczem swoje ręce. Syriusz dostrzegł, co zrobiła, oraz nagły promień światła, który przez chwile wydobył się spod jej rękawic. Złapał ją za rękę i dokładnie jej się przyjrzał.

— Co to było? Dlaczego nosisz rękawiczki?

— Nic.

— Latono, co to było? — powtórzył Syriusz natarczywym tonem. Za każdym razem, gdy przestawał starać się być uprzejmym, wychodziła z niego jego szaleńcza natura, która jeżyła Latonie włosy na głowie.

— Muszę już iść — powiedziała stanowczo, wyrywając się z jego uścisku, ale gdy wstała, noga zabolała ją tak bardzo, że z powrotem usiadła.

Black dźwignął się na nogi i wyciągnął do niej rękę, której nie przyjęła. Chciała stąd jak najszybciej wyjść. O własnych siłach jakoś się wyprostowała.

— Latono? Chyba nie chcesz mnie wydać...

— Oczywiście, że nie! — zawołała. — Ja... to tylko...

Niech to szlag. Latona znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Syriusz był natarczywy i wiedziała, że nie wypuści jej stamtąd, dopóki nie dowie się tego, czego chciał. Wyglądał przerażająco, stojąc w bladych promieniach słońca i Latona wzdrygnęła się, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie we Wrzeszczącej Chacie.

— Nie powiem ci — powiedziała w końcu. — Chciałam tylko oddać mapę. Masz rację, po co ja w ogóle tu przychodziłam. Mogłam ci wysłać sowę.

Latona zacisnęła zęby, czując, jak materiał wokół zranionej nogi lepi się do jej skóry, przesiąknięty krwią. Wsadziła różdżkę do kieszeni i podeszła do Hardodzioba, który zamrugał na nią wściekle pomarańczowymi oczami i ponownie się ukłoniła.

— No dobrze, nie musisz mówić, jeśli nie chcesz — rzekł Syriusz. Wyglądał, jakby się przestraszył, że Latona naprawdę sobie pójdzie. Tylko dlaczego? — Usiądź, nie nadwyrężaj tej nogi, znam parę zaklęć, które ci pomogą... a tak poza tym, do drugiej zostało jeszcze sporo czasu, naprawdę nudzi mi się samemu.

— Boli mnie noga i moi przyjaciele zaraz będą mnie szukać — powiedziała Latona. Naprawdę chciała już iść. — I tak nie wiem, jak im wytłumaczę, co mi się stało... Reparo! Chłoszczyść! — zawołała, celując różdżką w swój płaszcz, który wrócił do pierwotnego stanu.

— Dobrze — westchnął Syriusz. — Pójdę z tobą do drogi wylotowej, może Harry już tam będzie.

Zanim opuścili jaskinię, przemienił się z powrotem w czarnego psa. W przeciwieństwie do jego prawdziwych włosów sierść miał gładką i lśniącą. Latonie ciężko było iść, chociaż noga nie bolała ją już tak bardzo, jak przedtem. W końcu, po półgodzinnej wędrówce, podczas której Syriusz uparcie jej towarzyszył, merdając ogonem, zeszli ze zbocza. W oddali zobaczyli barierkę kończącą drogę. Majaczyły przy niej trzy postacie i Latona domyśliła się, że byli to Harry, Ron i Hermiona.

Black zaszczekał, zwracając ich uwagę. Na twarzach Gryfonów wymalowało się coś, czego Latona jeszcze nigdy nie widziała. Stali tam z rozdziawionymi ustami, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Kulejąc, Latona ruszyła w ich kierunku, a podły uśmiech cisnął się na jej usta.

— Warell?! — wrzasnął Harry, przenosząc swoje spojrzenie z Latony na Syriusza, który usiadł obok Latony i nastawił uszy. — Co ty... jak...

— Następnym razem upewnijcie się, że nikt was nie podsłuchuje, gdy rozmawiacie o czymś tajnym — powiedziała, a potem jak gdyby nigdy nic ruszyła przed siebie.

Nagle, czarny pies kąsnął ją za dłoń. Latona zatrzymała się, a wtedy pies stanął na tylnych łapach, przednie zarzucając jej na ramiona. Uśmiechnęła się. Black uniósł łapę, tak jakby chciał pomachać jej na pożegnanie, a potem pozwolił jej pogłaskać się po łbie.

Harry, Ron i Hermiona obserwowali, jak Latona odchodzi w kierunku Hogsmeade. Ciepły, północny wiatr rozwiał jej kruczoczarne włosy, gdy jeszcze raz odwróciła głowę, aby na nich spojrzeć.

Noga Latony zagoiła się bez powikłań, chociaż Black przyprawił ją o kolejne blizny. Niestety, jej ulubione spodnie nadawały się już tylko do wyrzucenia.

Dwudziesty drugi dzień niecierpliwego czekania nareszcie dobiegł końca. Teraz gdy Latona nie miała już Mapy Huncwotów, nocne przechadzki po zamku stały się naprawdę ryzykowne. Dotarła do łazienki jęczącej Marty kilka minut przed północą, prawie wpadając na dyżurującą w pobliżu profesor Sinistrę.

To wszystko napawało Latonę dziką satysfakcją. Cztery minuty; to jednak łapanie prawa, a co jeśli ją złapią? Trzy minuty; przecież Moody powiedział, że portale nie zostawiają magicznego śladu, jeśli będzie trzymać język za zębami, nikt się o tym nie dowie.

Minuta. Latona zaczęła kurczowo wpatrywać się w tarczę zegarka na jej przegubie, aż tu nagle wybiła północ i zabił wielki dzwon na Wieży Astronomicznej.

Coś dziwnego stało się z ołtarzem. Uschnięte liście kłaposkrzeczki zajaśniały szkarłatnym światłem, a potem, całkowicie niespodziewanie, wytrąciły się z nich małe, lśniące kuleczki, które z zawrotną prędkością uderzyły o siebie i wchłonęły się w jedno z lusterek dwukierunkowych.

Lusterka zalśniły światłem tak jasnym, że Latonę rozbolały oczy. Z każdą chwilą poświata bladła, aż w końcu łazienkę ponownie pochłonął mrok. Nad ołtarzykiem unosił się pożółknięty kawałek papieru. Latona drżącą ręką chwyciła go i poczuła, że był bardzo ciepły. W środku wypisane pochyłym pismem widniały napisy:

Bardzo podobne słowa, ktoś kiedyś rzekł;

Gdy raz na niego siekła, mężczyzna prawie zdechł,

Tarantula jej bliźniaczką jest,

Choć podobieństwa nie doszukasz się na fest.

Trzon jak agrest, płatew jak krew,

Gdy strzeli kulą, wyda samosiew.

Rozwiąż mnie, zagadeczkę, bez sensu żadnego,

Zbliżam cię przecież do celu twego.

— Na brodę Merlina — sapnęła Latona.

Tej nocy już nie zasnęła. Ciągle czytała treść zagadki, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Tarantula? Płatew? Co to, do licha, miało znaczyć? Latona rozbrajała ją wers po wersie... Po wielu godzinach zdołała domyślić się, że to, co było rozwiązaniem zagadki, musiało mieć coś wspólnego z zielarstwem, bo na ostatnich zajęciach profesor Sprout tłumaczyła im, czym był samosiew — zdolność rośliny do samodzielnego rozsiewania swoich nasion. Co oznaczała pozostała część łamigłówki? Latona nie miała pojęcia.

Aurora miała wkrótce urodziny, więc Latona wysłała jej ogromną tabliczkę czekolady, którą wygrała podczas lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami. Hagrid pokazał im niuchacze — małe, czarne i puchate stworzenia z długimi ryjkami. Miały dziwnie płaskie, łopatowate przednie łapy i przypatrywały się im, mrugając oczami, jakby były uprzejmie zdziwione, że tyle osób zaszczyca ich swoją uwagą.

— Bardzo lubią błyskotki — oznajmił Hagrid, kiedy cała klasa zgromadziła się wokół, aby je obejrzeć. Latona, Tracey i Dafne jednoznacznie stwierdziły, że były to najsłodsze zwierzęta, jakie kiedykolwiek widziały. — O tym mówię, uważaj, Parkinson!

Jeden z niuchaczy nagle podskoczył i chwycił zębami zegarek Pansy, która wrzasnęła ze strachu i odskoczyła. Latona zauważyła, jak Hermiona śmieje się, patrząc się w kierunku Parkinson spojrzeniem pełnym złośliwości; gdy tylko artykuł z "Czarownicy", do którego Pansy udzieliła nieprzyjemnego wywiadu, dotarł do większej liczby odbiorców, Hermiona zaczęła dostawać przykre listy z pogróżkami od zazdrosnych fanów Harry'ego Pottera oraz Wiktora Kruma.

Hagrid pokazał im połać świeżo skopanej ziemi i powiedział, że ukrył tam trochę złotych monet. Kazał im wybrać sobie po jednym niuchaczu, a właściciel tego, który wykopie najwięcej monet, dostanie nagrodę. Niuchacz Latony był bardzo energiczny i przekopał teren o wiele szybciej od innych.

Początek semestru letniego oznaczał zwykle, że Latona musiała ostro trenować przed ostatnim w sezonie meczem quidditcha. Teraz głowę zaprzątała jej zagadka, wyczerpujące zajęcia z profesorem Dumbledorem oraz nauka do egzaminów, które zbliżały się wielkimi krokami. Od jakiegoś czasu Latona po prostu pracowała na najwyższych obrotach.

— Nie wiem, co się dzieje, panie profesorze — jęknęła, kiedy kolejna próba wykrzesania z niej choć odrobinę magicznej mocy nie przyniosła żadnych skutków. — Wcześniej wystarczyło bardzo niewiele, żeby blizny zaczęły świecić...

Dumbledore rzucał na nią różne zaklęcia, które powodowały jeszcze różniejsze emocje. Latona wychodziła z jego gabinetu albo bardzo wściekła, albo smutna, albo tryskająca energią, jednak od dłuższego czasu nic nie wskazywało na to, że blizny zaraz mogły zabłysnąć.

— To nic nie da, nie mam w sobie żadnej magicznej mocy, to jakaś bujda...

— Musimy spojrzeć na tę sytuację z innej perspektywy — powiedział Dumbledore. — Nie wolno ci się poddawać, Latono.

— To już drugi miesiąc, od kiedy NIC się nie wydarzyło — oświadczyła zrezygnowanym głosem, chowając twarz w dłoniach.

— Pytanie, dlaczego? — mruknął Dumbledore. Wstał i zaczął przechadzać się po swoim gabinecie. — To dziwne, Elwira nie miała najmniejszego problemu z uwalnianiem swojej mocy... Myśl, Latono, myśl, musimy dotrzeć do sedna problemu.

— Gdzie ty się ciągle wymykasz, co? — zapytała Tracey, siedząc na łóżku, gdy Latona wróciła do dormitorium. Było już późno, spędziła w gabinecie niespełna cztery godziny. — Jesteś ostatnio strasznie zabiegana.

— Myślałyśmy, że jesteś ze swoim kolegą z Beauxbatons, ale Draco powiedział, że próbował dostać się do pokoju wspólnego razem ze swoją siostrą — powiedziała Dafne, spinając włosy w wysokiego kucyka.

— Co? — Latona zmarszczyła brwi. Była bardzo zmęczona i pomyślała, że się przesłyszała. — Christopher chciał tu wejść? Ale po co?

— Nie wiem — odparła Tracey. — Ale obydwoje wyglądali na bardzo zestresowanych.

Latona, kładąc się do łóżka, uznała, że Christopher zachowywał się ostatnio dość nietypowo. Uwielbiała go, to fakt, wiele razy uratował jej skórę przed lekcją zielarstwa i zawsze potrafił ją rozśmieszyć. Coraz częściej widywała ten onieśmielający błysk w jego oczach, a świadomość, że za niedługo Christopher będzie musiał wrócić do swojego kraju, rozdzierała jej serce, bo z pewnością nie zobaczą się przez bardzo długi czas.

Następnego dnia podczas śniadania Latona zobaczyła go, jak rozmawiał ze swoimi przyjaciółmi z Beauxbatons, jedząc płatki z mlekiem. Nadal nie wyglądał najlepiej i zdawało się, że tak też się czuł.

Podczas zajęć z obrony przed czarną magią profesor Moody oświadczył im, że są bardzo do przodu z materiałem i mogą sobie pozwolić na nieco luzu. Ta wiadomość bardzo ich ucieszyła, a gdy wszyscy pochowali podręczniki i różdżki, Moody powiedział:

— Tak sobie pomyślałem, że opowiem wam co nieco o willach. — Cichy szmer przetoczył się przez klasę. Moody usiadł na brzegu swojego biurka i ciągnął: — Dużo ich tutaj jest, od kiedy gościmy uczniów z Beauxbatons... Te stworzenia są bardzo sprytne i choć wille czystej krwi są łatwe do upatrzenia, gorzej jest z mieszańcami. Czy ktoś zna jakąś pół-willę? Ćwierć-willę?

Kilka rąk, w tym ręka Latony, wystrzeliło w powietrze.

— Tak, to bardzo ważne, abyście potrafili odróżnić naturalnie urodziwą osobę od mieszańca. Nawet nie wiecie, ile zagrożeń siedzi w takim czarodzieju.

— Przecież Fleur Delacour jest w części willą, panie profesorze — powiedziała nagle Hermiona — i reprezentuje Beauxbatons w Turnieju Trójmagicznym. Gdyby stanowiła zagrożenie, Czara Ognia by jej nie wybrała.

— Dobre spostrzeżenie, panno Granger — pochwalił ją Moody, a Hermiona pokraśniała z radości. — Ale panna Delacour jest dziewczyną i nie sposób tego ukryć. Niebezpieczeństwo siedzi w mężczyznach.

Latona poderwała głowę znad zeszytu i wbiła osłupiony wzrok w pokierszowaną twarz profesora Moody'ego.

— Dlaczego? — zapytała, trochę zbyt natarczywie. Zarówno magiczne, jak i normalne oko Szalonookiego gwałtownie zwróciło się w jej kierunku.

— Mężczyźni, w których żyłach płynie krew willi, są narażeni na wiele chorób i zaburzeń — wyjaśnił. — W przeciwieństwie do kobiet, które zazwyczaj wykorzystują swoje wdzięki do osiągania swoich celów lub uwodzeniu naiwnych młodzieńców, mężczyźni mają psychopatyczne skłonności... Ale to bardzo rzadka przypadłość. Istnieje pewna choroba... och, nie chciałbym być w ciele dziewczyny, na której punkcie taki mieszaniec dostanie obsesji...

Lavender i Parvati westchnęły głęboko i spojrzały na siebie z przerażeniem.

— Gdy chory osobnik upatrzy sobie ofiarę, najpierw oczarowuje ją swoją urodą — powiedział Moody. W klasie zapanowała taka cisza, że Latona dokładnie słyszała bicie swojego serca. — Jego spojrzenie powoduje, że dziewczyna zakochuje się w mgnieniu oka i nie zdaje sobie sprawy, że dobrowolnie poddaje się hipnozie. Nie może się mu oprzeć i daje się zwieść na manowce. Ofiara musi być niezwykle silna, aby odeprzeć jego ataki, choć nie słyszałem o takich przypadkach... Taki mieszaniec robi to, aby w końcu zamordować upolowaną nieszczęśnice. Nie wiadomo, co kieruje takimi ludźmi. Fantazje? Potrzeby? Chorego nie można wyleczyć, to cecha, z którą będzie musiał zmagać się do końca życia.

— A kiedy taki mieszaniec jest... gotowy do ataku? — zapytała Latona, która tak mocno ściskała krawędź swojej szaty, że rozbolały ją dłonie.

— Z czasem zaczyna zachowywać się jak obłąkany, jeśli nie może już znieść zmuszających go do czynienia zła żądzy. Wyglądają na chorych, mamroczą do siebie... A najgorsze w tym wszystkim jest to, że bliscy muszą trzymać przypadłość swojego syna, brata lub kuzyna w tajemnicy. Och, nie chcecie wiedzieć, co się stało z takimi, co się wygadali, nie chcecie. Pewna kobieta ostrzegła kiedyś wybrankę swojego chorego syna i kazała jej uciekać. Takie mieszańce wpadają w szał, gdy nie widzą swojej ofiary przez długi czas. Syn rozszarpał ją na kawałki, gdy dowiedział się, że jego własna matka odpędziła od niego jego... zdobycz, tak to słowo idealnie opisuje, jak tacy mężczyźni postrzegają te niczego nieświadome dziewczęta.

Jeszcze nigdy nie oddychało się jej tak ciężko, jak w tamtej chwili. Gdy w klasie rozbrzmiał dzwon obwieszczający koniec lekcji, Latona w mgnieniu oka spakowała swoje rzeczy do torby i wybiegła na korytarz tak szybko, że Tracey i Dafne musiał sporo się natrudzić, aby ją dogonić. Nie, nie, nie, to nie mogła być prawda, tylko jej się zdawało, to tylko zbieg okoliczności, okropny zbieg okoliczności...

— Hej, co ci jest? — zapytała Tracey, chwytając Latonę za ramię, aby nareszcie ją zatrzymać. — Wyglądasz, jakbyś zobaczyła trupa!

— Dziewczyny, Zabini i Malfoy mieli rację, wtedy, w Hogsmeade, gdy powiedzieli mi, że Christopher mną manipuluje — wybąkała Latona. Głos jej drżał. Czuła w gardle wielką gulę, która rosła i rosła z każdą chwilą. Tracey i Dafne spojrzały na siebie, nie wiedząc, o co jej chodzi. — Christopher i Marinette są pół-willami. A on... on jest chory na tę chorobę, o której mówił Moody!

— Na Merlina, Latono! — Dafne złapała się za policzki, wytrzeszczając oczy. — Jesteś pewna? Na pewno ci się wydaje, przecież Christopher nigdy nie zachowywał się wobec ciebie w taki sposób!

— Nie, Dafne — powiedziała Tracey, która zaczęła blednąć tak samo, jak Latona. — Ona ma rację. Jego oczy. Nigdy nie widziałam tak lśniących i przekonujących oczu. I co teraz? — zapytała, patrząc wyczekująco na Latonę. — Musimy komuś powiedzieć!

— Już za późno — wypaliła Latona. — On już się niecierpliwi. Wygląda na chorego, odkąd wróciliśmy z Hogsmeade... cholera, nie wiem, co robić.

— Chodźmy do Moody'ego — zaproponowała Dafne. — Albo do madame Maxime. Jest jego dyrektorką!

— A co jeśli nam nie uwierzą? — powiedziała Latona, gdy szły na obiad. Każda osoba w bladoniebieskim mundurku wyglądała teraz dla niej jak jedno z rodzeństwa Callante. — Chodźcie szybciej, nie chce się na niego... natknąć. O boże.

Christopher właśnie wyszedł z łazienki i zmierzał w ich kierunku. Oczy miał czerwone i podkrążone, a twarz trupiobiałą. Latona chwyciła Tracey i Dafne za ręce i pociągnęła je w przeciwną stronę. Serce biło jej jak młot. Jeszcze tego brakowało.

— To dlatego chciał się dostać do pokoju wspólnego — powiedziała. — Chciał mnie dopaść. Merlinie, Merlinie, Merlinie, ale się wpakowałam!

 

Forward
Sign in to leave a review.