
Drugie zadanie
Na lekcji zaklęć profesor Flitwick ogłosił, że zadaniem czwartoklasistów będzie ćwiczenie przeciwieństwa zaklęcia przywołującego — zaklęcia odsyłającego. Flitwick wręczył każdemu uczniowi po kilka poduszek w obawie przed przykrymi skutkami, które mogły nadejść wraz z latającymi po klasie przedmiotami.
— Nie wierzę — roześmiała się Latona. — Zaklęcie przywołujące kompletnie mi nie wychodziło, a teraz? — machnęła różdżką i odesłała poduszkę na drugi koniec klasy. — Rewelacja!
Latona zauważyła, że jej umiejętności magiczne zależały od tego, czy poprzedniego dnia wydarzyło się coś, co spowodowało mocne błyszczenie się jej blizn. Zrozumiała tą zależność stosunkowo niedawno, ale i tak nie miała na to wpływu. Była to jednak cenna obserwacja, o której powiedziała pani Pomfrey, tak jak zalecili jej rodzice.
Nagle, jedna z poduszek rąbnęła Latonę w twarz. Ocnkąwszy się, spojrzała w kierunku, z którego przyleciała i zobaczyła Harry'ego, Rona i Hermionę śmieszkujących między sobą.
— Tracey, daj mi dwie poduszki — powiedziała Latona.
— Eee, proszę bardzo — odparła Tracey.
Latona ułożyła trzy poduszki na biurku jedna obok drugiej, oddaliła się nieco, a potem wypowiedziała zaklęcie kierując promieniem tak, że trafił wszystkie trzy, z zatrważającą siłą posyłając je wprost na Gryfonów. Ich miny? Bezcenne.
— Panno Warell... — odezwał się ze zrezygnowaniem Flitwick, który przed chwilą został odesłany na półkę z książkami przez Neville'a. — Litości...
Latona do późnych godzin nocnych bawiła się Mapą Huncwotów. Była pod wrażeniem, jak huncwotom udało się ją zrobić. Pomyślała, że gdyby każdemu pierwszoklasiście rozdawano podobne mapy, o wiele łatwiej byłoby się im odnaleźć w Hogwarcie i nie wchodziliby tak często innym pod nogi.
Nikomu nie pochwaliła się swoim znaleziskiem. Latona domyśliła się, że złote jajo, które staranowało ją, gdy wracała ze szlabanu, musiało należeć do Harry'ego, skoro mapa również się tam znalazła. Pewnie włóczył się po korytarzach, rozwiązując zagadkę. Dopiero w tamtej chwili Latona dostrzegła, jak mało czasu dzieliło ich do drugiego zadania turnieju.
Całkowicie wyleciało jej z głowy, kto krył się pod pseudonimami, którymi opatrzona była pierwsza strona mapy huncwotów. Promyk, Łapa, Lunatyk, Glizdogon i Rogacz — tak przezwali się Black, Potter, Pettigrew, Lupin i Aurora. Tylko kto był kim?
A później ją oświeciło. Promykiem była Aurora — jedyna, która nie była w stanie przemienić się w żadne zwierzę. Łapą był Syriusz, zmieniający się w wielkiego psa, logiczne. Glizdogonem nazywali Petera Pettigrew — to oczywiste, skoro przemieniał się w szczura. Rogacz to James Potter, zmieniający się w rosłego jelenia, a Lunatykiem z pewnością był Lupin, bo ten pseudonim idealnie wiązał się z jego księżycową przypadłością.
To, że to Harry zgubił mapę, potwierdzało jego nerwowe zachowanie. Być może miało to również związek ze zbliżającym się zadaniem — Harry był poddenerwowany, ciągle sprawdzał kieszenie szaty i torbę i kazał robić to Ronowi i Hermionie.
Latona miała jeszcze jedną, nową zabawkę — książkę o portalach. Gdy Moody powiedział jej, że Ministerstwo Magii je zdelegalizowało, wiedziała, że będą chodzić jej po głowie. Musiała to przyznać, nieziemsko chciała je mieć. Nie sprawiło to jednak, że zabrała się za nie od razu. Nękała ją niepewność, bała się, że ktoś ją nakryje. W końcu postanowiła, że pod osłoną nocy poczyta, co należy zrobić, aby je stworzyć, a później pomyśli, co dalej.
Tej samej nocy Latona wyciągnęła z kufra "Portale na wielką skalę" i siedząc w łóżku nakryła się kołdrą, otworzyła go i przeczytała:
"Czym są portale?
Są to przedmioty lub obiekty, które umożliwiają czarodziejom przemieszczanie się z jednego miejsca do drugiego bez ryzyka uszczerbku na zdrowiu. Po wynalezieniu teleportacji portale przeszły do historii.
Najlepszym przedmiotem lub obiektem, który może służyć jako portal, od zawsze były małe i poręczne lusterka dwukierunkowe, pozwalające rozmawiać czarodziejom będących daleko od siebie. Jedno z nich zawsze było kluczem, a drugie wejściem (zob. str. 3). Ułatwiało to interesantom sprawną komunikację.
Stworzenie portali jest trudne i wymaga wiele czasu, poświęcenia i umiejętności magicznych. Aby proces zaklinania klucza i wejścia przebiegł sprawnie, należy wykonać kilka kroków opisanych na następnych stronach. Czarodziejowi, któremu nie powiedzie się jeden z nich, nie grożą jednak żadne konsekwencje, poza własnym rozczarowaniem, jak to dzieje się w przypadku procesu przemiany w animaga".
— Super... — wyszeptała z podnieceniem Latona, zamykając książkę.
Przecież Moody mówił, że portale nie zostawiają magicznych śladów... nie okłamałby jej, prawda?
⁂
Drugie zadanie Turnieju Trójmagicznego zbliżało się wielkimi krokami, a gdy było już po walentynkach, czas jakby przyspieszył. Latona i Christopher umówili się, że będą oglądać starania reprezentantów razem.
Tego dnia na śniadaniu było głośniej, niż zwykle, a przy stole nauczycielskim ponownie zasiadł Hagrid. Latona nie widziała go od ładnych kilku tygodni i ucieszyła się, że znowu poprowadzi opiekę nad magicznymi stworzeniami.
Gdy śniadanie dobiegło końca, reprezentanci zostali nagrodzeni gromkimi brawami. Wszyscy strasznie się głowili, gdy powiedziano im, że mają zebrać się przy jeziorze. Co takiego mogło być rozwiązaniem zagadki złotego jaja?
Na dworze było chłodno. Latona, ubrana w czarny puchowy płaszcz, czekała na Christophera przed wrotami zamku. Z uśmiechem na ustach wspominała chwilę, gdy poznali się bibliotece kilka miesięcy temu. Nie spodziewała się wówczas, że ich znajomość tak świetnie się rozwinie. Christopher był zawsze dziarsko uśmiechnięty i z chęcią jej pomagał. Nie mogła zapomnieć o jego pięknych, błękitnych oczach... no i ten błysk... Zdawać by się mogło, że rzuca nim zaklęcia.
W końcu go zobaczyła. Christopher nie był sam. Szedł z jakąś dziewczyną. Była niesamowicie piękna, miała długie, lśniące włosy, była wysoka, a przede wszystkim niezwykle podobna do Christophera. To była Marinette, Latona dawno jej nie widziała i stwierdziła, że jeszcze bardziej wypięniała.
— Cześć, Latona! — zawołał Christopher. Przywitali się, a potem powiedział, wskazując na dziewczynę — Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, aby moja siostra nam towarzyszyła, co?
— Oczywiście, że nie — odparła Latona, uśmiechając się. — Chodźcie, zadanie zaraz się zacznie.
— Christopher dużo mi o tobie opowiadał — powiedziała Marinette. Latona uśmiechnęła się, rzucając wymowne spojrzenie swojemu przyjacielowi. — Cieszę się, że mogłam cię poznać.
Latona, Marinette i Christopher udali się w kierunku jeziora. Dziewczęta szybko znalazły wspólny język; Latona dowiedziała się, że Marinette marzyła zostać reprezentantką Beauxbatons, od kiedy dowiedziała się o turnieju, ale wspierała Fleur Delacour, swoją serdeczną przyjaciółkę, jak tylko mogła.
Chociaż dobrze im się rozmawiało, Latona odniosła wrażenie, że pomiędzy Christopherem i Marinette atmosfera była napięta.
— Słyszałam o twoim wypadku w listopadzie — powiedziała Marinette. — Co się stało?
Latona była już w połowie przypominała sobie, jaką historię opowiadała każdemu, kto o to pytał, gdy nagle poczuła, jak ktoś z niesamowitą siłą na nią wpadł. Uderzenie było tak silne, że i ona, i ktoś, kto postanowił ją staranować, zachwiali się i upadliby, gdyby się złapaliby siebie nawzajem.
— Przepra...
To był Harry. Latona poczuła nagły przypływ odrazy. Gdy i on zorientował się, na kogo wpadł, też się skrzywił. Wyrwał się z uścisku, mruknął coś pod nosem i znowu popędził przed siebie.
— A niech się utopi w tym jeziorze — warknęła Latona, odprowadzając go wzrokiem i masując bolący bark. — Co się stało? On się stał — odpowiedziała, wskazując pędzącego chłopaka podbródkiem. — To Harry Potter. Pokłóciliśmy się. Okropnie. I potraktowaliśmy się magią.
— Ojej — westchnęła. — Przykro mi. Myślałam, że się przyjaźnicie, w końcu i ty i on... no wiesz... jesteście sławni.
— Przyspieszmy trochę, co? — zaproponował Christopher.
Miał rację. Gdy zeszli ze zbocza, zobaczyli trybuny wznoszące się nad przeciwległym brzegiem jeziora, odbijające się w ciemnej wodzie. Wszystkie miejsca były zajęte, a gwar podniesionych głosów niósł się ponad wodą. Sędziowie zasiedli przy udrapowanym złotogłowiem stole tuż nad krawędzią wody. Latona dostrzegła Alexandra w obfitym stroju oraz Percy'ego Weasleya, który znów zastępował pana Croucha.
Jakoś znaleźli sobie trzy miejsca tuż za stołem sędziowskim. Alexander odwrócił się i wyszczerzył do Latony zęby.
— To mój tata — wyjaśniła Latona, gdy zobaczyła, że Marinette wyglądała na zmieszaną. Coś w jej oczach zapłonęło, ale tylko na chwilę.
Reprezentanci stali obok dyrektorów swych szkół. Wszyscy sędziowie, oprócz profesora Dumbledore'a oraz Ludo Bagmana, patrzyli na Harry'ego z bardzo niezadowolonymi minami, jakby mieli nadzieję, że się nie stawi (ewidentnie się spóźnił).
Alexander rozstawił zawodników wzdłuż brzegu co dziesięć stóp i Latona z przyjemnością dostrzegła, jak chwyta Harry'ego za ramię mocniej, niż powinien. Alexander nigdy nie krył swojej niechęci wobec Harry'ego od czasu jego kłótni z Latoną w listopadzie i wszyscy doskonale to wiedzieli.
Bagman zaczął mówić z różdżką przy gardle:
— Nasi reprezentanci są już gotowi do rozpoczęcia drugiego zadania, które rozpocznie się na mój gwizdek. Mają dokładnie godzinę, na odzyskanie tego, co utracili. Liczę do trzech... razdwatrzy!
I gwizdnął, zanim zdążyli się zorientować, że to już. Zaczęli klaskać żywiołowo, gdy zawodnicy z pluskiem wskoczyli do wody. Krum stał się nagle rekinem, a Diggory i Delacour na ustach mieli bąble z powietrzem.
Wszyscy na widowni roześmiali się, kiedy zorientowali się, że Harry wchodził do wody bez jakiejkolwiek oznaki magicznej mocy, która pomogłaby mu przetrwać godzinę pod wodą, tylko żuł coś, co wepchnął sobie do ust przed skokiem do wody.
Jakie mogło być ich zdziwienie, gdy Harry nagle dał nura, a kilka sekund później wystrzelił w górę na wysokość kilku stóp. Pomiędzy palcami wyrosły mu błony, a na szyi skrzela.
— O kurka blaszka — wyrwało się Latonie.
— A więc zawodnicy ruszyli — powiedział radośnie Bagman, a jego głos potoczył się echem po jeziorze. — Miejmy nadzieję, że szybko do nas wrócą. Usłyszymy się za godzinę.
Godzinę? Czy przyszli tu, aby oglądać taflę wody? Latona zaczęła się nudzić już po piętnastu minutach. Nagle zobaczyła, jak Dumbledore odchodzi gdzieś z Alexandrem. Rozmawiali o czymś bardzo szybko i tak, aby nikt ich nie usłyszał. Latona uważnie się im przypatrywała, aż tu nagle obydwoje odwrócili się i spojrzeli prosto na nią.
Latona natychmiast odwróciła wzrok. Kilka chwil później usłyszała przyjemny głos profesora Dumbledore'a:
— Panno Warell, czy mogę prosić na słówko?
Wszyscy dookoła odwrócili się, aby zobaczyć, co się dzieje. Latona poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
— Ja-jasne.
Dumbledore poprowadził ją z dala od wścibskiego tłumu. Alexander już tam był i uśmiechnął się radośnie, kiedy ją zobaczył.
— Patrz i podziwiaj, jakie cudowne zadanie wykombinowałem — powiedział z dumą, rozglądając się dookoła.
— Widzę i podziwiam. Gratulacje, tato.
— Latono, moja droga — rzekł Dumbledore. — Przed chwilą rozmawiałem z twoim ojcem o bardzo ważnej i dyskretnej sprawie i miałem nadzieję, że mogłabyś do nas dołączyć. Otóż Latono, jestem pewny, że pamiętasz, co wydarzyło się w listopadzie.
— Taak, pamiętam — westchnęła Latona. Była ciekawa, jak potoczy się ta rozmowa.
— Latono, profesor Dumbledore wysnuł pewne wnioski, gdy dowiedział się, co się stało w sali wejściowej — powiedział Alexander. — Z całym szacunkiem do pana dyrektora, ale uważam, że niektóre są wyjątkowo przesadzone.
— Co? Co się stało?
— Moja droga, uważam, że diagnoza, którą ci postawiono, gdy przebywałaś w klinice świętego Munga, nie była do końca słuszna — rzekł Dumbledore. Latona zmarszczyła brwi. — Tak tylko przypuszczam. Nie jestem lekarzem, chociaż mój świętej pamięci ojciec niestrudzenie mnie do tego namawiał, ale śmiem twierdzić, że było to coś więcej, niż magiczny wybuch.
— Obawiam się, że nie rozumiem — mruknęła Latona.
— Dumbledore, mówiłem, że to jeszcze bardziej namiesza w tej całej sytuacji — powiedział Alexander, a w jego głowie wybrzmiała surowa nuta. — To jeszcze dziecko.
— Panie profesorze, tato. — Latona nic z tego nie rozumiała. — O co chodzi?
— Przyjdź do mojego gabinetu za tydzień w czwartek wieczorem. Hasło to "musy-świstusy" — poprosił Dumbledore, zanim Alexander coś z siebie wydusił. — Przepraszam, że zaprzątam ci głowę akurat teraz. Powinienem to bardziej przemyśleć. Możesz już iść, Latono, twoi przyjaciele na ciebie czekają.
⁂
Nawet gdyby chciała, Latona nie mogła skupić się już na wypatrywaniu reprezentantów w głębinach jeziora. Ciągle myślała o słowach Dumbledore'a oraz dacie, którą jej podał.
Pierwszy wyłonił się Cedrik, trzymając w rękach Cho Chang, zawodniczkę drużyny Krukonów w quidditchu, a chwilę później na powierzchni pojawił się Wiktor Krum wraz z Hermioną. Cała czwórka została wyciągnięta na powierzchnię i okryta kocami. Scena ta wyglądała bardzo komicznie, bo Krum nie pozbył się jeszcze wszystkich efektów częściowej transmutacji, której się poddał i nadal miał rekini nos.
Fleur wypłynęła sama, a Harry, który znacznie przekroczył limit czasu, wypłyną razem z Ronem i małą dziewczynką. Latona nie wiedziała, co się dzieje i nawet wyjaśnienia Bagmana nie objaśniły jej ogółu sytuacji:
— Panie i panowie! Podjęliśmy decyzję! Przywódczyni trytonów, Murkus, opowiedziała nam dokładnie, co wydarzyło się na dnie jeziora, dlatego postanowiliśmy przyznać reprezentantom następujące liczby punktów na pięćdziesiąt możliwych. A więc w kolejności; Panna Fleur Delacour... dwadzieścia pięć punktów — podniosły się oklaski. — Pan Cedrik Diggory... czterdzieści siedem punktów! — oklaski. — Pan Wiktor Krum... czterdzieści punktów! Pan Harry Potter wrócił ostatni, lecz wykazał się niezwykłą odwagą, gdyż chciał uwolnić wszystkich zakładników, a pierwszy przybył, by uwolnić swojego. Przywódczyni trytonów twierdzi, że świadczy to o godnym podziwu instynkcie moralnym i przyznaje mu najwyższą liczbę punktów, jednak w sumie otrzymuje ich czterdzieści pięć!
Wybrzmiały gromkie brawa, ale Krum i Alexander wyraźnie się nadąsali.
— Przed trzecim i ostatnim zadaniem nasi reprezentanci staną o zmierzchu dwudziestego czwartego czerwca — oznajmił Bagman. — A co ich czeka, dowiedzą się dokładnie miesiąc wcześniej. Dziękuję wam za dzielne wspieranie wszystkich zawodników.
— To trochę nie fair — powiedziała Marinette, gdy szli do zamku na obiad. — Ale niech im będzie.
Grupa chłopców idących z naprzeciwka tak zapatrzyła się na Marinette, że gdy jeden z nich zatrzymał się, aby coś powiedzieć, pozostali powpadali na niego i zrobił się korek.
Latona nagle zrozumiała, co kryło się za niezwykłą urodą rodzeństwa Callante.
— Czy wy jesteście willami?
— Pół-willami — odrzekł Christopher. Na usta wpełzł mu uśmiech satysfakcji. — Nasza matka była prawdziwą willą. Ojciec trafił na nią, jak zbierał grzyby w lesie.
Latona pomyślała sobie, że tego dnia nic już jej więcej nie może zaskoczyć.
⁂
Jednym z najlepszych następstw drugiego zadania było to, że każdy chciał się dowiedzieć ze szczegółami, co wydarzyło się na dnie jeziora, więc nie trudno było się domyślić, ile wersji wydarzeń krążyło już po Hogwarcie. Tydzień później Weasley snuł mrożącą krew w żyłach opowieść o porwaniu i samotnej walce z uzbrojonymi po zęby trytonami, które musiały go ciężko pobić, aby dał się zabrać pod wodę.
Ślizgoni głośno manifestowali swoje niezadowolenie związane z przyznaniem Harry'emu tak wysokiej liczby punktów, ale nie byli już w stanie nic zrobić.
Kiedy nadszedł czwartek, Latona wsadziła mapę huncwotów do kieszeni i udała się w kierunku gabinetu profesora Dumbledore'a. Nie wiedziała, co ją czeka i bardzo chciała mieć tę rozmowę za sobą. Wadą Dumbledore'a była skłonność do owijania w bawełnę, więc Latona musiała uzbroić się w cierpliwość i dokładnie go wysłuchać.
Gdy stanęła pod wielkim posągiem gargulca, powiedziała:
— Musy-świstusy!
Monument przesunął się, ukazując krętą klatkę schodową. Latona weszła na górę i zapukała mosiężną kołatką w dębowe drzwi gabinetu. Usłyszawszy komendę "wejść", pchnęła drzwi i zajrzała do środka. Dumbledore siedział za biurkiem, a gdy ją zobaczył, szeroko się uśmiechnął.
— Witaj, Latono — powiedział, rozkładając ramiona. — Proszę, usiądź.
Latona zajęła jeden z dwóch wyświechtanych foteli stojących przed biurkiem.
— Jak się czujesz? — zapytał. — Nic ci nie dolega?
— Eee, wszystko dobrze, dziękuję — odparła Latona. — A pan, panie profesorze?
— Nie posiadam się z radości, moja droga — odpowiedział profesor Dumbledore. — Właśnie otworzyłem sobie nową paczkę moich ulubionych cytrynowych cukierków, może się poczęstujesz? — I wskazał ręką na miskę pełną małych, żółtych pastylek.
Latona wzięła jedną i od razu tego pożałowała, ale nie dała po sobie poznać, że smak kwasku cytrynowego wyżarł jej wszystkie kubki smakowe.
— Jak zapewne pamiętasz, jak mówiłem ci, że nie zgadzam się z opinią pana Collinsa, twojego lekarza — rzekł Dumbledore. — Już ci mówię dlaczego. Znałem bowiem twoją babcię Elwirę, jak i jej siostrę Odette i kuzynkę Clarę. Uczyłem je transmutacji, gdy chodziły jeszcze do szkoły. Tak samo, jak ty, Latono, nie panowały nad swoimi magicznymi zdolnościami.
— Ale ja przecież nad nimi panuję.
— Z całym szacunkiem, Latono, ale nie sądzę, że wysyłanie kolegów w zaspy śniegu podczas bitwy na śnieżki jest oznaką kontroli. Kontynuując — ciągnął — uważam, że odziedziczyłaś po swojej babci pewne zdolności, o których nie masz pojęcia.
— Zdolności?
— Latono, nie zdradzam żadnej tajemnicy, przypominając, że to ty złamałaś klątwę Arytela i to ty masz na rękach ślady po magicznym wybuchu — powiedział Dumbledore, a z jego głosu zniknęła roześmiana nuta. — Pozwól, że będę mówić bez ogródek. Wiem, że w głębi serca masz świadomość tego, że różnisz się od swoich kolegów i koleżanek. Czy muszę ci przypominać, że to ciebie Lord Voldemort chciał zabić jako pierwszą? Albo, że przeżyłaś upadek z kilkudziesięciu stóp, gdy razem z Harrym i Hermioną ratowaliście Syriusza w ubiegłym roku? Nie wspominając już o listopadowych wydarzeniach.
Latona spuściła wzrok na swoje baleriny.
— Rozmawiałem z twoimi rodzicami podczas balu bożonarodzeniowego i pozwolili mi sprawdzić, czy moje podejrzenia są słuszne, jeśli się na to zgodzisz.
— Ale co pan podejrzewa, panie profesorze? — Latona nie mogła już wytrzymać.
— Uważam, że wybuch, który przeszłaś, uaktywnił w tobie coś, czego lekarze nie będą w stanie udowodnić nawet najskrupulatniejszymi badaniami. Według mnie... Latono, myślę, że odziedziczyłaś po rodzinie swojej babci niecodzienne zdolności magiczne.
Wiedziała to, choć nigdy nie potrafiła się do tego przyznać. Według niej byłoby to zarówno przepełnione pychą, jak i egocentryzmem, gdyby pewnego dnia stanęła przed lustrem i powiedziała sobie, że włada niezwykłą magiczną mocą.
Jakby nie robiła tak w pierwszej i drugiej klasie.
Teraz gdy powiedział to sam Dumbledore, ta świadomość przepełniła całe jej ciało.
— Domyślałam się tego, panie profesorze — bąknęła, spoglądając mu w błękitne oczy. — Od początku wiedziałam, że coś jest ze mną nie tak. Ciągle bolała mnie głowa, profesor Trelawney przepowiadała mi najróżniejsze choroby, a zaklęcia raz wychodziły mi bardzo dobrze, a raz miałam wrażenie, że nagle zostałam charłakiem...
— Moja droga Latono, wszystko jest z tobą w jak najlepszym porządku — zapewnił ją Dumbledore. — Cieszę się, że możemy ominąć kwestię przekonywania cię do moich racji. Zdejmij rękawiczki.
— Słucham?
— Zdejmij rękawiczki, Latono. I pokaż mi swoje ręce.
Latona zawahała się przez moment, ale pod wpływem jego spojrzenia zsunęła swoje rękawiczki i położyła ręce na blacie. W świetle świec blizny wydawały się jeszcze czerwieńsze i jeszcze głębsze, niż w rzeczywistości były.
— Tak, moja droga — mruknął Dumbledore. — Teraz jestem tego pewien. Blizna Harry'ego ma identyczną teksturę...
— Co Potter ma wspólnego z moją magią? — zapytała Latona, nieco ostrzej, niż zamierzała. Jasne światło zapulsowało wewnątrz jej blizn i poczuła, jak się rumieni.
— Co macie wspólnego? — powtórzył. — Och, bardzo wiele, Latono. Tylko nie macie o tym pojęcia. Muszę cię przed czymś przestrzec. Chcę, abyś wiedziała, że gdy Lord Voldemort — Latona wzdrygnęła się — nie był jeszcze na tyle silny, aby przejąć władzę, szukał wśród czarodziejów takich osób, które pomogłyby mu ją zdobyć. Przekabacał na swoją stronę wiedźmy, wampiry i olbrzymy. Pewnego dnia zawitał w twoim domu.
— Co? — wydusiła Latona. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
— Lord Voldemort był kiedyś takim samym człowiekiem jak ty czy ja, moja droga, i też uczył się w Hogwarcie. Twoja babcia i on byli w tej samej klasie. Voldemort rozumiał, co się z nią działo i zaoferował jej współpracę. Twoja babcia oczywiście się nie zgodziła i kazała mu się wynosić, co powinno skończyć się dla niej śmiercią, bo Voldemort nigdy nie akceptował słowa "nie". W świetle ostatnich wydarzeń, mam na myśli pojawienie się mrocznego znaku na mistrzostwach świata w quidditchu oraz wielu artykułów, które powstały na twój temat, gdy byłaś w szpitalu...
— Sam-Pan-Wie-Kto nie żyje — powiedziała gwałtownie Latona. — Nie żyje! A nawet jeśli nie będzie chciał przeciągnąć mnie na swoją stronę, tak jak próbował zrobić to z moją babcią. Nie jestem przyszłym śmierciożercą, panie dyrektorze, nawet jeśli moja przynależność do Slytherinu może wskazywać co innego!
Blizny rozbłysły na dobre, ale Dumbledore nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Latona była wściekła, jak on śmiał zasugerować jej coś takiego?
— Masz przy sobie różdżkę? — zapytał spokojnie Dumbledore.
— Mam — odparła Latona wojowniczym tonem.
— Odepchnij od nas ten drugi fotel, bardzo cię proszę.
Latona pokręciła głową, próbując wyrzucić z niej wszystkie myśli, które przekonywały ją, że Dumbledore był naprawdę szalony i wycelowawszy różdżką w stary fotel, wypowiedziała zaklęcie.
Łupnęło, strzeliło i zahuczało — fotel, który Latona chciała przesunąć o kilka cali, wystrzelił w powietrze i z ogromną siłą rozbił się o sąsiednią ścianę. Latona wrzasnęła i zerwała się na równe nogi.
— Emocje, to wszystko zasługa emocji...
— Bardzo przepraszam, panie profesorze — jęknęła Latona, podchodząc do rozbitego na dziesiątki kawałków fotela i próbując jakoś uprzątnąć bałagan, który narobiła. — Naprawdę nie wiem, co we mnie wstąpiło...
— Moja droga, ten fotel to najwspanialsza rzecz, którą dzisiaj mogłem zobaczyć.
Latona spojrzała na roziskrzone oczy Dumbledore'a. On naprawdę był szalony.
— Obydwoje wiemy, że coś tu nie gra, prawda? Dzierżysz jakieś specjalnie zdolności, moja droga. Będziesz do mnie przychodzić w każdy czwartek do końca roku szkolnego. Musisz zacząć nad nimi pracować.
Latona spojrzała z przerażeniem na profesora Dumbledore'a.