
Bal bożonarodzeniowy
Z powodu mnóstwa prac domowych zadanych im na ferie świąteczne Latona nie próżnowała i od razu zakasała rękawy, aby wziąć się do pracy. W Slytherinie było równie tłoczno, jak podczas semestru, bo mieszkańcy lochów, nawet ci młodsi, nie wpisali się na listę wracających do domu. Grupki świergoczących między sobą Ślizgonów rozsiały się po całym pokoju wspólnym, a słowo "bal" było nierozłącznym towarzyszem wszystkich rozmów, których strzępki wpadły Latonie do ucha.
Śnieg prószył gęsto całymi dniami, okrywając zamek, powóz z Beauxbatons oraz wielki jacht Durmstrangu grubą, puchową warstwą.
W dzień Bożego Narodzenia Latona obudziła się cudownie wyspana i odprężona. Gdy odsunęła kotary, przywitały ją szerokie uśmiechy Tracey i Dafne, które uznały, że skoro Latona już się obudziła, mogły odpakować swoje prezenty.
Na Latonę czekały trzy paczki. Pierwsza z nich, od Aurory i Alexandra, była bardzo obfita. Rodzice podarowali jej piękny, szmaragdowy wisiorek, który idealnie komponował się z jej balową suknią, oraz mnóstwo słodyczy.
— A niech mnie! — krzyknęła Latona. — Malfoy przysłał mi prezent!
Rzeczywiście. Druga paczuszka, owinięta w elegancki, czarny papier, była od Dracona. Latona przez chwilę myślała, że to żart i gdy rozerwie papier, coś wyskoczy jej na twarz, ale bardzo się myliła. Jej oczom ukazała się przepiękna para długich, czarnych rękawiczek, wyszywana srebrną nicią. Do jednej z nich przyczepiona była notka:
Gdy dowiedziałem się, że nie nie udało ci się sprawić sobie nowych, pomyślałem, że ci je sprezentuję. Wesołych świąt.
— Miło z jego strony — powiedziała z uśmiechem Dafne. — Jestem głodna jak wilk! Idziemy na śniadanie?
— Znakomity pomysł — odpowiedziała Tracey.
— Nie czekajcie na mnie, przyjdę, jak tylko doprowadzę się do porządku. — Tracey i Dafne kiwnęły głowami, a po chwili Latona została sama.
Chwyciła ostatnią paczuszkę. Była mała i niepodpisana. Latona rozerwała papier i zobaczyła jej ulubioną tabliczkę orzechowej czekolady, a przy niej małą notatkę:
Zjedz, poczujesz się dobrze
Latona miała nieodparte wrażenie, że gdzieś już słyszała podobne słowa, ale nie potrafiła sobie przypomnieć gdzie. Obejrzała kartonik ze wszystkich stron. To była zwykła, orzechowa czekolada. Tylko kto ją przysłał i dlaczego chciał zachować anonimowość? Latona natychmiast nabrała podejrzeń. Nie była na tyle nierozsądna, aby ją otworzyć, a co gorsza zjeść, więc wrzuciła ją razem z opakowaniem do kufra.
Już miała wychodzić z dormitorium, gdy kątem oka dostrzegła dziwny kształt obok kosza na śmieci. Tego dnia to jej wypadał dyżur na opróżnienie kosza. Co prawda jeszcze tego nie zrobiła i mogło znajdować się w nim dosłownie wszystko, ale to coś przykuło jej uwagę. Schyliwszy się, Latona zobaczyła małą paczkę owiniętą jutowym sznurkiem. Ostrożnie chwyciła ją i gdy obejrzała ją ze wszystkich stron, zobaczyła, że paczuszka była opatrzona jej imieniem.
Latona zmarszczyła brwi, nie mogąc zrozumieć, dlaczego skrzaty domowe roznoszące bożonarodzeniowe prezenty zostawiły ją właśnie tam. Po raz kolejny przesyłka była anonimowa, co więcej, wyglądała, jakby przeleżała w ciemnym i mokrym miejscu parę ładnych miesięcy, gdyż papier był poplamiony czymś, co przypominało wino, był pogięty i naderwany w kilku miejscach.
Gdy Latona otworzyła paczkę, wyleciały z niej dwa kawałki szkła, ale najbardziej zainteresowała ją cienka, stara książka zatytułowana "Portale na wielką skalę". Latona usiadła. Otworzyła ją na pierwszej stronie i przeczytała:
"Portale to zawiły i tajemniczy rozdział w księgach z dziedziny filologii magicznej. Zostały one wynalezione wieki temu przez anonimową czarownicę i służyły do znikania i pojawiania się w wybranym miejscu. Portale powstały niezliczenie wiele lat wcześniej niż system teleportacji i odeszły w niepamięć wraz z jego udoskonaleniem.
Istnieją dwa typy portali — tunelowe i lusterkowe. System tunelowy polega na wyczarowaniu tunelu poprzez uprzednie złożenie ofiary Wszechświatowi jako formę opłaty za zachwianie w nim równowagi (jak podają średniowieczne źródła). System lusterkowy wymaga zaś współpracy dwóch czarodziejów: magowie, posiadający lusterka dwukierunkowe, tworzące klucz i wejście (więcej w rozdziale pierwszym), wymawiali odpowiednie inkantacje i przenosili się jeden do drugiego.
Po dziś dzień, w Czarodziejskiej Bibliotece Narodowej, w specjalnych gablotach można oglądać własnoręcznie spisywane relacje czarodziejów korzystających z tego nietypowego środka transportu. Nie wiemy, ile poradników pomagających w tworzeniu portali istnieje, lecz mamy pewność, że ów księga jest jednym z ich najwierniejszych kopii. Dołożyliśmy wszelkich starań, by ukryć jej istnienie przed ludzkością na lata po naszej śmierci i jesteśmy pewni, iż jeśli ktokolwiek tę księgę posiada, ma czyste jak łza serce i jest godzien dostąpić zaszczytu stworzenia portali — artefaktów ludzi przebiegłych i żądnych zdrowej władzy".
Latona zamarła. Nigdy wcześniej nie słyszała o portalach. Księga wyglądała na bardzo starą, prawie tak starą, jak Kodeks Warellów. Miała skórzane obicie, rude od rdzy, metalowe zdobienia i spisana była ozdobnym, pochyłym pismem. Latona miała wrażenie, że zaraz rozpadnie jej się w rękach. Miała zaledwie kilkanaście stron. Wzięła do ręki lusterka dwukierunkowe. Były to kawałki szkła wielkości połowy dłoni. Wyglądały jak odłamki rozbitego lustra, które szczęśliwym trafem nie zamieniły się w drobny mak.
Jej zaciekawienie księgą szybko prysło, gdyż do dormitorium weszła Milicenta. Latona, odpowiedziawszy uśmiechem na jej uśmiech, włożyła książkę i lusterka do kufra i dokładnie go zamknęła.
Po południu wszyscy poszli na obiad, na którym podano ze sto indyków, mnóstwo świątecznych puddingów i stosy cukierków-niespodzianek, a później wrócili do dormitorium. Latona przez cały dzień nie mogła przestać myśleć o "Portalach na wielką skalę". W końcu postanowiła, że na najbliższej lekcji obrony przed czarną magią zapyta o nie profesora Moody'ego, jeśli wcześniej nie znajdzie nic na ich temat w bibliotece.
Przygotowania do balu Latona, Tracey i Dafne rozpoczęły trzy godziny przed rozpoczęciem imprezy. Zaczarowany aparat Latony okazał się nieoceniony w pomocy przy tworzeniu szczęśliwych wspomnień (gdy skończyły, na jej łóżku leżał już mały stosik śmiesznych zdjęć).
Relaksując się pod prysznicem, Latona spojrzała na swoje ręce — rany już się zagoiły, ale zostawiły po sobie okropne, spiralne blizny. Od łokci aż po koniuszki jej palców ciągnęły się grube jak wstążka zasklepienia, wijąc się i oplatając je. Latona wolałaby zaprzedać duszę diabłu aniżeli znosić je chwilę dłużej. Były tkliwe, błyszczały jak promienie słońca, gdy tylko coś zagrało Latonie na nerwach i to przez nie musiała nosić te głupie rękawiczki.
Suknia Latony — o zgniłozielonej koronie zaczynającej się w pasie i spływającej w dół, o górze wyglądającej jak bogata, biała koszula z opadającymi luźno na dłonie, bufiastymi rękawami oraz kołnierzu ozdobionym wystawną, równie zieloną kokardą — pasowała jak ulał, a rękawiczki od Malfoya idealnie się z nią komponowały. Latona zaplotła włosy w dwa grube warkocze, w które wplotła srebrne niteczki, włożyła baleriny na niskim obcasie i chwyciwszy w biegu zapakowaną torebkę, zeszła do pokoju wspólnego.
Salon wyglądał dziwnie, pełen ludzi ubranych w kolorowe szaty zamiast w te tradycyjne, czarne. Tracey i Dafne świergotały przy kominku. Greengrass miała na sobie bladożółtą, długą suknię z mnóstwem falbanek, a Tracey elegancką, granatową i ciasno przylegającą o kolorze morskiej toni.
Sala wejściowa była pełna uczniów czekających na godzinę ósmą, kiedy to wrota Wielkiej Sali miały zostać otwarte. Unosząc nieco suknię, zeszła ze schodów, a blask świec oszałamiająco odbijał się od srebrnych niteczek w jej włosach.
Latona w końcu dostrzegła Christophera. W garniturze wyglądał bardziej powalająco, niż zazwyczaj i według niej błyszczał tak, jak błyszczały jego oczy, gdy na nią patrzył. Trzymał coś w ręku, a gdy ją dostrzegł, podeszli ku sobie i się uściskali, a on wręczył jej migoczącą od brokatu różę. Serce zabiło jej mocniej.
— Pięknie wyglądasz — powiedział, szeroko się uśmiechając.
— Dziękuję — odparła Latona, czując, że się rumieni.
Z lochów wyszła grupa Ślizgonów. Na przedzie szedł Malfoy, w szacie z czarnego aksamitu, z wysokim kołnierzem. Jego ramienia uwiesiła się Parkinson w bladoróżowej sukni. Za nimi szli Dafne oraz Zabini, a później Tracey i Nott, którzy ewidentnie przyszli razem.
— No, no, wyglądacie jak milion galeonów — powiedziała Latona, z uznaniem przyglądając się przyjaciołom. Christopher odsunął się nieco do swoich kolegów. Najwidoczniej doskonale pamiętał o ich ostatniej sprzeczce pod Trzema Miotłami.
— Latono, błyszczysz, jak Merlin przykazał — stwierdził nonszalancko Blaise, szczerząc zęby.
Draco i Teodor poczuli, że w Sali Wejściowej zrobiło się o wiele za gorąco.
Wkrótce otworzyły się dębowe frontowe drzwi i wszystkie głowy zwróciły się ku wchodzącym gościom z Durmstrangu. Latona rozpoznała wśród nich Zorkę, która miała na sobie bardzo ładny makijaż, który zakrył nieco wszystkie blizny po trądziku, których się nabawiła.
Profesor McGonagall, ubrana w czerwoną suknię w szkocką kratę, zawołała wkrótce reprezentantów. Wchodząc do sali z Christopherem pod ramię, Latona szepnęła do Malfoya:
— Dziękuję za rękawiczki. Są przepiękne.
Draco odpowiedział jej perlistym uśmiechem.
Ściany pomieszczenia pokrywał rozmigotany, srebrny szron, a pod rozgwieżdżonym sklepieniem we wszystkie strony biegły girlandy z jemioły i bluszczu. Długie stoły poszczególnych domów zniknęły, a zamiast nich pojawiło się ze sto mniejszych, oświetlonych lampionami. Przy każdym z nich siedziało już z tuzin osób.
To, co zobaczyła, całkowicie zmiotło ją z planszy. Oczywiście wiedziała, że jej ojciec będzie na balu jako współorganizator Turnieju Trójmagicznego, ale w zupełności nie spodziewała się, że przybędzie z osobą towarzyszącą! Z Aurorą!
Alexander i Aurora siedzieli wraz z dyrektorami szkół, Bagmanem oraz Percym Weasley, który był w zastępstwie za pana Croucha. Alexander ubrany był w granatową szatę z długą, błyszczącą peleryną, a Aurora miała na sobie czerwoną suknię z gorsetem i złotymi zdobieniami. Wyglądali co najmniej jak król i królowa balu.
Przybyli reprezentanci, a cała sala rozbrzmiała oklaskami. Zmierzali powoli ku wielkiemu okrągłemu stołowi, gdzie siedzieli sędziowie.
— Uszczypnij mnie, Latona — sapnął nagle Teodor. — Uszczypnij mnie albo powiedz, że to nie Granger siedzi z Krumem.
Niestety, Latona bardzo chciałaby mu to powiedzieć. Hermiona żywiołowo rozmawiała o czymś z reprezentantem Durmstrangu. Wyglądała bardzo ładnie, miała na głowie wytwornego koka i była ubrana w niebieską jak niezapominajki sukienkę.
Latona rozejrzała się po sali. Okazało się, że aby wybrać posiłek z karty, należało głośno i wyraźnie wymówić nazwę dania, a te natychmiast pojawiało się na talerzu. Latona wybrała mięsne roladki z brokułami i ziemniakami.
Kiedy wszyscy się najedli, Dumbledore wstał i poprosił, by uczniowie zrobili to samo. Machnął różdżką i stoły podjechały do ścian, pozostawiając wolny środek sali, po czym na prawo od siebie wyczarował podium, a na nim orkiestrę.
To była chwila, na którą wszyscy czekali — na podium wkroczyły Fatalne Jędze. Latona poczuła, jak robi się jej gorąco, gdy ujrzała ich słynnego basistę. Tak się na niego zapatrzyła, że prawie nie zauważyła, że lampiony na stolikach pogasły, a reprezentanci podnieśli się ze swoich miejsc, aby otworzyć bal uroczystym tańcem.
Wkrótce na parkiet wkroczyło wiele innych par.
— Zatańczysz? — zapytał Christopher. Błysk.
— Z chęcią.
Christopher był naprawdę świetnym tancerzem. Obracał ją w lewo i prawo w rytm muzyki. Czuła się jak w zaczarowanym śnie i wydawało jej się, że mogłaby tak bez końca. W pewnym momencie zbliżyli się do środka sali, tam, gdzie tańczyli reprezentanci. Latona nagle poczuła, jak ktoś ociera się o jej ramię.
Odwróciła się. To był Harry, prowadzony przez Parvati. Latona prychnęła, widząc, jak nieudolnie stawia kroki i w rewanżu zdeptała mu stopę. Gdyby ich spojrzenia mogły ciskać gromy, nikt w promieniu kilku stóp nie wyszedłby z tego cało.
Christopher obrócił ją jeszcze raz, w rytm końca smętnej muzyki. Fatalne Jędze znowu zaczęły grać, tym razem szybciej i intensywniej.
— Chris, ja MUSZĘ mieć ich autografy! — wykrzyczała Latona, ale ten pewnie jej nie słyszał, bo właśnie zaczął się refren i wszyscy zaczęli śpiewać.
Wszyscy tańczyli tak, jakby nie było jutra, jakby świat miałby się zaraz skończyć. Kilkanaście minut później Latona, czerwona i spocona, wróciła do stołu, aby napić się zimnej lemoniady. Christopher został na parkiecie, bo podczas wyginania się do ostatniej piosenki wpadł na swoich kolegów ze szkoły i postanowił urządzić z nimi konkurs na najbardziej pokręcone taneczne ruchy. Latona jeszcze nigdy nie widziała, aby ktoś robił ze swoim ciałem rzeczy, chociaż zbliżone do tego, co zaprezentowali Francuzi.
Latona sączyła lemoniadę, obserwując uczestników balu. Widok nauczycieli tańczących ze sobą i śmiejących się co tchu był niecodzienny, ale bardzo rozczulający. Latona dostrzegła nawet profesor McGonagall, której puściła spinka do włosów i zamiast koka miała wówczas gruby, falowany kucyk, która śmieszkowała z profesor Sprout.
Wszyscy świetnie się bawili. Latona pomyślała, że wypadałoby porozmawiać z rodzicami. Nadal chowała wobec nich urazę i to wielką jak świat nie widział, ale chciała dowiedzieć się, co u nich słychać i czy przyszły już jakieś wyniki badań. Aurora i Alexander siedzieli przy stole nauczycielskim i rozmawiali z profesorem Dumbledorem. Niestety, Latona nie zdążyła przejść nawet przez połowę Wielkiej Sali, gdy z tłumu roztańczonych nastolatków wybiegł Blaise i złapał ją za rękę.
— Szybko, to ich najlepsza piosenka!
Latona natychmiast poczuła klimat. Tracey i Dafne zawyły na jej widok, a Blaise wciągnął ją do koła i zaczął obracać na lewo i prawo. Potem odbił ją Malfoy, co uchwycił fotograf wynajęty przez dyrektora. Latona przez cały czas nie mogła przestać się uśmiechać. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo piekły ją przedramiona.
— Nie czuję stóp! — krzyknęła, ocierając pot z czoła.
— Na Merlina, wypijmy coś — zaproponowała Dafne, przekrzykując otaczający ich tłum.
Wszyscy się zgodzili. Ślizgoni zeszli z parkietu i usiedli przy swoim stoliku, aby chwilę odetchnąć. Każdy nadał sobie po szklance zimnego napoju. Christophera nadal nie było, więc Latona zajęła jego miejsce, aby być bliżej Tracey.
— Niezła zabawa, nie? — wydyszał Malfoy, z którego idealnie ułożonych włosów prawie nic już nie zostało.
— Droga młodzieży, uśmiech! — rozległ się za nimi głos.
Wszyscy odwrócili się i zobaczyli fotografa stojącego z aparatem, gotowego, aby zrobić im zdjęcie. Ślizgoni szybko się ustawili, a po chwili błysk rozświetlił im twarze. Fotograf uśmiechnął się do nich i podszedł do innego stolika. Chwilę im zajęło, aby ocknąć się z amoku, w który wpędził ich niezwykle jasny flesz, ale gdy w końcu mogli już widzieć normalnie, Latona zobaczyła Aurorę i Alexandra stojącego niedaleko ich stolika. Pozostali też ich zauważyli.
— To ja zaraz wrócę — powiedziała Latona i posłała Tracey oraz Dafne błagające o pomoc spojrzenie.
Latona czuła się, jak gdyby czas zaczął płynąć wolniej, niż zazwyczaj. Nie miała pojęcia, czy to, jak się czuła, było w ogóle możliwe — bo czy można chcieć kogoś zobaczyć tak bardzo, aż serce pęka w pół, w tym samym momencie błagając, aby nigdy więcej go nie ujrzeć?
— Cześć — powiedziała, gdy po kilku chwilach, które wydawały się wiecznością, zatrzymała się obok nich.
— Cześć, chochliku. — Alexander uśmiechnął się szeroko i położył ojcowskie ramię na jej barku. — Pięknie wyglądasz.
— Świetny pomysł z tymi wstążeczkami, Latono — powiedziała Aurora, biorąc do ręki jeden z jej grubych warkoczy. Na jej usta wkradł się delikatny uśmiech.
— Dzięki — odparła Latona. Jakby zapomniawszy o wszystkim, co się wydarzyło, również wyszczerzyła zęby. — Ale tu ślicznie, prawda?
— O tak, Dumbledore zrobił świetną robotę — odrzekł Alexander, rozglądając się po sali. Latona dostrzegła, jak niesamowicie wyglądają na tle zimowej scenerii.
— Jak się bawicie?
— Gdyby nie kąśliwe spojrzenia profesora Snape'a powiedziałabym, że przednio.
Latona spojrzała w kierunku stołu nauczycielskiego. Rzeczywiście, Snape bacznie ich obserwował i nie speszył się nawet odrobinę, gdy we trójkę wpatrzyli się w niego w formie rewanżu. Snape wziął do ręki pozłacany kielich i już miał z niego pociągnąć, gdy przechadzający się obok niego Hagrid potknął się o kawałek swojej szaty i wpadł na jego krzesło, sprawiając, że cały dyniowy sok, który Snape miał zamiar wypić, wylądował na jego aksamitnej szacie.
Latona, Aurora i Alexander nawet się na zawahali, tylko wybuchnęli głośnym śmiechem, a przechadzające się obok nich dziewczęta z Beauxbatons spojrzały się na nich z miną pełną pogardy. Gdy Latona przestała się śmiać, Snape'a już tam nie było.
— Na Merlina! — zawyła Aurora, ocierając łzy z policzków. — Jak za starych, dobrych czasów! Alex, pamiętasz, jak z Peterem podłożyłam mu łajnobombę na śniadaniu? Miał taką samą minę!
Nim Aurora zorientowała się, co mówi, Latona spojrzała na nią z miną typową dla profesor Sinistry słuchającej, dlaczego ktoś nie przyszedł na jej lekcję astronomii o północy, w środku tygodnia.
— Już dawno wszystko się wydało, nie oceniaj mnie — powiedziała, a Latona parsknęła pod nosem. — Lepiej powiedz nam, czy wszystko u ciebie w porządku.
— Ostatnio wyrzuciłam Malfoya i Zabiniego w powietrze.
— No na litość boską, Latono! — Alexander złapał się za głowę i wytrzeszczył oczy, a Aurora wzięła głęboki wdech. — Coś jeszcze?
— Świecę. Ciągle! Mam tego dosyć, nie mogę się nawet z czegoś cieszyć, bo od razu wyglądam jak światełka bożonarodzeniowe!
— Spotkaliśmy się ostatnio z Collinsem — powiedziała z zaniepokojeniem Aurora — i powiedział nam, że nadreaktywność magiczna już dawno powinna minąć. Zgłosiłaś się z tym do pani Pomfrey?
— Och... nie, zapomniałam — odmruknęła Latona. — Ale ostatnio stwierdziła, że jest tylko szkolną pielęgniarką i nie wie, jak może mi pomóc, więc po co mam do niej chodzić?
— Latono, ona przekazuje wszystko Collinsowi! To bardzo ważne, żebyś następnym razem pamiętała, żeby ją odwiedzić. Im sumienniej będziesz to robić, tym szybciej Collins znajdzie dla ciebie lekarstwo. Cóż, ja się tym zajmę i jutro do niego wstąpię.
Latona rozmawiała z rodzicami jeszcze przez chwilę. Zdążyli zapozować wspólnie do ruchomego zdjęcia i wytropić Snape'a w tłumie rozkrzyczanych uczniów, aby jeszcze trochę się z niego pośmiać. Latona ciągle biła się z myślami — nadal chowała urazę do swoich rodziców, ale gdy zdarzało się jej o tym zapomnieć, wszystko wydawało się kolorowe i takie, jak dawnej. Rad nie raz musiała przyznać, że lepiej jest znać gorzką prawdę, niż żyć cukierkowymi wyobrażeniami.
— Tu jesteś! — zawołała Latona, wróciwszy do swojego stolika. Christopher jadł solone paluszki, rozglądając się po sali. — I jak, kto wygrał wasz szalony konkurs?
— Adrien — odparł Christopher. Miał bardzo rumiane policzki, jakby przed chwilą wrócił z zewnątrz. — Skubany ograł nas wszystkich!
Następne godziny mijały bardzo podobnie. Tańczyli, potem coś zjedli, wyszli na dwór zaczerpnąć świeżego powietrza, a potem znowu tańczyli. Latona mogła śmiało stwierdzić, że była to jedna z najwspanialszych nocy, jaką przeżyła w Hogwarcie. W dodatku zdołała podkraść się do Fatalnych Jędz, gdy zrobili sobie przerwę. Okazało się, że członkowie zespołu są bardzo sympatyczni i z ochotą zrobili sobie z nią zdjęcie.
Latona wyszła zza sceny i gdy tylko upewniła się, że Fatalne Jędze jej nie usłyszą, zapiszczała z podekscytowania i pobiegła do Tracey i Dafne, które czekały na nią za winklem.
— Merlinie, Merlinie, Merlinie! — zawyła Latona, wachlując się dłońmi. — MAM ICH AUTOGRAFY! I ZDJĘCIA! Jak ja ich uwielbiam, idę w wakacje na ich koncert!
Bal powoli dobiegał końca i Wielka Sala pustoszała. Madame Maxime oraz Profesor Karkarow zabrali swoich uczniów równo o północy. Latona pożegnała się czule z Christopherem, wspólnie podziękowali za swoje towarzystwo i rozeszli się do swoich znajomych. Uczniowie Hogwartu wyrażali głośno swoje życzenie, aby bal trwał dłużej, ale Latona marzyła już tylko o tym, aby zdjąć swoje baleriny i rzucić się na łóżko.
— Wyśpij się porządnie — powiedział jej Alexander, gdy zobaczyli się w sali wejściowej. Razem z Aurorą mieli na sobie zimowe płaszcze i też szykowali się do wyjścia. — Do zobaczenia na drugim zadaniu!