Lesser Evil || Harry Potter fanfiction

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
Gen
G
Lesser Evil || Harry Potter fanfiction
Summary
Latona wiedziała, że ciąży na niej duża odpowiedzialność za dalsze losy swojej rodziny, od kiedy nauczyła się odróżniać jeden koniec różdżki od drugiego. Przeszła do historii, to fakt, a historia kocha się powtarzać.Gdy Czarny Pan odradza się na jej oczach, wszystkie intrygi wychodzą na jaw. Latona, która niedawno zdała sobie sprawę ze swojej choroby, przekonuje się, że nie każdy musi być tym, za kogo się podaje, wrogowie czasem okazują się przyjaciółmi, a niewinne zawiniątko, które znalazła przy koszu na śmieci, może raz na zawsze zmienić bieg wydarzeń.❝Chciałem ją zabić... Tak, to byłby ogromny błąd. Musisz wybaczyć moją ówczesna samolubność, Latono.❞.❗postać ewoluuje❗❗slowburn alert❗❗Niektóre zdania lub sceny są wyrwane z kontekstu, ale warto zwracać na nie uwagę ❗
All Chapters Forward

Niezapomniany mecz quidditcha

Przez następne kilka dni nie mówiono o niczym innym niż o włamaniu Syriusza Blacka do Hogwartu, a hipotezy na ten temat stawały się coraz bardziej niedorzeczne, jak gdyby fakt, że Black zdołał przechytrzyć dementorów, był wyczynem, który może dokonać każdy szary zjadacz chleba.

Co więcej, Latona zauważyła, że nauczyciele, a w szczególności profesor Lupin, wynajdowali preteksty, aby towarzyszyć jej w drodze od klasy do klasy i włóczyli się za nią jak psy obronne. Podejrzewała, że może to być robota jej matki, chociaż było to bezsensowne i bezpodstawne oskarżenie. Nie mniej jednak sprawiło to, że jej obawa o własne bezpieczeństwo zwiększyła się w dwójnasób.

Podobna sytuacja miała miejsce we wtorek po wyjątkowo nudnej lekcji historii magii. Latona zmierzała właśnie do biblioteki, zamiast na lunch, aby dokończyć wypracowanie dla profesor Sprout, kiedy natknęła się na profesora Lupina.

— Witaj, Latono — powiedział, uśmiechając się serdecznie. — I co, jak ci idzie nauka zaklęcia tarczy?

— Jakoś daję radę — odrzekła, zatrzymując się. — Jest coraz lepiej, ale nie wiem, co robię nie tak. Przecież to niedorzeczne, że nie wyszło to mi!

— Ach tak, całkowicie zapomniałem, z kim mam tu do czynienia — zaśmiał się Lupin i założył ręce na piersi. Patrzył się na Latonę swoimi zielonymi oczami. — Wiesz, kiedy zobaczyłem cię w pociągu, od razu cię poznałem. Nie przez historie o tobie lub o tym, że jesteś w połowie czarodziejskich ksiąg. Latono, pewnie słyszysz to niezmiernie często, ale jesteś bardzo podobna do swojej matki.

— W zasadzie to nie, nie słyszę tego często — powiedziała Latona, mnąc pasek swojej torby. Całkowicie zapomniała o bibliotece. Ona i Lupin odeszli na bok, aby nie blokować korytarza zmierzającym do klas uczniom. — Wcześniej, jak byłam mała, owszem, zdarzało się, że ktoś tak mówił, ale teraz... rozumie pan, panie profesorze. 

— Twoja matka była moją najlepszą przyjaciółką — oznajmił Lupin. — Nie zliczę godzin, które przesiedzieliśmy wspólnie w pokoju wspólnym Gryffindoru. Miała złote serce. Nie wiem, dlaczego tak się zmieniła. Nie widziałem jej ponad trzynaście lat.

— Przepraszam za bezpośredniość, pranie profesorze, ale bardzo mi pan kogoś przypomina — rzekła Latona. Lupin spojrzał na nią ze zdumieniem. — Rzecz w tym, że nie wiem, kogo. 

— To niemożliwe, Latono — roześmiał się Lupin. — Pierwszy raz spotkaliśmy się w pociągu.

— Muszę już iść. Do widzenia, proszę pana — powiedziała Latona, kiwając głową.

— Poczekaj, odprowadzę cię.

Na domiar złego kilka dni później, na treningu quidditcha, Flint oznajmił im, że nie zagrają meczu z Gryfonami.

— Tyle godzin spędziliśmy, ryjąc nosem w błocie, a teraz mówisz, że nie zagramy meczu?! — wybuchnęła Latona, której włosy były pozlepiane od sieczącego deszczu. Odrzuciła ze złością swoją miotłę, która i tak przyleciała do niej z powrotem. Błyskawica przecięła niebo. — Co, odechciało ci się wygrywać puchar?!

— Zobacz, jaka jest pogoda, cymbale! — ryknął na nią Flint. Reszta drużyny wzdrygnęła się. — Granie w taką pogodę gówno ci da! Malfoy ma kontuzję, nie mamy zapasowego szukającego! To idealny pretekst, aby zgłosić niedyspozycję zespołu do gry. Pomyśl trochę, zanim zaczniesz się rzucać, bo jeszcze chwila, a dostaniesz lota z drużyny raz na dobrze!

Marcus nie spodziewał się, że zaraz dostanie bryłą błota. Latona zasłoniła usta dłonią, widząc go całego umorusanego oraz Kasjusza Warringtona, który oddychał tak, jakby chciał zużyć cały zapas tlenu na świecie.

— Jak nie przestaniesz się na nią ciągle wydzierać, będziesz codziennie budził się z błotem na twarzy, czaisz?

Kiedy Flint machnął na nich wszystkich ręką, grzebiąc palcem w uchu, aby wyjąć z niego resztki błota, pozostali członkowie drużyny uśmiechnęli się pokrzepiająco do Latony, która patrzyła na nich, oniemiała.

— Nie no, nie musiałeś, Kass...

— Musiałem — odrzekł z uśmiechem. — Ale nie przyzwyczajaj się, tylko następnym razem, jak będzie się unosić, przywal mu pałką, na przykład tak jak Potterowi w tamtym roku... Dobra, kończmy trening bez tego barana! No, jazda na miotły!

Gdyby nie to, że nie musiała stresować się meczem, jej głowa z pewnością pulsowałaby bólem i możliwe, że w jego przeddzień nawet nie zorientowałaby się, że kiedy weszła do klasy obrony przed czarną magią, przy katedrze nie stał profesor Lupin, ale profesor Snape.

— Co się stało? — zagadnęła do Milicenty i Pansy. — Gdzie jest Lupin?

— Zaraz się tego dowiemy.

Snape uciszył klasę, uderzając dłonią o blat katedry.

— Wasz profesor Lupin nie jest dzisiaj w stanie prowadzić zajęć, więc poprosił mnie, abym go zastąpił — oznajmił im Snape, a w jego czarnych oczach błysnęła dzika satysfakcja. — Z tego, co tutaj widzę, nie zostawił żadnych notatek z poprzednich zajęć, bardzo profesjonalnie...

Nagle drzwi klasy otworzyły się i wbiegł przez nie Harry. Kiedy Snape z lubością odebrał punkty Gryffindorowi, Harry usiadł na miejsce, nie spuszczając Snape'a z oczu.

Latona poczuła niepokój. Przecież jeszcze parę dni temu profesor Lupin tryskał energią, kiedy tłumaczył jej po raz kolejny, co zrobić, aby zaklęcie tarczy przyniosło spodziewany efekt. Latona strasznie się zmartwiła.

Snape zapowiedział, że tematem dzisiejszej lekcji zostaną wilkołaki, a później, kiedy prawie doprowadził Hermionę, nazywając ją zarozumiałą, do płaczu, zadał im do napisania referat na dwie rolki pergaminu na temat rozpoznawania i uśmiercania wilkołaków.

W dzień meczu deszcz lał jak z dziurawego wiadra, lecz quidditch był tak popularnym sportem, że na stadionie jak zwykle zebrała się cała szkoła. Drużyna Slytherinu, chcąc zadrwić z wykiwanych Gryfonów, zebrała się w szatni pod wielkim parasolem i naśmiewała się z zawodników Gryffindoru, którzy nie wyglądali na zachwyconych, musząc rozegrać mecz z Puchonami.

— Pewnie myślą, że Hufflepuff to pestka — zarechotał Lucjan Bole, drugi pałkarz. — A to nieprawda. Diggory, ten ich szukający, został ich kapitanem, jeśli Gryfoni ich zlekceważą, to pewniakiem pożegnają się z Pucharem.

Wiatr był tak silny, że mało co słyszeli. Sporadycznie udało im się dostrzec czerwone lub żółte plamy śmigające w powietrzu, ale na całe szczęście siedzieli blisko komentatora, Lee Jordana i mieli jako takie pojęcie o tym, co działo się na boisku.

Po tym, jak Gryfoni wrócili do gry po odebraniu przerwy, nareszcie coś zaczęło się dziać. Zapadał zmrok i jeśli któryś z szukających szybko nie znalazłby znicza, mecz trwałby do nocy, a na to żadna ze stron nie mogła sobie pozwolić. W pewnej chwili wyglądało to tak, jakby Cedrik Diggory dostrzegł złotego znicza, ale wtem poszybował za nim w górę i emocje znów opadły.

I nagle Latona poczuła, że deszcz stał się jeszcze bardziej lodowaty, że zimny wiatr kąsał coraz ostrzej. A potem zdała sobie sprawę, że zna już te uczucie, ten mrożący do szpiku kości chłód.

Spojrzała w kierunku wejścia na stadion i serce zabiło jej młotem.

Na teren boiska wleciało ze stu dementorów, wywołując ogólną panikę. Latona rzuciła się na kolana, aby uchronić się przed ich wzrokiem, aby nie dać się złapać jak ostatnio. Tracey, Dafne i reszta cofnęli się z przerażeniem, widząc, jak jeden z nich sunie w ich stronę, wyciągając pokrytą liszajami rękę. Reszta poszybowała w górę, tak, gdzie przed chwilą zniknęli Cedrik i Harry.

Latona nic nie słyszała... czaszka eksplodowała jej tępym bólem... była pewna, że dementor łapie ją za nadgarstek i ciągnie za sobą, pomimo wrzasku i pisku jej przyjaciół...

Ale nie był to ani dementor, ani ktokolwiek inny. Co więcej, rozbłysło jasne światło i chłód zniknął. Latona otworzyła oczy i zobaczyła profesora Lupina wyciągającego ją spod ochrony Ślizgonów.

— Chodź, no, szybko! — zawołał do niej. Nie oglądając się na swoich przyjaciół, pozwoliła mu się poprowadzić.

Lupin zaciągnął ją aż do loży nauczycielskiej, gdzie zobaczyła profesora Dumbledore'a kipiącego ze złości. Inni nauczyciele powstawali ze swoich miejsc, wypuszczając ze swoich różdżek kłęby jasnego światła. Profesor Lupin pchnął roztrzęsioną Latonę na jedno z wolnych miejsc.

— Wiedziałem, że tym razem też dobiorą ci się do skóry — powiedział Lupin. Ścisnął mocniej różdżkę, z której wytrysnęła przezroczysta imitacja parasolu i podał jej ją.

— Bardzo dobrze, że ją tu przyprowadziłeś, Remusie — rzekł szybko Dumbledore i spojrzał na Latonę przez swoje okulary-połówki. Wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale wiedziała, że nie zrozumiałaby nawet, co.

Nagle profesor Sprout wrzasnęła i wskazała palcem na ciemniejące niebo:

— NA MERLINA, PATRZCIE GO, ON SIĘ ZABIJE! SZYBKO, RATUJCIE GO, ZANIM UDERZY O ZIEMIĘ!

Szkarłatna masa leciała bezwładnie w dół z wielką prędkością. Dumbledore wyciągnął różdżkę, wycelował w nią i bez zastanowienia ryknął:

— Arresto Momentum!

Grzmot. Latona prawie straciła przytomność, kiedy zawodnik drużyny Gryffindoru rąbnął o rozmokniętą trawę. Czy żyje? Czy Latona właśnie widziała czyjąś śmierć? Przedarła się przez nauczycieli i wychyliła się za barierkę. Dumbledore wpadł na boisko i po raz kolejny zobaczyła, jak zostaje wystrzelone srebrne światło, które skutecznie przepędziło dementorów.

— O Boże... — usłyszała nad sobą stłumiony głos profesor McGonagall. — To... to jest Harry...

— Harry? — przeraził się profesor Lupin. — Biorą go na nosze... ale dlaczego... dlaczego on... on się nie rusza...

Grzmot. Latona poczuła się tak, jakby jej głowę przestrzeliła strzała. Ból rozlał się po jej ciele, odbijał się wewnątrz czaszki...

Zemdlała.

Kiedy się ocknęła, poczuła, że jest niesiona w czyichś ramionach i to, jak deszcz kapie na jej twarz. Nie czuła już bólu, odniosła za to wrażenie, że wszystkie jej kończyny są skute lodem. O nie, z pewnością wyglądała okropnie...

— Trzeba jej powiedzieć — usłyszała cichy głos profesora Dumbledore'a. — Minerwo, czy zrobiłaś to, o co cię prosiłem?

— Tak, ale on już to wiedział — odpowiedziała profesor McGonagall. — Twierdzi, że podsłuchał Artura Weasleya w Dziurawym Kotle. Ale Latona nie może o tym wiedzieć, jest tak piekielnie skłócona z Alexandrem i Aurorą, że z pewnością nie powiedzieli jej o tym ani słowa. Będzie w szoku, kiedy się dowie, co Aurora...

— Dlaczego dementorzy tak na mnie działają? — zapytała nagle Latona. Ten, kto niósł ją, wzdrygnął się. — Nie jestem słaba. Nie jestem! Co takiego oni... oni we mnie widzą...

A potem znów wzrok zaszył jej się czernią. Następnego dnia nie pamiętała już tego, co usłyszała.

Kiedy w poniedziałek Latona pojawiła się w szkole, każdy mówił tylko o tym, że widok roztrzaskującego się na boisku Harry'ego powalił ją z nóg. I to dosłownie. Za chwilę uczniowie wzbogacili swoje fantazje o wątek miłosny, więc od teraz każdy myślał, że Latona Warell była zakochana w Chłopcu, Który Przeżył. Ślizgoni, którzy najpierw bardzo się o nią martwili, zaśmiewywali się z niej razem z resztą szkoły. Za każdym razem, kiedy widziała Harry'ego na szkolnym korytarzu, paliła się ze wstydu.

Dobra wiadomość była taka, że dementorzy nie ruszyli się z miejsc, w których zwykli pełnić wartę. Pogoda była jak pod psem cały listopad, podczas którego Krukoni starli na proch Puchonów w meczu quidditcha, i przez część grudnia. Dwa tygodnie przed końcem semestru Hogwart i błonia pokryły się grubą warstwą śniegu.

Wszyscy — oprócz Latony — ucieszyli się, że w ostatnim tygodniu przed świętami odbędzie się wyjście do Hogsmeade.

W zamku odczuwało się atmosferę nadchodzących świąt Bożego Narodzenia. Wszyscy uczniowie rozprawiali z przejęciem o swoich wakacyjnych planach, zaś Latona jako pierwsza wpisała się na listę osób pozostających w szkole na święta. Nie było jej przykro z myślą, że rodzice nie odezwali się do niej ani razu. Nie czuła też wyrzutów sumienia, wymyślając coraz obraźliwsze epitety, którymi mogłaby ich obrzucić, gdyby miała ku temu sposobność.

Pogodziwszy się z faktem, że będzie jedyną trzecioklasistką zostającą w zamku podczas wypadu do Hogsmeade, znów odprowadziła swoich przyjaciół do mroźnej sali wejściowej, gdzie Filch dokładnie przeliczał wszystkich wybierających się do zamku. Już miała żegnać się z Dafne i Tracey, kiedy profesor McGonagall zatrzymała ją osobiście.

— Nie idziesz do Hogsmeade, Warell? — zapytała, unosząc brwi.

— Nie, pani profesor — powiedziała Latona. — Moi rodzice nie podpisali mi zgody.

— Nonsens. — Profesor McGonagall uśmiechnęła się kącikami ust i machnęła jej przed oczami świstkiem papieru. — Oto podpisany formularz, który właśnie odebrałam. Twoi rodzice najwyraźniej postanowili zrobić ci niespodziankę na święta. Oczywiście rozumiem, że możesz nie chcieć iść, w takim razie cię nie zatrzymuję.

— N-nie — wydukała Latona, nie posiadając się z radości. — Idę, tak, już idę! Panie Filch, jeszcze ja!

 

Forward
Sign in to leave a review.