
Niespodziewany gość
Przez kilka następnych dni Latona istotnie nie wyściubiła nosa poza ściany swojego domu, nie mówiąc już jej o własnej sypialni, co zmieniło się, kiedy na Colville Terrace przyleciała szkolna sowa z listem. Ani Alexander, ani Aurora nie kwapili się, aby go odebrać, więc Latona musiała wyjść ze swojej dziupli i nakarmić ją z własnych pieniędzy, bo rodzice powiedzieli jej, że za wydanie pieniędzy mugoli na takie paskudne cięcie nie dostanie od nich ani gorsza.
List wydał się Latonie trochę grubszy niż zwykle. Otworzyła kopertę, wyjęła pierwszy pergamin i przeczytała:
Szanowna Pani Warell.
Pragnę przypomnieć, że nowy rok szkolny rozpoczyna się pierwszego września. Ekspres do Hogwartu odjeżdża z dworca King's Cross o godzinie jedenastej.
Uczniowie klas trzecich mogą od tego roku w określone soboty odwiedzać wioskę Hogsmeade. Proszę przekazać rodzicom lub opiekunom do podpisania dołączone pozwolenie.
W związku z zaistniałą w tamtym roku nieprzyjemną sytuacją, jaką była Pani petryfikacja, nie była Pani w stanie wybrać dodatkowych przedmiotów, które od tego roku będzie pani studiować. Proszę o niezwłoczne odesłanie odpowiedzi. W konsekwencji braku reakcji zostanie Pani wpisana na losowe zajęcia.
Załączam listę książek niezbędnych w nowym roku szkolnym.
Z wyrazami szacunku
Profesor M. McGonagall
zastępca dyrektora.
Z koperty wyleciały dwie kolejne kartki. Latona chwyciła tę z przedmiotami i przeczytała:
Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami
Starożytne Runy
Numerologia
Wróżbiarstwo
Mugoloznawstwo
Nie bacząc na nic, Latona zakreśliła opiekę, runy i wróżbiarstwo. Słyszała od starszych klas, że nauczycielka wróżbiarstwa była bardzo miła, a sam przedmiot niesamowicie ciekawy. Opieka nad magicznymi stworzeniami brzmiała po prostu ciekawie, a starożytne runy mogły jej się kiedyś przydać.
Wzięła do ręki pióro, podkreśliła ów trzy pozycje i odesłała odpowiedź tą samą sową, która dostarczyła jej list.
Latona nie miała najmniejszego zamiaru prosić rodziców o podpisanie pozwolenia. Wioska Hogsmeade nawet ją nie interesowała. Wolne soboty spędzi na boisku — Slytherin musiał wygrać Puchar Domów, przynajmniej przez osobiste powódki Latony, gdyż wtedy Aurorę i Alexandra trafiłaby prawdziwa szewska pasja.
Latona wróciła do pokoju, wyjęła z plecaka portfel i wysypała na łóżko wszystkie swoje oszczędności. Rad nie rad stwierdziła, że nie starczyłoby jej nawet na złamane pióro, więc zebrała w sobie resztki godności i poszła do matki, aby poprosić ją o kupienie nowych podręczników.
— Kupię ci je — odpowiedziała zdawkowo Aurora, odstawiwszy kawę i przyglądając się monetom, które Latona wysypała na stół.
⁂
Latona przez resztę wakacji cierpiała na białą gorączkę, nie mogąc zdzierżyć widoku dzieciaków biegających beztrosko przed jej domem. Tymczasem prasa oszalała na temat Syriusza Blacka —przynajmniej połowa każdego nowego numeru "Proroka Codziennego" była poświęcona przypomnieniu o jego niebezpieczeństwie i Latona w końcu znienawidziła oglądania jego twarzy raz na dobre.
Pierwszego września Aurora i Alexander ubzdurali sobie, że skoro Latona była na tyle dorosła, aby wymykać się z domu i kręcić się w towarzystwie mugoli, z pewnością obudzi się na czas. Latona biegała po domu jak na załamanie karku, szukając części szat i nawet Zmorka nie chciała jej pomóc.
Wyszła z domu w nieułożonych włosach i nieudolnie zawiązanym krawacie, który po kilku minutach i tak się rozwiązał. W dodatku świeżo ścięta grzywka leciała jej do oczu i musiała sama taszczyła swój kufer. Kiedy przybyli na peron dziewięć i trzy czwarte Latona niezwłocznie wpakowała się do najbliższego wolnego przedziału, a gdy wróciła na peron, jej rodziców już tam nie było. Jeśli myśleli, że się zasmuci, bardzo się mylili.
Złość kotłowała się w niej i kotłowała, aż w końcu zatrzasnęła się w swoim przedziale i ciężko usiadła na siedzeniu, nerwowo ruszając nogą.
Parowóz ruszył po kilku chwilach i już wkrótce mknęli ze stałą szybkością pośród łąk i lasów, a za oknem robiło się coraz bardziej dziko. Zbierało się na deszcz. Latona nie miała z kim rozmawiać i doszła do wniosku, że skoro jej przyjaciele jej nie odnaleźli, nie miała co liczyć na ich przybycie, więc ułożyła się wygodnie i zasnęła.
Im dalej na północ, tym deszcz zacinał mocniej. Po kilku godzinach w przedziałach i na korytarzu pozapalały się lampy. I wszystko byłoby dobrze, Latona dalej spałaby w najlepsze, aż tu nagle pociąg zaczął zwalniać.
Zatrzymali się tak gwałtownie, że Latona zleciała z siedzenia, boleśnie rozbijając sobie kolano. Marszcząc czoło i masując uszkodzoną nogę, wyjrzała na korytarz. Ze wszystkich przedziałów wychylały się już jakieś głowy, również zaniepokojone nagłym postojem. A potem, całkowicie bez ostrzeżenia, pogasły wszystkie światła i pociąg pogrążył się w ciemności.
— Co jest grane? — wysapała Latona i zaszyła się w kącie przedziału, wyciągając różdżkę. — Lumos — powiedziała, a jej koniec zapłonął.
Trwało to parę chwil, aż Latona zobaczyła, jak na końcu sznura wagonów ponownie zapala się światło. Odetchnęła z ulgą... ale chwilę później serce załomotało jej jak wściekłe.
Rozległo się głośne TRACH i szyba rozbiła się na tysiące malutkich kawałeczków. Latona wrzasnęła. Lodowaty deszcz wpadł do jej przedziału razem z przerażającym, zakapturzonym monstrum, które cuchnęło zgnilizną.
Latona ryknęła ze strachem tak, że z pewnością usłyszano ją na końcu pociągu. Kreatura nagle wyciągnęła pokrytą liszajami, obślizgłą, kościstą rękę i gwałtownie chwyciła ją za szyję, biorąc głęboki, świszczący oddech. Ogranął ją straszliwy ziąb, z jej gardła wyrwały się strzępki słów błagających o pomoc. Latona poczuła, że brak jej już tchu... lodowate zimno przenikało przez jej skórę, wiatr rozwiewał włosy, chłód był już w jej sercu...
Popatrzyła nieprzytomnie, nie widziała nic. Umacniając uścisk na jej krtani, potwór sięgnął po swój kaptur drugą, wolną ręką.
Nagle gdzieś z daleka dobiegły ją przerażające, błagalne wrzaski. Latona nie wiedziała, kto tak krzyczy, oczy zaszyły się jej łzami... ogarnęła ją biała mgła i uścisk nagle zniknął.
Runęła na ziemię, zachłannie nabierając powietrza do płuc. Kiedy poczuła dotyk na ramieniu, wzdrygnęła się, nie wiedziała, czy ze strachu, czy z zimna, które nadal wlewało się do jej przedziału przez rozbite okno.
— Hej, już wszystko dobrze... Spójrz na mnie, nic ci nie grozi...
Latona strąciła obcą dłoń z barku i powoli otworzyła oczy.
W przedziale świeciło się już światło, szyba była cała, a Ekspres do Hogwartu znowu mknął po szynach. Przed Latoną klęczał mężczyzna, wyglądający na przewlekle chorego. Miał jasne włosy przyprószone siwizną i ciepłe, zielone oczy. Jego twarz była szara jak mydło i przecinały ją blizny różnych rozmiarów i głębokości.
Kiedy ich oczy się spotkały, mężczyzna sapnął ze zdumienia i natychmiast pomógł jej wstać. Latona syknęła, rozbite kolano było już nabrzmiałe i gorące.
— Latono, to ty... — duknął mężczyzna. Latona nie zdziwiła się, słysząc, że zna jej imię. — Jak się czujesz? Jesteś cała roztrzęsiona... Nazywam się profesor Remus Lupin, od tego roku będę nauczał w Hogwarcie obrony przed czarną magią.
— Ja... — wydusiła z siebie Latona. Była bardzo słaba i ledwo odgarnęła włosy z czoła. — T-tak... Co się dzieje? Gdzie jest... to coś?
— To był dementor. Jeden ze strażników Azkabanu — odpowiedział profesor Lupin. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej dużą tabliczkę orzechowej czekolady. Wręczył ją Latonie, mówiąc: — Zjedz, poczujesz się lepiej. Naprawdę, no śmiało.
Latona zmierzyła Lupina wzrokiem. Wzięła kawałek, odgryzając go z donośnym chrupnięciem i nagle poczuła falę ciepła rozchodzącą się rozkosznie po całym ciele.
— Dlaczego ten... demecośtam...
— Dementor — powtórzył profesor Lupin.
— Właśnie... przyszedł do mojego przedziału? Powinien szukać Blacka, a nie włóczyć się po pociągu do Hogwartu.
— Cóż, w końcu Black może być wszędzie — powiedział i uśmiechnął się kącikami ust. Wtem jego wzrok padł na krawat Latony i mina mu trochę zrzedła. — Posłuchaj, nie siedź tutaj sama. Zaraz zaprowadzę cię do twoich przyjaciół, byłem u nich przed chwilą. Chodźmy, co ty na to?
— Tak jest — zgodziła się Latona, lecz gdy tylko zrobiła krok, jej lewe kolano zapiszczało z bólu.
— Nie dobrze — pokręcił głową Lupin. — Cóż, teraz nic na to nie poradzimy. Możesz iść? Nie? No dobrze, złap się mnie za ramę.
— N-nie — powiedziała szybko Latona. Profesor Lupin uniósł brwi. — Dam radę...
Lupin zaprowadził ją na koniec wagonu, ale kiedy weszła do środka, prawie zachłysnęła się własną śliną. Siedzieli tam Potter, Granger, bliźniacy, Ron i jego młodsza siostra Ginny, oraz Longbottom.
— Harry — zaczął profesor Lupin, nie zbaczając na ich zdezorientowane miny. — Zaopiekujcie się Latoną, zgoda? Dementor wpadł do jej przedziału, wybijając okno, jest wystraszona, zziębnięta i na dodatek stłukła kolano.
Wszyscy wpatrywali się w Latonę z najwyższą pogardą, ale Harry świdrował ją spojrzeniem tak intensywnie, aż poczuła rumieńce wykwitające na jej twarzy. Hermiona wyglądała, jakby duch ją opuścił, a Neville jakby jakiegoś zobaczył.
— Oczywiście — powiedział Harry i pieczołowicie przesunął się, aby zrobić jej miejsce, przyciskając Rona do ściany. Latona poczuła się tak, jakby została skazana na siódmy krąg piekielny. Co strzeliło Lupinowi do głowy?
— I jak czekolada? — zapytał profesor Lupin. W odpowiedzi usłyszał kilka pomruków uznania. — Za dziesięć minut będziemy w Hogwarcie. No, Harry, Latono, jak się czujecie?
— Znakomicie — odpowiedzieli w tym samym momencie. Spojrzeli na siebie, Harry uśmiechnął się, ale Latona skrzywiła się i odwróciła wzrok.
Przez resztę podróży wiele nie rozmawiali, bo niby o czym? Ulubionym tematem Gryfonów było z pewnością gnojenie Ślizgonów. W końcu pociąg zatrzymał się na stacji Hogsmeade i kiedy przyszła pora wysiadać, Latona zacisnęła mocno zęby, ponieważ ból w kolanie był nie do wytrzymania. Jak na złość deszcz nadal zacinał lodowatymi strugami.
Ignorując nawoływania Hagrida, zbierającego pierwszorocznych, oraz Harry'ego, który uczepił się jej jak rzep psiego ogona, proponując pomoc w dojściu do zamku, Latona powlekła się razem z tłumem Hogwartczyków w górę, do bezkonnych powozów, błotnistą i śliską drogą i usiadła w dyliżansie razem z grupą Krukonów.
W końcu powóz się zatrzymał, a kiedy Latona postawiła zdrową nogę na błotniste podłoże, do jej uszu dobiegł znajomy głos:
— Latona! Co się stało? Podobno dementorzy się na ciebie uwzięli, jak się czujesz?
Malfoy wyglądał na bardzo poruszonego. Kiedy odwróciła głowę, oczy mu błysnęły.
— O matulu, ależ się zmieniłaś...
— Hej, pośpieszcie się, podlotki! — warknął jeden z Krukonów. — Zjeżdżajcie stąd, my też chcemy wysiąść!
— Daj ramię, a nie gadaj — syknęła Latona i gwałtownie złapała Malfoya za fraki. — Przez tego pieprzonego dementora naruszyłam sobie kolano... pomóż mi dojść do stołu, proszę.
W milczeniu przepchnęli się do wielkich, okutych żelazem wrót szkoły. Jakoś przebrnęli przez przepastną salę wejściową, po czym razem weszli do Wielkiej Sali. Zaledwie Latona zdążyła rzucić okiem na zaczarowane sklepienie, które tym razem było czarne i pochmurne, gdy zabrzmiał donośny głos:
— Potter! Granger! Warell! Do mnie!
Latona i Draco odwrócili się, zaskoczeni. Profesor McGonagall szukała ich wzrokiem.
— Idź, bo ominie cię uczta — powiedziała Latona, zerkając na Malfoya, który już chciał iść razem z nią. — Sprawdzę, co chce, i wrócę.
Malfoy wzruszył ramionami, uśmiechnął się i podążył z tłumem do stołu Ślizgonów. Latona przecisnęła się przez zaludnioną salę wejściową, pełna złych przeczuć. McGonagall zaprowadziła ją, Harry'ego i Hermionę prosto do jej gabinetu, małego pokoju zastawionego półkami z teczkami i wesoło trzaskającym kominkiem. Wskazała im fotele, a sama zasiadła przy biurku.
— Profesor Lupin przysłał mi sowę, że ty, Potter, zemdlałeś, a ty, Warell, zrobiłaś sobie coś w kolano.
Zanim zdążyli odpowiedzieć, rozległo się pukanie i do środka wpadła pani Pomfrey, szkolna pielęgniarka.
— Nic mi nie jest — bąknął Harry, czerwieniąc się po uszy. — Naprawdę, nie trzeba...
— Ale ja chyba nie dam rady dojść do sali — stęknęła Latona, dotykając swojej nogi. Hermiona przewróciła oczami.
Pani Pomfrey zacmokała i podeszła do niej, przyglądając się nabiegłemu krwią siniakowi, od którego buchało gorąco.
— A więc to tak? Znowu szukaliście guza?
— To wszystko przez dementorów, Poppy — powiedziała profesor McGonagall.
— No tak, tylko tego było nam trzeba, żeby dementorzy chodzili po pociągu pełnym dzieci! Tak to jest, kiedy natrafią na kogoś delikatnego...
— Nie jestem delikatna! — zaperzyła się Latona.
— Ależ oczywiście, oczywiście... A więc dobrze, to może trochę zaboleć, ale wytrzymasz, skoroś taka twarda. — Pani Pomfrey wyjęła różdżka i krzyknęła, celując nią w nabrzmiałe kolano Latony: — Episkey !
Coś przeraźliwie chrupnęło, zagłuszając donośny jęk, który wydostał się z ust Latony, ale w następnej chwili pulsujący ból zniknął. Pielęgniarka znów wycelowała różdżką:
— Ferula!
Kolano Latony ciasno pokryło się bandażami. Spojrzała na uzdrowicielkę z wdzięcznością.
Kiedy Harry zapewnił wszystkich, że czuje się już dobrze, profesor McGonagall kazała im zaczekać na korytarzu, aby mogła zamienić słówko z Hermioną, natomiast pani Pomfrey oddaliła się w kierunku swojego gabinetu, patrząc na nich i mrucząc coś pod nosem. Latona uparcie starała się ujarzmić swoje włosy, co najwyraźniej bardzo rozśmieszyło Harry'ego, bo uśmiechał się i ciągle jej się przyglądał.
— Bawi cię to? — warknęła.
— Ładnie ci w grzywce — oznajmił Harry. — Nawet ładniej niż wcześniej.
Latona puściła jego komplement mimo uszu. Wkrótce pojawiła się profesor McGonagall oraz Hermiona, bardzo czymś ucieszona i wszyscy czworo zeszli po marmurowych schodach.
W Wielkiej Sali, przy stołach należących do każdego z domów Hogwartu, siedzieli uczniowie, których wyróżniał jedynie kolor krawatu i podszewki szaty. Profesor Flitwick właśnie wynosił z sali starą, wyświechtaną Tiarę Przydziału oraz czworonogi stołeczek. Profesor McGonagall podążyła w kierunku stołu prezydialnego, Harry i Hermiona na prawo, do stołu Gryffindoru, a Latona w lewo, ku stołowi Slytherinu.
Latonę natychmiast powitało spore grono Ślizgonów, w tym Dafne, Tracey, Vincent, Gregory, Blaise i Teodor, którzy zatrzymali dla niej miejsce.
— Nieźle — zacmokał Blaise, spoglądając na jej włosy. — I matula ci na to pozwoliła?
— Wątpię — zarechotała Tracey.
— Tak właściwie to nie — Latona odetchnęła z ulgą, przekonując się, że chociaż tutaj, w Hogwarcie, ma na kogo liczyć. — Nie uwierzycie, jak bardzo się za wami stęskniłam, te wakacje były okropne.
W chwilę później zaczął przemawiać dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore. Wyjaśnił rzeczowo, że od tego roku wszystkie wejścia do szkoły będą strzeżone przez dementorów, na co Latona trochę pobladła. Uroczyście przedstawił również profesora Lupina, którego największymi brawami powitali uczniowe Gyffindoru. Dumbedore ogłosił też, że od tego roku posadę nauczyciela opieki nad magicznymi zwierzętami obejmie szkolny gajowy Hagrid.
Tymczasem Latona poczuła ostry, przeszywający impuls, który przebiegł wzdłuż jej ramion. Nie mogła oderwać dłoni od stołu. Poczuła na twarzy gorący podmuch powietrza... ale to uczycie szybko zniknęło, a stół ugiął się pod ciężarem jedzenia.