Lesser Evil || Harry Potter fanfiction

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
Gen
G
Lesser Evil || Harry Potter fanfiction
Summary
Latona wiedziała, że ciąży na niej duża odpowiedzialność za dalsze losy swojej rodziny, od kiedy nauczyła się odróżniać jeden koniec różdżki od drugiego. Przeszła do historii, to fakt, a historia kocha się powtarzać.Gdy Czarny Pan odradza się na jej oczach, wszystkie intrygi wychodzą na jaw. Latona, która niedawno zdała sobie sprawę ze swojej choroby, przekonuje się, że nie każdy musi być tym, za kogo się podaje, wrogowie czasem okazują się przyjaciółmi, a niewinne zawiniątko, które znalazła przy koszu na śmieci, może raz na zawsze zmienić bieg wydarzeń.❝Chciałem ją zabić... Tak, to byłby ogromny błąd. Musisz wybaczyć moją ówczesna samolubność, Latono.❞.❗postać ewoluuje❗❗slowburn alert❗❗Niektóre zdania lub sceny są wyrwane z kontekstu, ale warto zwracać na nie uwagę ❗
All Chapters Forward

Tajemniczy list

Po stacji King's Cross nie krążyły już elfy prószące śniegiem, chwała Bogu. Latona jakoś wtaszczyła swój kufer do pociągu, w którym ciepło łaskotało w każdą wystającą spod warstwy ubrań część ciała.

Latona nie spodziewała się, że to właśnie jej matka odprowadzi ją na stację, ale nie zrobiło to na niej większego wrażenia. Potraktowała ją tak samo, jak ona ją — niczym powietrze. Mina Aurory była bezcenna, kiedy nie dając jej dojść do słowa, Latona zniknęła w głębi przedziału.

— LATONA! Wyjrzyj przez okno, natychmiast! — usłyszała jej zdenerwowany głos. Latona przewróciła oczami, odsłoniła żaluzję i napotkałam jej rozgoryczoną twarz tuż przy szybie. Aurora była ubrana w czarne futro, które przysłaniało jej twarz.

— Co?

— Co ty sobie wyobrażasz? I jakim ty tonem do mnie mówisz? Odrobinę szacunku — warknęła. — Posłuchaj, masz iść do gajowego Hagrida i poprosić go, aby wysłał do nas list, bo zapomniał, biedaczyna. On będzie wiedział, o co chodzi.

— To tyle? — zapytała Latona, pretensjonalnie przeciągając sylaby. Aurora zacisnęła szczękę, ewidentnie powstrzymując się od powiedzenia czegoś. — Dobra, dobra, się zrobi.

Latona pociągnęła za roletę, zasłaniając ją matce przed nosem. Była bardzo ciekawa, co Hagrid miał wspólnego z jej rodzicami i co miał przekazać im w liście. Podzieliła się swoimi przemyśleniami z Tracey, którą jako pierwszą z przyjaciół wciągnęła do swojego przedziału.

— Może to ma coś wspólnego z włamaniem do Gringotta? — zagaiła, wysypując na przeciwległe siedzenie stos przezroczystych, owocowych cukierków.

— CO? — zawyła Latona, wytrzeszczając na nią oczy. — Włamaniem GDZIE? Do Gringotta? Kiedy to się stało?

— Niech mnie kule biją, Latono, w lipcu! — oznajmiła. — To ty nic nie wiesz? Ktoś próbował się włamać do krypty 713 i coś z niej wykraść, ale chwilę wcześniej ktoś ją opróżnił. Twoi rodzice to wysoko postawieni urzędnicy, może Hagrid dowiedział się czegoś istotnego i chce im to przekazać osobiście?

— Nie sądzę — powiedziała Latona. — Mój ojciec jest z Departamentu Magicznych Gier i Sportów, a matka pracuje jako amnezjatorka, nie mają nic wspólnego z tym śledztwem. To znaczy, moją matkę ostatnio przebranżowili i teraz asystuje przy przesłuchaniach i wyciąga z podejrzanych informacje, jeśli nie mogą im podać serum prawdy. Ale czy to ma coś wspólnego z włamaniem?

— Hmm — zastanowiła się Tracey. — Pewnie nie. Chcesz czekoladową żabę?

— Z chęcią.

Odpakowały po jednej żabie i pokazały sobie nawzajem karty z postaciami.

— Nic nowego — westchnęła Latona. — Korneliusz Knot.

— Nicolas Flamel, mam ich chyba z sześciu.

— Co ty gadasz? — Latona sięgnęła po kartę Tracey. Przedstawiała sędziwego staruszka, który na pierwszy rzut oka miał z dobre dwieście lat. — "Najstarszy człowiek świata, lat sześćset pięćdziesiąt osiem, twórca Kamienia Filozoficznego, substancji zamieniającej metal w najczystsze złoto i dającej nieśmiertelność" — przeczytała na głos. — Kurczę, mogę to sobie wziąć? Nie mam ani jednego Flamela.

— Jasne, bierz.

Przez resztę podróży Latona i Tracey rozmawiały i jadły cukierki. Tracey pochwaliła jej się swoim teleskopem, którego niestety nie mogła przywieść ze sobą przez jego gabaryty, a ona pokazała jej trzy piękne sukienki, które dostała od rodziców... znaczy się, ojca.

Kiedy rozpoczęły się lekcję, wszystko wróciło do normy. Nauczyciele zachowywali się tak, jakby duch świąt opuścił ich lata temu, w przeciwieństwie do niektórych uczniów, którzy chodzili jeszcze po zajęciach w świątecznych, czerwonych swetrach w śnieżynki i renifery. Pewnego razu Latona dostrzegła Harry'ego Pottera i Rona Weasleya zmierzających do biblioteki w identycznych swetrach ze swoimi inicjałami.

Z biegiem czasu w zamku zaczęła unosić się podniecające atmosfera rywalizacji. Zbliżał się mecz quidditcha Puchoni przeciw Gryfonom. Ku uciesze Ślizgonów, tym razem sędzią miał zostać profesor Snape, co uznano za potencjalną przyczynę zwycięstwa Hufflepuffu.

— Mówię wam, Snape zmiażdży Gryffindor na proch — powiedział Malfoy. — Jak tylko spojrzą na jakiegoś Puchona krzywo, da im rzut wolny.

— Nie ma co się martwić — stwierdziła Pansy Parkinson uwieszona u jego boku. — I Puchoni, i Gryfoni to zwykłe kupy łajna. Musimy wygrać jeszcze przynajmniej jeden mecz z Ravenclavem, aby skoczyć wyżej w tabeli.

— Słuszna uwaga — powiedział złośliwie Warrington przechadzający się obok nich. — Trzeba tylko trzymać kciuki, żeby drużynę Gryffindoru szlag trafił, bo jeśli zwyciężą, będą mieli prostą drogę do Pucharu.

— Jest cała szkoła! — zawołała Dafne, kiedy całą zgrają weszli na stadion do quidditcha. — I Dumbledore!

— Dumbledore? — powtórzył Crabbe z bardzo niezadowoloną miną. — Po co on tu?

— Każdy dobrze wie, że Snape nienawidzi Harry'ego jak nikogo innego na świecie — powiedziała Latona, wspinając się po krętych schodach wiodących na trybuny. — Może myśli, że chce mu coś zrobić.

— Gdyby tak było, otrułby go podczas pierwszej lekcji eliksirów.

Gra była bardzo niesprawiedliwa i aż dziwne, że nikt nie zwrócił na to uwagi. Snape co jakiś czasu przydzielał rzuty wolne Puchonom praktycznie za nic. No, może raz jeden z bliźniaków Weasley, największych dowcipnisiów w Hogwarcie, posłał tłuczka wprost na niego.

Latona bardzo chciała dostać się do drużyny w przyszłym roku, więc czytała o quidditchu jak najwięcej i z zapałem chodziła na wszystkie mecze, aby poznać ten sport od praktycznej strony. Gdyby tylko mogła dosiąść miotły w tym roku!

W pewnej chwili Malfoy, Crabbe i Goyle gdzieś się ulotnili, ale Latona nie miała czasu, by się tym przejmować, gdyż Harry właśnie brawurowo zanurkował w powietrzu. Po chwili wylądował na murawie i uniósł wysoko rękę, w której trzymał złoty znicz.

— No to pięk- NA BRODĘ MERLINA, CO WAM SIĘ STAŁO?!

Latona gwałtownie spojrzała na wrzeszczącą Dafne, a następnie na poobijanych i oszołomionych Malfoya, Crabbe'a i Goyle'a, bladych i brudnych.

— My... oni nas... ci plugawi... — zaczął dukać Goyle.

— Ci zdrajcy krwi nas pobili! — ryknął Malfoy, drżąc z wściekłości. Z jego nosa ciekła cienka stróżka krwi.

— Kto, jak, kiedy?!

— Weasley i Longbottom! — odparował. — Dogadałem im, a oni się na nas rzucili! Zapłacą mi za to! I to srogo!

Latona zerknęła na Dafne i Tracey, tłumiąc śmiech i pokręciła głową, nie mogąc uwierzyć w głupotę swoich przyjaciół.

Bardzo powoli, pokój wspólny Slytherinu zamieniał się w centrum naukowe. Widziano coraz więcej osób ślęczących nad książkami i pergaminami, umazanych kałamarzem. Idąc za ich przykładem, Latona zaczęła więcej czasu spędzać w bibliotece i bardziej przykładać się do nauki. Wyglądało na to, że nauczyciele również zorientowali się, że egzaminy są tuż za pasem. Zadawali im tyle pracy domowej, że czasami aż strach było pomyśleć o odłożeniu odrobienia jej na później.

Pewnego deszczowego czwartku Latona odrabiała pracę domową właśnie w bibliotece, kiedy to usłyszała głos, który otworzył jej oczy:

— Hagrid! Co ty robisz w bibliotece?

Latona zaklęła się w myślach i zerwała się z miejsca. Jak na śmierć zapomniała o prośbie jej matki z końca ferii świątecznych!

Wychyliła się za regał, zza którego dobiegał przedtem krzyczący głos. To Harry, Ron i Hermiona, przed którymi rozciągały się najróżniejsze pomoce naukowe, rozmawiali z Hagridem. Latona skrzywiła się. Odkąd uciekła od nich z płaczem, za każdym razem, gdy ich spotykała, łapało ją uczucie zażenowania.

Hagrid stał tyłem do Latony. Za plecami trzymał... najprawdziwsze, ogromne smocze jajo. Latonie opadła szczęka, nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Była pewna, że to jajo smoka, widziała jego obrazek w starej książce w pokoju jej rodziców. A może właśnie to łączyło Hagrida z jej rodzicami? Smocze jajo? Było to tak głupie, że aż niemożliwe. Kto jak kto, ale Aurora i Alexander nigdy nie uwikłaliby się w coś nielegalnego z własnej woli.

— ...przestań o tym trąbić! Co jest z tobą?

— Eee, Hagridzie?

Gajowy podskoczył ze strachu i podjął próbę zawinięcia jaja w swój płaszcz ze skóry fretek. Na jego twarzy malowało się prawdziwe przerażenie.

— Warell! Co widziałaś? — zapytał groźnie, rozglądając się na boki.

— Zdecydowanie za dużo — odrzekła uprzejmie Latona. Lubiła Hagrida, wyglądał jej na naprawdę miłego, ale ten prawdopodobnie nie miał o tym pojęcia; wszyscy Ślizgoni szydzili z Hagrida mniej bądź bardziej. — Ale nikomu nie powiem — przysięgła. — Ja chciałam tylko coś przekazać.

— Mów. Jeśli piśniesz chociażby słowo...

— Moja matka kazała mi przypomnieć ci, że miałeś wysłać do niej jakiś list.

— O cholibka — zaklął Hagrid. — To żem dał plamę, niech skonam. Jasne, jasne, już pamiętam. Słuchaj, Warell, przyjdź no do mojej chatki jutro podczas przerwy na lunch. Sama wyślesz ten list, ja jestem ostatnio trochę zajęty. Wy też przyjdźcie — zwrócił się do Harry'ego, Rona i Hermiony patrzących na mnie podejrzliwym wzrokiem.

— Nie ma problemu — odparła, uśmiechając się miło. — Powodzenia z tym... no, czymś, co tam chowasz.

— Nie udawaj takiej świętej — wyrwał się opryskliwie Ron, ale Latona zmroziła go wzrokiem i odeszła, ciesząc się, że może w spokoju odrobić lekcje.

Następnego dnia istotnie udała się w kierunku lepianki Hagrida. Ku jej zdziwieniu przyłączył się do niej Malfoy, a zapytany, jaki jest cel jego wycieczki, powiedział, że dowiedział się, że Hagrid ma smoka i chce go na tym przyłapać. Latona stanowczo odradzała mu ten pomysł, ale Malfoy i tak zrobił swoje.

— Schowaj się za okiennice — syknęła na niego, pukając do drzwi.

Kiedy Hagrid otworzył drzwi, buchnął w nią obłok gorącego powietrza.

— Ach tak, Warell! — zawołał Hagrid i uśmiechnął się. — Już ci daję ten list, tylko go znajdę...

Gdy Hagrid zniknął w głębi swojej chaty, zostawiając uchylone drzwi, mocniejszy podmuch wiatru otworzył je na oścież, ukazując wnętrze jego domu. Znajdowało się w nim mnóstwo suszonego mięsa.

Na stole, wśród szczątków popękanej, błękitnej skorupy, siedział malutki smoczek. Harry, Ron i Hermiona zerwali się, by go zakryć, ale Latona zatrzymała ich ruchem dłoni.

— Bez obaw — powiedziała, pozwalając sobie na wejście do środka i zamknięcie drzwi. W rzeczywistości w lepiance było cieplej, niż się spodziewała. — Widziałam tego smoka wcześniej, w bibliotece. To znaczy, niewyklutego. Nie pisnę nikomu ani słowa, naprawdę nie obchodzi mnie, co wy tu robicie.

— Dlaczego mamy ci wierzyć? — prychnęła Hermiona, prostując się i wypinając klatkę piersiową. — Nie można ufać Ślizgonom!

— A to niby Gryfoni nie mają uprzedzeń do nikogo...

Mały smoczek wypluł w kierunku Latony mały strumień ognia.

— Fajnie, dzięki, jeszcze nigdy nie byłam podpalona przez smoka.

— Spokój dzieciaki! — krzyknął niecierpliwie Hagrid. — No już, Norbercie, mamusia jest tutaj — szepnął. Latona rozejrzała się w poszukiwaniu ów Norberta, ale później zorientowała się, że to smok nazywa się Norbert. — Masz, wyślij go jak najprędzej — powiedział, podając Latonie kopertę. — Tylko nie czytaj, cholibka, bo mnie Dumbledore zakatrupi, jak się dowie, żeście się wcześniej dowiedzieli!

Latona, Harry, Hermiona i Ron spojrzeli na Hagrida, wytrzeszczając na niego oczy.

— Nie powiedziałem tego na głos.

— O tak, powiedziałeś — rzekł Harry. — O co chodzi, Hagridzie?

— Nie, nie, zapomnijcie o tym! — zawołał nagle Hagrid, łapiąc Latonę za ramię i obracając w kierunku drzwi. — Wybacz mi, Warell, ale mam naprawdę dużo na głowie. Do widzenia!

Zanim zdążyła coś powiedzieć, Hagrid wyprowadził ją ze swojej chatki, trzaskając drzwiami. Latona spojrzała oszołomiona na Malfoya, który sprawiał wrażenie, jakby nie słyszał niczego istotnego. Pokazała mu kciuki w górę i ruszyła w kierunku zamku.

Nagle usłyszała trzask, a później, całkowicie bez ostrzeżenia, Malfoy przebiegł jej przed nosem jak błyskawica, wołając:

— Biegnij, Latona!

W oknie lepianki stał Harry, bardzo rozzłoszczony, i wskazywał palcem w kierunku, w którym pobiegł Malfoy, a następnie spojrzał na Latonę z niedowierzaniem i zniknął za zasłoną.

Widzieli go.

— Draco, czekaj! — zawołała Latona, puszczając się biegiem. — Tajny agent od siedmiu boleści!

— Teraz wystarczy dać cynk Filchowi albo McGonagall — powiedział podekscytowany, kiedy dotarliśmy do zamku. — Wyleją ich szybciej, niż zdążą powiedzieć "Hogwart"!

Latona próbowała przemówić Draconowi do rozsądku, ale plan spalił na panewce. Bardzo obawiała się o dalszy rozwój sytuacji.

Latona udała się w kierunku sowiarni, aby wysłać list od Hagrida. Nękała ją pokusa przeczytania go — koperta była niedokładnie zaklejona, wystarczył jeden, płynny ruch...

W końcu nie wytrzymała. Będąc już na szczycie wieży, Latona zaryglowała zamek w drzwiach i delikatnie wyjąwszy pergamin, rozłożyła list. Duża, biała jak śnieg sowa huknęła na nią.



Szanowna Auroro, Szanowny Alexandrze.

Nie wszystko poszło tak gładko, jak oczekiwaliśmy. Nie zadają się ze sobą, ale nie mają na pieńku. Z moich obserwacji wynika, że jedno jest ciekawe drugiego, a drugie ma pierwsze głęboko w poważaniu. Psor Dumbledore mówi, że to niedobrze i że musimy działać.

Jak dotąd plan się nie zmienił.

Pozdrowienia

Hagrid.

 

Forward
Sign in to leave a review.