Sprawa się rypła

Harry Potter - J. K. Rowling Bleach (Anime & Manga)
Gen
G
Sprawa się rypła
Summary
Harry decyduje porzucić rolę Chłopca-Który-Zawsze-Zbiera-Baty na rzecz udanego życia erotycznego. Niewinną ofiarą jego egoizmu pada Voldemort. Jakie nieszczęścia sprowadzi na szeroko pojęty świat literatury jedno tycie odstępstwo od kanonu? I co mają z tym wspólnego koleś w szlafroku, ekshibicjonizm McGonagall, "Zły Dotyk", widmo zyaoizowania świata i Buka w Zakazanym Lesie?90% HP, 9% Bleacha, 1% Muminków / totally absurd
All Chapters Forward

Nie lekceważ kiciusia

Znajome ciepło rozlało się po obolałej, złamanej duszy Harry'ego i w niewytłumaczalny sposób obdrapane ściany nabrały więcej barw, a zalatujące stęchlizną powietrze przestało nieprzyjemnie tłoczyć się w płucach. Poczucie bliskości, przekraczającej ramy zwykłego koleżeństwa. Tak uzależniające. Utrzymujące przy życiu.

Teraz czuł się naćpany tą emocjonalną bliskością i może odrobinę zadziwiony, że chociaż od zawsze jej łaknął jak powietrza, to tak bezmyślnie ją odrzucił. Może dlatego wszystko się spieprzyło? Szczęśliwie jego przyjaciele wykazali daleko idącą empatię i gotowość do zakopania topora wojennego. Miał ochotę ich wszystkich ucałować i objąć, ale magiczne wyczerpanie nie za bardzo pozwalało mu się ruszyć z miejsca, chociaż został uwolniony z więzów unieruchamiającego zaklęcia. Skutkiem powyższego jedynie głupawo się uśmiechał, rozanielony.

Pieprzyć to. Dla tego uczucia mógł dać się zabić.


- No dobra. To co teraz? – zapytał Ron nieznajomego, przyodzianego w wypłowiałą zieleń, średnio gustowny kapelusz i dopełniające obrazu modowego bezguścia dziwaczne chodaki.

- Ach. Mój środek transportu był jednorazówką. Aby się stąd wydostać, będziecie musieli użyć waszej magii, której natura niestety nie opiera się na Reishi. W tym zakresie moje możliwości są mocno ograniczone – wyjaśnił zapytany pozornie smutnym tonem, któremu przeczyło niezwykłe ożywienie w jego oczach.

Harry spotkał w swoim niedługim jeszcze życiu wiele indywiduów. Ten jegomość o lekko menelskiej powierzchowności bez wątpienia był kimś zupełnie innym, niż wskazywało na to pierwsze wrażenie. Niepokojąco przeszywające spojrzenie mówiło, że lepiej nie mieć z kimś takim na pieńku. Chłopak postanowił wziąć to sobie do serca.

- Nie możemy się stąd aportować. Bariery są tu chyba jeszcze silniejsze, niż w Hogwarcie – rzeczowym tonem stwierdziła Hermiona, jak zwykle wyprzedzając resztę grupy w planowaniu taktycznym.

Nie, żeby Harry już jej całkowicie wybaczył, ale sama obecność tutaj rozczochranej Gryfonki mocno poprawiła jego wiarę w przyszłość. A skoro o tym…

- Skąd w ogóle się tu wzięliście? Znaczy, nigdy nie cieszyłem się tak na czyjś widok, ale jakby… My się chyba nie znamy? – zwrócił się chłopak do jedynego dorosłego w ekipie.

- Jejku, gdzie moje dobre wychowanie… – zaczął obcy gawędziarskim tonem. – Kisuke Urahara, były kapitan Gotei 13, aktualnie drobny przedsiębiorca, pracujący w prywatnym sektorze. Miło mi, Potter-san – skłaniając głowę przedstawił się przybysz z innego świata, jak się już zdążył Harry sam domyślić.

Ani nazwisko, ani cała reszta nic mu nie mówiły, ale dopóki mężczyzna był gotowy ratować tyłek Pottera, takie detale mu wisiały. Pozostawała jeszcze kwestia Latynosa na sterydach i niewykluczone, że po szkole specjalnej, bo zachowanie wielkoluda nie emanowało ponadprzeciętną inteligencją. Harry spojrzał wymownie w jego kierunku. Natychmiast doczekał się odpowiedzi na swoje nieme pytanie.

- To Yasutora Sado, także z mojego świata. Uznałem, że jego obecność z jakiegoś powodu jest wymagana przez kanon – uświadomił pozostałych Urahara, ale po ich minach doszedł najwyraźniej do wniosku, że należy to bardziej umotywować. – W naszej rzeczywistości Sado-san pałęta się od ponad pięciuset rozdziałów za protagonistą, bez szczególnego celu czy wpływu na wątek fabularny, więc najwyraźniej kanon z bliżej mi nie znanego powodu wymaga jego obecności. Organizując misję ratunkową starałem się odtworzyć możliwie najściślej kanoniczną sytuację. Stąd taki, a nie inny skład grupy. Reasumując – w ekipie musiał znaleźć się bliski przyjaciel, wyrośnięty milczek, rudowłosa luba, najlepsza przyjaciółka i kot. Ja jestem w tym pakiecie gratis, bo nie dałbym rady koordynować przedsięwzięcia na odległość. Jakieś pytania, Potter-san?

- W takim razie jakie super moce ma kiciuś? – wypalił szyderczym tonem Harry, nie mogąc się powstrzymać.

Hermiona rzuciła mu urażone spojrzenie i pogładziła za uszami sierściucha, który swoją drogą wyglądał jakoś znajomo, ale może się chłopakowi tylko wydawało?

Uraharę z całą pewnością Harry widział pierwszy raz na oczy, a też wydawał mu się w jakiś podświadomy sposób bliski.

- Czy my naprawdę się nie znamy?

- Cóż, nie masz prawa znać mnie. Zapewne w twojej rzeczywistości istnieje moje alter ego. Jakiś znajomy twojego archetypicznego ojca, zamieszany wbrew swojej woli w tajny spisek, niesłusznie ścigany przez prawo, wspierający cię nieoficjalnie, o ujmującej osobowości i zniewalającym uroku osobistym?

Taaak. Harry'ego coś ścisnęło w środku na myśl o Syriuszu. Automatycznie zrobiło mu się trochę żal Urahary.

- Więc jesteś odpowiednikiem mojego ojca chrzestnego. Jeśli dobrze kombinuję i kanon jest niezmienny, to… tego… moje kondolencje – powiedział chłopak trochę nieśmiało.

Przez twarz mężczyzny przebiegł cień zrozumienia, ale nie okazał na zewnątrz przejęcia. Harry posunął się dalej, trochę niepewnie.

- A macie u siebie kolesia o dyskusyjnym podejściu do moralności i wrednym charakterze, takiego, co gra na dwa fronty, jest najbliższym przydupasem antagonisty i skrycie planuje się go pozbyć? – zaryzykował Harry, wspominając swoje szkolne fatum o wiecznie przetłuszczonych kudłach.

- Nieodżałowany Gin Ichimaru. Kanon nie ma litości do prawdziwie interesujących bohaterów – nieco patetycznie stwierdził Urahara.

Harry walczył ze sobą, by nie uśmiechnąć się promiennie.

A jednak jest sprawiedliwość na tym świecie.

- Nie chcę być niegrzeczna, ale chyba powinniśmy się stąd wynosić. Nie możemy tracić czasu na zaspokajanie ciekawości – poważnie upomniała Ginny, robiąc krok do przodu i ciągnąc swojego lubego w kierunku zatrzaśniętych drzwi.

- Spokojnie. Rozszerzenie do trzeciego prawa kanonu mówi, że „antagonista nigdy się nie wcina, dopóki protagonista nie zaspokoi swojej ciekawości" – doinformowała koleżankę Hermiona. – Można to podciągnąć też pod piąte prawo – uzupełniła kujonka. – „Antagoniście nie wolno przerywać monologów co najmniej trzyzdaniowych, dopóki mówiący sam nie skończy". To jak? Możemy już iść, Harry?

Chłopak na chwilę rozdziawił japę. Jakby wiedział o tych prawach, to zagadałby Voldemorta na śmierć na cmentarzu w Little Hangleton. Chyba powinien większą uwagę zwracać na przyswajanie potencjalnie cennych informacji. Poprosi Hermionę, żeby mu to wszystko spisała.

Teraz porozumiewawczo kiwnął głową.

- Alohomora! – krzyknęła jego przyjaciółka i drzwi z łoskotem się otworzyły.

W tej samej chwili do pozbawionej okien – ewentualnych dróg ucieczki – ciasnej celi, wparował Dumbledore.

- W złym tonie jest przybywać bez zaproszenia, ale jeszcze mniej elegancko jest wychodzić, nie pożegnawszy się z gospodarzem – powiedział stary czarodziej, intensywnie wpatrując się w Harry'ego.

I w tej chwili wiele rzeczy wydarzyło się jednocześnie.

Kociak wyrwał się Hermionie z uścisku ramion i dał susa na środek pomieszczenia. Nastolatkowie przyjęli pozycje bojowe, zasłaniając sobą Harry'ego. On też sięgnął po różdżkę, ale nim zdążył walnąć starca Drętwotą, ten sam z siebie skamieniał. Przez chwilę wyglądał jak spetryfikowany, chociaż nie dosięgła go żadna klątwa.

A potem Albus Dumbledore wrzasnął żałośnie i… zemdlał.

- Żryj to! – wypowiedział z satysfakcją w kierunku nieprzytomnego znajomy głos, którego Harry się tutaj nie spodziewał usłyszeć, a już na pewno dałby sobie rękę uciąć, że takie słownictwo nie przeszłoby przez tak szacowne usta.

Zdezorientowany spojrzał w bok i sam też zamarł w bezruchu.

Metr od niego stała przetransmutowana Minerwa McGonagall, gibiąc się na boki, radośnie prezentując w całkowitym negliżu swe wątpliwe walory i eksponując tknięte zębem czasu ciało przed młodocianą widownią. Bez zażenowania – tak, jak ją matka natura stworzyła. Zanim Harry poszedł w ślady ex-dyrektora i na skutek wstrząsu stracił przytomność, jego oczy zasłoniła pomocną dłonią Ginny. Kątem oka widział, że Rona w podobny sposób od trwałych zmian w mózgu ochroniła Hermiona.

Widocznie ich kobiety miały mocniejsze nerwy.

Przeciągłe "hmm" wyrwało się z ust tego… jak mu tam… Sado! Mięśniak stał nieporuszony, ale on chyba rzeczywiście był odizolowany psychicznie od zewnętrznego świata, skoro takie widoki nijakiej traumy u niego nie wywołały.

- Potter-san, jak widać kiciuś też ma specjalne moce – stwierdził trochę kpiarsko Urahara, lustrując z pietyzmem sufit, kiedy McGonagall okrywała się niespiesznie jego wierzchnim, czarnym płaszczem. – Bezdyskusyjnie jesteś tutejszym protagonistą, bo twoje reakcje na kobiece wdzięki są bardzo znajome – dodał zagadkowo.

A chłopak wolał nie zgadywać, jakie nieszczęścia z gołymi babami w roli głównej spotkały jego niemagicznego odpowiednika.

Harry nie wiedział, gdzie podziać oczy. Ta kobieta miała jakieś niezdrowe, ekshibicjonistyczne ciągoty. Dziękować Gryfindorowi, że przynajmniej nie była teraz tak wstawiona, jak niedawno przy rozbieranym pokerze na halloweenowej imprezie. Gdyby tu, bez przyodziewku, walnęła jak długa w poprzek pomieszczenia, to chyba by ją - zamiast zbierać z podłogi - zwyczajnie zostawili. Był przeszczęśliwy, że powstrzymał się wcześniej od poczochrania kocura pod brzuchem. I tak skutecznie stracił apetyt na najbliższe trzy dni.

Ugh.

Oderwał się od niepokojących myśli, kiedy Ginny chwyciła go za rękę i niemal przemocą pociągnęła w kierunku bezpiecznego wyjścia.

Forward
Sign in to leave a review.