Snape: Świąt nie będzie?

Harry Potter - J. K. Rowling
F/M
G
Snape: Świąt nie będzie?
Summary
Snape nie lubi świąt. Ot takie podsumowanie.
Note
Ogólnie tytuł dużo mówi, początek jest ściśle bazowany na Grinchu, później wiadomo trochę inaczej się rozwija. Znalazłam to na dysku, gdzie leżało 5 lat, więc trochę sobie poczekało. Miłego czytania.

Pośród szkockich krajobrazów, leży ogromny zamek znany przez czarodziejów, jako Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, do której uczęszczają młodzi adepci magii próbujący okiełznać swoje moce. Hogwart jest niczym dom dla dzieciaków uczących się tam, ale i dla nauczycieli tej szkoły. Zapytaj któregoś z nich, a powie ci, że nie ma lepszej szkoły od Hogwartu i takich świąt jakie można tam przeżyć. Gigantyczne ozdobione witraże w oknach, zaczarowany sufit, z którego spadają powoli piękne płatki śniegu, a każdy z nich ma swój oryginalny kształt, metalowe zbroje rycerzy stojące na baczność wzdłuż korytarzy udekorowane tak, jak ogromne choinki, które przytargał gajowy i ustawił wspólnie z innymi nauczycielami w Wielkiej Sali. Uczniowie natchnieni duchem świat nie raz stroją się zgodnie z panującym nastrojem. Wesołych świąt!
Każdy w Hogwarcie kocha święta, tymczasem Severus Snape, który zaszywa się w tym czasie w swoich komnatach… nienawidzi ich. Nie cierpi świąt! Całego sezonu świątecznego! Nie pytajcie czemu. Nikt tak naprawdę nie zna powodu. Być może ma nie po kolei w głowie? A może nosi za ciasne buty? Najbardziej prawdopodobną przyczyną jest o dwa rozmiary za małe… serce. Jaka by to nie była przyczyna, dyżurował na korytarzach w Wigilię, rzucając zabójcze spojrzenia każdemu kto odważył się przypadkiem uśmiechnąć w jego stronę dyskutując o prezentach czy śpiewając radosne świąteczne piosenki. Gardził każdą jemiołą zawieszoną pod sufitem na korytarzach - a tych było od groma, każdymi ozdobami wiszącymi w zasięgu jego wzroku. Najbardziej jednak nie mógł znieść tego, że zmuszany był do uczestnictwa w uroczystej kolacji z nauczycielami i uczniami, którzy nie wrócili do domu na święta. Zgroza.
Kiedy w przerwie między dyżurami znów schował się w swoich komnatach poczuł drobną ulgę. Cisza, spokój, czerwień i zieleń jakie można było w nich zobaczyć raczej przywoływały nastrój niczym z zakładu pogrzebowego, a nie żywych, jasnych kolorów świątecznych. Było to dla niego niemal kojące.
Siedział wygodnie w fotelu, przed trzaskającym ogniem w niewielkim kominku i obserwował planszę szachów rozłożonych na stoliku obok. Nagle ktoś zapukał w drzwi. Snape przyjął strategicznie, że będzie siedział cicho udając, że go nie ma. Liczył na to, że przyniesie mu to oczekiwany skutek, ale przeliczył się. Niestety nieznany dręczyciel nie przestawał go nękać. Snape usłyszał damski głos.
-Panie profesorze!
Snape wywrócił oczami. Cholerna Granger. Już nie mieli kogo na niego nasłać.
-Wiem, że pan tam jest, skoro nie słychać pana jadowitego odejmowania punktów gryfonom na korytarzach!
Też mi coś! Bezczelna, kudłata istota. Mężczyzna westchnął przymykając oczy i wstał niespiesznie. Podszedł do drzwi i uchylił je nieznacznie wychylając jedynie głowę.
-Czego? - Burknął pod nosem.
-Duch świąt wisi w powietrzu - Dziewczyna odezwała się cicho.
-Jeśli nie masz mi nic ważnego i konkretnego do przekazania, to… nalegam - Powiedział ze zdecydowanym naciskiem. - Żebyś dała mi spokój.
Młoda kobieta stała chwilę cicho przyglądając się chłodnemu wyrazowi twarzy profesora. Westchnęła wreszcie.
-Chciałam pożyczyć od pana książkę.
Snape rozchylając drzwi złapał się za nasadę nosa i ścisnął ją marszcząc czoło w zamyśleniu. Odchrząknął.
-Granger… - Rozchylił szerzej drzwi, gdyż pozycja, w której stał była zgoła niewygodna i oparł się o futrynę, ukazując przy tym całą sylwetkę w niecodziennej dla niego odsłonie, jaką była tradycyjna biała koszula z szarym wełnianym swetrem na wierzchu. Jeszcze bardziej nadzwyczajnie wyglądały u niego podwinięte rękawy ukazujące wszystkie blizny, włącznie z białą blizną po mrocznym znaku, którą nie chwalił się i nie chciał jej pokazywać choćby przypadkiem. - Wyjaśnijmy sobie coś. Masz całą cholerną bibliotekę hogwarcką do dyspozycji, dziesiątki tysięcy książek. Bibliotekę, w której pracujesz od czterech lat i tu przy okazji chciałem ci przypomnieć, że miałaś nie zwracać się już do mnie per profesorze…
-Tak, ale panie pro… - Odchrząknęła, kiedy uniósł kpiąco brew. - Tak. Chciałam pożyczyć od pana książkę, bo w bibliotece Hogwartu nie ma tych mugolskich, które pan ma jak wynika z pozyskanych przeze mnie informacji.
Snape sarknął i wywrócił oczami.
-Pozyskanych informacji. - Przedrzeźnił ją. - Ciekawe od kogo. - Podrapał się po nieogolonej od początku przerwy świątecznej żuchwie, która eksponowałą już gęsty, ale niedługi zarost. - Właź.
Wpuścił dziewczynę, która prześlizgnęła się koło niego, jakby bała, że się poparzy. Nic dziwnego. Prychnął.
Zaprowadził ją do swoich regałów, na widok których dziewczyna otworzyła szeroko usta. Zamknęła je jednak szybko czując na sobie wzrok Snape’a. Mimowolnie przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, który też zaraz zniknął jak tylko dziewczyna odwróciła wzrok w jego stronę wpatrując się w niego z pytającym wzrokiem.
Owszem - izolował się od ludzi w święta i owszem - nie lubił okazywać im emocji innych niż irytacja ich głupotą, ale sam musiał przyznać, że Granger funkcjonowała mniej irytująco od reszty. Jej intelekt naprawdę mu imponował, chociaż nigdy by jej tego nie przyznał. No i oczywiście doceniał ją, jako tego drugiego obok siebie naczelnego mola książkowego Hogwartu. Nie znał nikogo innego poza sobą i nią, kto postanowiłby sobie przeczytać wszystkie książki hogwarckiej biblioteki i sporą część z nich faktycznie przeczytał. Tylko dlatego właśnie pozwolił jej wtargnąć na moment do swojej strefy spokoju i braku świąt.
-Panie profesorze? - Odezwała się przerywając mu zamyślenie, w które dał się głupio zwabić natrętnym myślom.
-Na co czekasz Granger? Może jeszcze mam ci coś polecić?
-Zakładam, że Opowieści wigilijnej pan nie ma, skoro jest pan jej żywym, acz niedokonanym przykładem - Mruknęła pod nosem, ale nie dość cicho, żeby umknęło to słuchowi mężczyzny.
-Może idź sprawdź, czy cię nie ma gdzieś indziej, co? - Rzucił chłodno jednak nieco dotknięty tą uwagą. On jako Scrooge? Chyba tylko pod względem ogólnej niechęci do świąt, ale przecież nawet nie z tych samych powodów.
-Przepraszam, tak jakoś się… złożyło. - Delikatnie wzruszyła ramionami z cieniem uśmiechu na twarzy i zwróciła twarz ku książkom. Snape usiadł w fotelu i wrócił do obserwowania szachów, choć tylko pozornie. Tak naprawdę obserwował dziewczynę. Był szczerze ciekawy jej wyboru. Kiedy sięgnęła do regału, zwrócił wzrok z powrotem na planszę.
-Tobie pewnie nie muszę tego mówić, ale i tak ostrzegam, że jeśli ta książka ucierpi... - Zaczął przesuwając czarnego hetmana na planszy.
-Tak. - Przerwała mu Hermiona uśmiechając się szeroko. - Rozumiem troskę, ale faktycznie mi pan tego nie musi mówić. To co, widzimy się na kolacji?
Snape prychnął wątpiąco.
-Powiedz McGonagall, że mam katar i nie mogę przyjść. - Machnął dłonią udając, że jest wybitnie skupiony na szachowej planszy.
-Obawiam się, że to zbyt łagodne wytłumaczenie biorąc pod uwagę, że magia leczy to w chwilę.
-Grypę.
-Niewielka różnica.
-Smoczą grypę. - Przeciwnie do kobiety, która zachowywała stoicki spokój, on czuł wzrastające ciśnienie.
-Wtedy tu przyjdzie i zobaczy, że pan kłamie.
-Granger, po prostu wynoś się stąd, nie przekazując wiadomości a przyswajając ją do tej swojej kudłatej łepetyny... - Podniósł głowę znad szachownicy i spojrzał jej w oczy mówiąc powoli i wyraźnie. - Że w prezencie dla wszystkich przebywających aktualnie w tej szkole, postanowiłem nie zjawiać się na kolacji i oszczędzić wam widoku mojej osoby. Koniec tematu, a teraz spadaj stąd, albo cię lewituję za drzwi.
Hermiona z cieniem smutku na twarzy, skierowała się szybkim krokiem ku wyjściu z komnat, po drodze jednak dziękując za daną możliwość pożyczenia książki i obiecując, że szybko ją zwróci, naturalnie w stanie nienaruszonym.

Oto jak człowiek potrafi się rozbestwić po pokonaniu jednego czarnoksiężnika. Snape westchnął głęboko i potarł twarz dłonią. Docierając do zarostu przeczesał go palcami i spojrzał na zegarek. Mimo, że nie wybiera się na ucztę, jeszcze dzisiaj czeka go jeden obchód po korytarzach późnym wieczorem. Skrzywił się na wspomnienie widoku wszystkich dekoracji świątecznych, ale przemknęła mu przez głowę pojedyncza niecna myśl. A gdyby tak… naturalnie zupełnym przypadkiem, dekoracje zniknęły? Czy McGonagall podejrzewałaby go o to? Cóż, najprawdopodobniej, a raczej bez wątpienia, ale wydawało mu się to warte zachodu i późniejszych pretensji dyrektorki. Zresztą przecież skąd miałaby dowody, że to akurat jego sprawka? Nie ściągnie przecież wszystkiego. Tylko jemiołę, którą znajdzie po drodze. Z wszystkich ozdób tego nie cierpiał prawdopodobnie najbardziej - przez jej cel, bo jeśli brać pod uwagę fakt, że mógł odejmować obściskującym się uczniom punkty, to było dość satysfakcjonujące. Jednak wolał w ogóle nie musieć odejmować tych punktów, żeby tylko jego oczy nie ujrzały więcej śliniących się do siebie ludzi. Na samą myśl wzdrygnął się. W takich sytuacjach nie szczędził nawet swoich ślizgonów.
Wreszcie wybiła godzina jego dyżuru. Było późno, po kolacji na którą nie poszedł, korytarze teoretycznie powinny być puste, albo stopniowo się opróżniać. Opuścił rękawy swetra i wyszedł z komnat nie przejmując się zbytnio swoim niecodziennym dla innych wyglądem. Zresztą ostatnie lata coraz częściej odpuszczał sobie trzymanie starej maski, choć oczywiście nie przesadnie. Ruszył przed siebie pustym korytarzem i nieznacznymi ruchami różdżki sprawiał, że jemioła na jego drodze więdła i kruszyła się spadając na posadzkę. Przy okazji pozbył się ze swojego widoku kilku innych wstążek, stroików, gałązek, gwiazdek, kokardek i tych cholernych zaklętych w powietrzu cichych piosenek, które raczyły swoim brzmieniem każdego przechodnia. Kiedy jakiś uczeń mijał go idąc w stronę swojego dormitorium, Snape specjalnie obracał się i ze złośliwym uśmieszkiem satysfakcji przyglądał się dzieciakom, które zdziwione rozglądały się w poszukiwaniu ozdób.
Przystanął kiedy zobaczył drobnego chłopca wpatrującego się w miniaturową - porównując do tych przytachanych przez Hagrida do Wielkiej Sali - choinkę, której światełka migotały wesoło. Siedział na parapecie i obracał ozdobę w dłoniach. Snape rozpoznał w dziecku wyjątkowo nieśmiałego ślizgona z pierwszego roku. Odchrząknął zwracając natychmiast uwagę chłopca, który niemal podskoczył na widok swojego opiekuna. Stanął i wyprostował się.
-Chyba już czas najwyższy iść spać, nie uważa pan, panie Reeve?
Chłopiec pokiwał głową, ale ciągle stał jak sparaliżowany. Snape westchnął i podrapał się po brodzie. No tak, może to ona wzbudzała dodatkowe przerażenie. Przykucnął rozglądając się czy na pewno są sami na korytarzu. Snape musiał teraz spoglądać nieco w górę, żeby spojrzeć mu w oczy, choć niedużo, bo jak na swój wiek było to drobne i niskie dziecko. Snape zrobił to mając nadzieję, że chłopiec poczuje się pewniej.
-Wiesz chłopcze, że nie ma powodu się mnie bać?
Mały pokiwał głową, choć nie wyglądało to przekonująco. Severus westchnął i nieznacznie uśmiechnął się, co w jego przypadku wyglądało wyjątkowo delikatnie.
-Jestem twoim opiekunem i mam zastępować ci rodziców. Nie jestem od tego, żeby moi ślizgoni się mnie bali.
-Moi rodzice chyba się mnie boją. - Chłopiec odezwał się niespodziewanie, a jego słowa wprawiły Snape'a w osłupienie. Wyglądało na to, że będą musieli porozmawiać dłużej.
-Boją się?
Chłopiec pokiwał głową.
-Kiedyś w święta niechcący popsułem kilka rzeczy magią panie profesorze, no i… tato się boi, mama chyba trochę mniej.
-A ty sam chciałeś zostać tu na święta?
Mały uśmiechnął się słabo kiwając twierdząco głową.
Snape wstał klepiąc go po ramieniu.
-Chodź. - Rzucił krótko i ruszył przed siebie. Kątem oka zobaczył, że chłopiec ruszył później i żeby nadążyć za długonogim mężczyzną musiał podbiec, co skłoniło Snape'a do zwolnienia kroku. Odkąd usłyszał wyznanie ucznia, czuł dziwne ukłucie w klatce.
Prowadził go schodami w nadziei, że zobaczy światło bijące z biblioteki. Odetchnął z ulgą, gdy faktycznie je ujrzał. Z jakiegoś powodu było to pierwsze i jedyne przynajmniej chwilowe wyjście jakie widział w tej sytuacji. Kiwnął głową do chłopca, żeby dalej szedł za nim. W środku rozglądał się między regałami, aż wreszcie zatrzymał się i odchrząknął, żeby zwrócić uwagę na swoją obecność. Przed nim, przy jednym ze stolików siedziała zaczytana w jego książce Hermiona Granger. Niewzruszona. Wywrócił oczami i podszedł do niej siadając naprzeciwko. Chłopiec ciągle stał w przejściu między regałami.
Dziewczyna uniosła głowę ze zdziwieniem.
-Dobry wieczór?
-Panno Granger, mam drobny problem z… - Kiwnął głową w stronę chłopca ciągle patrząc na nią. - Chłopak uważa, że jego rodzice mugole się go boją.
Hermiona gwałtownie wciągnęła powietrze i zmarszczyła czoło z widoczną troską. Odwróciła się do chłopca i z uśmiechem przywołała go gestem. Przydreptał zawstydzony.
-Masz na imię Albert, prawda? - Zapytała łagodnie, a chłopiec przytaknął. Chwyciła go za dłonie. - Chciałbyś się napić gorącej czekolady?
Na twarzy małego od razu pojawił się uśmiech, jeszcze przez chwilę słaby, ale z czasem zyskiwał na sile. Snape przywołał skrzata, który zaraz wrócił z trzema kubkami gorącego napoju.
Cała trójka siedziała przy stoliku pijąc czekoladę. Snape spoglądał to na Hermionę uśmiechającą się do chłopca i na Alberta z czekoladowymi wąsami pod nosem.
Wreszcie odezwał się.
-Albercie, przyprowadziłem cię do panny Granger, bo ona tak samo jak ty ma oboje rodziców mugoli.
Chłopiec spojrzał na niego z zaciekawieniem.
-Jeśli będzie trzeba, porozmawiam z twoimi rodzicami, dobrze? - Mały kiwnął głową. - Póki co panna Granger opowie ci o swoich początkach w świecie magii i relacji z rodziną. - Hermiona przytaknęła z uśmiechem. - Wrócę tu po ciebie, żebyś nie miał problemów za szwędanie się późnym wieczorem, ale póki co, muszę skończyć swój obchód, dobrze? - Albert pierwszy raz uśmiechnął się szczerze do Snape’a, co wywołało inne niż wcześniej kłucie, a może bardziej uścisk w okolicach jego klatki piersiowej. Mężczyzna wstał i odchodząc poklepał dłonią po ramieniu chłopca. Wyszedł na korytarz i już z nieco mniejszym zapałem likwidował ozdoby świąteczne pojawiające się w zasięgu jego wzroku. Jego umysł zajmowały myśli o młodym wychowanku jego domu. Oczywiście miał pojęcie co to znaczy, kiedy rodzic boi się własnego dziecka, chociaż jego ojciec na początku nie bał się na tyle, żeby nie spuścić mu lania. Chłopiec jednak nie wykazywał oznak tego, że ktoś go bije. Nie wzdrygał się na niespodziewany dotyk jak to do tej pory wbrew sobie bardzo często jeszcze robi sam Snape.
Korytarze były puste i choć brzmi to absurdalnie, były głośne od ciszy, bo słychać było każdy krok, każdy głębszy oddech. Nawet obrazy były zadziwiająco ciche. Spojrzał przez okno na ciemnogranatowe niebo pełne gwiazd, przystanął na chwilę w zamyśleniu drapiąc się po policzku, ale wreszcie ruszył dalej.
Stukanie jego butów ucichło, gdy dotarł z powrotem do biblioteki. Zastał tam Granger opierającą się o swoje biurko. Patrzyła na niego z przekornym uśmiechem. Przez chwilę zapatrzył się na nią. Trzymała jego "Upiora opery" za skrzyżowanymi na piersi ramionami. Szczerze powiedziawszy zaskoczył go ten wybór. Pozytywnie.
Rozejrzał się.
-Gdzie Albert? - Zapytał wreszcie.
-Odprowadziłam go. Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale nie było cię tu dosyć długo. Już północ.
Snape zmarszczył czoło i wyciągnął z kieszeni zegarek na łańcuchu. Jego brwi uniosły się w zdziwieniu, kiedy zobaczył tarczę zegarka.
-Faktycznie.
-Aż tyle zajmuje obracanie ozdób w proch? - Zaśmiała się. - Wiesz, to że nie lubisz świąt, nie znaczy, że musisz uprzykrzać je innym.
-Nie mam powodów lubić świąt. - Rzucił krótko i podszedł bliżej z rękami w kieszeniach rozglądając się wokół. - Tyle książek… a ty postanowiłaś czytać właśnie tę. - Kiwnął głową w stronę okładki.
Hermiona wzruszyła ramionami.
-Zawsze lubiłam tę historię. Czemu nie masz powodów lubić świąt?
Snape popatrzył w dół zwracając szczególną uwagę na drobny pyłek na czubku jego buta.
-W święta nigdy nie działo mi się nic dobrego. - Odpowiedział pełen spokoju.
Hermiona przechyliła głowę wpatrując się w niego. Odłożyła książkę na biurko, od którego zaraz odepchnęła się lekko i zbliżyła powoli do mężczyzny. Nerwowo przełknął ślinę, ale nie ruszył się z miejsca. Popatrzył na jej pełne usta i chyba pierwszy raz w życiu poczuł, że chce się do takich zbliżyć. Trwało to niedługo, bo uniósł wzrok do jej brązowych oczu, które wpatrywały się w niego.
-Wiesz, serce mnie boli, kiedy ktoś nie ma szczęśliwych wspomnień związanych ze świętami. Zwłaszcza ktoś kogo podziwiam, szanuję i od jakiegoś czasu naprawdę lubię.
Snape chciał coś powiedzieć, ale z jego ust wydobyło się jedynie westchnienie. Hermiona uśmiechnęła się delikatnie, ale mimo to czuł, że ona też jest zdenerwowana. Oboje usłyszeli nad sobą dźwięk, który skłonił ich do uniesienia wzroku. Nad ich głowami pojawiła się… jemioła. Snape pokręcił głową z niedowierzaniem, ale nagle poczuł dotyk dłoni na swojej twarzy, który sprawił, że znowu ją pochylił.
-Mogę? - Hermiona zapytała, ale nim zdążyła zrobić coś więcej, to Severus pochylił się do jej ust i złożył na nich delikatny pocałunek. Poczuł ciepło w środku. Przez moment zdawało mu się, że krew uderzyła mu do głowy. Miał wrażenie, że słyszy uderzenia własnego serca. To wszystko trwało tylko chwilę, ale przez tę jedną chwilę miał nadzieję, że czas zatrzyma się chociaż na moment, żeby mógł to ciepło czuć trochę dłużej. Może jednak polubi święta.