
🐈⬛🐈⬛🐈⬛
Wszystko zaczęło się w 2004 roku, gdy na przekór wszystkim i wszystkiemu Londyn został spowity masywną warstwą śniegu oraz niesamowitym mrozem, który najstarsi czarodzieje nazywali mrozem stulecia.
Wróć!
Tak naprawdę wszystko zaczęło się rok wcześniej, w mieście Brixton, kilkanaście kilometrów od Londynu. Zima była mniej brutalna, a lekki puch leniwie opadał na czarne płaszcze grupy wywiadowczej z Departamentu Tajemnic. Trzech mężczyzn rozproszyło się po skromnym ogrodzie opuszczonej kamienicy, rzucając zaklęcia lokalizujące oraz wykrywające artefakty. Szukali czegoś i sami nie byli do końca pewni, czego. Pozostała piątka była w środku budynku. Dach stracił na swojej wytrzymałości, więc gdzieniegdzie powstały dziury, pozwalające śniegowi na przedostanie się do wnętrza. Zniszczone, drewniane schody nie zachęcały do wspinaczki na piętro. Nikt z grupy nie ufał zgniłym deskom.
Ale przeszukanie musiało zostać wykonane.
Hermiona westchnęła ciężko, wychodząc na podwórko, kreśląc coś w swoim notatniku. Tego dnia to ona pełniła funkcję lidera wyprawy.
Cztery dni wcześniej zatrzymano właściciela tej posesji, który po roku ukrywania się w Norwegii wrócił do kraju. Złapano go od razu, gdy tylko przekroczył granicę, a po przesłuchaniu okazało się, że miał nierejestrowaną nieruchomość. Departament Tajemnic musiał położyć na nim swoje dłonie, jako że mężczyzna poszukiwany był za handel przeklętymi artefaktami. Skutki przedmiotów bywały przeróżne.
Była pani, która po otrzymaniu prezentu od męża o wątpliwej reputacji, zaczęła miewać koszmary. Przez ich blisko sędziwy wiek spali w oddzielnych pokojach, lubując się prywatnością, własną kołdrą i całkowitą dostępnością łóżka. Prezent ten — pięknie żłobiony, drewniany zegar ze starą, porządną mechaniką — ustawiła naprzeciw swojego łoża, aby jak Merlin przykazał — nic takiego nie powiedział — zamykać nocną lekturę punkt o dwudziestej drugiej. O dwudziestej drugiej piętnaście już pojawiały się pierwsze zmory, goniąc ją, dopadając, wsuwając swe szpony pod jej halkę, nachalnie całując jej szyję i… Może niekoniecznie trafnie opisała to jako koszmary, aczkolwiek podczas wywiadu towarzyszył jej krępy, rumiany mąż, który skośnymi oczami łypał na nią z podejrzliwością. Owa pani nie skarżyła się ani razu od momentu otrzymania prezentu, choć w tym czasie udało się państwu już zerwać trzy kartki z kalendarza. Miesięcznego. Akurat zdarzyło się tak, że jej mąż tylko jednego dnia w przeciągu tych tygodni, wrócił do mieszkania w stanie dość pewnym i świadomym. Przechadzając się korytarzem o nocnej porze, z sypialni żony usłyszał dźwięki, które określił jako krzyki. Pani nie miała serca, aby poprawić go, iż jęczała, choć i tak nie miałaby na tyle odwagi, aby przyznać się na głos, co te zmory jej robiły. Po zebraniu wywiadu co do przedmiotu, Blaise Zabini, zachowując w pełni kamienną twarz, oznajmił:
— W państwa zegarze zaklęty jest Inkubus.
Inną sprawą, która dotyczyła właściciela wcześniej wspomnianego domostwa, zajmowała się Hermiona.
Chodziło o lustro.
Zwykłe, metalowe, z rączką, stworzone z myślą o makijażu i pudrowaniu nosa. Kobieta, która kupiła je za niebotyczną cenę galeonów, dostała gwarancję, że lustro będzie jej doradzać, co może poprawić w swej urodzie, jakiego odcienia szminki użyć, aby pasował do jej kolczyków, co zrobić, by wygładzić kurze łapki… Chciała oszukać czas, pomóc sobie oraz swojej cerze, a przy okazji posłuchać komplementów. Okazało się jednak, że konturowanie ust jest trudnym zadaniem, gdy z lustra zaczynają wypełzać larwy. Poziom trudności wzrastał jeszcze bardziej, gdy potem z drugiej strony próbowali przejść zmarli.
— Granger! — krzyknął Blaise, przykuwając jej uwagę. Przestała notować i odwróciła się w kierunku wejścia, czekając na Zabiniego. — Tylko przeklęte księgi. Rozpracujemy je na miejscu. W budynku nie ma żadnych innych anomalii — zaraportował sztywno, na co skinęła głową, wracając do notowania.
— Poczekamy jeszcze na to, co powiedzą chłopcy z ogrodów. — Przelotnie wskazała stalową końcówką pióra w kierunku tyłu budynku, ze wzrokiem utkwionym w papierach. — Wątpię, że zostawił tu cenne i silne artefakty. Pewnie spieniężył wszystko na Nokturnie przed swoją ucieczką.
— Logiczne — mruknął Blaise, a potem gwizdnął donośnie do środka budynku, zwołując resztę pracującej grupy. — Idioci z Wizengamotu wciąż się wloką z postawieniem pieczątki — westchnął pod nosem, a kłąb pary wodnej opuścił jego usta. Wpatrywał się w chaotyczny, zarośnięty żywopłot, który dawno zaczął przedostawać się przez ogrodzenie na drugą stronę.
— Rozmawiałam z Harrym, ale nie może przyspieszyć sprawy. Ma na pieńku z całą radą po ostatnim postępowaniu dyscyplinarnym — powiedziała cicho, w pełni skupiona na bieżącym notowaniu.
Blaise zerknął na nią zaskoczony.
— Znowu? Co tym razem?
— Nieuzasadnione użycie broni białej.
— Czyli Aurorzy mogą użyć Avady, ale samo zranienie nożem jest już karalne? — prychnął, obserwując to, co pisze w notatniku na temat wyprawy. Jej pismo było równe, przechylone w prawo, a każda pętelka zamknięta i prowadząca do następnej litery. Czego innego mógł się spodziewać po Granger?
— Absurd absurdem, rzeczywistość rzeczywistością. Wizegnamot składa się głównie ze starego składu Ministerstwa. Nikt nie lubi nowości, a Harry ma szansę na awans na szefa Departamentu — z ulgą westchnęła, zamykając dziennik i chowając go do środkowej kieszeni swoich czarnych szat. Dopiero wtedy spojrzała na stojącego z nią ramię w ramię Zabiniego.
— Ten skład jest na tyle stary, że podbicie jednego świstka ze zgodą na Veritaserum zajmuje im dwa tygodnie — rzekł poważnym tonem.
Kącik ust Hermiony drgnął.
— Wiesz, ręka Stokke już lekko drży ze starości. Bones musi przyjść i przytrzymać jej dłoń, a że ta nie widzi już w pełni, to wtedy przychodzi Hawkworth, który je nakierowuje… Taka… praca grupowa.
Zabini uśmiechnął się wrednie pod nosem i szturchnął ją ramieniem.
— Wyrabiasz się powoli.
— Nie wiem, o czym mówisz — powiedziała niewinnie, zerkając na wracających z ogrodów mężczyzn.
— Jesteś wredna — skwitował z animuszem, jednak na tyle cicho, aby reszta ich nie usłyszała.
Jej usta lekko rozchyliły się w teatralnym oburzeniu, choć tak naprawdę chciała zamaskować uśmieszek, który wdzierał się na jej twarz. Blaise odwrócił wzrok na kolegów i powoli ruszył do przodu, aby zejść z werandy.
— Wcale nie jestem!
Dogoniła go dwoma krokami, zrównując się z Blaisem na małych schodach.
— Macie coś? — zapytał czarodziej pozostałą część grupy.
— Prócz pająka, przez którego Dean spanikował? Nic a nic — odpowiedział John, jeden ze starszych Niewymownych.
Thomas spurpurowiał potężnie i w odruchu spojrzał na swoją nogawkę.
— Był ogromny — syknął cicho, wzrokiem szukając jakiegokolwiek pajęczaka na swoich spodniach. Nadal na ciele czuł dreszcze i pełzające odnóża.
Towarzyszący mu koledzy zaśmiali się szyderczo.
— Postawiłeś nas na nogi. A już wyjmowałem różdżkę! — ciągnął John, krzyżując ramiona na piersiach.
— Dobra! — ucięła Hermiona, rozglądając się i licząc wszystkich zgromadzonych. — Wracajmy! Ja mam raport do skończenia, a wy — jej wzrok zatrzymał się na Niewymownym, który trzymał stertę tomów — trzynaście ksiąg do analizy.
W akompaniamencie kilku jęków, stęków i pomruków niezadowolenia, ruszyli do bramy wyjściowej, aby móc w spokoju aportować się do Londynu. Żwir i cienka warstwa śniegu trzeszczały pod ich butami. Granger musiała schować dłonie do kieszeni szat. Akurat tego dnia zapomniała o rękawiczkach z wyposażenia.
— Aportuję się jeszcze na szybki lunch. Jestem umówiony. Przekażesz górze, gdyby mnie szukali? — zagadnął Zabini, przytrzymując dla niej bramkę. Jako jeden z nielicznych pamiętał jeszcze o dżentelmeńskich manierach. W swojej głowie przypisywała tę zasługę arystokratycznemu wychowaniu. W odpowiedzi skinęła głową, ale nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, coś przemknęło pod dzikim żywopłotem.
Niewymowni stanęli w pełnej gotowości, z dłońmi przysuniętymi do pasków z różdżkami.
— To kot, idioci — mruknął John po chwili, niewzruszenie idąc naprzód.
To wyjątkowo zainteresowało Hermionę.
— Kici, kici!
Od razu kucnęła, blokując ścieżkę dla części grupy. Wyciągnęła przemarźniętą dłoń w stronę krzakoci, pocierając palcami w niemej obietnicy smaczka, którego tak naprawdę nie posiadała.
— Granger! — zaczął Dean z irytacją, szturchając ją kolanem, aby podniosła się i ruszyła do przodu.
— Cicho! Przepłoszysz go! — syknęła wściekle, po czym znów skupiła się na czarnym kształcie wśród gałęzi. — Chodź tu. Kici, kici! Chodź, puchaczu! — zwodziła przesłodzonym tonem. Mężczyźni wymienili na wpół rozbawione, na wpół rozdrażnione spojrzenia, nie dowierzając w to, co właśnie robiła.
— Nie mieliśmy zlecenia na przybłędę — powiedział Blaise, aby się z nią podrażnić. Zignorowała go.
— Chodź tu, Puchaczu. Chodź. Kici, kici! Biedactwo, jesteś taki chudy! — orzekła z przejęciem, żałośnie marszcząc brwi, gdy nieśmiały kot powoli i ostrożnie dreptał w jej kierunku. Ogon zwierzęcia pozostawał uniesiony, ale uszy położył lekko w tył. Był czarny jak smoła, a mimo wychudzenia jego sierść lśniła. Obserwował Hermionę bez mrugnięcia zielonoszarych oczu, podchodząc coraz pewniej. Nagle zamarł, wychylając pysk do przodu, aby powąchać końce jej palców. Złapał zapach, czarne wąsy drgnęły, a po chwili otarł się bokiem pyszczka o jej dłoń. — Jaki słodki i zabiedzony! — Pewniejsza siebie, wyciągnęła obie ręce w jego kierunku. Pozwolił jej się podnieść, a nawet nie zaprotestował, gdy wyprostowała się, wciąż go trzymając. Najprawdopodobniej pokonał go palec, który znalazł to, bardzo specyficzne, cudowne miejsce za uchem, do którego nie mógł dosięgnąć swoją łapą.
Dobrze, teraz możemy wrócić do bliższych czasów.
Jak to było?
Dalsza część tej historii odbyła w 2004 roku, gdy na przekór wszystkim i wszystkiemu Londyn został spowity masywną warstwą śniegu oraz niesamowitym mrozem, który najstarsi czarodzieje nazywali mrozem stulecia.
Niesprzyjająca pogoda była powodem rozgoryczenia wszystkich kibiców, ponieważ mecz Harpii z Holyhead został odwołany w ostatniej chwili. A na dodatek nie wyznaczono następnej daty! Chamstwo.
Tego dnia również prenumerata Proroka Codziennego została opóźniona. Sowy nie mogły pracować w takich warunkach. Regulacje nie pozwalały na korzystanie z tej formy poczty zarówno dla przedsiębiorstw jak i jednostek indywidualnych. Redakcja Proroka powołała zebranie kryzysowe, podczas którego wybrano kilku redaktorów, którzy zostali przydzieleni do roli gazeciarzy i własnoręcznie dostarczali wydania dnia pod drzwi czytelników.
Jednak Hermiona zaliczała się do jednostek indywidualnych.
A jako że pracowała nad sprawą tajemniczego wybuchu, którego sprawca leżał w Świętym Mungu, desperacko potrzebowała jego karty medycznej, aby ją przeanalizować i dołączyć do akt sprawy.
Magomedycy niestety również zaliczani byli do jednostek indywidualnych.
Więc Hermiona musiała sobie znaleźć chłopca na posyłki. Właściwie to dwóch.
Blaise codziennie jadał lunch w szpitalu. Poprosiła więc go, żeby przekazał lekarzowi prowadzącemu tego łotra, aby dostarczył dokumentację w trybie pilnym. Miał również podkreślić, iż jest to sprawa wagi państwowej (nie była), polecenie z Ministerstwa (to w sumie prawda), a konsekwencje niesubordynacji będą ciężkie (nie było takiej regulacji). Akurat tak się złożyło, że Zabini jadał lunch z lekarzem prowadzącym tego łotra.
Dlatego też dwanaście minut po szesnastej Draco Malfoy zapukał do drzwi jej mieszkania.
W popłochu oderwała się od obiadu, wycierając przelotnie usta serwetką i podbiegła do wejścia, otwierając drzwi.
— W końcu! — przywitała go z lekkim wyrzutem, od razu skupiając się na brązowym folderze w jego prawej dłoni.
Malfoy był cały pokryty śniegiem. Czarne szaty magomedyka — miały taki kolor, ponieważ pracował na dziale klątw i beznadziejnych przypadków — kontrastowały z powoli topniejącymi śnieżynkami. Sztywny kołnierz zdawał się być lichą ochroną przed przeziębieniem, ale stwierdziła, że nie będzie tego komentować.
Draco zdjął zaparowane, prostokątne okulary, aby przetrzeć je brzegiem szat.
— Kopę lat, Granger.
— Myślałam, że Blaise wyraził się precyzyjnie. Potrzebowałam tego pilnie, jeszcze w Ministerstwie — powiedziała, unosząc zadziornie brwi i wskazując na dokumenty.
Również uniósł brwi, mrużąc oczy, gdy na nią patrzył.
— Zapamiętam to. Następnym razem pozwolę wykrwawić się dwójce gówniarzy, abyś mogła skończyć swój raport jeszcze tego samego dnia. — Wyczyszczone okulary wsunął wyćwiczonym i eleganckim ruchem na grzbiet nosa. — W porządku? — zakpił.
Zapadła cisza, która z każdą sekundą stawała się coraz bardziej niekomfortowa.
Nie przepadali za sobą, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ale gdzieś po drodze, rok po roku, zakopywali wojenny topór. Zdarzyło się im współpracować dwa lata temu, kiedy jej podejrzany był jego pacjentem. Dynamika między nimi była dość… niezręczna. Raz też spotkała go w księgarni. Mówili sobie „cześć”, nie uciekali na drugą stronę ulicy, ale raczej żadne z nich nie było zachwycone pomysłem wspólnego spędzania czasu. Tak im się wydawało.
— Wejdź do środka — powiedziała nieco stonowanym tonem, kapitulując i otwierając szerzej drzwi.
Otrzepał swoje buty ze śniegu jeszcze przed progiem, a jednocześnie próbował odgarnąć dłonią puch ze swych ramion, aby nabrudzić jak najmniej.
— Dokumentacja jest oryginalna. Zgodnie z prośbą — oznajmił, gdy tylko zamknęła za nim drzwi. Już wyciągała po nią rękę, gdy zwinnie schował plik za siebie. — A, a, a! — Draco pokiwał palcem tuż przed jej twarzą, uśmiechając się szyderczo. — Najpierw świstek od ciebie.
Zdezorientowana Hermiona cofnęła się o krok, krzyżując ramiona na piersiach.
— Świstek?
— Moje papiery też muszą się zgadzać, Granger. Potrzebuję zaświadczenia o tym, że zabrałaś oryginał karty pacjenta do Ministerstwa oraz argumentacji, w jakim celu.
— Nie mogę ci dać argumentacji — prychnęła lekceważąco. — Jestem Niewymowną, nie mogę mówić, czy pisać o zakresie moich działań zwią…
Pokiwał głową, nie spuszczając z niej szarych, błyszczących oczu, po czym zaczął kręcić głową na boki.
— Kompletnie mnie to nie obchodzi — przerwał jej nonszalancko, opierając się biodrem o blat po lewej stronie od wejścia. Zaczął obscenicznie wachlować się plikiem dokumentów, jak gdyby zwodząc czarownicę ich obecnością. — Możesz tam napisać, że chcesz nimi karmić jednorożce. — Wzruszył ramionami. — Tak długo jak podasz jakiś powód, będzie tam twój podpis i pieczęć Ministerstwa, wszyscy będą zadowoleni.
Z nutą irytacji westchnęła i zerknęła w bok, na drzwi do sypialni.
— Zaczekaj minutę. Znajdę pieczątkę i coś naskrobię.
— Świetnie.
Zniknęła za progiem, więc Malfoy znalazł chwilę na przyjrzenie się jej mieszkaniu. Zawsze ciekawiło go, czy ściany też będą zbudowane z grubych wolumenów. Rozczarowująco, regałów z książkami w salonie z aneksem było mało. Przynajmniej jak na nią, bo tylko dwa, tuż za małą sofą. Ponownie zmrużył oczy, próbując dostrzec tytuły. Już podczas nauki magomedycyny zauważył, że przestał być dalekowidzem, stąd nosił te cholerne okulary, których tak bardzo nie znosił.
Na półkach dostrzegł parę nowel, kilka biografii, ale pozostałych tytułów nie udało się mu rozszyfrować.
Mieszkanie w swoim ogóle było skromne i ciepłe. Pełne tekstyliów, kwiatowych poduch, miękkich koców na fotelach, a także świec. Wyglądało na bardzo dziewczęce, co odrobinę go zaskoczyło. Sądził, że Granger jest bardziej pragmatyczna.
Przelotnie zerknął też w kierunku kuchni, która była tuż przy wejściu, po lewej stronie i nagle coś się o niego otarło. Drgnął, prawie odskakując od blatu.
Czarny jak noc kot otarł się o jego ramię.
Szarozielone oczy badały przybysza oraz jego reakcję. Zwierzak usiadł tuż przy nim, jak gdyby rzucając Malfoyowi nieme zaproszenie do pojedynku na spojrzenia, które o dziwo Draco niechcący pochwycił. Wpatrywał się w kota z wymalowanym obrzydzeniem i skonsternowaną miną. Kolejne sekundy mijały, zwierz się na niego patrzył coraz intensywniej, nie mrugał, a zmarszczka między brwiami Malfoya pogłębiała się. W końcu prychnął pod nosem i odwrócił głowę, aby sprawdzić, czy Hermiona może już nie wraca.
— Ohydztwo.
Zaskakująco, kot burknął groźnie, w odpowiedzi, głębokim tonem.
Malfoy szybko spojrzał na blat, jeszcze bardziej zdziwiony i nim zdążył zareagować, kot drasnął go pazurem w dłoń. Sierściuch od razu zeskoczył z blatu, znikając między fotelami, Draco syknął z bólu, odciągając dłoń do siebie, gotów, aby przerobić zwierzaka na futrzany kołnierz.
— Kurwa — mruknął pod nosem, wpatrując się w ranę. Cienka i gładka. Precyzyjna. — Pieprzony szczurojad.
— Musi ci to wystarczyć! — Hermiona wróciła z sypialni z pergaminem w dłoni. — Napisałam, że potrzebuję tego do analizy śledczej. Jeśli ktoś będzie miał jakieś pytania, niech przyjdzie osobiście — wręczyła mu notkę, ciężko wzdychając.
Wyszarpnął ją z jej ręki.
— Dzięki — rzekł oschle i rzucił plik z kartą medyczną na kuchenny blat.
Granger nie rozumiała nagłej zmiany zachowania mężczyzny. Zniknęła na dwie minuty, a gdy wróciła, wydawał się wręcz wściekły.
— Coś nie tak? — zapytała podejrzliwie, chowając dłonie do kieszeni swojej bluzy.
Łypnął na nią chłodnym spojrzeniem.
— Następnym razem ostrzegaj gości o tym, że masz agresywnego kota.
Jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu. Rozejrzała się dookoła, szukając swojego kociego lokatora.
— Puchacz? Co mu zrobiłeś?
— Puchacz? — parsknął zgryźliwie. — Nazwałaś kota Puchacz?
Mina Hermiony stężała, gdy przechyliła głowę w bok.
— Coś implikujesz?
— Jeśli to jego prawdziwe imię, nie dziwię się, że jest wściekły — rzucił Malfoy tuż przed tym, gdy otworzył drzwi za sobą.
🐈⬛🐈⬛🐈⬛
Pierwszy raz załomotano do drzwi mieszkania Hermiony o piątej dwadzieścia jeden.
Nierozbudzony umysł uznał to za pomyłkę świadomości z nieświadomością i ciąg dalszy snu, którego nie pamiętała. Beztrosko obróciła się na drugi bok, mocniej wtulając się w poduszkę obok siebie.
Drugi stukot rozległ się w tej samej minucie i trwał nieprzerwanie do piątej dwadzieścia trzy dopóki, dopóty zaspana dziewczyna nie wywlekła się z łóżka, przecierając swoją twarz. Spodziewała się jedynie Rona, który o tej porze mógł potrzebować gwałtownej pomocy informacyjnej przed jakimś wylotem. Czasami tak robił.
— Idę! — jęknęła niewyraźnie, powoli rozpracowując górną zasuwkę, która przed pierwszą kawą wydawała się bardzo skomplikowanym wynalazkiem.
— Granger, zamorduję cię!
Zamarła.
Malfoy.
Nie.
Gorzej.
Wściekły Malfoy.
Zerknęła przez wizjer, przez który dostrzegła zaokrąglony obraz mężczyzny. Był w swoich szatach magomedyka, jednak na głowie miał czarną czapkę. Tą samą, która kojarzyła się ze złodziejami. Brakowało mu także okularów.
— Co się dzieje? — odkrzyknęła przez drzwi.
— Poszczułaś mnie kotem!
Hermiona obserwowała, jak pięścią walnął tuż obok wizjera. Pisnęła przestraszona i odeszła o krok od wyjścia, łapiąc się za pierś.
— Malfoy, zwariowałeś? — spytała, choć na tyle cicho, że pytanie było bardziej skierowane do niej samej. Gorączkowo rozejrzała się po swoim mieszkaniu, szukając różdżki.
— Wpuść mnie i to odkręć. Natychmiast — warknął z korytarza.
— Co mam odkręcić?!
W pośpiechu kupowała więcej czasu, ciągnąc rozmowę, a jednocześnie włączając światła i przeszukując blaty oraz pobliskie powierzchnie.
— Klątwę, do cholery!
— Klątwę?! — kontynuowała głośniej, przerzucając poduszki na sofie.
Coś zadudniło. Tym razem ciszej.
Po drugiej stronie Malfoy oparł ramię o drzwi, chowając twarz i zamykając oczy w geście poddania. Był niewyspany, poirytowany i głodny, a czapka uwierała go w uszy.
— Zrobiłaś to specjalnie — powiedział zrezygnowanym tonem.
— Zrobiłam to specjalnie?
— Granger! — Wyprostował się. — Możesz wykrztusić z siebie coś autorskiego, zamiast bezmyślnie powtarzać za mną?!
Nastąpił szczęk zamka i zasuwki, a Hermiona wyłoniła się ze środka z uniesioną różdżką.
Usta mężczyzny opuścił oddech ulgi.
— Rzuć zaklęcie, byle szybko. Za godzinę zaczynam dyżur — sapnął.
Jednak ona wciąż była otumaniona, zdziwiona i niezorientowana. Potrząsnęła głową.
— Wciąż nie rozumiem, o co ci chodzi? — Wzrokiem przebiegła po jego sylwetce. — Ktoś ci coś zrobił?
— Twój kot — zawyrokował poważnie, cedząc słowa. Oskarżycielsko wskazał palcem wgłąb mieszkania. Faktycznie, zdawało się, że coś ciemnego przebiegło między cieniami. Czarownica odwróciła się, by podążyć za wskazanym punktem, jednak niczego nie dostrzegła.
— Malfoy, czy… — brzmiała niepewnie, chcąc wyważyć subtelność — wczoraj w pracy coś… powąchałeś? Lub może…
Draco mocno zacisnął szczękę i szybkim ruchem ściągnął czarną czapkę ze swoich włosów.
Hermiona zasłoniła palcami swoje usta, ukrywając zdumienie oraz uśmiech.
Pośród platynowych, lekko rozczochranych włosów, wystawała para równie platynowych, puchatych, kocich uszu.
— Och, Merlinie — westchnęła, dociskając dłoń do ust, aby nie zdradzić poszerzającego się uśmiechu.
Uszy Malfoya drgały, jak u nasłuchującego kota. Wydawało się, że lewe zgięło się na moment, co kompletnie kontrastowało z jego spiętą, morderczą miną i chłodnym wzrokiem, którym obdarzał Granger.
— Co mi zrobiłaś? — wycedził.
Musiała zamrugać kilka razy, aby wrócić do rzeczywistości i skupić się z powrotem na twarzy mężczyzny. Ogarnięta zakłopotaniem odchrząknęła, otwierając drzwi szerzej.
— Może nie na korytarzu? — zaproponowała dyplomatycznie.
Oprócz ucha, tym razem drgnęła także jego brew.
Jednak skorzystał z zaproszenia.
Puchacz, czując nadchodzącego gościa, schował się w sypialni swojej Pani, zwinnie unikając konsekwencji swoich czynów.
Nie czekając na dalsze uprzejmości, Draco ściągnął ciepłe, wierzchnie szaty i cisnął nimi na sofę.
— To nie ja — zaczęła szybko, zaryglowując drzwi za nimi. — Cokolwiek sobie myślisz, to nie byłam ja.
— To kto? Potter? — zapytał wściekle, przeczesując włosy palcami. Niechcący zahaczył o ucho, przez co syknął z bólu. Hermiona skrzywiła się ze współczuciem, ale wciąż uparcie walczyła z uśmieszkiem.
Malfoy podszedł bliżej, wskazując na czubek swojej głowy.
— Zdejmij. Tę. Klątwę.
— Przysięgam ci, że to nie ja — powtórzyła ciszej, skupiając się na puchatych uszach. Wyglądały na miękkie.
Spięte mięśnie i fakt, że się zbliżał, nie wróżyły nic dobrego.
Nerwowo przełknęła ślinę, a zaraz po tym wystawiła palec w jego kierunku.
— Malfoy! — zaczęła stanowczym tonem, przez co postawiła kocie uszy na baczność. Czarne źrenice rozszerzyły się nienaturalnie na tle szarych tęczówek, a Draco zatrzymał się jak otępiały. — To. Nie. Byłam. Ja. Poczekaj. Pomyślimy chwilę i zastanowimy się, co się stało — mówiła z pełną determinacją, a jej palec powędrował w kierunku kuchni. — Wstawię wodę na kawę, a my porozmawiamy. W spokoju. Dobrze?
Gardło Draco zacisnęło się mocno tak, jakby potężne i ciężkie łańcuchy owinęły się wokół jego karku oraz strun głosowych, nie pozwalając na wykrztuszenie niczego innego niż ciche, zachrypnięte:
— Dobrze.
Najwyraźniej sama Hermiona nie spodziewała się, że jej stanowczość poskutkuje. Opuściła dłoń, pokiwała głową, gdy przezornie obserwowała, czy kapitulacja nie była jedynie zwodzeniem, a po chwili podeszła do kuchenki.
— Usiądź na kanapie. Jaką kawę pijesz?
— Dwie łyżeczki. Bez cukru. — Przytłoczony zmęczeniem i emocjami, ruszył w stronę części salonu. — Ale z mlekiem! — dodał w pośpiechu, marszcząc brwi i chowając twarz w dłoniach. Przecież nigdy nie pił kawy z mlekiem. Co za absurd.
Skupił całą swoją wolę na uspokojeniu się. Podejrzenia w kierunku Granger malały. Była zbyt zaskoczona, zbyt współpracująca na to, aby była to jej sprawka. W pierwszym odruchu pomyślał o niej. Teoretycznie miałaby motyw. Niby przeprosił ją za szkolne czasy, ale zaczął zastanawiać się, czy „Możemy przejść na normalne warunki znajomości?” były wystarczającą formą skruchy. W jego głowie ułożył się cały scenariusz, dotyczący zemsty za wszystkie wyzwiska, którymi uraczył ją przez prawie dekadę.
— Twoja jest po lewej.
Hermiona postawiła tackę z dwoma kubkami na stoliku przed nimi i sama zajęła miejsce obok Malfoya.
Spiął się, gdy poczuł ją tak blisko. Tak… mocno. Pachniała pościelą, kawą i czymś słodkim, ale czuł to tak wyraźnie, jak gdyby wylała na siebie wiadro perfum. Westchnął z goryczą pod nosem, kręcąc głową.
— To twój kot — wykrztusił. Pochylał się, zgarbiony, wpatrując w miękki dywan pod swoimi nogami.
Spokojnie wzięła łyk kawy, analizując strukturę jego uszu z bliższej odległości. W brązowych oczach widniała nuta fascynacji.
— Od dziesięciu minut rzucasz oskarżeniami na prawo i lewo. Większość z nich jest bezpodstawnych. — Kolejny łyk. — Kiedy… ci wyrosły? — Natychmiast zacisnęła usta, jednocześnie gryząc wnętrze policzków, aby powstrzymać śmiech.
— Przez sen — burknął Draco, łypiąc na nią kątem oka. — To na pewno klątwa i to na pewno spowodowana przez twoją kupę sierści. Gdzie on jest?
— Chcesz przesłuchać kota, Malfoy?
— Oczywiście. Jest przeklęty.
Prychnęła na ten pomysł, odwracając twarz na moment, aby zebrać myśli. W tym czasie zdążył wystawić dłoń w jej kierunku. Tę samą, która została podrapana. Rana była cienka, ale zaogniona. Zyskał jej uwagę. Hermiona pochyliła się bliżej, z uwagą na kawę, która nie mogła się rozlać na jasną kanapę i zmarszczyła brwi, siorbiąc kolejny łyk.
Serce Draco zadudniło mocniej. Drugą rękę zacisnął w pięść, skupiając się na bólu, nie zaś na dziwnym mętliku w głowie, który podszeptywał mu, aby także pochylić się w jej kierunku. Aby… musnąć nosem jej szyję. Jeszcze wyraźniej usłyszeć jej serce, rytm bicia, sposób, w który pompuje krew…
Merlinie. On nie tylko miał kocie uszy.
On miał też kocie instynkty.
Zamknął oczy, próbując przetrawić gorycz sytuacji i bezsilności.
Przecież to było niedorzeczne.
— To Puchacz? — Usłyszał szept pełen szoku.
— Mhm — mruknął, ciężko skinąwszy głową, ciągle próbując odzyskać swoje opanowanie.
— Nie miałeś styczności z innym kotem?
— Nienawidzę kotów, Granger — wycedził, otwierając pociemniałe oczy.
🐈⬛🐈⬛🐈⬛
Mówił prawdę. Naprawdę zdziwiłby ją fakt, że w danych okolicznościach pisnąłby słowo fałszu, skoro to on miał problem. Jednocześnie Hermiona, jako właścicielka sprawcy zamieszania, poczuła się w obowiązku, aby mu pomóc.
Pierwszym, logicznym krokiem było znalezienie kota.
I już tutaj zaczęły się trudności.
Puchacz, gdy tylko wyczuł nieprzychylnego gościa, czmychnął przez uchylone okno w sypialni. Zdarzało się to wcześniej, w pobliżu były tylko ogródki działkowe, więc Hermiona nie była zmartwiona aż tak bardzo, ale komplikowało to nieco sprawę.
Malfoy — z powodów oczywistych — wziął wolny dzień w pracy, a Granger obiecała mu, że postara się dowiedzieć czegoś więcej na temat klątw… odzwierzęcych i poprosiła, aby wrócił wieczorem.
Zrobił to, dlatego też o dziewiętnastej osiem siedział wygodnie rozkraczony na jej sofie, bystrym wzorkiem obserwując, jak kobieta maszeruje z kąta w kąt, rozważając na głos przeróżne scenariusze, wykręcając przy tym swoje długie palce.
— Niektórzy z animagów mieli pewne umiejętności, aby rzucać swego rodzaju uroki niepermanentne, ale — jej kwaśna mina nie zwiastowała niczego dobrego — Puchacz przez rok nie wykazał żadnych przesłanek, które wskazywałby na zmiennokształtność. W teorii mógłby być jeszcze nosicielem, pewnego rodzaju transmiterem jakiejś klątwy, ale — niepewnie spojrzała na położone na platynowych włosach uszy — wtedy nie miałaby związku z kotami.
— Czyli przez ponad dwanaście godzin nie dowiedziałaś się niczego nowego? — zapytał niskim, wściekłym tonem.
— Próbowałam! — Zatrzymała się naprzeciw Draco, kładąc dłonie na biodrach w bojowej postawie. — Nie mogłam przy tym rzucić wszystkiego! Też mam swoje obowiązki.
— Tsk — prychnął, opadając plecami na poduszki. — Szczurojad nie wrócił, nie ma rozwiązania, a ja mam jutro iść do szpitala w takim stanie? — Wskazał na swoje drgające uszy. Hermiona pomyślała o tym, że gdyby miał ogon, zapewne machałby nim teraz gwałtownie, wyrażając swoją frustrację. Szybko schowała swoje wargi wewnątrz ust, hamując śmiech. Zmrużył swoje szare oczy. — Słyszę twoje przyspieszone tętno. Śmiało, Granger. Zaśmiej się. Spróbuj — wychrypiał, przeszywając ją chłodnym spojrzeniem — a gwarantuję ci, że już nikt więcej go nie usłyszy.
Ogromny wdech pomógł Hermionie w opanowaniu się.
— Poszukam go jeszcze rano. Zapewne wkrótce zgłodnieje i wróci, a twoja nadzieja jest jeszcze w Johnie. To jeden z najstarszych Niewymownych, ale miał dzisiaj wolne. Dużo widział w swojej karierze. Może będzie mógł pomóc?
🐈⬛🐈⬛🐈⬛
John się śmiał.
Zegar wyliczał kolejne sekundy, a Hermiona cierpliwie śledziła wskazówki.
John się po prostu śmiał.
Chwycił się za lekko opasły brzuch, na którym koszula napinała się do granic swojej wytrzymałości. Momentami skrzeczał, co wywoływało lekki uśmiech na twarzy dziewczyny, ale naprawdę, z całych sił próbowała zachować kamienną twarz, aby przebrnąć przez tę rozmowę jak najszybciej, pomóc Malfoyowi, pozbyć się wyrzutów sumienia i mieć problem z głowy.
Niewymowny poczerwieniał i zaniósł się kaszlem przeplatanym ze śmiechem.
— A ma ogon? — wydusił.
— Akurat nie.
— Jaka szkoda.
Wywróciła oczami i zbliżyła się do biurka mężczyzny, na którym piętrzyły się dokumenty.
— Słyszałeś o czymś takim wcześniej?
Zakasłał jeszcze raz, pocierając palcami uniesione kąciki ust.
— Poczekaj — mruknął. — Po kolei. To jest ten kot, którego wzięłaś z Brixton?
— Tak.
— Drapnął go, no i Malfoy wrócił z pretensjami, a on… zwiał?
— Tak — ponownie przytaknęła, wypuszczając gwałtownie powietrze. — Jestem za niego odpowiedzialna, a wcześniej nie zauważyłam niczego nietypowego w Puchaczu. Chcę pomóc Malfoyowi i zakończyć temat.
— Puchaczu? — Spojrzał na nią spod byka. W odpowiedzi zarumieniła się z irytacji. — Pu-cha-czu?
— Nie wtrącaj się. Jest puchaty — wyjaśniła cicho.
— Puchacz to imię dla sowy.
— Zacznę cię tak nazywać przy wszystkich w pracy — kciukiem wskazała na drzwi za sobą — jeśli będziesz ciągnął temat — powiedziała urażona Hermiona.
— Cóż, jest to ciekawy argument, ale etyka nie pozwala mi go tak nazywać. Sieruściuch często znika? — dopytywał John, gdy sięgnął po górny guzik kołnierza.
— Rzadko. Nie, nie jest animagiem, już wiem, do czego dążysz. Nie wykazuje żadnej z klasyfikowanych cech.
— Ech, cholerka — westchnął, krzywiąc się. Gdy zastanawiał się, jaki punkt zaczepienia mógł znaleźć, bębnił palcami o blat. Dopiero po minucie wykrztusił: — Mogę zobaczyć tego całego Malfoya?
Od razu zerknęła w bok, na ścienny zegar.
— Chyba znajdziemy kwadrans, prawda? Możemy się aportować do mnie — mruknęła.
— Jest u ciebie? — W zdziwieniu uniósł brew.
— Nie mógł iść do pracy z kocimi uszami we włosach. Zresztą, ktoś musi wypatrywać Puchacza.
🐈⬛🐈⬛🐈⬛
Malfoy, który siedział na kanapie ze skrzyżowanymi ramionami i miną wyrażającą absolutną pogardę dla całej sytuacji, w akcie zdenerwowania drgał lewym uchem, kiedy bacznie obserwował Johna. Hermiona obawiała się tego, że jej kolega wybuchnie śmiechem, jednak ku jej zaskoczeniu w bezpośrednim kontakcie zachował pełną powagę. Draco spinał się cały, napięte mięśnie na przedramionach były wyraźnie zarysowane pod podwiniętymi rękawami białej koszuli. Czując się niczym eksponat, dość ekscentryczna wystawka, nie wypowiedział nawet słowa. Mogło to się skończyć bardzo, bardzo niedobrze.
— Fascynujące — mruknął John, podchodząc bliżej i przyglądając się kocim uszom. — Mogę? — Wyciągnął różdżkę. Malfoy prychnął, ale kiwnął głową. Przez mieszkanie przeszła fala magii, gdy John rzucił jedno z zaklęć analizujących. Coś, co zrobili zarówno Malfoy jak i Hermiona już wcześniej. — To na pewno klątwa. — Niewymowny pokiwał głową, wydymając usta w lekką podkowę.
— Naprawdę? — przeciągnął Draco z wyraźną goryczą. — Mówisz to magomedykowi, który zajmuje się ich ściąganiem?
Ręka Granger drgnęła, aby uderzyć blondyna w tył głowy i skarcić przy gościu. Nie chcąc zaogniać sytuacji, jednak się powstrzymała.
— W takim razie ten magomedyk powinien poradzić sobie sam, nieprawdaż? — mruknął John prześmiewczo.
Kocie uszy położyły się między kosmykami, a blada twarz gwałtownie pociemniała.
— Wiesz, co to może być? — zainterweniowała prędko, aby przerwać spór.
— Cóż... — John opuścił różdżkę i potarł brodę. — To mi przypomina pewną sprawę z lat osiemdziesiątych. — Usiadł ciężko w fotelu naprzeciwko, nie spuszczając wzroku z Draco. — Mieliśmy straszny problem z eksperymentami, nad którymi pracowaliśmy z aurorami.
Hermiona zerknęła na Draco, który akurat spojrzał na nią. Oboje mieli skrzyżowane ramiona.
— Jakie eksperymenty? Nie widziałam tego w aktach archiwum.
Czy ktoś w pokoju był zdziwiony, że Hermiona Granger przebrnęła przez wszystkie akta w archiwum Departamentu Tajemnic, gdy zaczynała tam pracę? Absolutnie nie.
— Bo nie zapisaliśmy tego — westchnął John, bawiąc się różdżką między palcami. — Ambitni amatorzy, grupa z Nokturnu bawiła się w eksperymenty i to mogłaś wyczytać. Marcel, który przeszedł na emeryturę pięć lat temu, pracował nad ich sprawą i kręcił się przy Borginie. W trakcie wywiadu pod przykrywką z jednym z nich, podszedł do nich pies. No i okazało się, że psina należy do tego rzezimieszka. No i był częścią eksperymentu. No i capnął go. No i Marcel dostał psi ogon na drugi dzień. — Zatrzymał różdżkę, wskazując końcem rękojeści na kocie uszy Malfoya. — Sądzę, że może być to podobna historia. Wzorując się na animagach, nokturnowcy chcieli powtórzyć proces w drugą stronę i próbowali zamienić zwierzęta w ludzi. Oczywiście bez sukcesu, ale teraz po Wielkiej Brytanii biega parę psów, kotów i szczurów, w których jest jakaś magia. No i zyskały większą samoświadomość.
Malfoy pochylił się do przodu, ściągając brwi i oparł przedramiona o uda, garbiąc się.
— Kot rzucił na mnie zaklęcie pazurem? — zapytał szorstkim tonem.
John wziął głęboki wdech i wypuścił po chwili powietrze z nadętych policzków.
— Można tak powiedzieć. Na pewno była to klątwa. Te zwierzaki wykazywały większą umiejętność rozumienia ludzkiej mowy, rozpoznawania emocji, no i nastawienia ludzi.
— Czyli… — Hermiona intensywnie analizowała każde słowo. — Puchacz nie polubił Malfoya, więc go przeklął?
— Na to wychodzi. Marcel powiedzmy, że nie był miły dla właściciela psa, no i samych psów nie lubił. Zwierzak to wyczuł i capnął go. Ot, taka historia.
— Jak się pozbył ogona? — zapytał Malfoy, nie spuszczając wzroku z Johna, który zrobił kwaśną minę.
— Gdy schwytaliśmy część zwierząt, pies trafił do Departamentu. No jakoś tak z czasem Marcel zgubił urazę, bo musiał się razem z nami nim opiekować w całym chaosie, psina go też polubiła i raz polizał go po ugryzieniu na ręce, a… ogon zniknął przez noc.
— Psia klątwa — powtórzyła szeptem.
— W tym przypadku kocia. To pewnie przez te resztki magii w eksperymentach. A skoro twój kot jest z Brixton, to pewnie ten handlarz kupił go na czarnym rynku, a potem porzucił. Dam sobie rękę uciąć, że jest z tej samej grupy zwierząt.
— Miałby wtedy około dwudziestu lat. Koty tyle żyją? — Draco skierował pytanie do Hermiony.
— Wszystko, co ma w sobie magię, żyje odrobinę dłużej. To samo tyczy się czarodziejów.
— Racja — mruknął John. — Podsumowując, jak chcesz się tego pozbyć bez amputacji, spróbuj dogadać się z sierściuchem. A i — kącik jego ust drgnął — uważaj na kocie instynkty. Marcelowi zdarzyło się gonić auto.
🐈⬛🐈⬛🐈⬛
Puchacz wrócił dwa dni później. Tak samo jak Malfoy.
Akurat był w trakcie jedzenia z miski, gdy Draco wszedł do mieszkania. Tylko łypnął na niego przenikliwym spojrzeniem, a potem wrócił uwagą do mięsnej galaretki.
Malfoy użył całej swojej woli, aby nie zrobić z niego futrzanej czapki na miejscu.
— Co mam robić? — warknął do Hermiony w ramach przywitania. Była w trakcie krzątania się po kuchni i odstawiania czystych naczyń na miejsce.
Przez ostatni czas nieco przyzwyczaiła się do jego obecności w swoim mieszkaniu.
— Poczekaj aż zje.
Draco ściągnął czapkę, a jego uszy zatrzepotały, pusząc się nieznacznie od naelektryzowania. Nie czekając na dalsze uprzejmości oraz zaproszenia, przeszedł do części salonu, opadając ciężko na sofę. Tym razem miał na sobie beżowy sweter, a Granger przemknęło przez myśl, że pasuje mu do włosów i odcienia uszu.
Nie wiedziała jednak tego, że Malfoy specjalnie trzymał ją na dystans, uciekając w inne części mieszkania, gdy tylko podchodziła bliżej. Miał absurdalną i poniżającą ochotę ją powąchać, choć doskonale czuł jej słodki zapach oraz słyszał szum jej serca. Niedorzeczność. Na dodatek słuchał się, gdy tylko użyła stanowczego tonu.
Znów zerknął w kierunku kuli sierści w kącie aneksu. Oboje, wraz z Puchaczem, zachowywali się tak, jakby Granger była ich właścicielką.
— Chcesz coś do picia?
— Kawę z mlekiem — odpowiedział chłodno, nawet na nią nie patrząc.
— Bez cukru, prawda?
Skinął głową.
Puchacz nagle miauknął bardzo cicho, rozciągnął się, napinając swój grzbiet i wysunął pazury przez ziewnięciem.
— Chodź tu — powiedział Malfoy od razu.
Kot spojrzał na niego lekceważąco, mierząc go wzrokiem od stóp do głów, oblizał się i powoli, krokiem pełnym gracji, skierował się do sypialni właścicielki.
Oburzony Draco już wstał, aby iść za nim, gdy zatrzymał go głos Hermiony:
— Zaczekaj! Nie wpuszczę cię do sypialni!
Stanął jak wryty, a każdy nerw w jego ciele zabronił mu na dalszy krok. Przełknął te upokorzenie i spojrzał na nią zza ramienia.
— To co mam zrobić? — syknął.
— Zaraz go zawołam. Musisz być dla niego miły — powiedziała z nutą irytacji, niosąc dwa kubki do stolika.
Uszy Malfoya położyły się, gdy wrócił na swoje miejsce na sofie.
— Jak mam być miły dla kota, do cholery? Ten szczurojad mnie przeklął, a za każdym razem, gdy stąd wychodzę, moje ubrania są pokryte sierścią.
— Może sypie ci się z uszu? — odcięła się zgryźliwie, siadając w fotelu naprzeciwko.
Szare oczy popełniały mord w jej kierunku.
— Czarnej sierści, Granger.
Znów hamowała uśmiech. Jej doskonały humor go irytował. Naśmiewała się z niego.
Miała czelność po tych wszystkich latach, gdy się w niej podkochiwał. Okrutna kobieta! A teraz siedział w jej mieszkaniu, zmuszony do przebywania z nią, gdy pachniała tak dobrze i wyglądała tak uroczo w tych swoich warkoczach, które plotła przed spanie…
Może wyjdźmy z głowy Draco na moment, dobrze? To są bardzo niebezpieczne wody.
— Z prawej strony sofy jest jego pudełko z zabawkami — powiedziała między łykami kawy, przywracając go tym samym do rzeczywistości. — Możesz spróbować wędki z piórkami, najlepiej po oparciu sofy.
Powiódł za jej wzrokiem. Na kanapie było kilka dziurek, które zapewne były pamiątkami po kocich pazurach. Zacisnął szczękę i wydał sfrustrowane:
— W porządku.
Hermiona odstawiła kawę na stolik i zniknęła w sypialni, a Draco próbował wrócić do swojego spokojnego stanu. Nie miał problemu z opanowaniem siebie w sytuacjach kryzysowych, gdy w szpitalu wybuchał chaos, gdy była epidemia, a jeden kot i jego właścicielka skutecznie przyczyniali się do ogarniającego go braku poczucia kontroli.
— No już — szepnęła miękko Granger do kota, który przytulił się do jej ramion, mrucząc z głośnym zadowoleniem.
Malfoy wziął kolejny, głęboki wdech.
— Daj mi go.
— Nie — prychnęła. — Koty to zwierzęta, które w swojej naturze wyczuwają emocje. Puchacz jest bardziej wrażliwy. Musisz się uspokoić. Poczekaj, pokażę ci, jak się z nim bawić.
Z kotem w dłoniach, przykucnęła obok sofy, wyciągając wędkę z niebieskimi piórkami.
Oczy Malfoya rozszerzyły się, źrenice nienaturalnie powiększyły. W sekundę złapał za koniec kociej zabawki, wiedziony instynktem, przez co Hermiona zamarła, a Puchacz zeskoczył z jej rąk.
Spojrzeli się na siebie w ciszy. Draco z przerażeniem, a Granger ze zdziwieniem.
— Przepraszam — wymamrotał nisko, puszczając pióra ze swojego uścisku.
— W… porządku — szepnęła, rumieniąc się z zakłopotaniem.
Kiedy wstał?
Kiedy to wszystko się zdarzyło?
Nagle górował nad nią, stojąc niebezpiecznie blisko i świdrując intensywnym wzrokiem.
— Chyba zabawki to jednak zły pomysł — dodała cicho.
— Najwyraźniej — powiedział chłodno, obserwując jak tętnica na jej szyi pulsuje. Dostrzegła to i odruchowo przełknęła ślinę, zerkając w górę. Jego uszy były sztywne i podstawione w pion.
— W takim razie spróbuję go oswoić z tobą i wezmę go na kolana — zaproponowała, szybko odwracając się, by złapać Puchacza.
Malfoy odchrząknął, ściskając pięści i opadł na sofę. Ścisnął grzbiet swojego nosa, zamykając oczy i biorąc kolejne głębokie wdechy.
— Zdechnę tutaj — mruknął sam do siebie.
Hermiona wróciła po dwóch minutach, usiadła tuż obok Draco, trzymając Puchacza, który go bacznie obserwował, na swoich kolanach. Mężczyzna spiął się jeszcze bardziej. Jej bliskość stawiała go w stan nietypowej gotowości.
Nagle kot podniósł się, obrócił zadem do czarodzieja i zwinął się w kulkę na udach swojej pani.
— Świetna integracja — skwitował.
Granger spojrzała na niego gniewnie.
— Więcej chęci.
— To co mam niby robić? — syknął, denerwując się jej obecnością bardziej. Z sekundy na sekundę.
— Przeproś go. — Wzruszyła ramionami, drapiąc zwierzaka pod brodą. W salonie rozległo się mruczenie.
— Doprawdy? — zakpił Draco.
Prychnęła pod nosem, nieco rozbawiona.
— Trzyma do ciebie urazę.
Ciało mężczyzny drgnęło w napięciu.
— Nie jestem najlepszy w przepraszaniu — wycedził po chwili.
O tym panna Granger wiedziała już doskonale. Chyba przez całe życie nie usłyszała jednego przepraszam, które opuściłoby usta Draco. A znali się parę dobrych lat.
— Lekkie niedomówienie. — Dalej gładziła kota. Jednocześnie zauważyła, że Malfoy zawzięcie unikał jej wzroku, co było jej na rękę, bo mogła nachalnie przyglądać się jego kocim uszom z bliska. Wodzona ich urokiem, już uniosła dłoń, która zawahała się przy skroni Draco, a ten w szybkim odruchu złapał jej nadgarstek.
Sapnęła zaskoczona i spróbowała się wyrwać.
— Nawet nie próbuj — mruknął, a coś w jego głosie zabrzmiało jak realna groźba. Niezupełnie wiedziała, co dokładnie miał na myśli, gdy jednocześnie mówił nie, ale nie pozwalał jej się cofnąć.
I w tym momencie dotarło do niej, że Draco Malfoy potrafi ją onieśmielić.
— Puść — powiedziała cicho, nawet nie drgając, ale on także się nie ruszył — Puść — Hermiona powtórzyła głośniej, a on usłuchał. Uchwyt jego palców zniknął, jednak nie poruszył dłonią, wciąż wpatrując się prosto w brązowe oczy. Cofnęła swoją rękę, którą od razu położyła na kocie. Zbił ją z tropu. Kompletnie zdezorientował.
On również nie trzymał się najlepiej. Zagubiony we własnych myślach, sięgnął po kubek swojej kawy, unikając spoglądania na Granger.
— Nie wydawaj mi więcej poleceń — rzekł w pełni poważnym tonem. — Nie potrafię się powstrzymać — dodał ciszej, wciąż zgarbiony.
Hermiona rozchyliła usta, ale powstrzymała komentarz.
🐈⬛🐈⬛🐈⬛
Kolejna próba nastąpiła sobotniego poranka.
Malfoy wyglądał na padniętego, niedobudzonego, a połowa kawy, którą wypił, wpatrując się w śpiącego obok kota, nie pomagała. Granger zrezygnowała z robienia śniadania, jako że łaskawy arystokrata pod wpływem impulsu wspaniałomyślności, kupił im świeże rogaliki, prosto z piekarni. Gdy je wręczał, powiedział krótkie:
— Masz, Granger. Na śniadanie. Do kawy.
Wychodziło na to, że była to forma wdzięczności i rekompensaty.
— Kiedy on się obudzi? — mruknął, wpatrując się w zwiniętego w kłębek kota.
— Może być kilka minut lub godzina. Zjadł przed twoim przyjściem, więc jest zmęczony.
Draco prychnął pod nosem, zerkając na nią spod byka, gdy w fotelu naprzeciwko czytała książkę.
— Zmęczony od jedzenia? — Znów wrócił wzrokiem do zwierzęcia, nie kryjąc odrazy. — Brzmi jak pasożyt.
— Malfoy! — skarciła go znad książki stanowczym tonem.
Położył nastroszone od czapki uszy w tył, czując siłę rugania.
— Nie tym tonem — warknął, mrużąc oczy.
— Wszystkich się tak słuchasz? — ciągnęła zgryźliwie.
Nie, właśnie nie i to było najgorsze.
Zastanawiał się nad tym poprzedniej nocy. Tylko ton głosu Granger oraz jej polecenia były dla niego rozkazem definitywnym. W swoim łóżku, w swojej ogromnej posiadłości, ze świadomością, że jedna kobieta ma nad nim pewnego rodzaju władzę, nie mógł zasnąć. Żadna kobieta nie miała wcześniej mocy sprawczej w jego życiu. Odrobinę żałował tego, że mogła to wykorzystać, że… niepotrzebnie powiedział o tym na głos.
I właśnie przez to był niewyspany. Bezproduktywnie przewracał się z boku na bok. Po godzinie słyszał jeszcze szmery za oknem, więc musiał użyć odpowiednich zaklęć i wyizolować od nich swoją komnatę, inaczej zwariowałby z ciekawości. Instynktownej ciekawości.
— Właśnie, mam problem z myszami… — zaczęła po chwili, uśmiechając się szyderczo. Zdążyła zamknąć swoją książkę i odłożyć na stolik, który był między nimi.
— Nawet nie próbuj — syknął, a jego uszy zatrzepotały z frustracji.
— Och, Draco, nie dramatyzuj. Nie walcz z sobą. — Uśmieszek na jej ustach poszerzał się, a satysfakcja z wytrącania go z równowagi rosła. To za te wszystkie lata. — Po co przeciwstawiać się naturze?
Jego imię w jej ustach sprawiło, że wszystkie mięśnie w ciele mężczyzny przyjemnie odrętwiały. Okazywało się, że jej władza sięgała poza kontrolę nad jego czynami, a zahaczała także o stan, w którym się znajdował.
Białe uszy nadstawiły się.
— Masz kota i myszy w domu? Szczurojad nie jest myszojadem? — zapytał zachrypniętym głosem, próbując się odegrać i zadrwić, jednak jego niepewny ton mu w tym nie pomagał.
— Puchatek mógłby się zatruć, jeśli któryś z sąsiadów rozsypał trutkę. Nie pozwalam mu polować.
— Mhm — mruknął, zaciskając usta. — I chcesz wykorzystać mój stan, aby mnie upokorzyć? — Wyprostował się, biorąc głęboki wdech, jednak nie podniósł się z miejsca.
— Nazwałabym to wykorzystaniem twoich nabytych umiejętności — ciągnęła Hermiona z przekorą w głosie, gdy przechyliła głowę lekko w bok.
Prychnął, zahaczając językiem o górną wargę, gdy skinął głową.
— Stałaś się wredna — skwitował Malfoy i brzmiało to jak swoiste uznanie, choć podszyte zdenerwowaniem. — Czy wylewasz gorycz sprzed lat?
Dumnie zadarła podbródek, ale uśmieszek wciąż nie znikał z jej ust.
— Współpracuję z Zabinim. Jeśli wejdziesz między wrony…
Kącik jego ust drgnął.
Tego dnia nie zapomniał o swoich okularach, które poprawił, wsuwając głębiej na nos. Niestety, nowe okoliczności nie poprawiły jego wzroku.
Puchacz zaczął się podnosić. Od razu skupili swoją uwagę na tym, jak przeciągał się na kanapie, eksponując giętki grzbiet. Z jego pyska wypłynęło pół-miauknięcie, pół-ziewnięcie.
— Wiem, co możesz zrobić — powiedziała w nagłym przypływie pomysłu, podnosząc się, aby podejść do regału z książkami. Na półce, która akurat nie była wypchana lekturami po ostatni centymetr kwadratowy, stała mała paczuszka z napisami, których Draco nie dostrzegł. Rzuciła mu ją, a instynkt pozwolił mu złapać ją bez drgnięcia. Niebieskie opakowanie z nadrukami rudego kota krzyczało: ŁaKOCIE. O smaku kuraczaka.
Sceptycznie spojrzał się na paczkę, potem Granger, a na koniec, na sierściucha.
Musiał spróbować.
Wyjął pojedynczy, okrągły kawałek i powoli, z ogromną nieufnością, podsunął pod nos bestii, która właśnie szykowała się do kociego prysznica.
W mieszkaniu zapanowała napięta atmosfera, pełna wyczekiwania na to, czy futrzany ssak zaakceptuje wstępny gest pojednania.
Kot lekko rozchylił pysk, trącając zimnym nosem przez przypadek palec Draco, który wzdrygnął się. Złapał zapach smaczka, spojrzał się prosto w oczy Malfoya (a on mógłby przysiąc na samego Salazara, że zwierzak patrzył na niego z nienawiścią) i szybko pochwycił jedzenie.
— Jest — odetchnęła z ulgą Granger. Nieświadomie wstrzymywała oddech. Odgłos gryzienia i kruszenia rozniósł się po salonie, a dziewczyna powoli wróciła na fotel.
Malfoy zmarszczył brwi, skonsternowany.
— I to wszystko?
— Czego się spodziewałeś?
— Już mnie lubi?
Hermiona zaśmiała się cicho.
— To wymaga najpierw zdobycia zaufania — wyjaśniła spokojnie. — Ostatnio jest ciebie tutaj… trochę. Pewnie twojego zapachu też. Przyzwyczaił się do niego i przyjął jedzenie z twojej ręki. To już duży krok.
Mina Draco stężała.
— Świetnie — rzekł z ironią. — Nie możemy natrzeć tym paskudztwem mojej rany? Po prostu polizałby ją i byłoby po kłopocie.
— To nie to samo — odpowiedziała, obserwując, jak Draco w skupieniu oferuje Puchaczowi kolejną przekąskę.
🐈⬛🐈⬛🐈⬛
Następnego dnia Draco przyszedł w południe i to on podał Puchaczowi lunch, którym była potrawka z kurczaka. Spojrzał na kota, który pałaszował galaretę z wierzchu, krzywiąc się.
— Jesz pożywniej ode mnie — mruknął pod nosem. Stał nad zwierzakiem, przyglądając się jego ruchom. Dłonie schował w tylne kieszenie swoich jeansów, a śnieżnobiała koszula tylko podkreślała jasne, sterczące i nasłuchujące uszy. Granger nakładała kremy w łazience i robiła te wszystkie inne rzeczy, które zwykle robiły dziewczyny, a przy tym podśpiewywała. Znów — nie spodziewał się tego po niej. Ani dziewczęcych odruchów, ani tego, że miała całkiem niezły głos.
Odwrócił się, gdy wyszła, ubrana w szary sweter i spodenki, rozczesując swoje włosy.
— Nie stój tak nad nim. Daj mu zjeść w spokoju.
Przewrócił oczami, ale posłuchał się. Zapewne i tak nie miał innego wyboru.
— Jakieś pomysły na zacieśnianie więzi dzisiaj? — zapytał, idąc za nią do salonu. Teraz pachniała inaczej, w powietrzu było więcej mydlin.
— Może spróbujesz go dziś pogłaskać? Wczoraj dałeś mu chyba pół opakowania przekąsek — powiedziała, przelotnie zerkając za siebie.
— Przez żołądek do serca działa też w przypadku kotów? — Uniósł brwi.
Gwałtownie przystanęła przy komodzie, przez co wpadł na jej plecy, przeklinając siarczyście. Niepotrzebnie szedł za nią. Jak pies.
Hermiona odwróciła się do niego, rozbawiona przez przekleństwo.
— To chyba jest główna zasada, jeśli chodzi o koty?
Jej rozbawienie nieco zmalało, gdy okazało się, że znów są blisko siebie. Nienaturalny rumieniec wpełzł na jej twarz na wspomnienie jego stanowczego wzroku. Nerwowo przygryzła wargę, przez co on stężał jeszcze bardziej, koncentrując się na jej ustach.
Oboje byli świadomi, że to… nie do końca były kocie instynkty. Przecież też czuła to... dziwne coś między nimi, a wśród napuszonych loków nie znalazła niczego podejrzanego.
Onieśmielona Granger skapitulowała i cofnęła się o krok.
— Chcesz coś do picia?
Jego skóra paliła. Tak bardzo chciał jej dotknąć. Sprawdzić, czy naprawdę ma tak miękką skórę, jak sobie wyobrażał. Kocie zachowania tylko podsycały jego chęci, bo koty z natury były dość uparte i ciekawskie, a on bardzo potrz…
— Kawy — odpowiedział zachrypniętym głosem, wyrywając się z salwy myśli. Szare oczy jednak pozostały utkwione w jej ustach.
— Z mlekiem — dokończyła cicho i nieświadomie postąpiła kolejny krok w tył.
Skinął głową.
Kolejny krok.
W końcu się otrząsnęli i nim się zorientowali, Puchacz ponownie spał na kanapie. Malfoy wydał z siebie zirytowane westchnięcie, zaczesując włosy w tył, a jego uszy położyły się płasko.
— Merlinie…
W ciągu następnych dwóch godzin Hermiona musiała powtórzyć mu trzy razy, że Puchacz będzie zirytowany i zniechęcony, jeśli obudzą go na siłę. Malfoy skapitulował i choć był humorzasty, to zgodził się zagrać w karty. To była pierwsza propozycja, która wpadła do jej głowy. Potrzeba przerwania niekomfortowej ciszy oraz nietypowego napięcia była ogromna.
— Oszukujesz! — syknęła Granger. Prędko zaczęła sprawdzać stertę odłożonych kart w trakcie gry. — Same dwójki i trójki. Jakim cudem pozbyłeś się najgorszych kart, a nie musiałeś wyłożyć ani jednego asa?
Wściekła odrzuciła swoje karty na stół, jednak te spadły na podłogę. Urażona i obrażona, opadła na poduchy na fotelu, krzyżując ręce na piersiach.
Malfoy uśmiechnął się z ironią.
— Masz dowody na oszustwo? — Zmrużył pojaśniałe, szare oczy. — I skąd wiesz, że mam asy?
— Bo ja nie natrafiłam na żadnego przez dwie godziny! — Hermiona uniosła oskarżycielski palec w jego kierunku. — Gadaj! Oszukujesz?
— Tak.
Nie mógł powstrzymać tych słów. Rozkaz zadziałał tak samo brutalnie jak Veritaserum.
Z satysfakcją i szokiem rozchyliła usta, a Draco spochmurniał, znów klnąc pod nosem.
— Proszę bardzo! — powiedziała, przeciągając głoski. — Wiedziałam, żeby z tobą nie grać! To była ostatnia partia.
Draco przewrócił oczami na jej dramatyzm. Odrzucił swoje karty na zużytą stertę.
— Daj spokój, Granger — westchnął, a jego uszy drgnęły nerwowo. — Właśnie przyznałem się do oszustwa. Nie mogę być bardziej szczery.
— Przyznałeś się, bo musiałeś — poprawiła go, zerkając na niego z ukosa.
— Dobra — powiedział w końcu, prostując na sofie. — Zagrajmy jeszcze raz. Bez oszustw. — Uniósł dłonie w geście kapitulacji. — Możesz nawet... — zawahał się, jakby następne słowa sprawiały mu fizyczny ból — ...potasować karty.
Hermiona uniosła brew, wyraźnie zaintrygowana propozycją.
— I mam ci uwierzyć?
— Na honor Malfoyów — powiedział poważnie, choć kącik jego ust drgnął nieznacznie.
— Ten sam honor, który pozwolił ci oszukiwać przez ostatnie dwie godziny? — Nie mogła powstrzymać uśmiechu pełnego zgryźliwości.
— To był niewinny dodatek do tempa rozgrywki.
— Bardzo dyplomatyczne stwierdzenie. Może powinieneś pójść ścieżką polityczną, zamiast marnować się w szpitalu?
Nienawidził polityki, a Wizengamot kojarzył mu się niezbyt pozytywnie. Dlatego też uciął wątek, wracając do głównego tematu.
— Jeszcze jedna. Śmiało, Granger. Teraz wiesz, że nie skłamię. Przecież lubisz wydawać mi polecenia — powiedział rozbawiony. — Podnieś karty i wracamy do gry.
— Sam je podnieś — prychnęła, wciąż lekko urażona, ale z uśmiechem na ustach.
Oczywiście, że zadziałało to niczym magiczny rozkaz.
Białe uszy drgnęły, a Malfoy podniósł się bez słowa, z mniej serdeczną miną, czując, jak całe jego ciało pcha go do jej stóp, u których opadł na kolana.
Pozbierał wszystkie cztery karty i zerknął w górę. Bezpardonowo patrzyła wprost na niego. Klęczącego przed nią, wpatrzonego w nią z determinacją i skupieniem.
Coś się działo w jego głowie.
Mianowicie był to protest.
Mniejsze incydenty dotyczące jej władzy mógł przyjąć z przymrużeniem oka, a nawet uśmiechem, część z nich przełykał z goryczą. Malfoyowie jednak lubili władzę, a największą rozkosz zawsze sprawiała im walka o przejęcie kontroli. Droga nieraz bywała przyjemniejsza niż sam cel.
Oboje czuli dziwne napięcie między sobą, a Granger sprytnie wykorzystywała swoją przewagę. Z tym że Malfoy również lubił sprawdzać swoje siły. Nawet jeśli jego pozycja wyglądała na przegraną.
Uraczył ją drobnym uśmieszkiem, mierząc jej twarz wzrokiem, gdy zadzierał podbródek do góry.
— Lubisz, gdy ci usługuję, moja pani? — wyszeptał niskim głosem, powodując jej zachłyśnięcie.
Słowa Draco ją sparaliżowały.
Lewe, białe ucho drgnęło, gdy usłyszał nienaturalnie szybkie bicie jej serca.
Działało.
Odłożył karty na jej prawe udo, nakrywając je swoją ręką i rozpościerając palce na jej nagiej skórze, tuż pod brzegiem krótkich, szarych, dresowych spodenek. Faktycznie. Jej skóra była tak miękka, jak to sobie wyobrażał.
— Co ty robisz? — zapytała na wydechu. Cała odwaga na jakikolwiek ruch ją opuściła.
— Coś nie tak? — Niewinnie, niczym w wyrazie zmartwienia, zmarszczył swoje brwi, przechylając głowę. — Przecież spełniłem twoją prośbę — dodał cicho.
Nie mrugnął ani razu przez ten cały czas.
Wyglądała na przerażoną. Podnieconą. Zafascynowaną. Zszokowaną. Wszystko w jednej, drobnej osobie.
Krew szumiała mu w głowie. Z lubością ciągnął palcami po jej skórze, nachylając się jeszcze bliżej. Nagle jego druga dłoń chwyciła za jej podbródek, zamykając go w pewnym, ale delikatnym uścisku. Nakierował jej twarz nieco w dół, ku sobie.
— Nie jesteś zadowolona, moja pani? Rozkazy przestały sprawiać ci przyjemność? — ciągnął Draco niskim i przesłodzonym tonem.
Hermiona westchnęła, czując palące gorąco na policzkach. Aby uciec wzrokiem, rozejrzała po pokoju, szukając… czegokolwiek.
— Przestań… przestań się wygłupiać — wykrztusiła z siebie.
— Ach, nie. — Pokręcił głową, a jego uszy znów drgnęły, gdy uśmiechnął się kpiąco. — Nie, nie, nie. Więcej wiary we własne słowa. Inaczej rozkaz jest nieskuteczny.
Dłoń, która trzymała jej podbródek, zacisnęła się na podłokietniku beżowego fotela. Podniósł się z jednego kolana, nachylając się nad jej sylwetką i przy okazji zamykając Granger w potrzasku.
Och, jak cudownie było słyszeć jej pędzące tętno.
Druga ręka Malfoya przesunęła się z jej uda na kształtne biodro. Ciekawskie palce lekko wsunęły się pod brzeg spodenek.
— Malfoy… — sapnęła ostrzegawczo, bez pewności siebie, ani pewności w to, jak może się to skończyć. Brązowe oczy wydawały się wielkie, ale gdy tylko oblizała usta, Draco westchnął cicho.
— Tak, moja pani? Nie podoba ci się władza, którą posiadłaś? — ciągnął, prostując się. Wciąż zawieszony nad jej fotelem, ścisnął jej biodro. Przygryzła dolną wargę.
Od kilkunastu sekund, nieprzerwanie, podtrzymywali kontakt wzrokowy.
— Interesuje mnie to — szepnęła Hermiona, gdy zrezygnowała z prób regulowania płytkiego oddechu — do czego dążysz?
Ciepłe palce przesunęły się z jej biodra pod sweter, sunąc po wgłębieniu talii.
— Ja? Jestem tu od tego, aby wykonywać twoje polecenia — dalej zwodził ją za nos. Widząc, jak jej ciało pozytywnie reaguje na jego bliskość, przestał być ostrożnie ciekawy, śmielej przybliżając twarz do jej szyi.
Polecenia.
Kontrola.
Musiała być stanowcza.
Intensywnie szukała sposobu w swojej głowie na… cokolwiek? Bo czy tak naprawdę chciała to przerywać? Niekoniecznie. Jedyną obawą z jej strony było to, że niechcący grała w grę, co do której miała inne oczekiwania niż Malfoy.
W odruchu chwyciła za jego białe ucho. Było miękkie i przyjemne.
Draco zamarł z rozchylonymi ustami nad jej szyją.
Nie puściła go, a on się nie odsunął. Po prostu tkwili w bezruchu przez kilka sekund, czekając na jakikolwiek gest z drugiej strony.
— Drażnij się ze mną, a ja się odpłacę — szepnął po chwili Malfoy i gwałtownie ugryzł bok jej szyi.
Hermiona jęknęła, przyciągając jego głowę bliżej, a jej usta pozostały rozchylone w niemym dźwięku.
Ból został zrekompensowany tym, że szybko pocałował ugryzione miejsce.
— Jakie będzie twoje następne polecenie, moja pani? — mruknął do jej ucha, drażniąc płatek swoim językiem.
— Łóżko — sapnęła Granger w pośpiechu, sięgając do guzików śnieżnobiałej koszuli Malfoya. — To będzie łóżko.
— Twoje życzenie jest moim rozkazem.
Znów ugryzł miejsce pod jej uchem. Tym razem niecierpliwe ręce wsunęły się pod jej pośladki. Oplotła nogami jego tors, eksponując przy tym szyję, a Draco podniósł jej sylwetkę bez najmniejszego problemu.
Puchacz wstał, zaaferowany dziwnymi dźwiękami, obserwując kocimi, zaspanymi oczami, jak przeklęty człowiek śmie dotykać jego właścicielki swoimi łapskami. Niósł ją gdzieś i pewnie zostawiał na niej swój okropny zapach. Żałosne. Obruszony kot zeskoczył z kanapy w przekonaniu, że ów przeklęty człowiek za bardzo zaczął panoszyć się w jego mieszkaniu. Szukając zemsty, gdy rozglądał się za ewentualnym wazonem do strącenia, natrafił wzrokiem na uchylone okno nad blatem.
Idealnie.
Czmychnął z kanapy, z gracją wskakując na blat, aby wyjść na parapet po zewnętrznej stronie. Przeciągnął się zgrabnie na wąskiej desce. Śnieg mu nie przeszkadzał, nie był w końcu amatorem.
Doskonale wiedział, gdzie starsza sąsiadka wieszała słoninę dla sikorek. Czekała go długa wyprawa, która kończyła się słoniną.
Lub sikorką.