
Chapter 2
Kiedy przywołała wszystkie zapiski, które poczynili do tej pory, Draco uniósł brew, widząc ilość kartek, sfruwających na blat stolika.
— Planujemy wesele czy zamach na Ministerstwo? — mruknął z lekkim uśmieszkiem.
— To są menu różnych firm — położyła rękę na pierwszej stercie, a potem przeszła do drugiej — tu mam listę gości wraz z alergiami pokarmowymi oraz ich typami — zerknął na nią z coraz większą czułością i rozbawieniem — a trzecia to twoje propozycje, ostatnia to moje.
Bez wahania sięgnął po swoje notatki i z westchnięciem opadł na poduchy. Wygodnie rozłożył nogi pod stolikiem, by je skrzyżować i zmrużył oczy nad tekstem. Szybko zajrzał na listę.
— Mhm — prychnął. — Ten sam gust.
Hermiona podciągnęła kolana pod brodę, nieśmiało zerkając w bok, w notatki w dłoni Draco.
— Kawior? — zapytała z jawną drwiną w głosie, przenosząc spojrzenie na skupionego mężczyznę. — Jakie to pretensjonalne.
Wzruszył ramionami, przerzucając kartkami.
— Nic nie poradzę. Ale wiedziałem, że tak zareagujesz, pewnie dlatego się tym nie chwaliłem — westchnął. — Najlepszy jest czarny, dobrze schłodzony, na świeżym pieczywie…
— Z masłem — dokończyła. Nieudolnie kryła uśmiech. — Jadałeś tak na przyjęciach, ale nie sądziłam, że aż tak go lubisz.
— Czyli jednak coś o mnie wiesz? — drażnił się Draco, nie podnosząc wzroku z papierów.
— Może jakieś same podstawy? Jesteś Ślizgonem z tego, co kojarzę, prawda?
Parsknął rozbawiony i pokręcił głową. Nim odpowiedział, uniósł rękę, zakręcił palcem i nagle cztery z jedenastu propozycji na liście zniknęły.
Drgnęła, przerzucając wzrokiem między kartką a napiętym w koncentracji profilem mężczyzny. Jasne usta rozchyliły się w niezadanym jeszcze pytaniu, jednak jakiekolwiek słowo zostało powstrzymane przez uniesiony palec.
— Nie.
Od razu ścisnęła wargi w lekkim grymasie niezadowolenia. Oburzona wcisnęła plecy w oparcie i skrzyżowała ramiona na piersiach.
— Naprawdę niereformowalny.
— Powinnaś mi podziękować, zamiast burczeć pod nosem. — Kolejny ruch palcem, a strona wchłonęła następne trzy propozycje. — Będziesz mogła ze mną spędzić więcej czasu, gdy wrócę — powiedział spokojnie.
— Trochę… — Gardło zacisnęło się z powodów nieznanych, jednak Hermiona pospiesznie odchrząknęła, przyciskając dłoń do mostka w ślepej wierze, że magicznie jej to pomoże. — Trochę jest to niesprawiedliwe, że skoro przybyłeś aż tutaj, teraz siedzisz nad papierami weselnymi i planujesz ślub, na którym nie… — urwała, czując czysty ból w krtani.
Nie.
Nie przejdzie jej to przez usta.
Był sam.
Tęsknił za nią.
Nie chciała ranić Draco słowami po raz drugi tego samego dnia.
W popłochu odwróciła wzrok na leniwie płonące drewienka w kominku i wzięła szybki, głęboki wdech.
Ze stoickim spokojem zignorował jej słowa. Jego ręka zadrżała tylko na moment przed tym, jak usunął swoje kolejne mniej ważne propozycje ze spisu, jednak tylko sprawne oko wychwyciłoby to zawahanie.
— Lubisz bezy w tym uniwersum? — zapytał cicho, marszcząc brwi nad listą.
Granger wróciła do rzeczywistości. Z uszanowaniem przemilczenia tematu, spojrzała na spis, próbując się skupić, choć nie szło jej to najlepiej.
Coś nie dawało jej spokoju.
Nachyliła się bliżej Draco.
— Bezy? Jem od czasu do czasu.
— Czyli niezmiennie. Bez sensu. Dałem je na szczyt trzeciej strony. Zjem jedną i będzie mi za słodko, więc potem nie zjem nawet tortu ślubnego.
Było to prawdą.
Skubnęła wnętrze policzka w zawahaniu i niepewnie zerknęła na Malfoya.
— A goście?
— Nie oni płacą za wesele — luźno machnął palcem, aby wykreślić pozycję z zapisków — ani też nie jest to ich przyjęcie.
— To bardzo egoistyczne.
— To bardzo słuszne.
— Przecież pani Weasley też bardzo lubi bezy.
Zerknął na nią wzrokiem prześmiewczym i pełnym politowania, odrzucając przejrzaną listę na stolik.
— Molly mogła je dodać do swojego menu weselnego. Nasz ślub, nasze zasady — rzucił.
Molly.
Mówili sobie po imieniu? Draco w rzeczywistości nigdy nie zwrócił się do niej lub o niej bez zwrotu grzecznościowego. Chociażby w momentach, gdy rzucał kąśliwe komentarze o Weasleyach. Rwało ją do tego, aby zadać kolejne pytania. Chciała wiedzieć więcej o jego świecie, a przede wszystkim o nim. Mimo tego, że był tak samo charakterny, z tym samym drażniącym manieryzmem w gestach czy wypowiedziach, to żył w innych warunkach. To była jedyna zmienna, czynnik obcości, który w nim dostrzegała.
Jasno dał jej znać, że nie powie nic o tamtym świecie.
Ale nie mógł odmówić jednego.
— Czy my jesteśmy po ślubie, Draco?
Zamarł.
Niebieskie oczy nie mrugnęły, wpatrzone w stos propozycji Hermiony, nad którym zawisła jego dłoń. Szybko na nią spojrzała, ale nie znalazła obrączki lub śladu po niej. Druga ręka też była pusta, nie licząc blizny na środkowym palcu.
Jego szczęka zacisnęła się, a po chwili drgnęła. Niemal wydawał się blednąć, mimo migoczących na twarzy ciepłych płomieni z paleniska. Zawędrował gdzieś w swojej głowie.
Gdzieś daleko.
— Draco? — zapytała szeptem, bo nie odważyłaby się wyrywać go z odmętów myśli bardziej brutalnie.
Dopiero jej delikatny dotyk na spiętym ramieniu przywrócił go do teraźniejszej chwili. Odnalazł jej ściągnięte w zmartwieniu brwi, drobne piegi, błyszczące od ognia oczy i zamrugał.
W końcu uśmiechnął się miękko.
— Od roku — powiedział, a jego głos ochrypł. Sięgnął po jej propozycje menu, kaszląc, by ukryć osłabiony głos i znów oparł się o poduchy, prostując nogi pod stołem.
Nie zbiło to jej zwątpienia.
Przysunęła się bliżej, nie ściągając dłoni z jego ramienia.
— Gdzie masz obrączkę? — zapytała powściągliwie.
Bezmyślnie przekartkowywał spis, bo wątpiła, że w ogóle czytał zapisane w nim dania.
Coś nie dawało jej spokoju.
Nagle przestał, w połowie spisu, ponownie zastygając, jednak tym razem pozostał w pełni obecny. Aczkolwiek jego wyraz twarzy był ciężki, lekko spięty, kiedy nagle sięgnął pod brzeg swojego rynsztunku, tuż przy szyi. Odchylił materiał i z ostrożnością wyciągnął srebrny łańcuszek na wierzch.
Zawieszkę stanowiła złota, prosta, cienka obrączka.
— Tutaj — powiedział sztywno, patrząc w dół i obracając obrączką między twardymi opuszkami. Ale robił to z pełną czułością i uwagą, jakby bał się, że zniszczy metal.
Już miała zapytać, czemu nie nosi jej na palcu, ale szybko się powstrzymała. Pierścionek był na niego wyraźnie za mały.
To była jej obrączka.
Hermiona przełknęła gulę w gardle. Intensywnie próbowała wyłapać jedną solidną myśl z chaosu w głowie. Coś, co sprowadziłoby ją na trochę inne tory dedukcji niż dotychczas.
— Czemu masz jej obrączkę? — szepnęła.
Palce kobiety nagle zacisnęły się mocniej na jego ramieniu.
Spojrzał na jej dłoń, a potem na nią, śmiele przesuwając wzrokiem po obojczykach aż do twarzy.
— Bo ty masz moją.
Snop żaru wzbił się do szybu kominka, a drwa zatrzeszczały.
W Granger pojawił się dziwny niepokój, niewytłumaczalne przeczucie, że może stać się coś złego. Jej uścisk na ramieniu Draco wzmocnił się bezwiednie, wprawiając mężczyznę w napięcie. Dlatego też jego wzrok przybrał głębszy wyraz.
Pochylił głowę i zapytał chrypliwie:
— Wszystko w porządku?
— Tak.
Drgnęła, zabrała pospiesznie dłoń i położyła ją na swoich kolanach, nerwowo trąc materiał.
— Coś ci chodzi po głowie — powiedział po chwili.
W momentach ciszy, między słowami, ulewa nie ustawała. Ciche dudnienie deszczu o szyby i parapety mieszało się z dźwiękami spalanego drewna. Wciąż wpatrywała się w Draco, choć rozkojarzonym wzrokiem.
— Przepraszam, zamyśliłam się. — Uraczyła go niezręcznym uśmiechem. — Jak… — zawahała się, ale wzięła głęboki oddech dla oczyszczenia umysłu. — Opowiesz mi o tym?
Uśmiechnął się lekko, ale i z bólem, który próbował nieskutecznie ukryć.
— Nie był to ślub twoich marzeń — rzucił z westchnieniem i wtopił się w kanapę, odchylając przy tym głowę, by zerknąć na sufit oraz zgaszony, mosiężny żyrandol nad nimi. — Wzięliśmy go w pośpiechu, niezgodnie z planem.
— Och — podkurczyła nogi pod pośladki, aby rozsiąść się wygodniej, nieco zrelaksować, a przede wszystkim słuchać z uwagą — skąd wziął się pośpiech?
Jego szczęka zacisnęła się na moment. Jednak Draco westchnął i podniósł głowę, wracając wzrokiem do Hermiony.
— Planowaliśmy ślub na sierpień, ale… jako że zostałaś przydzielona — słowo nabrało goryczy — do odległego dystryktu, wzięliśmy go czym prędzej przed twoim wyjazdem. Byliśmy… — urwał, gdy zaczął ważyć słowa. Należało być ostrożnym, aby nie naruszyć czasoprzestrzeni. — Byliśmy we trójkę. Ja, ty i Lovegood, która zrobiła nam za… powiedzmy świadkową — prychnął, kręcąc głową. — Wszystko trwało kilka minut. Byliśmy w lesie, w odosobnieniu, ale zaczynało padać. Obrączki miałaś w swojej torebce. Zawsze stosowałaś na niej zaklęcie zmniejszająco-zwiększające, a dostaliśmy je kilka tygodni wcześniej od… — Spojrzał na nią, mrużąc oczy, jak gdyby przyłapał ją na czymś. Speszyła się. Nie mógł podzielić się tą informacją. — Wymieniliśmy się obrączkami, cali przemoknięci, powiedzieliśmy sobie przysięgi, które były spontaniczne i krótkie, ale sądzę, że wyszły całkiem przyzwoicie jak na okoliczności. Prosto z serca. — Jego wzrok utkwił w odstającym od jej głowy loku. Uśmiechnął się krótko i nachylił, by ostrożnie zaczesać go za jej ucho. Również uśmiechnęła się delikatnie. — Pięć, może dziesięć, minut później odeszłaś do innego dystryktu. Od tamtej pory czekam, aż nastąpi nasze ponowne spotkanie, droga żono. — Uśmiech Hermiony poszerzył się, okraszony kwitnącymi rumieńcami. Jego palce wciąż przeczesywały jej włosy w pieszczocie. — A w międzyczasie kradnę swoim wersjom pojedyncze momenty z tobą.
— W takim razie kiedy się znów spotkamy w twoim świecie? — szepnęła.
Cień przemknął przez jego twarz, ale minął, gdy wsunął dłoń głębiej w jej włosy i zaczął opuszkami gładzić kark.
Drobny dreszcz przeszedł przez Hermionę.
To tylko Draco.
Śmielej przysunęła się bliżej, pozwalając na pieszczotę. Przyzwolenie było dla niego wybawieniem. Malfoy od razu ułożył ramię na jej barkach, by dalej ją gładzić, ale również mieć namiastkę przytulenia dla siebie.
— Niedługo. To na szczęście moja ostatnia podróż w inny świat — powiedział.
— Będę z powrotem w Londynie? — dopytywała niezłomnie ciekawa.
— Nie, ja wybieram się do ciebie.
— Na Syberię? — Granger parsknęła, zerkając na niego kątem oka. — Nie brzmi jak przytulny kącik, ale wiem, tak, jest wojna. — Skinęła głową.
Zerknął na nią z rozczuleniem.
— Dokładnie. Wiem, że jesteś zmarźlakiem.
— W ogóle — odwróciła do niego twarz — czemu Syberia? Czemu tam prowadzimy jakieś działania wojenne?
Pytanie zawisło w powietrzu i okazało się być trudne.
Draco powoli wypuścił oddech z nadętych policzków i uniósł brew, zbierając odpowiednie wyjaśnienie.
Pieszczota palców zamieniła się w subtelny masaż jej karku.
— Mamy dystrykty w większości Europy — mruknął, znów patrząc na Hermionę. — Nie mówiąc wszystkiego, ale mówiąc odrobinę, wojna nie trwa już tylko w Londynie.
— Co? — sapnęła. Głos zadrżał. — Działamy poza krajem? Voldemort działa poza krajem? Przecież to… straszne. W jaki sposób stał się tak potężny, że zdołał wyjść poza Anglię?
Po błysku w ciemnych oczach rozpoznał, jak jej myśli zaczęły się wyostrzać.
Dlatego szczypnął ją za szyję, na co syknęła, gromiąc go karcącym spojrzeniem.
— Maluszka. To jest inny świat — zaczął kojącym, niskim tonem, jak gdyby próbował ją rozluźnić. — Tutaj jesteś bezpieczna, a wojna tam dobiega końca. Ostatni Horkruks. Ostatni.
Patrzyła się na niego z wyrzutem, ale z większym przekonaniem opadła na jego ramię, umożliwiając dalsze dotykanie swojego karku.
— Ale ty tam jesteś i ona tam jest — rzekła twardo.
Na jej słowa odpowiedział słaby śmiech.
— Tam również jesteś bezpieczna, a ja na razie jestem tutaj. Naprawdę, nie dokładaj sobie zmartwień do tej pięknej głowy. — Zaczepnie pociągnął za jeden z jej loków. Tym razem odpowiedziała na zaczepkę przez subtelne uderzenie jego uda. Rozbawiony, przewrócił oczami, ale w głębi duszy cieszył się, że omijali ten temat. Było to widoczne w lżejszej postawie, pobudzonych oczach i uniesionych brwiach. Dostrzegła te drobnostki. — Wiemy, jak go zniszczyć. W ciągu dwóch tygodni Czarny Pan będzie martwy.
Wojna obezwładniała.
Hermiona nie przepadała za wspominkami. Im więcej kartek ulatywało z kalendarzy, tym mniej rozmawiała o czasach bitew czy poszukiwań. Przeżyła to, fizycznie oraz mentalnie, a teraz, z zaleczonymi ranami, pracowała nad przyszłością. Ciężka przeszłość była kruchym fundamentem, dlatego należało ją zostawić za sobą. Odejść, znaleźć nowe miejsce i nowy budulec.
Tym budulcem był dla niej Draco.
Wstydliwie podniosła na niego wzrok.
— Wtedy też się zobaczymy? Na Syberii?
Niebieskie oczy stały się otępiałe, gdy na niego spojrzała, jednak Draco odchrząknął i odpowiedział z mizernym uśmiechem:
— Dokładnie. Dwa tygodnie.
Coś było nie tak.
— Jak planujecie go zniszczyć? — dopytywała, ciągle analizując.
— Hermiono, tak jak pozostałe — westchnął Malfoy z nutą niecierpliwości. — Naprawdę, wszystko jest pod kontrolą. Ostatnie, czego bym pragnął to, abyś zaczęła przejmować się wojną, która cię nie dotyczy.
Zawzięcie szturchnęła swoim kolanem o jego kolano.
— Powiedz coś jeszcze — szepnęła.
Uniósł brwi.
— O czym?
— O tamtym świecie, o mnie, o sobie?
— Tak? — zakpił. — Mam na imię Draco Lucjusz Malfoy. Urodziłem się piątego czer—
— Draco! — Pacnęła go dłonią w ramię, nachylając się bliżej i praktycznie opierając o jego bok swoim ramieniem oraz piersiami. Śmiał się cicho, gdy obejmował ją w talii już bez skrępowania. Jego ręka sunęła po dole jej pleców w opiekuńczym geście. — Wiesz, że nie o to mi chodziło!
— Naprawdę? — ciągnął niewinnym, roześmianym tonem.
Lubiła tę radośniejszą wersję swojego narzeczonego. Uśmiechnięty, beztroski, przekomarzający się — u przybyłego Malfoya zobaczyła to po raz pierwszy tamtego wieczoru. Rozmiękczyło ją to. Zwłaszcza ta znikająca stopniowo nieśmiałość, która wciąż ich dzieliła, jednak cały czas czuli się ze sobą swobodnie. W końcu znali się od lat.
Kochali się.
— Naprawdę. Na przykład, co robię na Syberii, w dystrykcie?
— Ach — mruknął, przeczesując wolną dłonią swoje włosy. Jeszcze raz ważył odpowiedź, ale coś ciemnego pojawiło się w jego oczach. To były momenty, a właściwie pojedyncze sekundy, w których Hermiona rozważała, czy po prostu nie mówi jej wszystkiego, czy też wysila wyobraźnię, aby skłamać. — To, co lubisz.
Prychnęła z drobną irytacją.
Przycisnął ją mocniej do swojego boku.
— W takim razie muszę świetnie bawić się na wojnie.
— Akurat w tym dystrykcie jesteś najbezpieczniejsza — rzekł, patrząc na czubek jej głowy przy swoim boku. — Robisz to, co chcesz. Pewnie dużo czytasz, możesz odpoczywać, spacerować…
— To dystrykt czy sanatorium? — zapytała żartobliwie, odchylając głowę, by na niego spojrzeć.
Jego uśmiech poszerzył się.
— Brzmi jak niebo, prawda?
— Na pewno nie brzmi jak ja.
— Koniec wojny jest już przesądzony. Nie ma dla nas za wiele do zrobienia.
— To czemu nie wracam do Londynu? — zdziwiła się Granger.
— Mówiłem ci, to ja do ciebie dołączę — powiedział cicho. Palcem wskazującym zaczął bawić się ramiączkiem białej bokserki, trąc je między opuszkami.
Przeszedł ją dreszcz, ale szybko został złagodzony tym samym ciepłem, które czuła pod przypadkowymi muśnięciami jego palców.
— I będziemy żyć na Syberii?
Brzmiało to dla niej jak kiepski żart.
— Będziemy żyć tam, gdzie tylko będziesz chciała — szepnął, wpatrując się w dół, na jej twarz, grzbiet jej zmarszczonego w zagubieniu nosa, piegi i źrenice, gdy zerknęła w górę, na niego.
Znów znalazła w nim ogrom rozczulenia. Był nieśmiały w swoich gestach, ostrożny, dotykając ją tak delikatnie, jak gdyby był w stanie ją połamać, a jednocześnie tak zdesperowany, by poczuć ją chociaż pod koniuszkiem palca.
Wiedziała, że nie może powiedzieć wszystkiego. Było to logiczne.
Jednak coś było nie tak.
— Dlaczego mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz? — szepnęła.
Źrenice Draco rozszerzyły się gwałtownie.
Dłoń zamarła.
Uchodził za dobrego kłamcę. Wszyscy wiedzieli o jego srebrnym języku. Zresztą trudno było wykryć nieprawdziwe niuanse w jego wypowiedziach. Prawie doskonale się maskował. Prawie. Po kilku latach związku Hermiona stawała się wyczulona na drobnostki w jego mimice, postawie ciała, którego go zdradzały.
Tak jak teraz.
Powoli wyprostowała się, odsuwając nieznacznie, aby spojrzeć na niego intensywnie.
Jego ręka mimowolnie opadła na kanapę za nią.
A wzrok… jego wzrok mroził.
— Nie idź tą drogą — poprosił, a potem zapadła cisza. Nie mrugali, wpatrzeni w siebie, tocząc pojedynek na upartość. To, co zabolało Malfoya to fakt, że jego Hermiona wyraźnie się spięła. Przez niego. Doskonale znał to spojrzenie i z goryczą przyznał przed sobą, że go przejrzała. Wziął głęboki, rozczarowany wdech i odwrócił się w stronę kominka. — Niektóre sekrety muszą zostać po drugiej stornie — wychrypiał.
Granger wciąż przeszywała go nieustępliwym spojrzeniem. Światło pomarańczowych płomieni igrało z cieniami na jego twarzy, na przemian wyostrzając i zmiękczając rysy.
Jej intuicja przez cały czas była bezbłędna.
Zacisnęła wargi, czując ścisk u nasady nosa. Z jakiegoś irracjonalnego powodu zachciało się jej płakać. Niepokój rozwijał się powoli, jednak skutecznie dusił ją od środka, drapiąc w gardło. Nieświadomie zaczęła bawić się pierścionkiem zaręczynowym, niemal szarpiąc za rubinowe oczko, kręcąc nim wokół palca.
— Ile razy mnie okłamałeś, odkąd tu jesteś? — zapytała, skubiąc w nerwach wnętrze policzka.
— Raz — odparł zdecydowanie, bez najmniejszego wahania. Wzrok Malfoya zaginął gdzieś między spalanymi drewienkami w palenisku. — Ale nie jest to coś, co wpłynie na twój dzień czy życie tutaj, Hermiono. Gdybym powiedział ci prawdę, zamartwiałabyś się. Czemu miałbym przemierzać czasoprzestrzenie, aby dręczyć cię przez parę godzin? — Uśmiechnął się gorzko, bardziej sam do siebie, wciąż mrugając krótko oraz bezwiednie. Oczy zdawały się ociężałe, a nawet przytłoczone, tak po prostu, po ludzku, zmęczone.
Odruchowo spojrzała na zegar.
Zostały im niecałe trzy godziny.
— Porzucę ten temat, jeśli szczerze odpowiesz mi na jedno pytanie — szepnęła gorączkowo, czując goniący czas.
Zyskała jego uwagę i ciekawość.
— Słucham.
Granger położyła rękę na jego nadgarstku i delikatnie odwróciła, by przesunąć palcem po pulsującej tętnicy pod bladą skórą.
— Czy jesteś tam bezpieczny?
Skutecznie go zaskoczyła.
Rozchylił usta w zdumieniu, które szybko przeistoczyło się w miękki uśmiech.
— W pełni bezpieczny — przytaknął ze szczerością. To po jego tonie wywnioskowała, że mówił prawdę, więc niemrawo pokiwała głową. — Zawsze martwisz się najpierw o mnie. To niezdrowe. — Wrócił ręką do jej ramienia, znów przyciągając Hermionę do swojego boku.
— To dlatego, że zwykle ty martwisz się o mnie. Przecież nie możesz zostać pominięty. Ktoś się musi tobą zająć — wymamrotała. Szybciej obracała pierścionkiem.
Rzewne spojrzenie spod ściągniętych brwi mężczyzny zostało okraszone mignięciem bólu.
— Maluszka — przyciągnął jej uwagę — przestań analizować. Cały czas to robisz. Skup się na obecnej chwili.
Uśmiechnęła się smutno i słabo w stronę Draco. Trudno było wyciszyć głowę i myśli, które się w niej kłębiły. Nigdy nie doświadczyła całkowitego wyciszenia. Nawet w najspokojniejszych momentach, jej relaks polegał na analizowaniu otoczenia, snuciu planów oraz marzeń, gdy była w lepszym humorze. Kiedy z nim odpoczywała, uwielbiała się mu przyglądać, badać jego reakcje.
A ten Draco, na wskutek jej studium, wydawał się być tak naprawdę zrujnowany.
Czy tak bardzo wyniszczony byłyby jej narzeczony z tego świata, gdyby wojna się przedłużyła?
Drobne blizny na jasnej twarzy były blade, zdążyły się wygoić, więc zapewne miały już odrobinę czasu. Były momenty, w których Draco wyglądał tak, jak gdyby wbijała mu sztylet prosto w serce samą swoją obecnością. Sam do niej przyszedł, jednak było w tym coś masochistycznego. Usta mężczyzny były lekko spierzchnięte najprawdopodobniej przez mrozy lub odwodnienie. Nieodpowiednio o siebie dbał. To tylko potwierdzało jej teorię o tym, że gdy nie było jej w pobliżu, nikt o niego nie dbał.
— Draco… — Zmarszczyła brwi, gdy głos ją zawiódł.
Coś było nie tak.
Raptownie pomyślała o Syberii.
O robieniu tego, co tylko chciała.
O spokoju.
O bezpieczeństwie.
Zamglone, brązowe oczy zawiesiły się na obrączce, która błyszczała na jego czarnym rynsztunku mimo słabego światła.
Coś ją skręciło w środku.
Lęk znów zacisnął na niej swoje szpony, gniotąc żołądek, ściskając krtań i mocno dusząc.
To nie miało sensu — wymienienie się obrączkami podczas ślubu, tylko po to, aby wymienić się nimi raz jeszcze kilka minut później. Potem rok bez kontaktu, co samo w sobie brzmiało irracjonalnie, bo przecież znaleźliby sposób. Istniały świstokliki, systemy teleportacyjne, różnorakie formy wymiany wiadomości.
Po co miałby przemierzać same czasoprzestrzenie, aby się z nią spotkać? Podejmował tak drastyczne kroki dla kilku chwil z jej różnymi wersjami, jednocześnie mając ją kilka państw dalej?
Znalazłby sposób w swoim uniwersum. Na pewno.
Obrączka wstrząsnęła się na materiale, gdy poruszył się w miejscu. Nachylał się do niej, ale ona nie potrafiła nawet drgnąć.
Realizacja uderzyła z brutalną siłą. Ciężar, ogrom emocji spadł na nią gwałtownie. To było niemożliwe.
Zachłysnęła się powietrzem.
Draco naprawdę był sam.
— Nie, nie, nie… — mruknął w panice, szukając wzroku Hermiony, dwoma palcami skierował jej podbródek ku sobie, kiedy zachłysnęła się powietrzem. Jej wizja rozmazała się przez wzbierające łzy. — Nie rób tego — rzekł. Jego twarz była czystym zmartwieniem i beznadzieją. — Nie — powiedział twardo, jakby chciał ją obudzić.
— Draco — wykrztusiła z rozpaczą, głosem zduszonym przez łkanie. Odrętwienie sprawiło, że jej ramiona opadły, a ucisk w brzuchu zmienił się w tępy ból. Byłaby zmuszona zwymiotować, gdyby miała powiedzieć choćby słowo więcej.
Ujął jej twarz w swoje ręce, zmuszając wręcz do kontaktu wzrokowego, a kciukami ocierał mokre policzki. Malfoy zacisnął szczękę, widząc, że tym razem naprawdę go przejrzała.
Rozpaczliwe chwyciła go za ramiona, wbijając paznokcie w jego spięte mięśnie i oddychając płytko, powstrzymywana przez wstrząsający nią szloch.
— Przestań, Hermiono. Błagam cię, nie płacz — szeptał gorączkowo, omiatając jej twarz zmartwionym spojrzeniem.
Wcale nie łkała nad sobą.
Płakała z żalu nad nim.
— Jesteś sam.
Słowa pozbawiały ją oddechu.
Wręcz rzuciła się na niego z beznadziejną tęsknotą, którą nią owładnęła. Wtuliła twarz w jego ramię, gdy wczołgiwała się na kolana Draco, a on natychmiast zamknął ją w stalowym uścisku, całując mocno czubek jej głowy. Ręce Hermiony zsunęły się na jego plecy i kark, dociskając go do siebie. Chciała go poczuć, a wręcz było to niezbędne, aby pozwolić mu doświadczyć całej miłości, którą do niego miała, a której tak potrzebował.
Przemierzył dla niej czasoprzestrzeń.
Tylko po to, aby spędzić z nią kilka chwil.
— No już, maluszka — szeptał z ustami przy jej głowie.
Draco zamknął oczy, by móc rozkoszować się tą chwilą. Ulotność czasu tylko zwiększała wszystkie doznania. Ciepło jej ciała zdawało parzyć, jej dotyk był ciężki i wszyscy znani mu bogowie byli świadkami, że chciałby wręcz, aby zgniotła go tym przytuleniem tak mocno, żeby stracił tchnienie. Gdyby roztrzaskała mu żebra, nie pisnąłby choćby i słowa zażalenia. Gdyby rozdrapała mu skórę do krwi, cieszyłby się faktem, że zostawi ślad i pamiątkę na jego ciele.
— Tak mi przykro. Tak mi przykro, tak mi przykro… — szlochała.
Czuła go. Był tam żywy, z krwi i kości, oddychał, kochał ją, ale przez to cierpiał.
To nie wojna go wyniszczyła.
To tęsknota siała w nim okrutne spustoszenie.
— Jesteś tutaj. Czuję twoje serce, Hermiono — przemówił cicho, głaszcząc jej plecy wzdłuż kręgosłupa. Absurd. To było chore. To ona powinna pocieszać jego.
Ale nie potrafiła.
Płacz poruszył całym jej ciałem, powodował dreszcze, intensywne pulsowanie w głowie. Starała się znaleźć rytm między konwulsjami a oddechem, aby powiedzieć drżącym i żałosnym głosem:
— Przepraszam.
Za co?
Nie miała pojęcia, przecież nie znała całej historii. Faktem było, że Draco został sam, a nigdy nie powinien być sam.
Opuściła go w sposób najbardziej bezwzględny, który można wybrać, gdy ma się swoją ukochaną osobę.
— To nie jest twoja wina. Nie waż się tak mówić — rzekł niemal ozięble, potępiającym tonem. Subtelnie odchylił ją od swojego torsu, aby móc spojrzeć prosto w załzawione oczy. Jeszcze bardziej łamało to jego serce. — Jestem tutaj, z tobą. Nie sprowadzaj tu brudów z tamtego świata. Proszę tylko o jeszcze parę chwil razem. O nic więcej.
Wierzchem palca wskazującego otarł jej łzy.
Hermiona próbowała wyostrzyć swój spłoszony wzrok. Znów spoczął na obrączce.
Dygoczącą dłonią ścisnęła metal. Jej. Należała do niej.
Dopiero wtedy spojrzała na Draco.
— Czy pochowaliście mnie z twoją obrączką? Mam ją na palcu? Chciałabym ją mieć na palcu, na pewno chciałabym, żeby była założona — szeptała błagalnie.
Zmarszczka między jego brwiami pogłębiała się. Twarz, pełna melancholii oraz żalu, stężała.
Ledwo zauważalnie skinął głową.
— Zgodnie z twoim życzeniem. Wtedy poprosiłaś to samo — powiedział ze smutnym uśmiechem. Kompletnie rozstrojony i zniszczony, mógł już się tylko uśmiechać, gdy patrzył na jej twarz. Nie mógł jej tego zrobić i złamać się właśnie teraz. Zapamiętanie ostatnich momentów z jego zapłakaną Hermioną byłoby kolejnym koszmarem, przelewającym czarę goryczy.
— Och, Draco…
Teraz to ona uniosła dłoń, aby delikatnie pogładzić jego policzek. Świeży zarost drażnił jej skórę, a mężczyzna wtulił się w rękę, zamykając oczy. Twarz Malfoya spięła się w bólu, jak gdyby czułość sprawiała mu cierpienie i największe udręki. Bo tak naprawdę miłość była bezwzględna. Uzależniała powoli, stopniowo, tworząc wytrwałe spoiwa, które gdy przerwane, pozostawiały wyrwę w drugiej osobie. A on, jak największy masochista, próbował tułaczki między różnorakimi czasoprzestrzeniami, aby egoistycznie szukać tego bólu poprzez naginanie wszelkich zasad, wyczytanych w starożytnych księgach. Bezczelnie tworzył i kradł wspomnienia, co do których nie miał prawa, które do niego nie należały.
Melancholia stworzyła złodzieja czasu.
Był pazerny na jakiekolwiek okruchy uczuć, rozmowę, choćby minimalną konwersację lub atencję ze strony Hermiony. Gotów, aby skraść każdą ofiarowaną sekundę.
— Zostań tutaj — poprosiła cicho, gdy wciąż odganiał jej łzy.
Smętny uśmiech Malfoya poszerzył się.
— Jak to sobie wyobrażasz? Dwóch narzeczonych pod jednym dachem? — wymamrotał w próbie rozweselenia jej.
— Nie mogę cię zostawić drugi raz.
Teraz zaczął odgarniać włosy z czoła kobiety.
— Przywłaszczam coś, co nigdy nie powinno wpaść w moje ręce, wiesz? — wychrypiał, przyglądając się jej. — Jeśli zostanę tu dłużej, któryś z nas będzie musiał umrzeć, aby zachować równowagę. Dwie, takie samy osoby nie mogą chodzić po jednej ziemi.
Wstrząsnęło ją to.
Panika wdarła się w jej dotyk. Zsunęła palcami na jego kark.
Był realny.
— Nie ma mnie tam, a ty tęsknisz, więc nie ma możliwości, że pozwolę ci męczyć się… Możesz tu wrócić? — zapytała z nadzieją.
— Zasady są zasadami, maluszka. — Znienacka pocałował jej czoło, szepcząc przy skórze: — Pogodzimy się w tej rzeczywistości, wiem o tym. Weźmiemy ślub. Urodzisz mi śliczne i mądre dzieci. Zawsze chciałaś mieć przynajmniej dwójkę, prawda? U mnie niedługo wojna się skończy — powtórzył. — Będziemy mogli się spotkać.
Wciągnęła gwałtownie powietrze.
— Nie, nie rób mi tego — sapnęła w lęku.
— Wszędzie, gdzie jesteś ty, jest mój dom. Choćbym miał zrezygnować ze wszystkich rzeczywistości i światów, najważniejsze jest to, że będę z tobą — szeptał.
— Nie… nie dołączaj do mnie. Nie rób tego. Proszę. Obiecaj mi.
Jego ramiona drgnęły, po czym zacisnęły się wokół niej mocniej.
— Moje zobowiązania na drugiej stronie dobiegają końca. W życiu nie złożę ci obietnicy, której nie wypełnię. — Coś ścisnęło go w piersi. — Hermiono, błagam, nie proś mnie o tak okrutną rzecz. Życie w rzeczywistości, w której cię nie ma, nie jest życiem. Jest bardzo mierną egzystencją. Nie zabieraj mi możliwości spokoju, nie zabieraj mi radości z tego, że gdzieś… gdziekolwiek będziemy, znów cię zobaczę.
Granger wyprostowała się, aby na niego spojrzeć, nie odrywając rąk od jego karku.
— Zabierz mnie do swojej rzeczywistości. Nawet na dzień.
— Słucham?
Zaskoczyła go.
— Nie ma ciebie… znaczy… jesteś na Nokturnie. Tęsknię za tobą, a ty tęsknisz za mną. Czy możemy zabrać światom jeszcze parę momentów? — błagała łamiącym się głosem.
— Och, maluszka… — Pokręcił głową. Wieczór miał wyglądać zupełnie inaczej, milej, a przede wszystkim spokojniej. — Nie zrobię ci tego. Nie zabiorę cię znów do wojny i nie narażę na chociażby minimalne niebezpieczeństwo.
Płacz był wykańczający. Oderwała się od niego na moment, tylko po to, żeby jeszcze raz, samodzielnie, przetrzeć swoją opuchniętą i wilgotną twarz.
— Wymyślimy coś. Koniec nie jest odpowiedzią, skoro jest tyle światów, w których jestem. Może… — urwała, zbierając w sobie odwagę. Jego oczy pozostawały uparte. Wiedziała, że się nie zgodzi, ale musiała spróbować. — Jeśli nie w tym świecie, to może istnieje taki, w którym ja jestem sama?
Poruszyła go niezmienną determinacją.
— Nie natrafiłem na taki — powiedział cicho. Jego ręce zsunęły się na jej biodra, na których kreślił małe kółka kciukami. — Hermiono, zostawmy ten temat. To nie tak miało wyglądać. Chcę jeszcze moje dwie godziny, kiedy się uśmiechasz. Mogę zrobić coś, co…
— Przeżyj — orzekła z żółcią, która gromadziła się w jej gardle. Nachyliła się bardziej, ściszając głos. Jej wzrok utkwił na jego ustach, a on mógł poczuć jej ciepły, nierówny oddech na swojej twarzy. Również spojrzał na jej usta. Byli tak blisko.
Tęsknił za tym od roku.
Nieśmiało musnęła jego wargi, ale Draco westchnął i zamiast kontynuować, przycisnął jej czoło do swojego.
— Nie. Nie całuj mnie.
Zarumieniła się i zamknęła oczy, zaskoczona jego prośbą.
On za to uśmiechnął się miękko.
— Przywilej całowania zostaw Malfoyowi z tego świata. Zabiłbym samego siebie z zazdrości, gdybym się dowiedział.
Prychnęła pod nosem, co przypominało żałosny śmiech.
Zaczęła odgarniać włosy z jego czoła. Drżała.
— Czy mogę ci coś dać, Draco? Lub jakoś przekonać?
— Mówiłem ci, chcę tylko twojego czasu — mruknął. — Za to ty dajesz mi więcej, niż śmiałbym poprosić.
— A wiesz, o co ja poprosiłabym w każdym wymiarze? — Patrzyła na niego z pokorą. — O to, byś był szczęśliwy i żył. Jeśli nie ja, na pewno znajdziesz kogoś, kogo pokochasz.
Tym razem jego śmiech był gorzki, gdy kręcił głową.
— Te rzeczy się wykluczają, gdy nie ma ciebie — powtórzył powoli. Twardo stał przy swoim.
Niezmiennie niekompromisowy.
Nie miała już ani sił, ani łez, żeby dalej płakać. Jej oddech uspokajał się, jednak wdechy wciąż były szybkie i płytkie.
Malfoy zaglądał w jej wykończone, zaczerwienione oczy.
— Wiesz, mam jedną prośbę — zaczął cicho. — Możemy jednak napić się herbaty?
Oblizała spierzchnięte usta, pociągnęła nosem i pokiwała głową.
— Oczywiście — wydusiła Hermiona, siląc się na krzywy uśmiech.
Niespiesznie zsunęła się z jego ud. Jej ręce się trzęsły, a zawroty głowy były dobijające. Draco wstał razem z nią, ze zmartwieniem przyglądając się żonie. Objął ją w talii.
— Może siądź, a ja wrócę za kilka minut z dwoma kubkami? Wciąż nie słodzisz?
Gładził jej plecy w pocieszającym geście. Nienawidziła się za to. To on był w żałobie. To ona powinna zajmować się nim, ale sama odczuwała żałobę przed nadchodzącym.
— Nie słodzę — powiedziała, powtarzając za nim bezmyślnie.
Draco skinął głową i pomógł jej usiąść na kanapie.
— Daj mi chwilę. — Chwycił ze stolika różdżkę. — Nie będę czekał na czajnik — rzucił, kierując się w stronę korytarza.
Czuła otępienie niemal jak w śnie, dlatego, gdy tylko zniknął z salonu, Hermiona spojrzała na swoje ręce. Obracała nimi, oglądając wszystkie palce. Dziesięć. Na pewno dziesięć. Nie był to więc koszmar.
Wzięła głęboki wdech.
To naprawdę się działo.
Nie potrafiła już myśleć klarownie.
W drugim świecie była martwa, a Draco tułał się w ostatnich momentach swojego życia, by złapać kilka chwil na Ziemi, nim do niej dołączy. Makabryczny, tragiczny koniec, do którego nie chciała dopuścić. Uporczywie szukała możliwości. Jakiejkolwiek iskry nadziei na rozwiązanie.
Najchętniej obezwładniłaby go i zmusiła do zostania. Tępym spojrzeniem obdarzyła swoją różdżkę na stoliku. Niestety, ta perspektywa tylko brzmiała pięknie, a w rzeczywistości była fatalna. Hermiona wiedziała, że nie okłamał jej, gdy mówił o tym, że te same wersje człowieka nie mogą istnieć w jednym świecie. Zresztą, gdyby było to możliwe, podejrzewała, że skorzystałby z tej opcji.
Mogłaby spróbować przemknąć się przez portal, aby spędzić z nim jeszcze odrobinę czasu. Naturalnie, nie pozwoliłby jej na to, a ona nie miała bladego pojęcia o podróżach czasoprzestrzennych. Prawdopodobieństwo błędu było wysokie, a wprowadzenie chaosu czy alternatywa braku powrotu wcale nie kusiły.
Malfoy wrócił po kilku minutach, zgodnie z obietnicą. Podał Hermionie biały kubek z herbatą z hibiskusem, dzięki któremu płyn zmienił kolor na złamany odcień niebieskiego i fioletu. Zdawało się, że lubiła ją także w równoległych światach. A on to zapamiętał.
Sam pociągnął łyk kawy.
Na język cisnął się jej komentarz o kofeinie, której nie powinno się pić nocną porą. Jednak została im tylko ponad godzina, a następnie czekała go ciężka podróż.
— Napij się, maluszka. Porozmawiamy — powiedział łagodnie i usiadł obok.
Od razu się w niego wtuliła. Z subtelnym uśmiechem na twarzy przygarnął ją do swojego boku ramieniem.
— Naprawdę nie możesz pojawiać się tutaj raz na jakiś czas? — zapytała, gdy upiła odrobinę ciepłej herbaty. Ciepła, ale nie gorąca, taka, jaką lubiła.
— Naprawdę. Takie regularne przeskoki mogą być niebezpieczne dla wszystkich moich wersji.
Ponownie zaczął gładzić jej włosy. Ułożył podbródek na czubku jej głowy. Patrzyli na palenisko, w którym ogień zdążył zmaleć.
— Gdy wrócę, musisz przestać się tym przejmować. Jeśli zechcesz, rzucę na ciebie Obliviate — zaczął, muskając jej głowę ustami.
— Nie — powiedziała twardo po kolejnym łyku, po czym odchyliła głowę, aby spojrzeć na niego z wyrzutem. — Obiecaj mi, że nie zapomnę.
Uśmiechnął się lekko, ale po chwili skinął głową.
— Obiecuję.
Granger odetchnęła z ulgą, ściskając kubek i z powrotem ułożyła głowę na jego piersi. Szloch wyciągnął z niej ostatki sił. Zamknęła oczy.
— Wracam rano? — zapytał.
— Powinieneś. Rano lub kolejnego dnia — wymamrotała. Pozwoliła sobie na spokojniejszy oddech. Wyciszała się.
— Nie pracujesz?
— Teraz nie. — Zmarszczyła brwi, czując przyjemne odrętwienie w dłoniach i nogach oraz uspokajające ciepło jego ciała. — Pracuję w Ministerstwie, ale… teraz trwa… przebudowa… — Nagle ciężar kubka zniknął z jej dłoni, ale nie mogła otworzyć oczu. Okazały się zbyt ciężkie. Ceramika cicho stuknęła o drewniany blat. — Mojego działu i…
— Cichutko — mruknął, wciąż głaszcząc jej włosy.
Ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Przestała kontrolować wiotkie kończyny, a jej umysł odpływał.
— Podałeś mi… eliksir… — jęknęła niemal bezdźwięcznie. Pod policzkiem poczuła drżenie jego piersi, gdy zaśmiał się miękko.
— Usypiający. Przecież nienawidzimy pożegnań.
Z całych sił próbowała powiedzieć coś jeszcze, ale sen ją pokonał.
Hermiona zasnęła w jego ramionach.
— Śpij dobrze, maluszka — szepnął, całując jej skroń.
Wzmocnił uścisk.
Oszczędził im obojgu kolejnych słów i złamanych serc. Gdyby rozpłakała się raz jeszcze, egoistycznie zostałby dłużej, narażając wszystko i wszystkich na poważne konsekwencje.
Dlatego też przez godzinę mógł patrzeć na nią z adoracją, przytulać ją i rozkoszować się jej obecnością. Chłonął ją, dotykał, czuł zapach mydła, którego używała.
Był cierpliwy.
Miał wszystko, czego potrzebował.
— Kocham cię — szeptał co jakiś czas, coraz głośniej, kiedy widział przesuwające się wskazówki zegara.
W ostatnich miesiącach przeżył garstkę chwil, które można było nazwać spokojnymi. Spokój odnajdywał tylko z nią.
Gdy został mu kwadrans, ostrożnie ułożył Hermionę na sofie. Musiał zacisnąć zęby, bo czuł wzbierające łzy. Wbił wzrok w śpiącą żonę, a jego dolna warga zadrżała.
— Ukradnę coś jeszcze — powiedział cicho.
Ostrożnie pochylił się nad jej sylwetką, by obdarzyć ją długim i czułym pocałunkiem. Jej usta były szorstkie, bo na pewno odwodniła się przy salwie wylanych szlochów. Draco nie ważył się pogłębić pieszczoty, ale chciał po prostu przypomnieć sobie, jak smakowała, jak cudownie było ją całować.
Oderwał się po kilku sekundach i ze złością potarł swoją twarz, aby wytrzeć jakiekolwiek łzy, które niechciane pojawiły się w kącikach oczu. Ciche przekleństwo opuściło jego usta i odwrócił od niej wzrok.
Nie mógł tu być dłużej. Z sekundy na sekundę uświadamiał sobie, że był człowiekiem naprawdę słabej woli. Nawet nie mógł już na nią patrzeć.
W pomieszczeniu nie dostrzegł żadnego koca, którym mógłby ją okryć. Dlatego też wrzucił kilka polan do kominka, aby podsycić ogień, co rusz zerkając na zegar. Potem chwycił za pelerynę, rękawice, które nałożył w pośpiechu oraz różdżkę i ruszył na piętro.
— Do zobaczenia — rzekł, jednak nie mógł już mówić normalnie. Coś go dusiło.
Wymaszerował z salonu, a w korytarzach domu głośne kroki odbiły się echem od ścian. Błogo nieświadoma Hermiona westchnęła przez sen, obracając się na siedzisku, gdy zorientowała się, że źródło jej ciepła zniknęło.